Bylam w 3 letnim zwiazku. Mieszkałam u niego. Poznalam go gdy z kolezankami wyjechalymsy za granice do pracy. One wrocily, ja zostalam z nim. Na poczatku bylo cudownie, ale zaraz potem zaczęły się szarpaniny, w przenośni i dosłownie. Pierwszy raz wypchnal mnie za drzwi gdy poklocilam się z nim o jego była, która obrażala mnie do znajomych. A on nie chciał zareagować. Przeplakalam wtedy cała noc w wc. Nie wiedziałam co sie stało.
Kazalam mu się przeprosić, nic to nie dało.
Później było już tylko gorzej, on sam mówił, ze przekracza granice, ze jak jedna się przekroczy idą kolejne. Mowilam nie rób tego. Doszło do wyzywania, popychania, milczenia nawet kilka tyg, mimo że ja usilnie próbowałam z nim rozmawiać, słyszałam tylko spie*dalaj. W końcu sama przepraszałam, chodziłam płakałam, przepraszałam.
Później doszło do tego, ze gdy on mnie obrażał ja wyzywalam go, odgadywalam mu. Oddawalam tym samym. Więc on jeszcze bardziej mnie popychał, rzucał szklankami, tluklt talerze. Żadnych świat nie spędziliśmy radośnie, zawsze były klotnie awantury z jego strony. W końcu powiedzialam dosyć, nie będę bo obrażać, to nic nie daje, to nie jest zdrowe. Powiedziałam mu żeby też przestał. Kochalam go mocno. Bylo tak przez kilka tyg, a później zaczęło się to samo. Obrażał mnie na ulicy bo coś mu powiedzialam. Klocilismy się jednego dnia, a on milczał, po 2 dniach wybuchal mocniej. Nie mogłam go dotknąć. Doszło do tego, ze krzyczał na mnie za wszytsko, a ja stałam i słuchałam.
Na koniec związku, byłam już tak zmęczona, ze chciałam się wyprowadzić, on stwierdzil ze bardzo dobrze, ale w dniu wyprowadzki urządził mi sceny, wypychal mnie, rzucał się na mnie z rękami.
Wyprowadzilam się od niego, związek był toksyczny i mimo że kochalam go, to nie mogłam dłużej znosić jego krzykow na mnie, wiecznych awantur, obrażania mnie.
On od razu znalazł sobie nowa, nie dziwi mnie to. Ma sporo pieniędzy więc szybko się pocieszyl. Nie mamy kontaktu i wiem, ze on nie chce mieć, po co jak już jest nowa? Z tego co wiem, to jego była, z którą był kilka miesięcy.
Ja musiałam się wprowadzić do przyjaciółki, jednak w 1 pokoju jest już nam za ciasno.
W międzyczasie straciłam pracę.
Kuzynka namawia mnie na wyjazd do innego miasta, w tym nic mnie nie trzyma, jest w podobnej sytuacji co ja. Zna język lepiej niż ja, więc dzwoniła i już załatwiła dla nas pokoje.
A ja nie myślę jeszcze logicznie, kiedys już po rozstaniu też wyjechałam, ale nic mi to nie dało, po roku wróciłam do domu rodzinnego. Teraz tego nie chce. Dlugo dochodzę do siebie po rozstaniach.
Czy ktoś z was po rozstaniu wyprowadzal się do innego miasta? Czy to dobry pomysł?
Jestem na etapie załamania, wszytsko posypało się mi na głowę, nie myślę logicznie.