Cześć, zdałam sobie dzisiaj sprawę z czegoś, co mnie przeraziło - w momencie, w którym kogoś poznam i zaczyna mi zależeć,to odczuwam w stosunku do tej osoby skrajne emocje, jest albo świetnie albo źle, nic pomiędzy. Jestem DDD, mój tata jest osobą niestabilną emocjonalnie, nigdy nie wiedziałam czego mogę się po nim spodziewać, całe życie na huśtawce nastrojów. Dodatkowo mój ostatni związek, który trwał 4 lata był z osobą zdiagnozowaną (dopiero po 3 latach związku) jako osoba borderline. Kilka lat huśtawki nastrojów w związku. Od zakończenia go minęły 2 lata, przeszłam 1,5 roku terapii i wydawało mi się, że jest ok.
Kilka tygodni temu poznałam kogoś, ta osoba jest naprawdę fajna i widzę, że bardzo mu na mnie zależy. I dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę, że powielam schemat - jest albo super, albo beznadziejnie, nic pomiędzy. Ciągle potrzebuje żeby było super, a jak już jest super, to chce żeby tak było cały czas, a jak nie jest to czuje, że jest beznadziejnie, że to nie ma sensu, że nic z tego nie wyjdzie i lepiej to skończyć.
Wcześniej już widziałam to zachowanie u siebie ale dopiero teraz potrafię to nazwać dokładnie. Czuje się strasznie, wpadłam w panikę, mam poczucie, że jestem zepsuta, wybrakowana, że nigdy nie będę potrafiła stworzyć prawdziwej, zdrowej relacji. Teraz jest tak, że jak czuję że On nie sprawia, że czuje się niesamowicie to myślę o tym jak "zmusić" go do tego, znaleźć jakiś sposób, żeby znowu sprawił, żebym poczuła się super. Domagam się tego, oczywiście nie wprost, powstrzymuje się, bo wiem, że to złe i wtedy ogarnia mnie poczucie, że to wszystko jest bez sensu i wpadam w dół.
Boje się że wszystko zepsuję. Zastanawiam się, czy powiedzieć mu szczerze, co czuję, ze mam takie wahania emocji i że nad tym pracuję, ale może się zdarzyć, że zachowam się w sposób dla niego niezrozumiały. Może zrozumie? A jak nie, to chyba trudno, może ja jeszcze nie jestem gotowa na związek?
Czy któraś z Was ma podobne doświadczenia?