Hej wam!
Mam 23 lata, od 6 lat spotykałam się z moim T (26lat).. Na początku związku było super, naprawdę na nic nie mogę narzekać. Z czasem zaczęło się psuć. Jego wyjazd za granicę dużo zmienil, nie odbieranie telefonu po 3 dni itd. Trwało to 3 lata...raz lepiej, raz gorzej..wytrzymalam. 2 lata temu wrócił do Polski i teraz tu pracuję.
Do rzeczy...
Bywał osobą strasznie zaborczą w stosunku do innych, bardzo pewną siebie, nie mająca do siebie żadnych zarzutów, wszyscy wszystkiemu winni, a on bez skazy.. Ja już wpadłam w nerwice, nie potrafiłam się od niego uwolnić, czułam się uzależniona. Stracilam pewność siebie i jakiekolwiek poczucie wartości. On zaczynał dostrzegac że coś jest nie tak, więc zaczął być kochany, zabieral mnie a tu do kina a tu na kolacje, byłam chora to lecial z pracy zawieźć mnie do lekarza...ale problem w tym, że ja zaczęłam "mscic" się na nim za to wszystko. Chcialam za wszelką cenę udowodnić, że nie jestem niżej od niego, że też potrafię być taka silna. Zaczelam robic wszystko to, co on wcześniej. Nie wytrzymał, zerwał..
Zastanawiam się czy dobrze się stalo? może tak mialo być... Najwiekszym problemem jest to że nie potrafię sobie bez niego poradzić.
Ale sobie poradzisz.
Po 6 latach masz prawo czuć się zagubiona, tym bardziej, że praktycznie weszłaś z nim w dorosłość. Ale, jak sama widzisz, ostatecznie oboje byliście dla siebie toksyczni, więc dobrze się stało. Związek nie polega na rywalizacji, kto jest górą (chyba że lubisz takie atrakcje) czy wpędzaniu drugiej osoby z chorobę nerwową.