Nie wiem od czego zacząć, bo nigdy nikomu nie wyjawiałam swoich myśli - poza moim narzeczonym.
Nie mam komu się wygadać bo nie mam przyjaciółki od serca (zresztą nigdy nie miałam bo nie umiem utrzymać relacji przez swoją nieśmiałość, ale to temat na inny wątek). A z mamą nie mogę porozmawiać, bo ma do mnie żal o sytuację, którą zamierzam opisać.
Z moim już narzeczonym jesteśmy od 6 lat. W marcu tego roku oświadczył się. Dość szybko zaczęliśmy planować ślub i wesele, tak, że w tym momencie mamy najważniejsze rzeczy załatwione tzn. salę, zespół i fotografa. Ogólnie jesteśmy bardzo szczęśliwi, kochamy się, mamy prace, wynajmujemy mieszkanie ale też zbieramy już na swoje itp itd. Generalnie wszystko powinno być dobrze. A jednak nie do końca jest.
Ostatnio pojawiły się we mnie wątpliwości czy to na pewno dobra decyzja i czy my w ogóle do siebie pasujemy. Jednocześnie nie potrafię wyobrazić sobie bez niego życia i np. tego ze wszystko (tzn. wesele itp) trzeba byłoby odwołać....
Pokłóciliśmy się parę dni temu, tzn on poszedł ze znajomymi się spotkać i obiecał, że nie będzie siedział do nocy i że da znać jak tam jest. Jednak, obiecanki cacanki, wrócił o 4 rano... co prawda nie pijany, nie awanturował się (bo nigdy tego nie robi), ale sam fakt, że nie dotrzymał słowa i to że kiedy ja dzwoniłam pozostawiał bez odpowiedzi, bardzo mnie wkurzyło i zrobiłam awanturę. Generalnie nie jestem z tego dumna, bo wiem ze lepiej wyszłoby mi na zdrowie gdybym się nie denerwowała i nie stresowała tym jego występkiem, bo nic wielkiego się nie stało. Ale jestem taką osobą, że po prostu muszę się wygadać i muszę wszystko do końca wyciągnąć i będę to robić aż nie poczuję się spokojna. Wiem, że to moja jedna z większych wad. No więc jeszcze w nocy i na drugi dzień "wygadywałam się" i okazywałam moje rozczarowanie. On ze swojej strony przeprosił i powiedział, że nie widział jak dzwoniłam itp. ale mało się odzywał (co mnie jeszcze bardziej denerwuje). Już prawie się uspokajałam, kiedy zobaczyłam w jego telefonie, że miedzy moimi nieodebranymi połączeniami jest jedno wychodzące - czyli musiał widzieć jak dzwoniłam. To zdenerwowało mnie jeszcze bardziej i znowu się od początku zaczęło. Teraz jak to piszę to widzę absurdalność tej sytuacji.... Suszyłam mu glowę za ten telefon, bo nie moglam sobie wyobrazić, że mój narzeczony może nie mieć ochoty dać mi znać, że wróci później do domu. W końcu, jak już powiedziałam wszystko co miałam powiedzieć i on mnie kilka razy przeprosił i zaczynało być między nami na powrót normalnie, to przyjechał mój ojciec na krótkie odwiedziny. Jako, że wracał z zagranicy do domu, a miał po drodze to wstąpił do naszego mieszkania. Ja byłam trochę zestresowana przez ten wcześniejsze kłótnie, no ale myślałam, że wszystko będzie ok. i posiedzimy chwilę w miłej, bezstresowej atmosferze. Przeliczyłam się, bo mój narzeczony miał taką minę jakby był obrażony na cały świat i wcale się nie odzywał przez ten czas kiedy tato był u nas. Było mi za niego wstyd, no bo nieładnie tak się zachowywać kiedy ktoś przychodzi w gości - zwłaszcza, ojciec narzeczonej! Wiedziałam, że juz będzie afera z tego. Moi rodzice od początku nie przepadali za narzeczonym. Na początku wszystko im sie nie podobało: wygląd, status materialny, blond włosy, to jak mowi, jak sie zachowuje itp itd. dużo by wymieniać. Były wojny na ten temat i tłumaczenia, że się kochamy i nic złego się nie dzieje. Potem zmieszkaliśmy razem, czemu moi rodzice byli bardzo przeciwni bo cały czas mieli jakiś problem do mojego wtedy chłopaka. Nie wiem dlaczego go tak nie lubili, może uważali go za gorszego, nie nadającego się dla ich jedynej córeczki, albo chcieli mieć mnie pod kontrolą, a okazało się, że się z tej kontroli wymykam. Poł roku przed oświadczynami przeszliśmy wieeeelką kłótnię, z płaczem, krzykami niemiłymi słowami itp. Wtedy myślałam, że nie damy rady tego wszystkiego odbudować... W tą kłótnie byli dodatkowo zamieszani moi rodzice, jako, że wszystko wzięło się z mojego, nie do końca dojrzałego zachowania... Ale przeszliśmy przez to, udało się, potem były oświadczyny no i planowanie ślubu. Do rzeczy, więc mój tato przyjechał do nas w odwiedziny, narzeczony siedzi z nosem na kwintę, generalnie troche niezreczna sytuacja. Po wszystkim, jak juz tato wyszedł to znów opieprzyłam z góry na dół narzeczonego, bo tak się nie robi. Znów doszło do kłótni, ale juz znacznie mniejszej, ja mowiłam on słuchał. Przeprosił za swoje zachowanie. Mówił, że nie wie dlaczego sie tak stało, że był zmęczony naszą kłótnią i nie chciało mu się rozmawiać, ale ja do teraz jeszcze jestem na to zła. To nawet nie byłby problem sam w sobie gdyby nie dotyczył mojej rodziny. Zaraz na drugi dzien po wizycie zadzwoniła do mnie mama i znow się zaczęło. Pytała się czy sie kłócimy, bo ojciec powiedział, ze zachowywalismy sie tak jakbysmy nie chcieli zeby nas odwiedzał, że mamy brudno w łazience (!), że narzeczony mógłby się ruszyć do sprzątania jak mu się tak nudzi, żebym się zastanowiła jeszcze czy na pewno nadaje się na męża, że nie jest za późno, że im się nie podonba takie zachowanie jak on ma do nich jakiś problem, że mówili mi żebym nie mieszkała z nim od samego początku, że im się w głowie nie mieści itp. Namieszało mi to w głowie i pojawily mi się wątpliwości związane ze ślubem... może rzeczywiście nie potrafimy zbudować normalnego związku? Może nie nadajemy się dla siebie? Z drugiej strony, kazdy ma wady, a my się szczerze kochamy. Co powtarzamy sobie codziennie w rozmowach. Po wszystkim rozmawiałam z narzeczonym na spokojnie i jakoś udało nam się razem uspokoić. Nie bylo zupełnie dobrze, bo ja wciąż czułam się niespokojna, a narzeczony czuł się źle że tak mnie zawiódł. Dziś znow zadzwoniła do mnie mama i znów te same argumenty mi wlewała do głowy. Żeby się zastanowić, że to nie koniec swiata bo ludzie się rozstają, że jak on ma taki być to lepiej zerwać itp. Na końcu powiedziała ze złością, że w moich rzeczach, które zwiozłam do domu w związku z przeprowadzką, znalazła prezerwatywy......... Nie wiedziałam co mam powiedzieć bo tak głupio mi się zrobiło... Musiały się gdzieś zawieruszyc w tej przeprowadzce... Teraz siedzę sama w mieszkaniu i nie wiem co mam zrobić ze sobą i swoimi myślami... Czuje się bezradna bo nie wiem jak mam naprawić tą sytuację. Narzeczony też już jest tym zmęczony i moim rozwarstwianiem się na ten temat. Rozmawialiśmy chwile po wszystkim, zapewnił mnie o swojej miłości ale też powiedział, żebyśmy przeczekali ok 2 miesiące i zobaczymy jak wszystko się potoczy. Gdyby było nam źle ze sobą to się rozstaniemy i odwołamy ślub..... A jeśli nam się uda to nie będzie odwrotu i będziemy kontynuować przygotowania. Nie wiem co mam myśleć, nanawidzę takiej bezradności i oczekiwania... Oboje zawaliliśmy i oboje zdajemy sobie z tego sprawę, a jednocześnie cały czas mi huczy w głowie, że nie powinnismy mieć takich problemów przed ślubem...
Rozpisałam się strasznie, ale potrzebowałam się wygadać. Może znajdzie się ktoś kto zechce to przeczytać do końca i mi coś doradzić. Jak sobie poradzić z myślami i całą tą sytuacją? Bardzo tez mi wstyd za te nieszczęsne prezerwatywy, które mama znalazła... nie wiem jak mam jej spojrzeć w twarz... Moi rodzice są całkiem nastawieni przeciwko narzeczonemu, mimo, że mowią ze to mi ma być dobrze a nie im. Ale i tak wprawiają mnie w wyrzuty sumienia, że jestem nieidealna i że się kłocę z narzeczonym, a jak się kłócimy to znak że jestem uciemiężona w tym związku. Mama twierdzi, że mnie zdominował i nic nie dam sobie powiedzieć. Jak mowię, że przeciez to nie jest koniec świata, bo ludzie mają różne charaktery, kłocą się 100 razy gorzej i mają gorsze problemy w zyciu, to mi mówi żebym za nim nie obstawała itp. Jestem zupełnie rozdarta i nie wiem jak mam się zachować. Nie chcę milionowy raz poruszać tego tematu z narzeczonym, a z rodzicami też nie chce mi się rozmawiać, kiedy pierwszą rzeczą jaką słysze w razie naszej kłótni lub jakiegoś problemu jest to że "on się dla Ciebie nie nadaje", "przemysl to sobie porządnie", "masz jeszcze czas na rozstanie". Rozumiem, że źle się zachował no ale żeby od razu z tego powodu odwoływać ślub?? może to ja źle sobie to tłumaczę? A może po prostu zacząć się z tego śmiać i żyć po swojemu?