Witam
Z góry przepraszam za wchodzenie z butami w pierwszym poście i elaborat. I dziękuję za poświęcony czas. Liczę że uda mi się poczytać trochę o podobnych do moich historiach.
Jestem mężczyzną. Dojrzałym, dobrze po 30tce. Po dwóch poważnych związkach, ale bez tzw. przeszłości i od dłuższego czasu samotnym.
Do czasu kiedy spotkałem przypadkowo, po wielu latach, kogoś z przeszłości. Kiedyś zależało nam na sobie, ale byliśmy zbyt niedojrzali, życie potoczyło nam się w różnych kierunkach. Podczas tego przypadkowego spotkania zaiskrzyło, zaczęliśmy się spotykać. Zakochaliśmy się w sobie mocno, sprawy potoczyły się dość szybko. Wspólne wakacje, pomieszkiwanie, pasje, rozmowy, codzienne sprawy. Jest nam ze sobą bardzo dobrze, w każdym obszarze życia. Oczywiście to czas zakochania, patrzymy przez różowe okulary, z drugiej strony nie mamy dwudziestu lat, mamy swoje doświadczenie i dojrzałość pozwalającą przypuszczać że w końcu "trafił swój na swego". Rzec można, sielanka.
Moja wspaniała kobieta ma dwuletnią córeczkę. Nie jest rozwódką, dziecko jest z poprzedniego, nieudanego związku z niedojrzałym człowiekiem, manipulatorem. Nigdy nie mieszkali razem, nie byli małżeństwem, to ona zakończyła tę relację. Miałem obawy związane z małą, to duża odpowiedzialność, dlatego na początku byłem ostrożny. Jednak nie tylko to dziecko zaakceptowałem, ale zacząłem darzyć ciepłymi uczuciami, troską, tak samo jak jej mamę. Może nawet czuję budzący się instynkt ojcowski. Mam z małą dobry kontakt, czuje się przy mnie bezpiecznie, poświęcam jej uwagę z przyjemnością. Od pewnego czasu jestem przekonany że chcę tworzyć rodzinę, rozmawiamy z moją kobietą o tym otwarcie i zaczynamy powoli myśleć o przyszłości.
Więc gdzie leży problem? W biologicznym ojcu. Posiada prawa rodzicielskie, jest obecny w życiu małej, przyjeżdża do niej dwa razy w tygodniu (czasem i trzy!) i siedzi z nim po kilka godzin. Alimentów nie płaci, moja kobieta ich nie wymaga, ma własną kancelarię prawną, jest całkowicie niezależna. Zamiast alimentów, zażyczyła sobie obecności ojca - bo w życiu małej męski pierwiastek jest potrzebny. Poza tym odciążał ją zajmując się małą. Dla niej ten układ był OK, zwłaszcza że zupełnie nie planowała nowych związków, chciała skupić się na dziecku. To co wyszło między nami, było przypadkiem. No i w aktualnej sytuacji, gdy ja pomieszkuję, jeździmy razem na wakacje, weekendy, a mała ma ze mną lepszy kontakt niż z ojcem - sprawa zaczyna być uwierająca. Dla mojej kobiety i oczywiście dla mnie. Oboje nie wyobrażamy sobie sytuacji w której mieszkamy razem, a biologiczny tata przyjeżdża do nas i spędza czas z dzieckiem. Ja nie ukrywam przed sobą (choć uwiera mnie ta myśl i wewnętrzny krytyk mówi mi że to złe myślenie) że czuję też zazdrość o tego faceta, zwłaszcza że moja kobieta ma podejrzenia, że gość przyjeżdża w dużym stopniu dla niej, licząc że ona znowu stanie się jego kochanką. Świadczą o tym pewne sugestie z jego strony, pytania czy kogoś ma (zaczyna coś podejrzewać...tak, nie wie jeszcze, ale zaraz się dowie). Poza tym moja luba twierdzi, że on nie ma takiego kontaktu z dzieckiem, nie poświęca mu uwagi, ma wrażenie że to dziecko go męczy.
Moje myśli, których się wstydzę i za które należy mi się krytyka są takie, że chciałbym żeby facet zapadł się pod ziemię i pozwolił nam spróbować stworzyć szczęśliwą, pełną rodzinę. Zwłaszcza że gość ma własną (tak tak...okazał się patologicznym kłamcą, grającym na dwa fronty).
Natomiast, primo najważniejsze - dobro dziecka ponad wszystko. Tylko czy aby na pewno ta sytuacja długofalowo wpłynie pozytywnie na dziecko?
Jak to rozegrać w praktyce, by wszyscy byli szczęśliwi? Od razu zaznaczam że moje emocje stawiam na ostatnim miejscu, choć przyznaję - trudno mi z uczuciem zazdrości i zastanawianiem się jak będzie wyglądać przyszłość, czy kiedyś nie usłyszę "nie jesteś moim ojcem żeby mi rozkazywać"? "Tata nigdy by mi tego nie kazał robić"?
Jak biologiczny ojciec może zareagować na moją obecność? Staram się wejść w jego skórę - kradnę podwójnie jego "własność". Atrakcyjną kochankę i jeszcze na dodatek wchodzę z butami w rolę ojca.
Ma cechy psychofaga manipulatora, kłamcy, acz spokojnego z zewnątrz. Przecież może zwyczajnie bruździć, nastawiać negatywnie dziecko.
Jak ograniczyć kontakty do zdecydowanie rzadszych? Mam prawo nie życzyć sobie żyć w trójkącie, a i ojciec nie będzie miał wstępu do mojego domu. To moje granice, które stawiam. Dla dobra wszystkich. Niestety nie wchodzi w grę zabieranie dziecka na weekendy do jego domu, ze względu na domniemaną mało przyjazną atmosferę. Gość ma żonę, która raczej wrogo jest nastawiona do tego dziecka. Więc to zdecydowanie odpada.
Ktoś był w podobnej sytuacji? Jak to ułożył? A może nie ułożył?
A może wypowie się jakiś ojciec, który był w podobnej sytuacji jak ów eks mojej partnerki? Tak naprawdę...nie zazdroszczę mu i wiem że jego ego może eksplodować. W końcu jesteśmy tylko samcami naładowanymi testosteronem