Mam 21 lat i ostatnio dokucza mi samotność. Staję się okropnie zdesperowana i mam wrażenie, że byłabym w stanie zakochać się nawet w nodze od stołu. Wszyscy wokół są w związku, koleżanka niedawno będzie brać ślub, a ja jeszcze nawet nie byłam związku. Nie chodzi mi o to, by usilnie być w związku, ale o to, by kochać i być kochaną. To nie tak, że nikomu się nie podobam. Pierwszemu chłopakowi odmówiłam wejścia w związek mimo, że byłam w nim zakochana. Z perspektywy czasu widzę, że jeszcze wtedy nie byłam dojrzała do bycia w związku. Byłam w nim zakochana jakieś trzy lata. Ledwo przeszło, pojawił się inny - myślałam, że odwzajemnia moje uczucie, lecz z perspektywy czasu widzę, że to była tylko gra. Kiedy już wydawało mi się, że zapyta się o bycie w związku, nagle zrywał kontakt, by po jakimś pół roku znów to uaktywnić. Tak w kółko. Byliśmy ze sobą jedynie parę dni, jednak nie zaliczam tego do bycia w związku. Wtedy on zmienił się o 180 stopni - zaczął naokrągło mówić, co by we mnie zmienił, cały czas mu coś we mnie przeszkadzało. Czułam się przy nim źle, jakby w ogóle mnie nie akceptował, jakby mu na mnie nie zależało. Po kilku dniach ostro się pokłóciliśmy. Okazało się, że według niego "nie potrafię mówić" i nie rozumiał tego, że nie potrafię tego kontrolować - myślał, że specjalnie mało mówię. Po paru latach okazało się, że mam osobowość unikającą, która utrudniała mi codzienne funkcjonowanie. Po prostu bałam się tego, że ktoś może mnie źle ocenić na tyle, że unikałam rozmów, a jeśli już, mówiłam mało i takie rzeczy, które na pewno zostaną uznane za poprawne. Przez to nie byłam do końca sobą.
Poszłam na studia, nastąpił przełom. Przez dwa lata chodziłam na terapię, która pozwoliła mi bardziej się otworzyć. Niemal całkiem pozbyłam się lęku przed tym, że ktoś może mnie źle ocenić. Ludzie, którzy dawno mnie nie widzieli, od razu widzieli różnicę w moim sposobie mówienia i bycia. Odbierali to pozytywnie. Zmieniłam również styl ubierania się - zaczęłam się ubierać bardziej modnie, kobieco, dbać o siebie. Czuję, że zmieniłam się na lepsze.
Na studiach, podczas pierwszego roku, wpadliśmy sobie w oko. Mimo tego, długo nie zawiązywał ze mną kontaktu, choć dawałam mu sygnały, że jestem zainteresowana. Tak właściwie doszło między nami jedynie parę razy do wymiany kilku zdań, po czym krótka znajomość się zakończyła. Z jego strony. Po pół roku trafiłam na chłopaka, który przez cały czas mydlił mi oczy. Byłam w nim okropnie zakochana, chyba jak jeszcze nigdy dotąd. Kiedy się spotykaliśmy, zachowywał się, jakby był zakochany. Przy nikim nie czułam się tak wyjątkowo. Prawił komplementy, dbał o mnie, akceptował mnie taką, jaka jestem, czułam się przy nim bezpiecznie. Tak było jedynie podczas spotkań. Między nimi kontakt był niemal zerowy. Spotykaliśmy się tak właściwie jedynie wtedy, kiedy on chciał. Miałam zbyt małe doświadczenie, by dostrzec fakt, że tak naprawdę zależy mu tylko na jednym. Jak tylko się zorientowałam, zerwałam kontakt. Nie byliśmy razem.
Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Wszelkie relacje z chłopakami kończą się u mnie, nim jeszcze zdążą się rozkręcić. Wydaje mi się, że jestem dość ciekawą osobą, mam parę zainteresowań, jednak też przyznaję, że moje życie jest dość stateczne, spokojne i niewiele się w nim dzieje. Jestem tolerancyjną osobą, wydaje mi się, że miłą i w miarę inteligentną - tak przynajmniej mówią ludzie z mojego otoczenia. Przebywam przynajmniej 2/3 razy w tygodniu poza domem - na uczelni, w kawiarniach, w barach z jedzeniem, w kinie, więc sytuacji do poznania kogoś nie brakuje.
Mimo wszystko mam wrażenie, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, a jeśli już, to znajomości się kończą, nim zdążą się rozkręcić. Zaczynam myśleć, że wciąż jest ze mną coś nie tak. Gdy pytam znajomych, rodzinę, mówią, że wszystko jest ze mną okej, że widocznie jeszcze nie nadszedł mój czas, że wszystko przede mną. Powoli mam dosyć tych banalnych stwierdzeń. Mam wrażenie, że coś musi być na rzeczy, tylko tego nie dostrzegam.
Co powinnam zrobić?