Witam, moja historia będzie dość długa jednak będę wdzięczna jeśli ktoś z Was przebrnie i postara się jakoś mi doradzić. Jestem z facetem ponad 2 lata. Początki jak to w większości przypadków były super, z czasem też było nie najgorzej, ponieważ mamy trochę wspólnych zainteresowań, ale mamy też dość trudne charaktery i oboje trochę namieszane w życiu. W pewnym momencie nasze problemy jednak zaczęły cyklicznie się powtarzać i powodować ciężkie "separacje" jeśli można to tak nazwać, po prostu kłótnia i brak odzewu do siebie nawzajem nawet przez tydzień. Oboje mamy życiowe bagaże. Ja jestem osobą przewlekle chorą, mimo młodego wieku (31lat) jestem na rencie, mam ograniczenia, ale generalnie staram się żyć na tyle na ile jestem w stanie. Mój partner poznając mnie był świadom mojego stanu, bardzo dobrze wiedział na co się pisze, uświadomiłam go o wszystkich ograniczeniach i trudnościach jakie mogą się z tym wiązać. Pytałam kilkakrotnie czy jest świadom mojej sytuacji i czy na pewno chce się angażować w ten związek. Potwierdził, że chce wejść w ten związek bez wahania. On też ma swój życiowy bagaż. Jest po rozwodzie i ma dziewięcioletnie dziecko z tamtego związku. Od początku było trochę różnych problemów, czasem się kłóciliśmy, ale zawsze udawało nam się jakoś porozmawiać i dojść do kompromisu. Staraliśmy się rozmawiać, mimo, że mój partner jest osobą dość skrytą. On z początku bardzo się dla mnie starał, pomagał w wielu kwestiach, był bardzo czuły, zawsze mówił o mnie w samych superlatywach, wyznaczał wspólne cele, każda chwila razem była dla niego priorytetem. W pewnym momencie zaczęło się to jednak trochę zmieniać, czego skutki odczuwam do dzisiaj. Nie mieszkamy na ten moment razem. Ale widywaliśmy się praktycznie codziennie, a niektóre weekendy ja spędzałam u niego w mieszkaniu. W każdym razie teraz sprawa wygląda tak, że on jest strasznie zmęczony życiem, na tyle zmęczony, że nie jest w stanie wesprzeć mnie w niczym. Moje problemy zawsze spychane są na dalszy plan. Liczy się tylko to, że on wrócił z pracy i nie ma kompletnie na nic siły. Każdego dnia boli go coś innego i jest potwornie wykończony. Kiedy mi przydarzył się bardzo poważny życiowy problem, przez który nie spałam już 5 nocy z kolei i znikąd nie było pomocy poprosiłam go o pomoc to usłyszałam, że jest padnięty i nie przyjedzie, wtedy nie wytrzymałam i żalem wyrzuciłam mu, że w ogóle już mnie nie wspiera i dlaczego w tak trudnym momencie zostawia mnie samą. W odpowiedzi usłyszałam, że on mi nie pomoże, bo on nie może odsypiać jak ja do południa bo pracuje, a ja powinnam nauczyć się lepiej się organizować. Nie wytrzymałam, popłakałam się... w konsekwencji musiałam całkiem obcych ludzi poprosić o pomoc. Nie będę konkretnie pisać jaka to była sytuacja, ale uwierzcie mi, naprawdę to był życiowy pożar i patowa sytuacja, a nie cieknący prysznic... On jednak kilka godzin wcześniej dostał telefon od kolegi, żeby w czymś mu pomóc i zrobił to bez wahania. Potem jednak był na tyle wykończony, ze nie mógł przyjechać i mnie wesprzeć w jednej konkretnej sprawie. To jednak nie była jednorazowa sytuacja. Podobne rzeczy dzieją się już od około pół roku. Mój partner zawsze wszysztkie swoje obowiązki musi podopinać na ostatni guzik. Ma stresującą pracę i daje w niej z siebie wszystko, co rozumiem i zawsze staram się go wspierać, ale uważam, że czasem poświęca zbyt wiele, skoro poza pracą nie ma siły na jakiekolwiek życie, nie spotyka się ze znajomymi, rodziną, głownie tylko spędza czas przy kompie. Kolejną rzeczą dla której zawsze chce i musi się spiąć i być w gotowości to spotkania z jego synem, które są z góry narzucane przez jego byłą. W wyznaczony weekend nawet jak czuje się najgorzej i wszystko go boli zabiera dzieciaka na rózne zabawy, organizuje mu rozrywki i staje na głowie, potem oczywiście "umiera". Super, że stara się dla syna, ja zawsze go w tym wspieram, pomagam jak mogę podrzucam pomysły, chodzę razem z nimi, robię młodemu drobne prezenty i cieszę się, że daje swojemu dziecku to co najlepsze. Jednaki kiedy przychodzi dla niego wolny weekend i ja liczę, że w końcu bedzie mogł choć po części poświęcić go dla mnie to jednak zawsze okazuje się, że jest już tak zmęczony, że musi ten czas poświęcić na regenerację i odopoczynek po całym ciężkim tygodniu, albo musi nadrobić zaległości w mieszkaniu, nagle musi odkurzać, popracować w domu, zrobić tonę prania... Ja też mam te obowiązki i też nikt mi w nich nie pomaga, jednak czas dla niego jestem w stanie znaleźć zawsze, a on niestety nie. Wypruwa sobie flaki w pracy, dla dziecka, bym pomóc znajomym, a dla mnie już nie starcza mu sił. Cierpliwie czekam czasem tygodniami, aż będziemy mogli w końcu zrobić coś razem, aż w końcu choć jeden dzień poświęci całkiem dla mnie. Niestety od wielu miesięcy nie doczekałam się ani jednego takiego dnia. Kiedy on mnie o coś poprosi to jest to zawsze dla mnie najważniejsze i pierwszorzędne, a z jego strony niestety tak już nie jest. Nawet kwestie łóżkowe zostały mocno zaniedbane przez ostatnie miesiące, ponieważ on ciągle nie ma siły. Zawiódł mnie już tyle razy, na co wiele razy też sama starałam się machać ręką, jednak po którymś razie już jest mi tak przykro, że nie daję sobie z tym rady. Niby przyjeżdza do mnie po pracy. Jednak wygląda to tak, że wchodzi, pada na łóżko i zawsze jak z zegarkiem w ręku wychodzi o jego stałej porze, bo "na mnie już czas". To jedyne co od niego dostaje, te dwie, max 3 wymuszone godziny kilka razy w tygodniu, kiedy pojawia się u mnie i znika. Widzę, że ten problem eskaluje i widzę, że nie jestem już dla niego tak ważna jak kiedyś, mimo, że zapytany o to zaprzecza i mówi mi jak bardzo mnie kocha i jest dzięki mnie szczęśliwy, jednak są to głównie słowa, bez przełożenia na czyny. Czasem też mój facet po prostu się ode mnie odcina. Kilka dni praktycznie się nie odzywa, napisze raz dziennie dwa zdanie w sms, wiem, że nigdzie nie wychodzi, po prostu zamyka się w domu, popija sobie browary i siedzi przy komputerze, mi mówi zwykle, że nie ma na nic siły, źle się czuje i musi odespać ciężki tydzień. Tłumaczy to wszystko stresem w pracy, ale ten sam stres miał przez pierwszy rok naszego związku, a zachowywał się jednak inaczej. Próbowałam kilka razy dotrzeć do przyczyny tego wszystkiego, chciałam pomóc mu wrócić do jego zainteresowań pasji, zachęcić do ćwiczeń fizycznych, prosiłam też aby przebadał się u lekarza. Jednak to wszystko na marne, bo on na nic nie ma albo czasu, albo pieniędzy, a przynajmniej on sam tak twierdzi. W przeciągu ostatnich miesięcy poprosiłam go dwa razy aby poszedł ze mną na rodzinne imprezy, bardzo mi zależało aby był tam ze mną, jednak on uznał, że nie będzie mi tam potrzebny, a on zwyczajnie „nie da dziś rady”. Jest mi przykro kiedy kolejny raz gdy o coś go proszę słyszę te wymówki, a kiedy w końcu tracę cierpliwość i mówię mu co o tym myślę to wybucha między nami kłótnia i potem, on się do mnie nie odzywa czasem kilka dni. Potem niby przychodzi i przeprasza mnie, mówi, że jest kiepskim wsparciem i że będzie się starał aby było inaczej… Ja jednak z upływem czasu nie widzę żadnych zmian… Zależy mi bardzo na tym facecie, jednak on naprawdę wiele razy mnie już zawiódł, może to nie są jakieś okropne rzeczy i można by rzec, że przecież nie bije, nie pije, nie obraża, mówi, że kocha, ale jednak to wszystko też nie jest chyba takie jakie być powinno. Czy ja nadal powinnam próbować to sklejać i łatać? Czy zwyczajnie to nie ma już dłużej sensu? Będę wdzięczna jeśli ktoś z Was przebrnie do końca i napisze mi co o tym myśli.
Uhm...prawdę mówiąc, nie widzę żadnego punktu zaczepienia, który mógłby sugerować dalszą walkę o utrzymanie związku. Abstrahując od faktu, że związek to dwoje i obojgu Wam musiałoby się...chcieć.
Decyzję chyba już podjęłaś i tylko potrzebujesz jej potwierdzenia, bo Ci trudno ja wdrożyć w życie, prawda?
Ode mnie masz pełne poparcie, bo wygląda na to, że dla faceta nie jesteś priorytetem, kimś, kto go uskrzydla, dodaje powera, ale wręcz przeciwnie :-((
Mi to trochę wygląda na depresję.. brak ochoty na cokolwiek. Może się mylę.
MagdaLena1111 Dziękuję za odpowiedź. Niby decyzje podejmowałam kilka razy w głowie, a po jakimś czasie mieliłam to od nowa i nie chciałam jej... Kocham tego faceta, i tak sobie myślę, że życie to paradoks... Przed nim byłam w 8 letnim związku, gdzie to mój partner mnie kochał, a ja byłam z nim dlatego, że był dobrym człowiekiem i wspaniałym przyjacielem, jednak nie było między nami chemii, wtedy myślałam, że pewnie tak ma być, bo miłość to nie tylko motyle w brzuchu. Ale kiedy spotkałam mojego obecnego partnera zrozumiałam, że tego poprzedniego nigdy naprawdę nie kochałam, a po prostu byłam z nim z uczciwości, przywiązania i tego, że nie jest wcale tak źle.... A tutaj jest jednak inaczej, na początku mój partner bardzo pomógł mi się rozwinąć, pomógł mi w mojej pasji i osiągnięciu pewnego życiowego celu, wiele momentów między nami było naprawdę wspaniałych, mieliśmy pod niektórymi względami bardzo podobne spojrzenie na świat. Chce tego związku, jednak tak jak napisałaś, również przestaję widzieć w tym wszystkim punkt zaczepienia. Pewnie z perspektywy mojego partnera wyglądałoby to wszystko zupełnie inaczej. On co jakiś czas powtarza, że zapieprza jak mały samochodzik i wypruwa sobie flaki, i że to niby też wszystko dla mnie, tylko, że ja chce, żeby był ze mną tu i teraz a nie zapieprzał po coś na dalej nieokreśloną przyszłość... Gdy rozmawiam z nim o tych wszyskich problemach, on wskazuje ciągle na problemy związane z pracą, które faktycznie ostatnio mają prawo go dobijać, ponieważ wykonuje bardzo niepewny zawód i od jakiegoś czasu ma dużo wątpliwości czy utrzyma się na stanowisku i czy w ogóle będzie miał prace. W ubiegłym roku został też zwolniony z dodatkowej pracy, która była dla niego odskocznią o tego trudnego zawodou, który wykonuje teraz na pełnym etacie. Jest osobą która bardzo się tym stresuje, przez co ja też często sobie tłumaczę, ze to może kwestia tego, że naprawde stres i niepewność jutra rozwala całą jego energię i chęć do życia. Do tego nieraz mówił mi, że jest już w takim wieku, kiedy powinien w sowim życiu coś konkretnego osiągnąć i mieć stabilizację, dla mnie i dla jego dziecka. Jednak on mnie nie utrzymuje i ja tego od niego nie wymagam...po prostu chce, żeby był, ale on chyba widzi to zupełnie z innej strony. Czasem mówi mi, że "tylko proszę Cię o odrobinę cierpliwości, aż to wszystko sobie poukładam"... Z jednej strony rozumiem, a z drugiej nie rozumiem, bo są pewne sytuacje, których nawet ogromne przeładowanie zmęczenia i stresu nie tłumaczy, a przynajmniej dla mnie. Pytam go wiele razy, bo mam wątpliwości, czy on naprawdę chce ze mną być i dlaczego chce ze mną być. To zawsze odpowiada, że bardzo chce i że tylko dzięki mnie jeszcze do reszty nie ześwirował z tym wszystkim co ma na głowie. Dlatego nadal wewnętrznie się miotam, i zastanawiam, czy rzeczywiście jest to okres przejściowy związany z jego problemami zawodowymi i ambicjonalnymi czy po prostu, on traktuje mnie jako wygodną przystań, która jest bo jest, bo jak siedzi cicho i niczego nie wymaga to jest dobrze, ale jak mówi o swoich potrzebach to już trochę gorzej, bo on teraz jest skupiony na "ważniejszych i wyższych" celach...
on jest strasznie zmęczony życiem, na tyle zmęczony, że nie jest w stanie wesprzeć mnie w niczym. Moje problemy zawsze spychane są na dalszy plan. Liczy się tylko to, że on wrócił z pracy i nie ma kompletnie na nic siły. Każdego dnia boli go coś innego i jest potwornie wykończony.
Ma stresującą pracę i daje w niej z siebie wszystko
Kolejną rzeczą dla której zawsze chce i musi się spiąć i być w gotowości to spotkania z jego synem, które są z góry narzucane przez jego byłą. W wyznaczony weekend nawet jak czuje się najgorzej i wszystko go boli zabiera dzieciaka na rózne zabawy, organizuje mu rozrywki i staje na głowie, potem oczywiście "umiera".
kiedy przychodzi dla niego wolny weekend i ja liczę, że w końcu bedzie mogł choć po części poświęcić go dla mnie to jednak zawsze okazuje się, że jest już tak zmęczony, że musi ten czas poświęcić na regenerację i odopoczynek po całym ciężkim tygodniu, albo musi nadrobić zaległości w mieszkaniu, nagle musi odkurzać, popracować w domu, zrobić tonę prania...
Zawiódł mnie już tyle razy, na co wiele razy też sama starałam się machać ręką, jednak po którymś razie już jest mi tak przykro, że nie daję sobie z tym rady. Niby przyjeżdza do mnie po pracy. Jednak wygląda to tak, że wchodzi, pada na łóżko i zawsze jak z zegarkiem w ręku wychodzi o jego stałej porze, bo "na mnie już czas". To jedyne co od niego dostaje, te dwie, max 3 wymuszone godziny kilka razy w tygodniu, kiedy pojawia się u mnie i znika. Widzę, że ten problem eskaluje i widzę, że nie jestem już dla niego tak ważna jak kiedyś, mimo, że zapytany o to zaprzecza i mówi mi jak bardzo mnie kocha i jest dzięki mnie szczęśliwy, jednak są to głównie słowa, bez przełożenia na czyny.
Mam wrażenie, że chcesz zorganizować temu człowiekowi życie. Ma robić co Ty chcesz, kiedy chcesz, ile chcesz i jak chcesz.
Piszesz, że ma stresującą pracę, niby go rozumiesz, ale....masz pretensje, że jak przyjeżdża to jest zmęczony. Nie widzisz, że mimo zmęczenia, potrafi znaleźć dla Ciebie "max 3 wymuszone godziny", tylko jęczysz. To rozumiesz jego pracę czy nie?
Nie dziwię mu się, że w wolny weekend chce posprzątać, poprać, bo inaczej zarósłby brudem.
Wielkie brawa, że w taki sposób zajmuje się dzieckiem, szkoda że Ciebie ściska z zazdrości.
Szkoda, że nie chcesz opisać, co to była za ważna sprawa, że musiałaś prosić sąsiadów o pomoc.
Mam wrażenie, że robisz z siebie ofiarę, dlaczego?
Pokręcona Owieczka, dzięki za przedstawienie Twoje punktu widzenia, przemyślę jeszcze głębiej to co napisałaś, a na ten moment spróbuję się odnieść. Nie organizuję mu życia nawet w najmniejszym stopniu ponieważ on robi wszystko jak chce i kiedy chce, to jest człowiek którego do niczego nie da się namówić czy przekonać niczym. Każdy czas który ze mną spędza jest wyznaczany przez jego samego. Jedyne o co proszę to o jednostkowe sytuacje kiedy naprawdę potrzebuję pomocy. Jestem osobą niepełnosprawną i staram się sobie radzić w życiu i być samowystarczalna. Utrzymuję się sama, też piorę, sprzątam, ogarniam swoje otoczenie, bardzo rzadko proszę o pomoc. Gdy mojemu partnerowi zepsuł się samochód i potrzebował żeby po niego przyjechać, rzuciłam wszystko tak jak stałam i pojechałam, gdy sama kiedyś miałam podobną sytuację, musiałam prosić rodzinę o pomoc bo on "nie dał rady". Kiedy on chorował chodziłam koło niego i opiekowałam się nim w dzień i w nocy mimo, ze sama byłam w kiepskim stanie i potem trafiłam na miesiąc do szpitala. Ostatnia sytuacja, o której pisałam była związana z udzieleniem nagłej pomocy zwierzęciu, które umierało mi w rękach, przez co wcześniej nie spałam 4 noce. Potrzebowałam pomocy i rzeczywiście dopiero dalsi znajomi mi zareagowali, bo on powiedział, że jest zbyt zmęczony. Jakoś przez pierwsze pół roku mój partner widocznie się starał i zachowywał inaczej wobec mnie, widać było, że jest to relacja partnerska, w której istnieje pojęcie wzajemności. Teraz niestety odczuwam, że tak nie jest. Więc dlaczego wcześniej mogło tak być,a teraz nie? Nie uważam, że nie jest mu ciężko, każdy ma trudy swojego życia, ale on jest dorosłym mężczyzną, który ma różne obowiązki jak każdy człowiek, a traktuje to trochę jak pracę w kamieniołomach. Dziecko jest pod opieką byłej on je zabiera tylko w wyznaczone przez nią terminy. Nie zgodzę się absolutnie z tym, że jestem zazdrosna o to, że zajmuje się dzieckiem. Sama uważam, że też nie robi tego tak jak powinien. Dziecko nie jest tylko na wyznaczone przez jego mamusię weekendy, ale powinno być codziennie, powinien pojechać do niego również na tygodniu, zajrzeć do niego gdy jest chory, pójść z nim do lekarza, zabrać na zajęcia dodatkowe. Ale on twierdzi, że takie przyjeżdżanie do niego na chwilę "się nie opłaca". A więc jest weekendowym tatusiem, który zabawia dzieciaka w wyznaczone dni i odstawia do następnego, nie robiąc nic ponad to. Nigdy nie rozliczam go z czasu, który spędza z dzieckiem i sama namawiam do tego aby poświęcał mu go więcej. Ale on robi wobec niego tylko to, żeby dziecko miało fajny ubaw jak jest z tatusiem, a w domu już nie jest tak fajnie bo mama mu coś każe i są obowiązki, których cudny tatuś nigdy nie egzekwuje, to chyba nie do końca jest wychowawcze, ale może nie powinnam się wypowiadać bo sama nie mam dzieci. Po prostu uważam, że ojcem się jest cały czas, a nie od święta. Co do tego, że marudzę, że przyjeżdża na 3 godziny i wyjeżdża, to nie wiem która kobieta czuła by się dobrze z tym, że jej mężczyzna jedyny czas jaki jej poświęca to 3 godziny przeleżane na kanapie przed telewizorem. Nie chcę faceta skreślać dlatego właśnie zastanawiam się co myślą o tym inni, Twoja uwaga również jest cenna, a ja szukam po prostu możliwych źródeł problemu i tego co ewentualnie mogłabym zrobić aby nad tym popracować włącznie z zastanowieniem się nad tym co ja sama robię źle i co powinnam zmienić.
Dlaczego razem nie mieszkacie?
Wiesz, skoro dziecko jest pod opieką matki na co dzień, to trzeba to uszanować. Sąd widocznie tak postanowił, więc pewnie dwa weekendy zostają przydzielone ojcu. Nie ma tak, że może sobie zabierać dziecko kiedy chce i jak, bo do tego potrzebne są ustalenia z matką dziecka.
Chyba trochę zagalopowałaś się w tym związku. Tzn. pomyliłaś role. Ty nie jesteś jego matką, więc po co go niańczysz? Dzień i noc spędziłaś przy chorym, dorosłym facecie gdy miał grypę, kiedy sama źle się czułaś? Nie wolno się poświęcać, zatracać i oddawać wszystko drugiemu człowiekowi, tym bardziej kiedy dostaje się jedno wielkie nic. Nie skacze się przez ocean dla kogoś, kto nie jest w stanie przeskoczyć dla nas kałuży.
Dajesz za dużo i tyle samo oczekujesz. Nie ma tu wg mnie równowagi. Na początku zawsze jest fajnie, każde się stara, chce się pokazać z tej dobrej strony, ale potem motylki przestają fruwać i witamy codzienność.
Rozmawiałaś z nim o tym jak się czujesz i że masz wątpliwości dot. Waszej przyszłości?
Może będzie to dla ciebie przykre, ale wygląda na to, że on przecenił siły na zamiary i będąc z tobą tak od środka nagle zrozumiał na co by się pisał, już tak na stałe. Może wyobrażał sobie, że twój stopień niepełnosprawności nie jest aż tak duży? Może na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że trochę przesadzasz opisując mu swoje problemy? Ale przekonał się, że jednak nie przesadziłaś?
Myślę, że on powoli ewakuuje się z waszego związku. Przykład z tym, jak spędza czas z dzieckiem świadczy o tym, że jest infantylny, może dlatego była żona go pogoniła? Chyba powinnaś zdjąć różowe okulary.
Nie mieszkamy razem, ponieważ jego mieszkanie nie spełnia warunków potrzebnych mi do funkcjonowania tam na dłuższą metę ze względu na moją niepełnosprawność. A u mnie mieszkają inni domownicy i nie ma możliwości aby on się wprowadził. Co do dziecka to źle to chyba sformułowałam, opieka jest podzielona po połowie, a dziecko zamieszkuje przy matce, to znaczy, że zgodnie z postanowieniem sądu on może w każdej chwili przyjechać, zabrać go gdzie potrzebuje, czy spędzić z nim czas jeżeli matka się zgodzi, a zgodziłaby się gdyby chciał z nim iść na basen czy zabrać go na pizzę, bo rozmawiałam kiedyś z nim o tym i stwierdził, że potencjalnie jest to do zrobienia, ale on to jak zwykle musiałby nie wiadomo jak zaplanować, aby pogodzić to z własnymi obowiązkami. Teraz to rozumiem, że zbyt wiele poświęciłam opiekując się nim w chorobie, ale wtedy wydawało mi się to słuszne, bo jak sam stwierdził nigdy dotychczas nie był aż tak chory, rozłożył go okropny wirus, na którego zresztą potem zachorowałam ja sama tylko, że ja już ze swoim osłabionym zdrowiem skończyłam z powikłaniami w szpitalu. Rozmawiałam z nim wiele razy o tym, często się ze mną nawet zgadzał, że nie ogarnia do końca wszystkiego, że może nie jest najlepszym facetem, tłumaczy to zawsze stresem i brakiem stabilizacji w pracy, przez co zmęczenie psychiczne przekłada się również na jego zmęczenie fizyczne. Ja to też po części rozumiem i próbowałam go wspierać przez ten czas, ale też zauważyłam właśnie, że im bardziej próbowałam mu pomóc, tym problem się bardziej pogłębia. Mam wrażenie, że u niego jest problem natury emocjonalnej i ambicjonalnej, ponieważ jest to człowiek, który chce bardzo dużo w życiu osiągnąć, ale kiedy napotyka trudności w tym, to psychika go wykańcza. Z tym, że ja nie wiem jak mam mu w tym pomóc, i czy w ogóle mogę mu pomóc. Sama mam sporo własnych problemów i zwyczajnie też chciałabym czasem poczuć wsparcie najbliższej osoby, chociaż naprawdę nie wymagam od niego rzeczy niemożliwych, przynajmniej tak obiektywnie na to patrząc, bo w jego rozeznaniu właśnie bardzo często te rzeczy są niemożliwe. On prosi mnie o czas, na to aby zdobył stabilizację zawodową, ale niestety to nie jest wcale pewnie i łatwe w zawodzie który wykonuje, poza tym on sam do końca nie wie jak to osiągnąć. Sama mam mnóstwo nierozwiązanych problemów, ale gdybym skupiała się tylko na nich to też nie potrafiłabym funkcjonować w życiu codziennym i tylko rwałabym sobie włosy z głowy. Wolę skupiać się na tym co realnie jestem w stanie zrobić, a to czego nie mogę próbuję zaakceptować i jakoś z tymi trudnościami żyć, a nie zamartwiać się i stresować do tego stopnia żeby zaprzepaszczać całą reszte tego co można zrobić w życiu. On ma ogromny problem z relaksem, nie potrafi odpoczywać, bo ciągle myślami jest gdzieś indziej, kiedy pojechaliśmy w ubiegłym roku na krótkie wakacje, cały czas był spięty i myślał o pracy, a wieczorem zeby się wyluzować musiał sobie wypić piwo, bo inaczej nie był w stanie funkcjonować na tym urlopie... On niby bardzo chce i w jego pojęciu to co robi, robi również dla mnie, tylko że ja jedyne czego chce to tego aby był... a w tej chwili on ciągle, nawet jeśli obok mnie to myślami gdzieś zupełnie indziej..
Zatem, moja pierwsza odpowiedź była pudłem - przepraszam.
Ciężko jest być z kimś, kto stawia pracę nad życie prywatne, a chyba takim człowiekiem jest Twój Partner. Coś o tym wiem i teraz Cię rozumiem. Też byłam z człowiekiem, który pracował od rana do nocy, przy czym zaznaczał, że robi to przecież dla nas. Tymczasem z każdym rokiem, nas już było coraz mniej. Wolałam by zarabiał mniej, a więcej czasu poświęcał nam, ale nic z tego nie wyszło. Nawet jak miał wolny weekend, to miał zawsze coś do zrobienia.
Wydajesz się być bardzo zorganizowaną, silną i inteligentną Kobietą, nie daj się wykorzystywać. Nie zmienisz go, jeśli on sam nie będzie chciał zmian. Widocznie taki tryb życia mu pasuje i nie zdaje sobie sprawy, że traci Cię.
Mam wrażenie, że Ciebie już jedną nogą nie ma w tym związku, bo nie możesz walczyć z wiatrakami. Co Cię powstrzymuje przed wyjściem drugą nogą? Pomińmy miłość.
Kiedy właśnie mówiłam o tym, że przedkłada pracę nad życie osobiste to on twierdził, że przecież to wszystko robi dla dziecka i niby dla mnie, no i że przecież nie może pozwolić sobie na to, żeby nagle nie mieć środków utrzymania, bo alimenty, bo co o nim pomyśli jego syn w przyszłości, bo zależy mu na tym abyśmy ja i jego dziecko byli dumni z niego. Ja mu powtarzałam, że dumnym z kogoś jest się nie za to jakie stanowiska zajmuje i jakie zarobki osiąga, ale za to jakim jest człowiekiem i że na tym powinien się skupić, no to niby rozumiał i kiwał głową, a i tak wiedziałam, że chyba nie rozumie. Myślę, że tym razem chyba i on odpuszcza, bo od ostatniego zgrzytu, napisał do mnie coś raz i nawet nie zadzwonił i się nie odzywa już prawie tydzień. Ja wprawdzie też się nie odzywam, ale po prostu nie wytrzymałam kiedy w kryzysowej sytuacji usłyszałam, że powinnam się lepiej zorganizować, zamiast zostać chociaż słownie wsparta. Po prostu rozpłakałam się w słuchawce, a jego to tylko rozwścieczyło i poczuł się urażony. Obraził się również za to, że nie odpisałam mu na smsa, gdzie po dwóch dniach milczenia napisał, że chciał mi pomóc mówiąc, że nie kładę się spać w godzinach w których powinnam i mam słabą organizację i to niby miało być rozwiązaniem mojego problemu, który był nagły, wyjątkowo trudny i niestety nijak od tego niezależny. Teraz nadal milczy. To prawda, że jedną nogą jestem już poza tym związkiem, jednak gdzieś po cichu zastanawiam się nad przejściowością tego wszystkiego i nad tym, że rzeczywiście z początkiem tego roku jego problemy zawodowe bardzo eskalowały. Wspominam też czas kiedy w obecnym zawodzie pracował tylko na małą część etatu, a praca w innej firmie z której nagle został zwolniony była dla niego o wiele mniej stresująca, a wtedy i on wydawał się być zupełnie inny, być może jednak była to też kwestia tego, że to był pierwszy rok naszego związku i jemu po prostu bardziej zależało, ze względu na świeżość relacji. W każdym razie ten czas był dla mnie bardzo uskrzydlający i wspominam go bardzo dobrze, boję się, że może po prostu za bardzo się czepiam, źle podchodzę do jego problemów i powinnam być bardziej wyrozumiała i dać mu rzeczywiście więcej przestrzeni w tym trudnym dla niego czasie. Z drugiej strony przecież wiem, że to dorosły facet, który jednak powinien wziąć się w garść i zrozumieć, że życie nie kończy się na pracy. Rozważam też fakt, że te bóle i ogromne zmęczenie, które pojawia się w trakcie wolnego weekendu to właśnie może jakaś forma depresji i może pod tym kątem należałoby kierować dalsze działania. Po prostu nie chce się nagle poddawać i rzucać tego faceta, wiem, że nikt nie jest idealny, ja jestem osobą, która rzeczywiści sporo siebie oddaje w związku i być może przez to te oczekuję w drugą stronę, czegoś więcej niż ktoś jest w stanie z siebie wykrzesać w danej sytuacji w której się znajduje.
... Przed nim byłam w 8 letnim związku, gdzie to mój partner mnie kochał, a ja byłam z nim dlatego, że był dobrym człowiekiem i wspaniałym przyjacielem, jednak nie było między nami chemii, wtedy myślałam, że pewnie tak ma być, bo miłość to nie tylko motyle w brzuchu. Ale kiedy spotkałam mojego obecnego partnera zrozumiałam, że tego poprzedniego nigdy naprawdę nie kochałam, a po prostu byłam z nim z uczciwości, przywiązania i tego, że nie jest wcale tak źle.... A tutaj jest jednak inaczej...
Uhm, tylko z tym drugim po 8 latach też by te wszystkie emocje siadły prawdopodobnie, bo motylkowy okres trwa z 2-3 lata. Także musisz to przemyśleć.
Burzowy, zgadza się pewnie by siadły, ale jednak wspólne zainteresowania, poczucie humoru, i zwyczajne "to coś" nie znika od tak sobie, a jak tego nie ma od początku, to raczej się to nie urodzi nawet po latach starań. Masz rację muszę się zastanowić i przemyśleć, bo sama nie wiem czy wystarczy tu pozytywów, które mimo wszystko są, aby poprzez zrozumienie mechanizmów negatywów i problemów rozwijać ten związek w dobrą stronę. No i najpierw muszę się upewnić czy on też na pewno tego chce. Dotychczas mimo kłótni zapytany czy nadal chce być ze mną i walczyć o nas, zawsze odpowiadał, że tak, tym razem jednak jesteśmy poważnie skłóceni i nie wiem czy nic się w tej kwestii nie zmieniło.