Cześć!
Przeszukałam forum w powyższej tematyce, szukając wskazówek, odpowiedzi, ale postanowiłam opisać swoją historię...
Nasz związek trwa ponad 7 lat. Niemalże od początku ze sobą zamieszkaliśmy, wprowadził się do mnie, bo pracuje kilkanaście dni w miesiącu za granicą, więc nie byłoby czasu na randki. Na początku było w porządku... Z czasem zaczęłam mieć problemy w pracy, nerwy, stres, a do tego miałam za sobą kilka ciężkich lat w chorobie jednego z rodziców, następnie śmierć. Moje nerwy bardzo często przeobrażały się w furie. Awantury o byle drobiazgi. On był cierpliwy, często przemilczał, przytaknął... Z czasem się wyprowadziliśmy na wynajmowane mieszkanie, ja nie miałam pracy na stałe, studia zaocznie, problemy finansowe - kolejny problem. Ale jakoś to wszystko dalej szło... Co roku jechaliśmy na wakacje. Na pozór było ok...
Po 5 latach przypadkiem zauważyłam wiadomości na fb do innych dziewczyn (nie wylogował się wychodząc do sklepu), pisanie o głupotach no i proponowanie dziewczynie z dzieckiem hotelu na 2 godz (ona się żaliła, że z mężem się nie układa), innej znowu wyskok w góry na sylwestra. Te wiadomości były z okresu świąt, ale ja zauważyłam je po jakiś 3 miesiącach, ale w tym czasie między nami było jak przedtem. Sylwester razem, święta wcześniej też - wszystko wspólnie. Wtedy kiedy zobaczyłam co pisał do innych kazałam mu się wynosić, wyrzuciłam go z mieszkania. Czarna rozpacz.. Po kilkunastu dniach porozmawialiśmy, zeszliśmy się, mówił, że to tylko żarty i nic nie znaczy. Od tamtej pory to wszystko siedziało we mnie jak jakiś diabeł i przy sprzeczkach zaczęłam mu to wypominać, kłótnie przeobrażały się w mega afery z krzykami i moim płaczem przez kilka godz. Mimo wszystko kochałam go całą sobą i chciałam z nim być, starałam się. Dbałam o małe rzeczy, o szczegóły, czasem o jakąś niespodziankę... Wiadomo, jak to w związku. Kiedy nie miałam pracy sam starał się to wszystko utrzymać i nie robił mi wyrzutów. Mijały kolejne miesiące w miarę dobrze, starałam się ograniczać podejrzenia. Jednak od ponad roku mam wrażenie, że to wszystko wymknęło się spod kontroli, czasami mniej rzeczy mi mówił, nie opowiadał, a czasami zasypywał mnie informacjami co u niego... Wszystko jakieś dziwne, ale w związku z tym, że go bardzo kocham i mijało 6 lat związku i 26 lat na karku - zaczęłam bardzo pragnąć dziecka. Ale z racji takiej, że nie mam stałej umowy w pracy ani nie mamy na razie możliwości na własne mieszkanie - dziecko to daleka przyszłość. Bardzo dużo o tym mówiłam, że potrzebuję, że czuję, a on przytakiwał, że też chce no, ale nie mamy jak. Od stycznia tego roku znowu zaczęłam być bardzo nerwowa, podejrzliwa. Przyszedł czas majówki. Wzięłam urlop i mieliśmy gdzieś pojechać i się zresetować. Niestety dzień przed ukochany mi oznajmił, że pojedzie za granicę z kolegą na 1 dzień coś załatwić i wraca i gdzieś jedziemy. Oczywiście ja się wkurzyłam no bo jak to, że on jedzie? I kolejna afera... Pojechał, 3 dni ściemniał, że coś zatrzymało i już na następny dzień wraca, aż mnie zablokował, że nie mogłam ani zadzwonić ani napisać... odblokował mnie po 4 dniach i wrócił za kolejne 2. Kłótnia. Ja w ogóle te wszystkie dni przepłakałam i wylądowałam na pogotowiu z wysokim ciśnieniem. Jakoś się pogodziliśmy i mieliśmy wszystko naprawiać. Mówił, że ma dość moich nerwów i wypominania. Okazałam skruchę no bo może faktycznie przeginałam. Miesiąc po majówce pojechaliśmy na 4 dni nad morze spędzić czas we dwoje bez zmartwień. Później w sierpniu zaplanowany urlop nad morzem, pojechaliśmy i w trakcie mi się przyznał, że zabrał mi z biżuterii pierścionek.. chciał się oświadczyć, ale plany pokrzyżował mu fakt, że popsuł mu się samochód którym pracuje i musi kupić nowy albo naprawić... Koszt minimum 7tys. zł. Ucieszyłam się wtedy, że pokazał mi ten pierścionek i o tym powiedział, że tak chciał ale mu przykro, że jest jak jest. No ale trudno, razem jakoś damy radę nie?
Niestety sielanka skończyła się 2 tyg temu, kiedy on znowu za granicą... Milczał cały dzień, a ja zaczęłam przeglądać wszystkie dziewczyny w jego znajomych. Odkryłam, że jedna ma z nim zdjęcie wrzucone w majówkę... nie usunęła do tej pory. Wrócił i pokazałam mu zdjęcie, kazałam wyjaśnić, zapytałam czy mnie zdradził. Przyznał się do zdrady, mówił, że się nic nie układało jak powinno i że nie wie dlaczego to zrobił, że to nie miało dla niego znaczenia. Że pojechał z nią na majówkę do Zakopanego bo miał dość moich wyrzutów, że chciał czegoś innego na chwilę. Wpadłam w płacz. To był cios nie do opisania. Jeszcze słowa, że mam w tym swoją winę.. Czy można kogoś zdradzić za karę? Pokłóciliśmy się... Ale następnego dnia przyjechał, przepraszał, a to, że mnie kocha to powtarzał co chwilę.
Przytaknęłam... Czuję się dobita tym wszystkim. Czuję się jak wrak. Nie mam siły by się podnieść.
Wiele miesięcy mówiłam mu, że czuję się samotna, że potrzebuję jego wsparcia, że nie chcę takiego życia jak teraz, że jest mi tutaj w Polsce samej ciężko.
Minęło teraz kilka dni... i wcale nie czuję się lepiej. Ciągle myślę... Nie potrafię się skupić na niczym. Nie mam nawet apetytu na jedzenie.
Przeszukałam internet w tematyce zdrad, depresji... Nic nie pomaga.
7 lat minęło w czerwcu, ja mam 27 lat, a on zaraz 30. Nie dorósł? Sam się pogubił?
Czy są tutaj duszyczki, które wybaczyły zdradę i trwają nadal w związku? Jak sobie z tym radzić?