Witam, mój problem jest dość powszechny, ale chcę podzielić się z wami moją historią.
Mam 18 lat, na tygodniowym wyjeździe poznałam pewnego chłopaka. Dość pewny siebie i jednocześnie tajemniczy, niezależny. Początkowo nie byłam nim zainteresowana i w sumie nie kręcił mnie zbytnio - nawet nie był w moim typie. Jednak zaczął o mnie zabiegać, aż w końcu zaczęliśmy częściej rozmawiać, spędzaliśmy ze sobą każdy wieczór, całowaliśmy się, było w nim coś co mnie kręciło, ten sposób bycia, inteligencja, charyzma, styl.. Wciąż traktowałam to jednak jako zwykłą miłostkę, choć wciąż było mi żal, że mieszkamy tak daleko. A ja tak naprawdę nigdy nie lubiłam pisemnych konwersacji, totalnie mnie nudziły, więc wiedziałam, że to nie ma przyszłości. Jednak po powrocie napisał, tak jak się tego spodziewałam. No i zaczęliśmy pisać, pisać, pisać... Uświadomiłam sobie, że z nikim nie pisało mi się tak dobrze, z takim przyjemnym dreszczykiem... No i uzależniłam się od tego, od codziennych konwersacji z nim. Do 4 nad ranem, rano, południe. Mieszkamy daleko od siebie, ale kiedy miałam możliwość być w jego mieście, zaproponował mi noc. Doszło wtedy do zbliżenia (jednakże bez seksu), no i poczułam to "coś", pierwszy raz po tylu latach. Mieliśmy tą chemię i jestem prawie pewna, że on również coś poczuł. Potem dalej pisaliśmy, ale już coraz mniej, a nawet miał przyjechać do mnie. Niestety wypadło mu coś poważnego (jak on twierdził, ale kto tam wie, jak było naprawdę) i od tego momentu nasz kontakt momentalnie się urwał. I akurat nie tu leży problem, bo wiem, że tak się po prostu dzieje, a my, kobiety, nudzimy się mężczyznom, bądź zostajemy wymieniane na bardziej "dostępny" model, szczególnie jeśli mówimy o relacjach na odległość, które mogą stać się dla nich nieopłacalne (bo po co starać się o seks, który nawet nie wiadomo kiedy, albo czy w ogóle nastąpi). A ja się nim totalnie zauroczyłam...
Problem polega też na tym, że w moim otoczeniu jest pewien chłopak. Podobał mi się przez większy czas i zwracał moją uwagę, przystojny. On też próbował zyskać jakąś uwagę z mojej strony. Przez większy czas utrzymywaliśmy bliższe relacje przyjacielskie, ale on tak jakby nie zdawał sobie sprawy, że jest na coś szansa. Pocałowałam go, pierwsza. To było dwa tygodnie po tym, kiedy kontakt z tym pierwszym się urwał. Potem znowu się spotkaliśmy, doszło do paru zbliżeń. I najgorsze jest to, że ja tego kompletnie nie czuję. A on aż nadto zaczął się angażować, chce mnie odbierać ze szkoły, spotykać się, pisać, rozmawiać. Ale to nie to. Przy mnie zachowuje się, jakbyśmy byli już w kilkuletnim związku. Mówi, jak to on o mnie myśli, tęskni, pisze jaka to ja piękna, słodka nie jestem. A mnie to totalnie nie kręci, a wręcz odstrasza, zniechęca. Wolę takich, co trzymają pewien dystans i dają się poznawać małymi kroczkami, do których czuję pewien respekt. To jest naprawdę dobry chłopak, z dobrą opinią wśród ludzi i strasznie mi głupio, że to ja to zainicjowałam, a nie chcę wyjść na taką, która daje nadzieje i zostawia. On się we mnie zakochał, a ja nie potrafię tego poczuć kompletnie, przynajmniej na razie. Nie sądziłam, że tak się zacznie zachowywać. Tęsknię za tamtym, o cholera, okropnie za nim tęsknię, a teraz wręcz jeszcze bardziej, bo widzę między tymi dwojga straszliwy kontrast. Chcę mieć go przy sobie, odnowić kontakt, znowu pisać, spędzać każdą chwilę, ale nie chcę się też narzucać, zważywszy, że totalnie mnie olał. Nie wiem co mam zrobić... Myślicie, że jeszcze mogę coś poczuć do tego drugiego? Czy wyjdę na przysłowioną "szmatę", kiedy nagle oświadczę mu "nie no słuchaj, bo ja jednak nie chcę się w to pakować, co z tego, że to ja wszystko zainicjowałam"?. A najgorsze jest to, że jego przyjaciele są moimi przyjaciółmi i nie chcę stracić w ich oczach, a tym bardziej może być dziwnie na naszych "spotkankach" w jednym gronie. Najpierw go rozkochałam, myślałam, że może coś poczuję, oszukiwałam samą siebie i jego, a teraz moja tęsknota do tamtego się tylko nasiliła:( a wiem, że to i tak przyszłości nie ma. Co mam robić w tej sytuacji?
Przepraszam za chaos i podziwiam wszystkich, którzy wytrwali do końca:)