Drogie Forumowiczki,
Piszę do Was z prośbą o przeczytanie mojego postu i wypowiedzenie się, co myślicie.
Kiedyś w życiu bym nie chciała pisać publicznie o trudnościach w moim związku, ale chyba tracę dystans i zdrowy ogląd sprawy. A tak bardzo chciałabym, aby ktoś to przeczytał i powiedział, jak to wygląda z takiego obiektywnego punktu widzenia.
Przepraszam, że taki długi ten post, chociaż opisałam tylko cząstkę swojego obecnego życia w małżeństwie...
Mój mąż, gdy staraliśmy się o pierwsze dziecko, tak się cieszył. Mówił, że będzie kochającym tatą, że będzie maluszka uczył różnych rzeczy, angielskiego. Jak urodziła się córeczka, był wniebowzięty. Jednak później irytował się jej płaczem i niecierpliwością. Gdy wychodził z jej pokoju, gdy dalej płakała, mówił, że „już wszystkie opcje wykorzystał. Że powinna się wypłakać, to będzie dobrze.” Potem, gdy mała była trudniejsza w wychowaniu, dużo na nią krzyczał, odpychał. Wtedy dużo po pracy chodził na basen. Chciał mieć drugie dziecko. Powiedział, że wtedy (tak, jak miało być przy pierwszym) będzie pomagał. Że ma w końcu urlop macierzyński, ojcowski, wypoczynkowy, itp. Że go weźmie, mi pomoże tak może przez 1- 2 miesiące po porodzie. Potem gdy mały urodził się, nie umiał go ululać do snu, chociaż nie widziałam szybciej usypiającego bobasa. Nagle okazało się, że urlop to on jednak zaoszczędzi na czas po operacji córeczki (miała planowaną operację). A gdy zbliżył się ten czas, to stwierdził, że na urlopie to pobędzie dwa tygodnie, ale raczej tydzień, bo za dużo na tym straci finansowo. A poza tym chce dostać gruszę, więc musi wykorzystać urlop pod koniec roku, aby zyskać dodatkowe pieniądze, które i tak idą tylko do jego kieszeni.
Mąż „dużo pracuje.” Tzn. szybko wychodzi z domu i wraca późno. Nie utrzymuje nas finansowo. Sama pracuję, zajmując się całodobowo dwójką dzieci (2,5 roku i 7 miesięcy). Jakiś czas temu dowiedziałam się, że często po pracy albo chodzi na badanie rynku albo na basen, ale mi o tym nie mówi. Wieść taka do mnie dotarła, a osoba, która to wiedziała powiedziała mi, że on tą osobę prosił, aby mi nic nie mówiła.
Dzieci jakoś za tatą nie przepadają. Córka wręcz go odgania i mówi, że „nie chce taty.” Synek po jakimś czasie u niego, zaczyna marudzić. Gdy wraca w domu, to zaczyna się krytyka. Że nie wypieliłam ogródka, chociaż cały dzień dzielę na dzieci i pracę, której nie może przerwać i na której naprawdę muszę mocno skupić się, bo jeden mój błąd, może klienta wiele kosztować. Jego praca polega na badaniu roślinek i grant na to jest wieloletni. Gdy coś mu zdechnie, to hoduje nowe. Taka praca nie jest tak obciążająca jak moja. Gdy zmęczona żaliłam mu się, że ciężko mi z pracą, to mówił, „no, sama jesteś sobie winna. Nie trzeba było zakładać działalności.” Tylko że ja nie chcę być tylko w domu. Chcę się rozwijać. Poza tym mąż jest strasznie skąpy. Liczy każdą złotówkę, chociaż zarabia nawet dobrze. Wyobrażam sobie, że gdybym była na jego utrzymaniu, to pewnie musiałabym kupować ubrania używane (z całym szacunkiem, ja nie za bardzo chcę je kupować, a dla męża to normalna sprawa, bo mama jego tylko takie rzeczy kupowała), jadać obiady tylko z przeceny (mąż prawie nigdy nie chce niczego kupić co jest w normalnej cenie), i tylko siedzieć w domu (jeśli gdzieś mamy wyjść, to tylko z groupona. Jak nie ma go, to „szkoda kasy.”).
Mieszkamy w pięknym domu, ale mąż dopiero po kilku latach zauważył, że warto w nim coś naprawić. A tak, to zasłony wysoko wiszące zwisają urwane, krany zarastają kamieniem, filtr zatyka się, deska w tarasie leży wyłamana i czeka aż dziecko tam wpadnie. Po ogrodzie grasują krety (no trutka jest droga), rozsiewają się chwasty. Dom robi się brudny. Gdy się żalę, słyszę, że sama to wszystko powinnam naprawić. Że też mam ręce. Ostatnio tylko do naprawy doszło jednej lampki i płytek, ale tylko dlatego że szwagier to zaproponował, że zrobi (złota rączka). Gdy mówię, że mam tego dość, że nie dba, to też słyszę, że przecież nie mówiłam, że ma coś zrobić. On nie widzi, jak po ogrodzie lata urwana rynna lub pozostawione przez niego wiadro. W końcu ja też mogę to sprzątnąć. Teraz za to nagminnie mnie za to atakuje. Mówi, że śmieci nie wyrzucam. Że pewnie to on ma tylko wyrzucić i traktuję go jak śmiecia. Jak moja mama przychodziła do nas pomóc nam, to jej robił pretensje, dlaczego ona nie wyrzuca śmieci. Mama ma już dość i nie przychodzi. Zostałam ze wszystkim sama, lecz to mąż uważa, że on tylko w domu wszystko robi. Ja przecież tylko zajmuję się dziećmi, pracuję, ale jestem beznadziejna, bo nie pielę ogródka, nie zmywam ciągle, nie koszę trawo-chwastów. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale już nie mam sił. Przy dzieciach nie wysypiam się nocami. Gdy on wraca do domu 18-20, to tylko ja kąpię, karmię i usypiam po kolei dzieci. Córka nie chce tego robić z tatą. A małemu jest jeszcze wszystko jedno, lecz mąż jak wróci i go proszę o pomoc, to się złości i mówi, że teraz to on musi wziąć kąpiel, zjeść, coś w necie sprawdzić. Chociaż ostatnio zaczął dużo pracować w ogrodzie i chyba starać się. Chociaż jak szwagier położyl na płytki w garażu, to bałagan po tym leży już 1,5 tygodnia niezauważany przez męża.
Kiedyś jak gdzieś wychodziłam i wracałam do domu, widziałam, że dzieci albo przy nim marudziły albo były takie znudzone, bo on musiał obejrzeć „ukrytą prawdę” i zjeść pestki dyni. Dzieci mu już przeszkadzały, a poza tym nie miał pomysłu co z nimi zrobić. Mąż przy tym uważa się, za idealnego męża i tatę i nie rozumie czemu ja i moi rodzice go krytykujemy. W pracy ludzie są nim zauroczeni, ale jestem pewna, że zmieniliby zdanie, gdyby z nim zamieszkali chociaż na krótko.
Z mężem trudno na dłużej mieszkać. Albo czepia się o wszystko, szuka pretekstu aby skrytykować, albo jak go nie ma i ma dobry humor, to usiłuje żartów w stylu „ale z ciebie pasztet. Jaka tłuściutka jesteś…” Po ciążach nieco przybrałam na wadze. Wcześniej byłam szczupła. Dużo uprawiałam sportów. Podróżowałam. Rozwijałam swoją firmę, która przynosiła fajne pieniążki. Na nic mi nie brakowało. Wychodziłam z przyjaciółmi. Uczestniczyłam w różnych organizacjach. Byłam bardziej rozpoznawalna i lubiana. Mąż tylu znajomych nie miał nigdy co ja. Byłam pewniejsza siebie, niezależna, przedsiębiorcza i zaradna. Teraz czuję się inaczej. Jestem smutna, zmęczona, nie umiem czasem wziąć „byka za rogi,” stałam się niepewna i schowana pod garsonką lęków. Mąż, jak mu to mówię, to twierdzi, że chce mojego dobra, przecież mnie wspiera. Ale poza kilkoma radami, to raczej podcina mi skrzydła. Gdy cieszę się z mojej firmy, to słyszę, że on wszystko policzył i mi się ona nie opłaca. Że wkładam dużo pracy i stresu, a więcej moja pracownica zarabia niż ja. Bo ja to pewnie na rękę wezmę 1-2 tys. zł. Ale jakoś za te 1-2 tys. zł od lat utrzymuję cały dom, mieszkania, siebie, dzieci, wyjazdy, zakupy, aukcje sztuki, pracowników, biuro i różne fanaberie, ale chyba się da… Mąż uważa, że powinnam zamknąć działalność, weźmiemy wtedy 1 tys. zł plus + zasiłek niepełnosprawnościowy (bo by nam przysługiwał), wynajęłabym mieszkanie, gdzie jest biuro i bym spokojnie sobie żyła. Ale to nie ja. Ja tak nie chcę. Teraz dostrzegam, że ten związek (10 lat – gdzie prawie ostatnie 3 są takie, jak wyżej), mnie zmienia, że pogrąża. Mam tyle pomysłów i sił, ale potem codzienna rutyna mnie przytłacza.
Gdy wyjechał na konferencję, poczułam tyle sił, że nawet do 1.00 w nocy sprzątałam. Tak dobrze wówczas organizowałam sobie dni. Gdy wrócił, wrócił co dzienny bałagan. Z jednej strony mówi, że chce być kochanym Kocurkiem, z drugiej jest spokojny, tylko gdy wszystko idzie po jego myśli. Gdy nie, wyzywa, złości się… Wie co mnie potrafi za boleć, i to wykorzystuje.
Dzieci nie lgną do taty, opieka spoczywa na mnie (nawet w nocy, jak córka się przebudzi, chce tylko mnie), sama utrzymuję nas (tzn. mąż swoje zarabia, ale odkłada na lokaty i twierdzi, że z tego kupi dla dzieci mieszkanie), czuję się coraz gorzej, taka stłamszona, nie mam sił na rozwój, pracuję tylko gdy dzieci śpią lub są poza domem (spacer, dziadki). W kontrę tego mąż mówi, że miałby więcej sił, ale to moi rodzice (którzy go krytykują) „zniszczyli go psychicznie. Że jest teraz wrakiem człowieka. Że mają go za śmiecia i on teraz tak się czuje.” Że on od nas nie odejdzie. Że przyjdzie z policją. Że dzieci muszą mieć ojca. Że niszczę naszą wspólną relację…
A ja? Kiedyś miałam marzenia, teraz ich nawet nie pamiętam… Zaczynam powoli do mnie wracać, krok po kroku na spacerze z dziećmi, gdy tylko jesteśmy w trójkę…
Czy to ja czepiam się, czy może w naszym wspólnym związku zagalopowaliśmy się... Co myślicie?
Pozdrawiam ciepło,
Zagubiona Ja