Z moim TŻ jestem nieco ponad rok, a przyjaźnimy już od pięciu. Znamy się jak Łyse konie, ale niestety teraz rozpoczął studia zaoczne, dodatkowo praca, zajmuje się swoimi dziadkami (babcia po udarze dziadek kilka zawalow za sobą ma) przez co możemy się spotykać średnio dwa razy w tygodniu, czasami częściej, czasami rzadziej. Niedługo mamy ze sobą zamieszkać, planujemy to od wakacji i już nawet oglądaliśmy razem jedną kawalerkę.
W wakacje nie mogłam się doczekać, ale im bliżej do wspólnego mieszkanka tym bardziej sie boję. Pochodzę z patologicznej rodziny, gdzie bicie i awantury były czymś całkowicie normalnym. Dodatkowo mój ojczym oprócz znęcania fizycznego stosował znęcanie psychiczne, glodzenie, jeden wielki strach.
Mój TŻ wie, ile się przez tego człowieka nacierpiałam, ile razy budziłam się przez koszmary i pp ilu psychologach musiałam biegać. Dużo razy z nim rozmawiałam, że boję się, że w jakiś sposób po wspólnym zamieszaniu razem znowu będzie to samo. Ojczym na początku był idealny, a potem wyszło z niego monstrum.
Wiem, że mojego chłopaka to boli. Posiwecilby dla mnie wszystko. Otworzył się na uczucia, chociaż wcześniej był sztywny, a teraz sam domaga się ode mnie okazywania emocji. Nigdy na mnie nie krzyczał, raz tylko zdarzyło mu się mówić głośniej niż zazwyczaj (na pograniczu mówienia a krzyku) i widząc mój atak paniki (bezruch, nie mogłam wymowic słowa, łzy w oczach) obiecał, że więcej tego nie zrobi.
I wiecie co? Tyle razy się klocilismy, nawet o jakieś pierdoły z mojej winy, a on ani razu nie podniósł glosu. On nawet stara się mi nie pokazywać, że jest na mnie zły, żebym się go nie bała.
Wiem, że ranie go moimi obawami dlatego nie chce go nimi zadreczac, szczególnie że widzę, jak się cieszy na myśl o wspólnym mieszkaniu.
To bardzo spokojny chłopak o dobrym sercu, bardzo dobrze traktuje swoją matkę, moją (chociaż za nią nie przepada przez moje dzieciństwo ale to inna historia) i nigdy, ale to NIGDY nie dał mi podstaw żebym się go Bała.
Czasami miałam przy nim momenty, w których sądziłam, że zasługuje na opierdziel (krzyk, bicie) tylko dlatego że miałam odmienne zdanie niż on (film, wypad na miasto). Tyle, że to była kiedyś norma, że za odmienne zdanie w domu było piekło. Mój chłopak był załamany bo myślał, że zrobił coś źle, siedział i mnie przytulal godzinę mówiąc że nigdy by mnie nie skrzywdził. Tyle, że ja to wiem. I wcale nie bałam że JEGO tylko tego, że to JA zasługuje na krzywdę bo to JA zrobiłam coś źle. Ale zawsze wiedziałam że on mnie nie uderzy.
Boję się, i często przylapuje siebie na myśleniu negatywnie przyszłości. Przyszłości, która bardziej przypomina przeszłość. A to że chłopak będąc zły będzie mnie ignorował, wyrzuci z domu, karze spać na podłodze, będzie miał totalnie wylane na to co się ze mną dzieje itd itp.
NIE mam podstaw żeby się bać, że ten człowiek mnie skrzywdzi w jakikolwiek sposób dlatego dziwię się sama przed sobą że wyobrażam sobie takie rzeczy.
Czy któraś z was miała kiedyś podobnie? Moja intuicja mówi mi, że to ten jedyny, dobry, kochany, łagodny i każe mi przy nim zostać. Ale jednak stres pozostaje. Da się to jakoś wyleczyć? Nie wiem co mam robić