Witam,
Niestety, jestem w kropce i nie bardzo wiem co powinnam (czy też raczej - co mogę) zrobić. Zwracam się do Was z uprzejmą prośbą o pomoc o porady.
Sytuacja wygląda następująco -
Jesteśmy małżeństwem od 11 lat. Mój mąż prowadzi działalność gospodarczą, ja przez większość tego czasu zajmowałam się domem i wychowaniem naszych dzieci, obecnie pracuję na pełen etat. Z początku wszystko układało się dobrze, ale z roku na rok nasza relacja zaczęła się pogarszać. Mój mąż podejmował decyzje o wspólnych finansach beze mnie, wyjeżdżał "zawodowo" czasem nawet na kilka dni i nie chciał ze mną o nich rozmawiać. Brakowało dialogu i bliskości emocjonalnej. Nie jestem przy tym wszystkim święta, zdarzało mi się prowokować kłótnie z zazdrości i unikałam konfrontacji, gdy powinnam postawić na swoim... właśnie też dlatego uznałam, że pora to zmienić.
Dwa lata temu mój mąż oznajmił mi, że nasza sytuacja finansowa wygląda źle. Po dogadaniu się z rodzicami (pomoc w opiece nad dziećmi) podjęłam się pracy na pełen etat by powiązać koniec z końcem. Od tej pory często zaczęłam słyszeć wyrzuty, że zaniedbałam dom i dzieci. Nic nie dają rozmowy, że skoro pracuję to obowiązki domowe musimy podzielić między siebie. Moją pensją dysponował mój mąż, zawsze podkreślał, że to na opłaty. Ponieważ nic nie dały próby doproszenia się o przedstawienie rachunków i podzielenie się kosztami tak, żeby zostało mi coś z wypłaty, założyłam własne konto (co było powodem do kolejnej kłótni). Co więcej, mój mąż stał się chorobliwie zazdrosny - bez mojej wiedzy sprawdzał mój telefon i komputer. Znalazł tam wiadomości, które uznał za dowód zdrady, i które nawet wysłał do moich rodziców.
W końcu powiedziałam wprost, że chcę rozwodu, na co on odpowiedział, że mi go "nie da". Oskarżył mnie o rozbicie rodziny i zażądał terapii małżeńskiej, na którą się zgodziłam. Po kilku spotkaniach terapeuta powiedział nam, że nie mamy żadnego wspólnego punktu, na którym moglibyśmy oprzeć dialog, na co mój mąż stwierdził, że to nic nie zmienia i rozwodu nie będzie. Od tamtej pory mój mąż stał się bardziej agresywny (słownie, nie fizycznie na całe szczęście), zaczął oskarżać mnie o wszystkie niepowodzenia w naszym związku, o swój stan zdrowia, o problemy dzieci w szkole, itd. Dowiedziałam się też wtedy o "naszych" długach, które wygenerowała jego firma - nie wiem przy tym jak wielkie one są (natomiast wszystkie sklepy, w których próbowałam zakupić pralkę na raty odmówiły mi). Okazało się, że żyjemy na kredyt już od kilku lat, czym nie raczył się ze mną podzielić.
Niedawno próbował mnie zmusić do wyprowadzki ze wspólnego mieszkania - wywiózł nasze dzieci do swojego brata, po czym kazał mi się pakować i się wynosić. Skończyło się interwencją policji. Od tamtej pory niewiele ze sobą rozmawiamy. Większość prób dialogu kończy się kłótniami - w ruch idą oskarżenia, wyzwiska, wypominanie wydarzeń z przeszłości. Do tego pod koniec każdego miesiąca każe mi płacić za rachunki, z których do tej pory tylko jeden widziałam na oczy. Oznajmił mi, ze skoro przez tyle lat utrzymywał nasz dom to teraz ja to będę robić, bo on jest w takim stanie psychicznym, że nie jest w stanie pracować. Co więcej, jestem nieustannie bombardowana smsami - na przemian, z oskarżeniami i próbami zmuszenia mnie do zapłacenia większej części mojej pensji. Niedawno okazało się, że mój mąż od kilku miesięcy nie płacił za prąd (mimo, że brał ode mnie pieniądze), przez co odcięto nam prąd.
Moje pytania -
- Czy mój mąż ma prawo wykorzystywać zdobyte bez mojej zgody wiadomości w rozprawie rozwodowej? Czy ja mogę użyć nagrania z próby wyrzucenia mnie z domu, gdy wprost powiedziałam, że to nagrywam?
- Czy dzieci są angażowane w rozprawę? Martwię się o ich zdrowie - już teraz opowiadają moim rodzicom o tym, jak to tata cały czas krzyczy na mamę.
- Czy mogę gdzieś się dowiedzieć, jakie długi na mnie/nas ciążą? Mój mąż miał pełnomocnictwo (mógł się za mnie podpisywać) i wiem, że brał kredyty na nas, ale nie zgadza się by mi przedstawić wprost jak sprawa wygląda. Boję się, że tkwię po uszy w długach, z których nigdy się nie wydostanę.
- Wiem, że złożenie pozwu o rozwód to koszt 600 złotych. Czy, prócz zapłaty dla adwokata, są jeszcze jakieś inne koszta, na które muszę być gotowa? Nie jestem w sytuacji, która pozwoliłaby mi odłożyć teraz dużo większą kwotę (większość mojej pensji pochłaniają "opłaty", wszystko co zostaje trafia na wyżywienie moje i dzieci, a 500+ bierze mąż).
Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
Sylwia