Witam. jestem z facetem 7 lat. Mam 27 lat, on 26. Od jakiegoś czasu psuje się miedzy nami, mam wrazenie ze mu już nie zależy, że jest mu to obojętne czy jestem czy nie. Zaczęło się, gdy zaczęłam mówic o jakiś dalszych planach- zaręczyny ślub czy tez chociażby wspólne zamieszkanie. dodam, ze jest on wierzącym katolikiem, wiec liczyłam się z tym, ze nie ma raczej szans na zamieszkanie bez ślubu. Zaczełam pytać i cisnąć na początku roku. były ciągłe kłotnie, pretensje. Było coraz gorzej. po kolejnej kłotni z cyklu kiedy ślub, itd. zaproponował, że w styczniu porozmawiamy o przyszłości- albo jakies konkrety albo się rozstajemy. Przystałam na to. Jednak teraz, im bliżej stycznia tym bardziej on się z tego wycofuje. Twierdzi, że to powinno być naturalne, ze on nie jest gotowy. Z jednej strony rozumiem- może być niegotowy bo ma 26 lat, a faceci później dojrzewają, jednak z drugiej strony ile ja mam czekac??? Czy jest sens czekania. Powiedziałze około 30tki, będzie odpowiednim momentem. Ale ja już mu nie wierzę....
Druga kwestia to to, że włączyło mu się straszne chamstwo. Przykłady: powiedziłam mu, ze bije mi zegar biologiczny a ten, ze to mnie bije nie jemu. Potrafi po kłótni powiedzieć, ze ma mnie dość i ze nie chce mieć ze mna nic doczynienia i milczy kilka dni. potem ja wyciągam reke i jest ok. Mówi, że kocha, ze traktuje poważnie, ale brakuje konkretów.
Trzecia sprawa; jakiś czas temu napisał czy nie mam nic przeciwko temu ze się spotka z Magda. Magda to jego kolezanka ze szkoły, w której kochał się przez cały okres szkoły. zapytałam po co chcą się spotkać a ten, ze aby powspominać dawne czasy. napisałam ze mam cos przeciwko, bo ja się z byłymi sympatiami nie spotykam. a ten na to ze nie była jego dziewczyna, ze teraz ja mu się podobam a ona wcale i ze to chore- że nie będę mu ograniczała kontaktów. zaprosił ja do najbardziej eleganckiej restauracji. spędzili 2 godz. wrócił i opowiedział jak było. od tej pory nie wierze mu. sprawdziłąm mu tel. znalazłam smsy, pisał do niej tak jak do mnie na początku- tak na luzie, tak można powiedzieć flirtował. pojechał po nia do domu na to spotkanie, żeby jak to napisał mogła napic się alkoholu... dodam ze jest zareczona i niedługo bierze ślub. od tej pory mam obsesje na jej punkcie. jestem strasznie zazdrosna- zapytałam czemu ja zabrał do restauracji- odpowiedził, ze to neutralny grunt, ze gdzie mieli isc. a jak zapytałam, czemu mnie nie zabiera to powiedział, ze nie widzi takiej potrzeby, i ze jak jesteśmy na jakiś wyjazdach to chodzimy.
Co myślicie o naszym związku? Czy da się go jeszcze naprawić? Czy to początek końca? Czy to we mnie jest problem ze jestem taka zazdrosna o ta dziewczyne? No i kwestia ślubu... On mi kiedyś powiedział ze nie odejde od niego- jest bardzo pewny siebie.