moja historia jest dość banalna, nie daje sobie rady z oskarżeniami męża o to, że kradnę mu pieniądze,
boli mnie to tym bardziej, że tak de facto ja utrzymuje dom i pilnuje wszelkich terminów płatności, łącznie z jego rachunkami za telefon, polisę ubezpieczeniową, czy alimentami, żeby oddać uczciwość w miarę możliwości przesyła mi pieniądze na swoje rachunki
mój świeżo poślubiony mąż (dopiero od 30 czerwca jesteśmy małżeństwem) - przed ślubem tak się nie zachowywał - gubi (??) wydaje (??) pieniądze, a potem mnie oskarża, że je ukradłam, ma też jakieś problemy z liczeniem i pamięcią, bo liczymy kasę przed wyjściem do wpłatomatu i jest 200 zł, a potem on mi robi awanturę, że było 250 zł
kiedy po ostatniej awanturze nie wytrzymałam i powiedziałam, żeby się wynosił i że mam w dupie, że jest mi winny 10.000 (kredyt na samochód + połowa kosztów ślubu < mieliśmy maleńką uroczystość> + składki na ubezpieczenie życiowe>, to powiedział, że mi wybacza te kradzieże i mam mu po prostu powiedzieć, że potrzebuje kasy
no po prostu szlag mnie trafił, On mi wybacza,
co ja mam z tym wszystkim zrobić, jestem chora ma myśl, że przyniesie do domu jakiekolwiek pieniądze i znowu będzie awantura, że coś zniknęło