Cześć.
Blisko 2 tygodnie temu rozstaliśmy się z dziewczyną. Ostatni miesiąc był koszmarny, bo jej się zebrało na wspomnienia o byłym (mówiła, że tęskni), a ja zacząłem się robić podejrzliwy. To powodowało, że napięcie ciągle rosło. W końcu coś pękło i ona zerwała mówiąc, że nie ma już siły czekać aż się wszystko ułoży i ma dość tej atmosfery wzajemnej wrogości i tak dalej. Generalnie rozstanie było w złej atmosferze, bo było sporo gniewu i wyszedłem bez słowa.
Szczerze mówiąc naprawdę dobrze przepracowałem te 2 tygodnie. Zero kontaktu, dałem sobie czas. Na wszystko. Gniew, sentymenty, nawet płacz. Stanąłem na nogi, wróciłem do starych zajęć, zacząłem się umawiać ze znajomymi, nawet 2 randki wpadły (choć to było tylko na "rozruch").
Wszystko było na dobrej drodze, ale miała urodziny. Długo zastanawiałem się co zrobić z tym i stwierdziłem "co mi tam, zadzwonię". Generalnie jak odebrała, to się podczas tych życzeń popłakała. Mnie coś tknęło zacząłem mówić, że to rozstanie było jakie było, ale może dobrze się stało i nie ma co pielęgnować żalu etc.
Od tej pory zaczęliśmy znowu rozmawiać, ale to są takie ostrożne rozmowy. Ona mnie 2-3 dziennie z jakimiś pytaniami zaczepia na czacie. Jest bardzo miła. A ja szczerze mówiąc czuję się sparaliżowany. Nie chcę karmić żadnej nadziei w sobie, z drugiej strony chciałbym z nią mieć normalny kontakt i jakoś się "uodpornić".
Sam nie wiem.