Witam
Może całych 3 lat nie będę tu opisywać , ale ostatnie 11 miesięcy mojego związku.
Załatwiłem pracę mojej już byłej dziewczynie w tej samej firmie co ja pracuje jednak inne działy. Przez pierwsze 3 miesiące było wszystko ok , aż tu nagle pojawił się on "kolega" z tego samego działu. To co tylko widziałem to, że wychodzili razem na parking bardzo wesoło im było ,a gdy do mnie podchodziła to tylko zimne cześć i cisza. Pierwszy tydzień nic nie mówiłem , ale w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem albo on albo ja , no i się zaczęło codziennie fochy, dogadywanie itp. zero kontaktu ze sobą tak jakbyśmy byli sobie obcy.
Ostatnie 2 miesiące to już naprawdę były katastrofą ciągle wychodziła niby do "mamy" stroiła się przed tym chyba z 4 godziny gdzie my wychodząc gdzieś razem to nigdy się nie stroiła.
2 tygodnie wcześniej przed końcem już na siebie patrzeć nie mogliśmy , aż w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem "to może się tam przeprowadź" , a ona "ok" gdzie zawsze mówiła nigdy Cie nie zostawie dla innego, zawsze będziemy razem .
Wyprowadziła się, pierwszy dzień minął, ale na drugi czegoś mi brakowało i zacząłem z siebie kretyna robić biegałem za nią z kwiatami , przepraszałem, błagałem , a ona tak jakbym nie istniał jeszcze mi powiedziała, że wykończyłem ją psychicznie, że zabraniałem jej wszystkiego (co nigdy nie miało miejsca) , że zabroniłem jej się spotykać z tym "kolegą" (to fakt), że nie interesowałem się nią itd.
A najlepsze, że wyprowadzając się ode mnie na drugi dzień była już z tym "kolegą" przypadek?
Oczywiście całą winę zwaliła na mnie. Jakoś już się pogodziłem z tym, że jej nie ma , ale ciągle mi nie daje spokoju czy to na pewno wszystko moja wina?