Najbliższa mi osoba i jedyna którą szczerze kochałem i nadal kocham (jak przyjaciela) z którą spędziłem prawie 7 lat wspólnego życia, dla której w wypadku nagłej potrzeby , bez względu na koszty ,przyjechalbym z drugiego końca świata z pomocą , powiedziała do widzenia.
Przez te prawie 7 lat chodziliśmy ,jeździliśmy wszędzie razem , na koncerty , do teatru , w góry ,nad morze , na spacery, na rowery, dosłownie wszędzie .Nie było nudy , mieliśmy świetny kontakt , bardzo dobrze się rozumieliśmy bez słów , wiele tematów wspólnych , czasami razem gotowaliśmy obiady . Może dlatego,aż tyle czasu wytrwaliśmy razem.Nie łączyło nas "łóżko" w tym sensie choć nie raz spaliśmy razem, ponieważ z jej strony nie było tej chemii (jak to określała) więc nie nalegałem,nie naciskałem na nią . Cieszyłem się ,ze ją mam , byłem szczęsliwy,czekałem .....
W równym czasie (jak i ja ) w jej życiu pojawił się ktoś kim się interesowała i czuła "to coś" do niego ,lecz on nie odwzajemniał jej tego samego bo pewnie już wtedy by mnie olała i skończyłyby się nasze wojaże, straciłaby czas dla mnie .
Tak to trwało te wszystkie lata . Fakt ,że spotykała się z tym człowiekiem strasznie mnie już wtedy dotykał ,bo ona liczyła,ze coś z tego będzie ale on na to nie liczył.I o to się wiele razy kłóciliśmy ,bo byłem o nią okropnie zazdrosny. Ale mimo wszystko nadal spędzaliśmy razem czas bo nie wyobrażałem sobie by zniknęła z mojego życia. Przyłapałem ją kilka razy w sytuacji jak mnie mentalnie zdradza. Czułem jakby nóź ktoś wbijał mi powoli w serce i ciął go na plasterki. Straszne uczucie ,identyczne jak czuje się każda osoba dowiadującą się o zdradzie partnera . Każdy kto tego doświadczył , zrozumie mnie jak to odebierałem choć faktycznie nie byliśmy parą . Chore trochę ale tak to wyglądało.
Dwa lata temu załatwiłem jej pracę w tej samej firmie gdzie ja pracuję , pojawił się nowy obiekt westchnień i pewnego dnia umówiła się z tym kolegą . Jak się dowiedziałem , zrobiłem jej uwagi na ten temat więc kazała bym skasował jej kontakt i dał jej spokój .
Nie rozmawialiśmy słowem , w pracy jej unikałem i unikam jak tylko mogę, przychodziłem wczesniej byśmy się gdzieś "po drodze" nie spotkali.
Po 3 msc od tego momentu napisała,ze może odnowimy kont.by czasami powiedzieć sobie cześć i zamienić kilka zdań ale nic ponadto.
Napisała mi ,ze zrobiła "dla nas" przestrzeń byśmy mogli sobie poukładać jakoś życie .
Nie pytała mnie czy ja potrzebuję tej przestrzeni ale napisała ,ze "chce abym ja sobie ułożył zycie bo boi się ,ze mi go zmarnuje tkwiąc w tym stanie co aktualnie ,a być może kiedyś będzie chciała się z kimś związać i zostanę sam."
Ja mam 44 lata ,a ona 29 . Ale różnica wieku raczej nie ma znaczenia bo obiekt jej niespełnionych marzeń jest w podobnym wieku do mojego 42.
Ja chciałem jej zabezpieczyć przyszłość bo sama z pensji nie dorobi się zbyt wiele ,wiem ,że umrę wcześniej, mam swoje mieszkanie i chcę przepisać to na nią i coś tam jej jeszcze zostawić by nie musiała się miotać w życiu.
Starałem się zabezpieczyć jej rozrywki by się nie nudziła ale czegoś brakowało. Kiedyś chciałem by mnie przytuliła bo było mi smutno to stała jak drzewo (z rękami opuszczonymi by tylko nie dać mi tej namiastki bliskości ) musiałem jej podnieść rękę i sam na swoim ciele położyć bo sama tego nie chciała zrobić . Czy to tak wiele ? Przecież to zwykły gest ,ze dla Ciebie ktoś jest ważny . Nie ciągnąłem jej przecież do łóżka
Chciałem ją tylko wspierać i być zawsze na dobre i złe .By się nie bała ,ze jest sama. Chciałem by wiedziała ,ze ma oddanego i wiernego przyjaciela.
Przez te 3 msc jestem cieniem siebie , mało jem ,schudłem 5 kg ,przy swojej wadze 71kg to widać jak znikam w oczach, budzę się codziennie po 3 lub 4 rano chodząc spać o 23.Ciągle niewyspany . Dawniej pogodny i wesoły żartowniś teraz smutny i zdołowany . W pracy czasami widuję ją ja chodzi uśmiechnięta , wychodzi na obiady ze swoją nową sympatią ,gdy ja w pracy noszę maskę radośći ,a w domu płacze po cichu .
Wiem ,ze jest to użalanie nad sobą ale mam straszną do niej słabość . Jestem niestety nadwrażliwcem . Jeśli kogoś kocham to całym sobą , bez granicznie i nie wiem jak zejść na ziemię .
Mam swoje pasje jak wcześniej napisałem ale tylko z nią je chciałem realizować .Sam nie potrafię ruszyć z miejsca , wszędzie widzę jak byliśmy razem . To mnie strasznie blokuje ,a niestety poza ciotką nie mam nikogo bliskiego. W pracy to tylko znajomości zawodowe. Nic ponadto . Zresztą Ci ludzie mają już poukładane życie , nawet bym nie próbował w nie wchodzić .
Piszę na tym forum ponieważ potrzebuję pomocy . Boję się ,ze będę potrzebował leków od psychiatry bo już nie daje sobie z tym rady.Nie wiem czy psycholog czy raczej psychiatra jest mi potrzebny ?
Czas leczy rany ? Nie dostrzegam ,u mnie wzmaga się ten stan załamania.
Przejeżdżam często pod jej domem i patrzę czy jest, czy się świeci czy może gdzieś poszła i się nakręcam jak jest ciemno ,ze zapewne jest z kimś innym i się dobrze bawi . Ona robiła podobnie jak się kłóciliśmy .Ale nie jestem typem stalkera , nie mam zamiaru jej nachodzić.
Ranię się sam , płaczę jak głupi,czytam te fora jak ludzie sobie radzą ale nic one nie wniosły by mi pomóc ,nie mogę się niczym cieszyć .
Nie jestem w stanie np.wyjąć teraz nart i pojechać choć świetna pogoda za oknem .
Nigdy za nikim nie płakałem i nie przeżywałem żadnego rozstania jak za nią . Jedynie jak zmarła mama gdy miałem 19lat. Wtedy było niemal identycznie.
Nie miałem nigdy ojca , moja przyjaciółka z kolei matki . Takie rozbite rodziny. Może tam są korzenie tego stanu , ona nie umie okazać uczuć z braku matki ( choć swojej sympatii potrafiła je okazać bo ją złapałem na tym) ? ja z kolei wcześnie straciłem mamę ,a ojca nigdy nie było , nikt nie okazywał mi uczuć stąd chyba ta tęsknota do nich .
Przepraszam za rozwleczony tekst , nie potrafię go zawęzić ,a chciałem więcej dodać szczegółów . Może później jeśli ktoś coś od siebie mi doradzi . Dziękuje