Moja historia jest podobna do wielu innych. On - kochający, idealny, i ja - kochająca go na zabój i gotowa skoczyć dla niego w ogień. Potem odkryłam zdradę, obiecał poprawę, potem znowu, znowu obiecał.... Potem znowu, i ja już zwątpiłam i oprzytomniałam. To tak w skrócie.
Rozwinąć? Proszę:
A. jest starszy ode mnie 11 lat. Poznałam go pięć lat temu, będąc w związku małżeńskim, do którego doszło przez to, że byłam w ciąży. W małżeństwie nie byłam szczęśliwa, w ciąże zaszłam jako młoda i głupiutka dwudziestokilkulatka i oczywiście ślub, bo tak wypada. Parę lat po ślubie poznałam A. Zmanipulował mnie, wylądowaliśmy w łóżku. Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej, w małżeństwie zaczęło się dziać coraz gorzej. W końcu okazało się, że mąż też ma kochankę. Decyzja - rozwód.
Razem z A. zakochaliśmy się w sobie, i już nie taką głupią szczeniacką miłością a czymś, co było przekazem - będę, masz wsparcie.
Jakiś czas później przeprowadziłam się razem z trzyletnim wtedy synem. Z A. zaczęliśmy się spotykać częściej, czasami przyjeżdżał do mnie jak syna nie było bo twierdził, że syn nie może go zobaczyć, i żeby go nie przyzwyczajać nie zostawał też na noc tylko zawsze wracał do siebie. Mieszkał sam. A ja wierzyłam że nie zostaje bo mądry podał powód, w końcu to inteligenty świetny facet, pewnie ma rację.
Poszłam do pracy, syn do przedszkola. Między mną a A. było idealnie. Wspieraliśmy się nawzajem, czasami na weekend gdzieś wyjeżdżaliśmy, gdy syn był u swojego ojca. Byłam w stanie zrobić dla A. wszystko. W sumie to dla niego się rozwiodłam. Potem zaczęły się spotkania z A. i moim synem, syn go uwielbia.
Ponad dwa lata temu odkryłam, że mnie zdradza. Zdradzał mnie od ponad roku ze swoją pracownicą a moją przyjaciółką. Po ogromnej aferze postanowiłam nie mówić nic mężowi tej dziewczyny, została dalej w pracy. A my z A. byliśmy razem. Panicznie bałam się każdego ich służbowego wyjazdu (zawsze w czasie dniówki, wyjazdy na godzinę, trzy, pięć), dostawałam ataku paniki kiedy ona do niego podchodziła. Ale mówił, że skończyli, a ona była dla mnie na prawdę życzliwa.
Rok po odkryciu ich zdrady zobaczyłam ich rozmowę. Jak on do niej ładnie pisał - że tęskni, że proponował jej wyjazd razem a ona się boi, że z jej mężem sobie poradzą (jej mąż widział, że ona zachowuje się dziwnie, zostawała po godzinach w pracy czasami a on się denerwował). Zrobiłam awanturę, powiedziałam, że to koniec. Kilka godzin później zrobił z siebie ofiarę, że bardzo źle się czuje. Przyjechałam do niego, pogodziliśmy się, obiecał.
(W międzyczasie okazało się, że jestem w ciąży. Przez sytuację, którą opisałam wyżej, poroniłam dzień później. Nie wiedział o niczym, przez to, co działo się przez te kilka dni, nie zdążyłam mu powiedzieć. A ja wtedy już byłam mniej odporna na stres.)
Na czym skończyłam....? a, no tak - obiecał. I na prawdę było dobrze. Byłam szczęśliwa. Zaczęłam mu na nowo ufać, cieszyć się tymi wspólnymi chwilami. Oczywiście nadal nie zostawał u mnie na noc, ja u niego czasami owszem. I czas sobie płynął. A dodałam, że jego rodzice o mnie nie wiedzieli i nigdy sobie nas nie przedstawił?
Pół roku temu na teście ciążowym wyszły dwie kreski. Nie zabezpieczaliśmy się ale też nie staraliśmy się o dziecko. Kochaliśmy się (jak to teraz brzmi, nie? ) i doszliśmy do wniosku, że nie jest to dla nas problem. Jeszcze tego samego dnia powiedziałam mu o tym. Brak jakiejkolwiek reakcji. Nie cieszył się, w sumie też się nie denerwował. Przez gorący okres w pracy odwlekałam wizytę u ginekologa przez dwa tygodnie. Po tym czasie przyszedł sądny dzień i nakryłam ich chwilę przed seksem. Awantura, nerwy. W nocy fatalnie się czułam, coś zaczęło się dziać, dostałam skurczów, ale przetrzymałam do rana. Chwilę po przyjściu do pracy pojechałam do ginekologa, żeby wyjść z płaczem i skierowaniem do szpitala. Później A. za moją prośbą zabrał mnie do siebie, tulił a ja płakałam. Kilka dni później usłyszałam, że to moja wina, bo mam taki charakter i ubzdurałam sobie, że on mnie zdradza i przez to się denerwowałam. A ja wtedy nie miałam już sił się kłócić, spierać. On przeszedł po tym do porządku dziennego, ja chodziłam i płakałam.
Jakiś czas temu odkryłam, że rozmawiają ze sobą na fb (on z tą swoją pracownicą) i że łatwo da się to sprawdzić. Spotykali się w czasie pracy. W biurze. On ją pie.....ł, wychodziła od niego z biura chwilę później, że niby rozmawiali. Potrafił powiedzieć, że bardzo źle się czuje a później ją rż.ć w biurze. Udawałam, że nie widzę. Mówiłam sobie, że przecież mnie kocha, że tuli, że jest kiedy go potrzebuję (no, może nie zawsze), że dba o mnie i o mojego syna, że spędzamy razem czas. Powiedziałam sobie, że jeżeli sama czegoś nie znajdę albo nie zobaczę, to nie będę sobie dopowiadać (tak, wiem....)
Kilka dni temu stało się. Znalazłam, zobaczyłam. Nawet się nie wypierał. Powiedział mi tylko że to, co się stało, to moja wina, że potrzebował odskoczni,że nie miał we mnie wsparcia i dlatego stało się jak się stało, ale on do tego uczuć nie dokładał, to był tylko seks. I to spowodowało, że wyszłam. Dostałam później litanię, że jestem zła, że to przeze mnie, że go nie wspierałam w czasie problemów, że on mnie kocha a ja jego nie.
Też mam ciężki charakter i swoje za uszami. Ale nie jestem zła. Czasami mówiłam mu, że chciałabym spędzić z nim więcej czasu, czasami się złościłam, ale nie o bzdury. Jestem już zbyt zmęczona na czepianie się o bzdury o powody wyssane z palca. Też chcę spokoju. Wolałam nie mówić nic i po prostu przytulić i powiedzieć, że damy radę, niż wypominać i się kłócić.
Mam na karku trzydziestkę, fajną figurę, faceci się za mną oglądają, gadane też mam, bo z nieśmiałej szarej myszki zmieniłam się w pewną siebie kobietę już jakiś czas temu. W głowie też jakąś widzę mam, mam dość odpowiedzialny zawód, w którym bazować trzeba głównie na przepisach prawa. (No tak, mam w głowie a tak się dałam? )
Siedzę w domu, aktualnie z drugą butelką wina. Czuję się paskudnie. Na zmianę albo jest spokój, a za chwilę zaczynam płakać. A. nie odzywa się na razie. A mnie właśnie świat się załamał i serce mi pękło.
Pierwszy raz w życiu byłam w stanie zrobić dla kogoś wszystko, skoczyć dosłownie w ogień, dla niego. Nie patrząc na siebie, byle jemu było dobrze, byle było tym samym dobrze między nami.