czy to jest toksyczne? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » czy to jest toksyczne?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 10 ]

Temat: czy to jest toksyczne?

Od pół roku spotykam się z facetem. Ja mam 30 lat, on 35. Poznaliśmy się przez internet, szybko się poznaliśmy osobiście i zaiskrzyło. Mocno. Zaczęliśmy snuć plany. Teraz jesteśmy na etapie pomieszkiwania u siebie bo mieszkamy w różnych miastach, ale w sumie nie tak daleko. Do tego on ma pracę wyjazdową, wysyłają go na projekty do różnych państw na różny okres czasu. Na ogół na 1-3 miesiące. Nawet jak on jest na projekcie to jeździmy do siebie.

Sprawa jest taka, że on jest DDA. Jego rodzice się rozstali przez alkohol i jego mama zostawiła jego i trójkę jego rodzeństwa z tatą alkoholikiem i wróciła zająć się dziećmi pięć lat później. Jak się dowiedziałam to nie mogłam uwierzyć, że tak można...ale widocznie można. On poszedł na różne terapie i w wielu aspektach jest bardzo świadomy różnych mechanizmów i co jest zdrowe a co nie. Moi rodzice też się rozwiedli jakieś 8 lat temu a wcześniej przez jakieś 10 lat się kłócili albo nie odzywali. Także oboje bardzo dobrze wiemy co to znaczy być z ciężkiej rodziny.


Teraz sprawa jest taka, że za każdym razem jak się widzimy to zaczynamy od kłótni. Takiej kłótni, że prawie się rozstajemy. A potem sprawa cichnie i już jest fajnie. Ale serio ile się można kłócić. Już oboje jesteśmy tym bardzo zmęczeni i wątpimy w przyszłość związku. W sumie teraz jak myślę, że mam do niego jechać to sama się zastanawiam po co, bo jeśli mamy się kłócić to lepiej zostanę w domu. Choć po każdej kłótni rozmawiamy, wyjaśniamy o co poszło i staramy się tego nie powtarzać i jakieś tam efekty tego są.
Ale ja mam wrażenie, że on się po prostu przypierdala o każdą bzdurę. Poszliśmy na spacer i mówię mu, że znajomy (60letni) mnie zaprosił na śniadanie i że pewnie pójdę. On się z miejsca wkurzył i mówi, że to on jedzie z jakąś tam koleżanką gdziekolwiekbądź. Ja że co jest w tym nie tak że 60latek mnie zaprasza na śniadanie? No i coś tam było niby w tym nie tak, ale urosło to niesłychanie i kłótnia się przeciągnęła na następny dzień. Ja w końcu już nie mogłam spokojnie rozmawiać i zaczęłam krzyczeć. On na to spakował walizkę i oświadczył że wraca do taty. No to ja, że nie, że porozmawiajmy. Porozmawialiśmy, wszystko ok.
Następnego dnia pojechaliśmy do miasta gdzie pracuję i po pracy po mnie przyszedł. Umówiliśmy się o 15. O 15.05 dostaję smsa że ile można na mnie czekać i żebym mu napisała o której ma przyjść. No to pośpieszyłam się i wyszłam. Cały wściekły. Że nie szanuję jego czasu, że nie jest dla mnie ważny, że może się rozstańmy i że dla niego punktualność jest bardzo ważna. I że jest mu przykro, że się na niego wydarłam. Ja wiem, że źle zrobiłam i go przeprosiłam. On, że jak jeszcze raz się na niego wydrę to się rozstaniemy bo on nie chce takiego związku. Ja mówię, że już zrozumiałąm i go przeprosiłąm i myślałam, że sprawa jest zamknięta. W dodatku nie zrozumiałam o co ta awantura bo to było tylko pięć minut spóźnienia. Dalej tak się potoczyło wszystko że mówi, żebyśmy się rozstali. Ja że ok, jeśli chce to nic na siłę. No to już zmienił zdanie, że nie.
Teraz pojechałam do niego od soboty do wtorku. Spóźniłam się bo był dzień zmarłych i nie było autobusu. Spóźniłam się w sumie 1,5godz...całkiem sporo...no ale nie wyczaruję autobusu jeśli go nie ma. Nic mi otwarcie nie powiedział, ale zaczął docinać. Tak docinał że po 2 godzinach docinek wybuchłam. No i znowu, że brak punktualności to brak szacunku i że to wymówki i że jakbym chciała to bym znalazła sposób żeby przyjechać na czas. Przeprosiłam. Cały następny dzień też mi docinał o byle bzdurę. Poczułam się już bardzo źle i uznałam, że to nie tak miało być i że wracam do domu. To zaczął prosić, żeby nie. Uprosił. Poniedziałek i wtorek spędziliśmy miło i spokojnie. Porozmawialiśmy, wyjaśniliśmy, przeprosiliśmy się. Wróciłam do siebie. Jeszcze mi napisał, że mnie przeprasza, że wie że się nieodpowiednio zachował, że było mu bardzo miło że przyjechałam i że mi dziękuje. Ok. W środę prawie do mnie nie pisał. Wieczorem powiedział, że nadal go boli awantura którą mieliśmy i potrzebuje się uspokoić. I że boli go, że ja powiedziałam o przyczynie awantury koleżance a koleżanka powiedziała że to dziecinada. Że dla niego to jest po prostu ważne. Tak więc się uspokaja a ja się zastanawiam co dalej.

Ja rozumiem, że każdy ma jakieś problemy z przeszłości i że ja też nie jestem idealna i popełniam błędy. Po każdej awanturze rozmawiamy i sobie wyjaśniamy o co poszło i mniej więcej jest lepiej. Ale ile można się kłócić.
Jak jest fajnie to jest bardzo fajnie i obcy ludzie nas pytają czy jesteśmy małżeństwem, ale jak jest źle to jest całkiem źle.
A ja nie wiem czy to wszystko jest warte świeczki. Czuje się jakbym po prostu przyciągała ludzi z problemami...albo ja jestem jakaś problematyczna...sama nie wiem. Też nie wiem kiedy relacja jest toksyczna a kiedy to zwyczajnie nieporozumienia, które można wyjaśnić rozmową.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: czy to jest toksyczne?

Miałam jeszcze niedawno podobny problem do Twojego choć w trochę mniejszej skali, też się kłóciłam z facetem i nie wiedziałam czy ty mieści się w granicach docierania czy niedopasowania. Założyłam wątek:
https://www.netkobiety.pl/t114857.html
Dużo mi dały odpowiedzi, szczególnie Esthere. Zastosowałam się do rad, pogadałam z partnerem, wymagało to wykazania się cierpliwościa przez kilka-kilkanaście dni nie dawałam się wyprowadzić z równowagi czymś co wcześniej prowadzilo do kłotni. I kiedy mój partner zobaczył, że nie ważne co odwali to ja i tak go nie zostawie (umówmy się, to były drobiazgi jak u ciebie) to nagle się uspokoił i mam w domu innego człowieka - skończył mnie 'testować' a raczej testować granice mojej wytrzymałosci smile. Do dziś nie wiem co mu się w głowie poprzestawiało (może z kimś pogadał, może coś poczytał) ale na pewno po częsci była to reakcja na moją akcje za radami Ethere.

3

Odp: czy to jest toksyczne?

Dzieki wielkie za twoje slowa. Poczytalam watek ktory podlinkowalas. Jak na razie ta ostatnia klotnia jest bardzo swieza, takze oboje sie uspokajamy i myslimy. Ale tez pewnie tak zrobie ze zaczne od obserwacji siebie i zmiany mojego zachowania. To jakos musi wplynac na jego reakcje.

4

Odp: czy to jest toksyczne?

Czy to, że o jest DDA a Ty masz podobne doświadczenia mają wpływ na związek? Chyba tak. Ale, jak piszesz, on jest po terapii, więc zna siebie i powinien już przestać się tłumaczyć tym, że tym DDA jest. Bo to łatwizna.
To, że ktoś ma problemy, to pewnik. Moja ex nie była DDA, ale zachowania typowe... Testowanie granic, masakra. Było tak, że robiła wszystko, by ją zostawić, a gdy juz do tego dochodziło... stawał się cud - miła, czuła, przepraszała. Do następnego razu. I tak w kółko. Ale życie to nie obietnice, to czyny, które za nimi idą. I sytuacje, które uwidaczniają ile warte są te słowa.
Jak chcesz wierzyć w DDA... wierz. Ale facet ma 35 lat! To juz chyba pora, by zacząć żyć.. a nie kłócić się o pierdoły typu "spóźniony autobus", po którym wpędza Cię w poczucie winy za coś, na co nie miałaś wpływu...
Chcesz walczyć, walcz. Ale nie zapominaj o sobie.

5

Odp: czy to jest toksyczne?

Obydwoje jesteście Dorosłymi Dziećmi.
To nie jest ani obraza , ani przezwisko, ale termin określający osoby które w dzieciństwie wychowywały się w atmosferze problemu z alkoholem , rozwodem nieformalnym lub formalnym rodziców , lub dysfunkcja w rodzinie.

Tytuł wątku „Czu to jest toksyczne” sugeruje problem który maja Dorosłe Dzieci - nie potrafią określić co jest normalnością a co nią nie jest.

Jest wiele innych cech DD. Poczytaj dla siebie, dla rozpoznania przyczyn swoich zachowań .
Co do związku z drugim DD - możliwy ale tylko w przypadku gdy obydwoje chce przepracować swoje problemy.
Najlepiej z pomocą terapeuty.

Nie ma znaczenia ile kto ma lat.
Nawet 80 latek może dalej tkwić w DD.

6

Odp: czy to jest toksyczne?

Dzięki za odpowiedź,
Poczytałam sobie o DD i wiele z tego się zgadza.
Zapisałam się do psychologa także jest nadzieja na zmiany.

7

Odp: czy to jest toksyczne?

Zdecydowanie psycholog. Dla niego także, bo najwyraźniej terapia nie naprawiła wszystkiego, by się przydały wizyty.
Najważniejsze, żebyście pracowali nad sobą. smile

8

Odp: czy to jest toksyczne?

Przeczytałem Twój nowy temat i odpiszę tutaj, Twój facet dostał psychozy i to takiej klasycznej, tyle że ta "psychoza" nie pojawiła się z dnia na dzień, ona się rozwijała dużo wcześniej - nie zauważyłaś istotnych zmian w jego zachowaniu przez miesiąc wstecz ? przypomnij sobie.  Powinnaś uciekać od czego człowieka jeżeli nie chce się leczyć.

9

Odp: czy to jest toksyczne?

Jak moderatorka słusznie zauważyła tutaj powinnam kontynuować mój wątek a nie zakładać nowy. Także tutaj znajduje się obszernie opisany dalszy bieg wypadków...teraz już podchodzę do tego z większym luzem powiedzmy...ale chętnie poznam wasze zdanie na temat tego co się w ogóle stało, czy jak to streścić, czy nazwać żebym mogła spokojnie ruszyć do przodu i mam nadzieję bez wyrzutów sumienia.

Zaszłam w ciążę. To nie była wpadka tylko to było planowane i przez niego i przez mnie i w sumie tak miało być. Zadzwoniłam do niego na skypie jak był akurat w pracy. Po dwóch minutach czekania jak zwykle napisał że ile można czekać i że musi wracać do pracy. Pokazałam mu śpioszki i test ciążowy cała szczęśliwa. Mówi: Patrz! Jaka dobra wiadomość! Ok, wracam do pracy. No i tyle.
I od tego czasu coś się zmieniło na jeszcze gorsze. Kłóciliśmy się jak wcześniej tyle że jak on mówił to było ok a jak ja miałam mówić to od razu mu się chciało spać, musiał akurat wyjść do łazienki albo miałam nie krzyczeć. Także w sumie nic się nie dało rozwiązać. Większość czasu spędzał na kanapie przykryty szczelnie kocem i czytając coś na telefonie. Rozmawialiśmy coraz mniej a problemy narastały. Obleciał mnie strach że nie dam sobie rady jako matka w Meksyku i że lepiej pojedźmy gdzieś indziej. To jego obleciał strach że on nie chce nigdzie jechać i że przeprowadźmy się do jego taty, on tam dobuduje dla nas piętro. Albo że jeśli bardzo nie chcę to mogę jechać z dzieckiem do Polski a on kiedyś tam dojedzie. Umiał to powtórzyć kilka razy dziennie. Albo się pytał czy jak skończę doktorat to czy zabiorę dziecko i wyjadę a jego zostawię albo czy jak on nie znajdzie pracy to czy będę go utrzymywać. Do szaleństwa mnie doprowadzały te ciągłe pytania bo już się nie dawało normalnie porozmawiać, ciągle było tylko to. W miarę jak ciąża się rozwijała zdążyłam usłyszeć że to nie jego dziecko, że on w sumie nie założył rodziny. Czułam się całkiem samotna słuchając tych tekstów. W końcu zaczął jeździć do taty na coraz dłużej a nasze rozmowy zaczynały być zdawkowe. Dużo płakałam nie wiedząc czy już jestem samotną matką i co będzie dalej. Nie mogłam się skoncentrować na doktoracie. Któregoś razu miał pojechać do taty na tydzień a wrócił po prawie miesiącu jak mu powiedziałam że jeśli dziś nie wróci to go nie wpiszę jako ojca dziecka.
    W końcu znalazł pracę na projekcie za granicą. Znowu się popłakałam i powiedziałam, że nie chcę żeby jechał, że chcę żeby był ze mną, bo projekt miał trwać 4 miesiące czyli by wrócił równo w 9 miesiącu ciąży. Powiedział, że rozumie ale jak pojedzie to akurat oszczędzi i jak wróci to już będzie mógł przynajmniej przez pół roku być z nami. Pomyślałam że ok, w sumie bardziej go będę potrzebować przy niemowlęciu. Wtedy okazało się że projekt może trwać nawet 5 miesięcy i zaczął mi mówić że nie wie czy będzie mógł przyjechać na poród, ale że jak chce to mogę się przeprowadzić na ten cały czas do jego taty i tata i siostry się mną zajmą. Nie chciałam, co mi będą oni wchodzić w moją intymność. Przed wyjazdem jeszcze powiedział że on wie że teraz ja i dziecko to jego rodzina i że musi o nas dbać itp. Pojechał. W sumie to bał się jechać, mówił że to niebezpieczny kraj i wahał się kilka godzin już na samym lotnisku. Ale poleciał. Przez pierwsze kilka dni mi pisał że nie jest tak źle jak się spodziewał. Potem nagle zaczął mi pisać, że czuje się tam źle, że jest niebezpiecznie, że czuje że jacyś ludzie go śledzą, że chcą mu zrobić coś złego, że to spisek na jego życie, że on nie wie czy wróci, że trafi do więzienia, że już go więcej nie zobaczymy...nie wiedziałam jak zareagować i starałam się to zbagatelizować, mówiłam mu żeby wyszedł do ludzi, żeby poszedł na spacer, ale że nie, że czy ja nie rozumiem że tam jest niebezpiecznie i że hiszpanie z pracy coś przeciw niemu knują. I znowu że on nie wie czy on wróci, że od dwóch dni nie wyszedł z pokoju, że nie poszedł do pracy, że jeśli tylko wyjdzie to go porwą i kto wie co z nim zrobią. Zniszczył swój telefon żeby przez telefon nie można było go śledzić, kamera w komputerze też przestała działać, wszystkie swoje pieniądze wysłał do matki tak że został prawie z niczym. Mówiłam mu żeby wracał do Meksyku jeśli się tam czuje w niebezpieczeństwie. On że nie może bo jest donos na niego i jak tylko użyje paszportu to władze go zlokalizują i to będzie koniec i że nie wie co zrobić. Kilka godzin później napisał do mnie że otworzył sobie żyły. Że stracił dużo krwi ale nie umarł a chciał umrzeć. Przed nim udałam głupią ale natychmiast zadzwoniłam do jego taty i do współpracowników, żeby weszli do niego do pokoju i zobaczyli czy to prawda. To była prawda. Przewieźli go do szpitala, nie dał sobie opatrzyć ran ani zawieść się do psychiatry. W jakiś sposób uciekł ze szpitala i kontakt z nim się urwał.
    Z jego siostrą się zorganizowałyśmy, poleciałyśmy do tego kraju i z pomocą konsula zaczęłyśmy go szukać. On dzwonił od czasu do czasu do przypadkowych ludzi z pracy czy do siostry, ale generalnie byłam pewna że albo go nie znajdziemy albo go znajdziemy martwego. Minęły dwa czy trzy dni i znalazłyśmy go. W innym mieście. W bardzo złym stanie. Chcieliśmy wziąć samolot i wrócić do Meksyku ale powiedział że on nie chce bo jest na niego donos i że to niebezpieczne, że lepiej opuścić kraj lądem i polecieć z innego bo donos raczej tak szybko nie powinien dotrzeć do policji zagranicznej. Więc pojechaliśmy drogą lądową. Ja w 5 miesiącu ciąży. Przez ten cały czas albo mnie przytulał albo zbywał, ignorował lub był w inny sposób agresywny. Pod koniec w ogóle się spytał po co ja tam pojechałam skoro w ogóle go nie wspieram. Po powrocie skontaktowałam się z psychologiem i psychiatrą. Psychiatra powiedział że to wygląda na jakiś rodzaj psychozy i że jeśli nie będzie się leczył to z biegiem czasu będzie gorzej. Posiedziałam u jego rodziny jeszcze tydzień i generalnie przychylali mi nieba. Co chciałam to miałam i podziękowali mi za uratowanie mu życia. Wszyscy. Z miejsca zostałam jego „żoną” i mieliśmy „ratować relację”. Na spotkaniach rodzinnych które w Meksyku są w sumie codziennie mnie ignorował a jeśli już zostawaliśmy sam na sam to tylko się pytał komu co powiedziałam bo on mi mówił żebym nic nikomu nie mówiła. Nawet tego że się okaleczył. Ja mu mówię, że jakbym nikomu nie powiedziała to po pierwsze sumienie by mi nie dało spokoju a po drugie być może by nie żył. On że bardziej działam dla innych ludzi niż dla niego i że jeżeli on mnie o coś prosi to ja mam to zrobić bo to on powinien być dla mnie najważniejszy a nie inni. Ci inni to na przykład jego ubezpieczyciel, który zapłacił nam wszystkie przeloty i zakwaterowanie...
    Konkluzja była taka, że on nie pójdzie do psychiatry bo jemu nic nie jest. Poszedł do psychologa i o dziwo psycholog mu powiedział że...jemu nic nie jest. Jak człowiekowi z 16 szwami na rękach i szyi może nic nie być? Psycholog wysłał nas na terapię dla par...
    Ja w tym czasie już wróciłam do mojego miasta i wymyślałam wymówki żeby nie jechać do jego rodziny ani do niego. Za dwa tygodnie miałam bilet do Polski. On mi cały czas pisał że nie ma do mnie zaufania i że mi mówił żebym nikomu nic nie mówiła a ja nie posłuchałam. I że on nie jest chory i do żadnego lekarza nie pójdzie i że nie będzie tak jak ja chcę. Od czasu do czasu zmieniał zdanie i mówił że może jak wrócę to pójdziemy na tą terapię dla par, że on poszuka dla nas mieszkania i jak się ciąża rozwija. A potem znowu, że on mi jest niezmiernie wdzięczny że pojechałam go zabrać z tego kraju ale to była tylko obecność fizyczna bo wsparcia ode mnie nie dostał i ma o to żal. Jego cała rodzina do mnie dzwoniła kiedy przyjadę i kiedy się widzimy i że oni mi pomogą w tym i w tamtym i że bardzo się cieszą że z nimi jestem i że jestem częścią rodziny.
    Nastał ten dzień i uciekłam do Polski. Moim zamysłem było że ja tu posiedzę a niech go zdiagnozują i zobaczymy co robimy. Nikt go nie zdiagnozował. Podobno chodzi do tego psychologa ale nie wiadomo czy to prawda. Ja wzięłam urlop na doktoracie i w drugiej pracy.
    Pisał do mnie znowu że nie ma do mnie zaufania i co robimy kiedy wrócę, ja nalegałam na lekarza, on że po co się tak uparłam, że jemu nic nie jest. Ja że jeżeli tak to ja też nie czuję zaufania i bez diagnozy ja nie wracam. To on że w takim razie kończymy naszą relację. Ja że dobrze. W takiej sytuacji napisałam do jego rodziny, że nasza relacja się skończyła i że córka będzie miała moje nazwisko i będzie dorastać najpewniej w Polsce. On to zobaczył i się wściekł że podejmuje wszystkie decyzje bez niego i że koniecznie ma być tak jak ja chcę. Jego rodzina się podzieliła, jego mama ma nadzieję, że wrócę, starsza siostra się przestała odzywać a młodsza i jego tata chcą przyjechać mnie odwiedzić jak się córka urodzi. On sam mówi, że jak ja chcę przyjechać do Meksyku to oczywiście mnie zaprasza ale nie będzie wszystko na moich warunkach.
    Ja od prawie dwóch miesięcy codziennie płaczę, chodzę smutna, w sumie całe moje życie się poprzestawiało z dnia na dzień i ze starego życia nic nie zostało. Nie umiem się odnaleźć. Nie wiem co zrobić. Nawet z córki nie cieszę się tak jak bym mogła bo nie było moim planem zostanie samotną matką. Wstydzę się i czuje się gorsza od moich kuzynów którzy właśnie w pełnej euforii biorą śluby i budują domy. A ja z brzuchem. Koleżanki powiedziały, że jakby nie to że mnie znają od lat to by pomyślały że to ja zwariowałam, że takie historie wymyślam. Uwielbiałam jego rodzinę i przywykłam do kultury i tęsknię za tym wszystkim. I nie umiem rozumem ogarnąć tego wszystkiego co się stało ani dlaczego się stało. On powiedział rodzinie, że mi się nigdy Meksyk nie podobał i że już nie wrócę i że najważniejsze żeby mi i dziecku było dobrze w Polsce, ale jeżeli córka będzie dorastać poza Meksykiem to on ani złotówki na nią nie da. Córka powinna być z obojgiem rodziców.
Ja sama już nic nie wiem. Nie mogę pojąć jak szybko się wszystko stało i jak on się zmienił. W najdzikszych snach bym nie wymyśliła takiego biegu wydarzeń.

10 Ostatnio edytowany przez Jazzmine (2019-05-18 23:39:06)

Odp: czy to jest toksyczne?

Dziwie się, ze zdecydowałaś się na dziecko z człowiekiem, który zachowywał się w ten sposób. Postąpiłaś lekkomyślnie, ale czasu się nie cofnie, wiec teraz musisz podołać byciu samotna matka i jakoś się z tym ogarnąć. Jest wiele instytucji, które Ci pomogą. Podejrzewam, ze na rodzine również możesz liczyć. Co do Twojego ex-partnera to jak na mój gust, ma schizofrenie, ale tacy ludzie nie dostrzegają tego, ze są chorzy. Jeśli nie podejmie się leczenia to będzie z nim coraz gorzej i może zabrzmi to okrutnie, ale w tej sytuacji lepiej dla Ciebie i dziecka, ze jest tak daleko.

Posty [ 10 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » czy to jest toksyczne?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024