Zagubiona w związku... - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » Zagubiona w związku...

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 14 ]

Temat: Zagubiona w związku...

Drogie Forumowiczki,

Piszę do Was z prośbą o przeczytanie mojego postu i wypowiedzenie się, co myślicie.
Kiedyś w życiu bym nie chciała pisać publicznie o trudnościach w moim związku, ale chyba tracę dystans i zdrowy ogląd sprawy. A tak bardzo chciałabym, aby ktoś to przeczytał i powiedział, jak to wygląda z takiego obiektywnego punktu widzenia.

Przepraszam, że taki długi ten post, chociaż opisałam tylko cząstkę swojego obecnego życia w małżeństwie...

Mój mąż, gdy staraliśmy się o pierwsze dziecko, tak się cieszył. Mówił, że będzie kochającym tatą, że będzie maluszka uczył różnych rzeczy, angielskiego. Jak urodziła się córeczka, był wniebowzięty. Jednak później irytował się jej płaczem i niecierpliwością. Gdy wychodził z jej pokoju, gdy dalej płakała, mówił, że „już wszystkie opcje wykorzystał. Że powinna się wypłakać, to będzie dobrze.” Potem, gdy mała była trudniejsza w wychowaniu, dużo na nią krzyczał, odpychał. Wtedy dużo po pracy chodził na basen. Chciał mieć drugie dziecko. Powiedział, że wtedy (tak, jak miało być przy pierwszym) będzie pomagał. Że ma w końcu urlop macierzyński, ojcowski, wypoczynkowy, itp. Że go weźmie, mi pomoże tak może przez 1- 2 miesiące po porodzie. Potem gdy mały urodził się, nie umiał go ululać do snu, chociaż nie widziałam szybciej usypiającego bobasa. Nagle okazało się, że urlop to on jednak zaoszczędzi na czas po operacji córeczki (miała planowaną operację). A gdy zbliżył się ten czas, to stwierdził, że na urlopie to pobędzie dwa tygodnie, ale raczej tydzień, bo za dużo na tym straci finansowo. A poza tym chce dostać gruszę, więc musi wykorzystać urlop pod koniec roku, aby zyskać dodatkowe pieniądze, które i tak idą tylko do jego kieszeni.

Mąż „dużo pracuje.” Tzn. szybko wychodzi z domu i wraca późno. Nie utrzymuje nas finansowo. Sama pracuję, zajmując się całodobowo dwójką dzieci (2,5 roku i 7 miesięcy). Jakiś czas temu dowiedziałam się, że często po pracy albo chodzi na badanie rynku albo na basen, ale mi o tym nie mówi. Wieść taka do mnie dotarła, a osoba, która to wiedziała powiedziała mi, że on tą osobę prosił, aby mi nic nie mówiła.

Dzieci jakoś za tatą nie przepadają. Córka wręcz go odgania i mówi, że „nie chce taty.” Synek po jakimś czasie u niego, zaczyna marudzić. Gdy wraca w domu, to zaczyna się krytyka. Że nie wypieliłam ogródka, chociaż cały dzień dzielę na dzieci i pracę, której nie może przerwać i na której naprawdę muszę mocno skupić się, bo jeden mój błąd, może klienta wiele kosztować. Jego praca polega na badaniu roślinek i grant na to jest wieloletni. Gdy coś mu zdechnie, to hoduje nowe. Taka praca nie jest tak obciążająca jak moja. Gdy zmęczona żaliłam mu się, że ciężko mi z pracą, to mówił, „no, sama jesteś sobie winna. Nie trzeba było zakładać działalności.”  Tylko że ja nie chcę być tylko w domu. Chcę się rozwijać. Poza tym mąż jest strasznie skąpy. Liczy każdą złotówkę, chociaż zarabia nawet dobrze. Wyobrażam sobie, że gdybym była na jego utrzymaniu, to pewnie musiałabym kupować ubrania używane (z całym szacunkiem, ja nie za bardzo chcę je kupować, a dla męża to normalna sprawa, bo mama jego tylko takie rzeczy kupowała), jadać obiady tylko z przeceny (mąż prawie nigdy nie chce niczego kupić co jest w normalnej cenie), i tylko siedzieć w domu (jeśli gdzieś mamy wyjść, to tylko z groupona. Jak nie ma go, to „szkoda kasy.”).

Mieszkamy w pięknym domu, ale mąż dopiero po kilku latach zauważył, że warto w nim coś naprawić. A tak, to zasłony wysoko wiszące zwisają urwane, krany zarastają kamieniem, filtr zatyka się, deska w tarasie leży wyłamana i czeka aż dziecko tam wpadnie. Po ogrodzie grasują krety (no trutka jest droga), rozsiewają się chwasty. Dom robi się brudny. Gdy się żalę, słyszę, że sama to wszystko powinnam naprawić. Że też mam ręce. Ostatnio tylko do naprawy doszło jednej lampki i płytek, ale tylko dlatego że szwagier to zaproponował, że zrobi (złota rączka). Gdy mówię, że mam tego dość,  że nie dba, to też słyszę, że przecież nie mówiłam, że ma coś zrobić. On nie widzi, jak po ogrodzie lata urwana rynna lub pozostawione przez niego wiadro. W końcu ja też mogę to sprzątnąć. Teraz za to nagminnie mnie za to atakuje. Mówi, że śmieci nie wyrzucam. Że pewnie to on ma tylko wyrzucić i traktuję go jak śmiecia. Jak moja mama przychodziła do nas pomóc nam, to jej robił pretensje, dlaczego ona nie wyrzuca śmieci. Mama ma już dość i nie przychodzi. Zostałam ze wszystkim sama, lecz to mąż uważa, że on tylko w domu wszystko robi. Ja przecież tylko zajmuję się dziećmi, pracuję, ale jestem beznadziejna, bo nie pielę ogródka, nie zmywam ciągle, nie koszę trawo-chwastów. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale już nie mam sił. Przy dzieciach nie wysypiam się nocami. Gdy on wraca do domu 18-20, to tylko ja kąpię, karmię i usypiam po kolei dzieci. Córka nie chce tego robić z tatą. A małemu jest jeszcze wszystko jedno, lecz mąż jak wróci i go proszę o pomoc, to się złości i mówi, że teraz to on musi wziąć kąpiel, zjeść, coś w necie sprawdzić. Chociaż ostatnio zaczął dużo pracować w ogrodzie i chyba starać się. Chociaż jak szwagier położyl na płytki w garażu, to bałagan po tym leży już 1,5 tygodnia niezauważany przez męża.

Kiedyś jak gdzieś wychodziłam i wracałam do domu, widziałam, że dzieci albo przy nim marudziły albo były takie znudzone, bo on musiał obejrzeć „ukrytą prawdę” i zjeść pestki dyni. Dzieci mu już przeszkadzały, a poza tym nie miał pomysłu co z nimi zrobić. Mąż przy tym uważa się, za idealnego męża i tatę i nie rozumie czemu ja i moi rodzice go krytykujemy. W pracy ludzie są nim zauroczeni, ale jestem pewna, że zmieniliby zdanie, gdyby z nim zamieszkali chociaż na krótko.

Z mężem trudno na dłużej mieszkać. Albo czepia się o wszystko, szuka pretekstu aby skrytykować, albo jak go nie ma i ma dobry humor, to usiłuje żartów w stylu „ale z ciebie pasztet. Jaka tłuściutka jesteś…” Po ciążach nieco przybrałam na wadze. Wcześniej byłam szczupła. Dużo uprawiałam sportów. Podróżowałam. Rozwijałam swoją firmę, która przynosiła fajne pieniążki. Na nic mi nie brakowało. Wychodziłam z przyjaciółmi. Uczestniczyłam w różnych organizacjach. Byłam bardziej rozpoznawalna i lubiana. Mąż tylu znajomych nie miał nigdy co ja. Byłam pewniejsza siebie, niezależna, przedsiębiorcza i zaradna. Teraz czuję się inaczej. Jestem smutna, zmęczona, nie umiem czasem wziąć „byka za rogi,” stałam się niepewna i schowana pod garsonką lęków. Mąż, jak mu to mówię, to twierdzi, że chce mojego dobra, przecież mnie wspiera. Ale poza kilkoma radami, to raczej podcina mi skrzydła. Gdy cieszę się z mojej firmy, to słyszę, że on wszystko policzył i mi się ona nie opłaca. Że wkładam dużo pracy i stresu, a więcej moja pracownica zarabia niż ja. Bo ja to pewnie na rękę wezmę 1-2 tys. zł. Ale jakoś za te 1-2 tys. zł od lat utrzymuję cały dom, mieszkania, siebie, dzieci, wyjazdy, zakupy, aukcje sztuki, pracowników, biuro i różne fanaberie, ale chyba się da… Mąż uważa, że powinnam zamknąć działalność, weźmiemy wtedy 1 tys. zł plus + zasiłek niepełnosprawnościowy (bo by nam przysługiwał), wynajęłabym mieszkanie, gdzie jest biuro i bym spokojnie sobie żyła. Ale to nie ja. Ja tak nie chcę. Teraz dostrzegam, że ten związek (10 lat – gdzie prawie ostatnie 3 są takie, jak wyżej), mnie zmienia, że pogrąża. Mam tyle pomysłów i sił, ale potem codzienna rutyna mnie przytłacza. 

Gdy wyjechał na konferencję, poczułam tyle sił,  że nawet do 1.00 w nocy sprzątałam. Tak dobrze wówczas organizowałam sobie dni. Gdy wrócił, wrócił co dzienny bałagan. Z jednej strony mówi, że chce być kochanym Kocurkiem, z drugiej jest spokojny, tylko gdy wszystko idzie po jego myśli. Gdy nie, wyzywa, złości się… Wie co mnie potrafi za boleć, i to wykorzystuje. 
Dzieci nie lgną do taty, opieka spoczywa na mnie (nawet w nocy, jak córka się przebudzi, chce tylko mnie), sama utrzymuję nas (tzn. mąż swoje zarabia, ale odkłada na lokaty i twierdzi, że z tego kupi dla dzieci mieszkanie), czuję się coraz gorzej, taka stłamszona, nie mam sił na rozwój, pracuję tylko gdy dzieci śpią lub są poza domem (spacer, dziadki). W kontrę tego mąż mówi, że miałby więcej sił, ale to moi rodzice (którzy go krytykują) „zniszczyli go psychicznie. Że jest teraz wrakiem człowieka. Że mają go za śmiecia i on teraz tak się czuje.” Że on od nas nie odejdzie. Że przyjdzie z policją. Że dzieci muszą mieć ojca. Że niszczę naszą wspólną relację…

A ja? Kiedyś miałam marzenia, teraz ich nawet nie pamiętam… Zaczynam powoli do mnie wracać, krok po kroku na spacerze z dziećmi, gdy tylko jesteśmy w trójkę…

Czy to ja czepiam się, czy może w naszym wspólnym związku zagalopowaliśmy się... Co myślicie?

Pozdrawiam ciepło,
Zagubiona Ja

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Zagubiona w związku...

Hej, współczucia z zaistniałej sytuacji.
Niestety twój mąz to cwaniaczek, ktory świetnie się ustawił kosztem twoim i twoich dzieci.
moim zdaniem wyczerpalaś juz pokojowe opcje - jemu nie zależy więc za 2 nie naprawisz związku. Ja ci radzę nagrywać, nagrywac i jeszcze raz nagrywać, spisywać co i kiedy zrobił, ile pieniędzy włożył w wasz dom itp - a potem zaopatrzona w dowody złożyłabym wniosek o rozwód, z jego winy.

3

Odp: Zagubiona w związku...

Czujesz się dobrze, kiedy męża przy Tobie nie ma, kiedy luby wraca- dobre samopoczucie ulatuje, a dawne marzęnie to abstrakcja. Do tego jego ,,prześmieszne" żarty...
Cóż, wniosek z tego- jak dla mnie- jest jeden.
Powodzenia

4

Odp: Zagubiona w związku...
ZagubionaJa2018 napisał/a:

Drogie Forumowiczki,

Piszę do Was z prośbą o przeczytanie mojego postu i wypowiedzenie się, co myślicie.
Kiedyś w życiu bym nie chciała pisać publicznie o trudnościach w moim związku, ale chyba tracę dystans i zdrowy ogląd sprawy. A tak bardzo chciałabym, aby ktoś to przeczytał i powiedział, jak to wygląda z takiego obiektywnego punktu widzenia.

Przepraszam, że taki długi ten post, chociaż opisałam tylko cząstkę swojego obecnego życia w małżeństwie...

Mój mąż, gdy staraliśmy się o pierwsze dziecko, tak się cieszył. Mówił, że będzie kochającym tatą, że będzie maluszka uczył różnych rzeczy, angielskiego. Jak urodziła się córeczka, był wniebowzięty. Jednak później irytował się jej płaczem i niecierpliwością. Gdy wychodził z jej pokoju, gdy dalej płakała, mówił, że „już wszystkie opcje wykorzystał. Że powinna się wypłakać, to będzie dobrze.” Potem, gdy mała była trudniejsza w wychowaniu, dużo na nią krzyczał, odpychał. Wtedy dużo po pracy chodził na basen. Chciał mieć drugie dziecko. Powiedział, że wtedy (tak, jak miało być przy pierwszym) będzie pomagał. Że ma w końcu urlop macierzyński, ojcowski, wypoczynkowy, itp. Że go weźmie, mi pomoże tak może przez 1- 2 miesiące po porodzie. Potem gdy mały urodził się, nie umiał go ululać do snu, chociaż nie widziałam szybciej usypiającego bobasa. Nagle okazało się, że urlop to on jednak zaoszczędzi na czas po operacji córeczki (miała planowaną operację). A gdy zbliżył się ten czas, to stwierdził, że na urlopie to pobędzie dwa tygodnie, ale raczej tydzień, bo za dużo na tym straci finansowo. A poza tym chce dostać gruszę, więc musi wykorzystać urlop pod koniec roku, aby zyskać dodatkowe pieniądze, które i tak idą tylko do jego kieszeni.

Mąż „dużo pracuje.” Tzn. szybko wychodzi z domu i wraca późno. Nie utrzymuje nas finansowo. Sama pracuję, zajmując się całodobowo dwójką dzieci (2,5 roku i 7 miesięcy). Jakiś czas temu dowiedziałam się, że często po pracy albo chodzi na badanie rynku albo na basen, ale mi o tym nie mówi. Wieść taka do mnie dotarła, a osoba, która to wiedziała powiedziała mi, że on tą osobę prosił, aby mi nic nie mówiła.

Dzieci jakoś za tatą nie przepadają. Córka wręcz go odgania i mówi, że „nie chce taty.” Synek po jakimś czasie u niego, zaczyna marudzić. Gdy wraca w domu, to zaczyna się krytyka. Że nie wypieliłam ogródka, chociaż cały dzień dzielę na dzieci i pracę, której nie może przerwać i na której naprawdę muszę mocno skupić się, bo jeden mój błąd, może klienta wiele kosztować. Jego praca polega na badaniu roślinek i grant na to jest wieloletni. Gdy coś mu zdechnie, to hoduje nowe. Taka praca nie jest tak obciążająca jak moja. Gdy zmęczona żaliłam mu się, że ciężko mi z pracą, to mówił, „no, sama jesteś sobie winna. Nie trzeba było zakładać działalności.”  Tylko że ja nie chcę być tylko w domu. Chcę się rozwijać. Poza tym mąż jest strasznie skąpy. Liczy każdą złotówkę, chociaż zarabia nawet dobrze. Wyobrażam sobie, że gdybym była na jego utrzymaniu, to pewnie musiałabym kupować ubrania używane (z całym szacunkiem, ja nie za bardzo chcę je kupować, a dla męża to normalna sprawa, bo mama jego tylko takie rzeczy kupowała), jadać obiady tylko z przeceny (mąż prawie nigdy nie chce niczego kupić co jest w normalnej cenie), i tylko siedzieć w domu (jeśli gdzieś mamy wyjść, to tylko z groupona. Jak nie ma go, to „szkoda kasy.”).

Mieszkamy w pięknym domu, ale mąż dopiero po kilku latach zauważył, że warto w nim coś naprawić. A tak, to zasłony wysoko wiszące zwisają urwane, krany zarastają kamieniem, filtr zatyka się, deska w tarasie leży wyłamana i czeka aż dziecko tam wpadnie. Po ogrodzie grasują krety (no trutka jest droga), rozsiewają się chwasty. Dom robi się brudny. Gdy się żalę, słyszę, że sama to wszystko powinnam naprawić. Że też mam ręce. Ostatnio tylko do naprawy doszło jednej lampki i płytek, ale tylko dlatego że szwagier to zaproponował, że zrobi (złota rączka). Gdy mówię, że mam tego dość,  że nie dba, to też słyszę, że przecież nie mówiłam, że ma coś zrobić. On nie widzi, jak po ogrodzie lata urwana rynna lub pozostawione przez niego wiadro. W końcu ja też mogę to sprzątnąć. Teraz za to nagminnie mnie za to atakuje. Mówi, że śmieci nie wyrzucam. Że pewnie to on ma tylko wyrzucić i traktuję go jak śmiecia. Jak moja mama przychodziła do nas pomóc nam, to jej robił pretensje, dlaczego ona nie wyrzuca śmieci. Mama ma już dość i nie przychodzi. Zostałam ze wszystkim sama, lecz to mąż uważa, że on tylko w domu wszystko robi. Ja przecież tylko zajmuję się dziećmi, pracuję, ale jestem beznadziejna, bo nie pielę ogródka, nie zmywam ciągle, nie koszę trawo-chwastów. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale już nie mam sił. Przy dzieciach nie wysypiam się nocami. Gdy on wraca do domu 18-20, to tylko ja kąpię, karmię i usypiam po kolei dzieci. Córka nie chce tego robić z tatą. A małemu jest jeszcze wszystko jedno, lecz mąż jak wróci i go proszę o pomoc, to się złości i mówi, że teraz to on musi wziąć kąpiel, zjeść, coś w necie sprawdzić. Chociaż ostatnio zaczął dużo pracować w ogrodzie i chyba starać się. Chociaż jak szwagier położyl na płytki w garażu, to bałagan po tym leży już 1,5 tygodnia niezauważany przez męża.

Kiedyś jak gdzieś wychodziłam i wracałam do domu, widziałam, że dzieci albo przy nim marudziły albo były takie znudzone, bo on musiał obejrzeć „ukrytą prawdę” i zjeść pestki dyni. Dzieci mu już przeszkadzały, a poza tym nie miał pomysłu co z nimi zrobić. Mąż przy tym uważa się, za idealnego męża i tatę i nie rozumie czemu ja i moi rodzice go krytykujemy. W pracy ludzie są nim zauroczeni, ale jestem pewna, że zmieniliby zdanie, gdyby z nim zamieszkali chociaż na krótko.

Z mężem trudno na dłużej mieszkać. Albo czepia się o wszystko, szuka pretekstu aby skrytykować, albo jak go nie ma i ma dobry humor, to usiłuje żartów w stylu „ale z ciebie pasztet. Jaka tłuściutka jesteś…” Po ciążach nieco przybrałam na wadze. Wcześniej byłam szczupła. Dużo uprawiałam sportów. Podróżowałam. Rozwijałam swoją firmę, która przynosiła fajne pieniążki. Na nic mi nie brakowało. Wychodziłam z przyjaciółmi. Uczestniczyłam w różnych organizacjach. Byłam bardziej rozpoznawalna i lubiana. Mąż tylu znajomych nie miał nigdy co ja. Byłam pewniejsza siebie, niezależna, przedsiębiorcza i zaradna. Teraz czuję się inaczej. Jestem smutna, zmęczona, nie umiem czasem wziąć „byka za rogi,” stałam się niepewna i schowana pod garsonką lęków. Mąż, jak mu to mówię, to twierdzi, że chce mojego dobra, przecież mnie wspiera. Ale poza kilkoma radami, to raczej podcina mi skrzydła. Gdy cieszę się z mojej firmy, to słyszę, że on wszystko policzył i mi się ona nie opłaca. Że wkładam dużo pracy i stresu, a więcej moja pracownica zarabia niż ja. Bo ja to pewnie na rękę wezmę 1-2 tys. zł. Ale jakoś za te 1-2 tys. zł od lat utrzymuję cały dom, mieszkania, siebie, dzieci, wyjazdy, zakupy, aukcje sztuki, pracowników, biuro i różne fanaberie, ale chyba się da… Mąż uważa, że powinnam zamknąć działalność, weźmiemy wtedy 1 tys. zł plus + zasiłek niepełnosprawnościowy (bo by nam przysługiwał), wynajęłabym mieszkanie, gdzie jest biuro i bym spokojnie sobie żyła. Ale to nie ja. Ja tak nie chcę. Teraz dostrzegam, że ten związek (10 lat – gdzie prawie ostatnie 3 są takie, jak wyżej), mnie zmienia, że pogrąża. Mam tyle pomysłów i sił, ale potem codzienna rutyna mnie przytłacza. 

Gdy wyjechał na konferencję, poczułam tyle sił,  że nawet do 1.00 w nocy sprzątałam. Tak dobrze wówczas organizowałam sobie dni. Gdy wrócił, wrócił co dzienny bałagan. Z jednej strony mówi, że chce być kochanym Kocurkiem, z drugiej jest spokojny, tylko gdy wszystko idzie po jego myśli. Gdy nie, wyzywa, złości się… Wie co mnie potrafi za boleć, i to wykorzystuje. 
Dzieci nie lgną do taty, opieka spoczywa na mnie (nawet w nocy, jak córka się przebudzi, chce tylko mnie), sama utrzymuję nas (tzn. mąż swoje zarabia, ale odkłada na lokaty i twierdzi, że z tego kupi dla dzieci mieszkanie), czuję się coraz gorzej, taka stłamszona, nie mam sił na rozwój, pracuję tylko gdy dzieci śpią lub są poza domem (spacer, dziadki). W kontrę tego mąż mówi, że miałby więcej sił, ale to moi rodzice (którzy go krytykują) „zniszczyli go psychicznie. Że jest teraz wrakiem człowieka. Że mają go za śmiecia i on teraz tak się czuje.” Że on od nas nie odejdzie. Że przyjdzie z policją. Że dzieci muszą mieć ojca. Że niszczę naszą wspólną relację…

A ja? Kiedyś miałam marzenia, teraz ich nawet nie pamiętam… Zaczynam powoli do mnie wracać, krok po kroku na spacerze z dziećmi, gdy tylko jesteśmy w trójkę…

Czy to ja czepiam się, czy może w naszym wspólnym związku zagalopowaliśmy się... Co myślicie?

Pozdrawiam ciepło,
Zagubiona Ja

Wygląda na to, że wypielęgnowaliście sobie w związku poważny kryzys. Obydwoje. Ciągłe narzekanie, krytykanctwo, forsowanie na siłę własnych oczekiwań, brak akceptacji dla inności i dla potrzeb drugiej osoby, coraz mniej szacunku, a do tego problemy wynikające z posiadania małych dzieci, dotyczą was obojga. Zarówno Ty, jak i on sygnalizujecie swoje potrzeby i oczekiwania, ale przestaliście się nawzajem rozumieć i nie słuchacie się już. Z opisu wynika, że wasze rozmowy sprowadzają się już prawie wyłącznie do wzajemnej krytyki, a skoro tak, to miejsca do wzajemnego zrozumienia i do wypracowania czegoś wspólnie nie ma. Obydwoje skupiacie się teraz na tym co was dzieli, a nie na tym co was połączyło i co zapewne dalej was łączy, ale w potopie silnych negatywnych emocji to wszystko blednie. Wydaje mi się, że podobnie przykry opis Twojej osoby i relacji mógłby wyjść spod jego ręki.
Może warto byłoby spróbować wyjść ze swoich okopów, odłożyć na chwilę urazy i udać się na wspólną terapię? Nauczyć się na nowo ze sobą rozmawiać. Zacząć od tego, od nauki komunikacji. Kiedy to na nowo opanujecie, zdecydujecie co dalej. Rozstać się w razie czego zawsze zdążycie.
Oczywiście decyzja co dalej i czego chcesz należy do Ciebie. Powodzenia niezależnie od tego co wybierzesz.

5 Ostatnio edytowany przez ZagubionaJa2018 (2018-07-23 17:07:12)

Odp: Zagubiona w związku...

Bardzo Wam dziękuję za Wasze opinie. Każdą czytałam kilka razy z uwagą.

PannaPanna, kiedyś oboje staraliśmy się, aby w naszym związku było cudownie. Potem on nieco przestał, ale ja dbałam o to. Teraz ja nie mam na to sił pomiędzy pieluchami, laptopem a patelnią. Mąż czasem zorganizuje jakieś wyjście - jeśli znajdzie promocje (piszę tak o tym, by to warunek wyjścia). Wtedy idziemy do kina, teatru. Czasem mi zarzuca, że ja nie zabieram Go nigdzie. Mam na to ochotę, ale nie zawsze starcza mi sił, by coś zorganizować, chociaż wiem, że to słaba wymówka... Jakoś zapał mój tu osłab. Czasem czuję z tego powodu wyrzuty sumienia...

Czas spędzany z mężem bywa fajny, ale głównie na urlopie. Chociaż wtedy, gdy córka jest bardziej płaczliwa, bywa, że sam wychodzi np. nad jezioro, bo ma ją w d... i ma dosyć słuchania jak "wymusza." Znajomi z nami już nie chcą jeździć.

Evalougo, dziękuję. Skróciłaś to w sposób, który daje mi mocniej już do myślenia. Chociaż gdy tylko o tym tak myślę, zaczynam przypominać sobie dobre strony związku. Przypominam sobie, jak było kiedyś. Kiedyś rozumieliśmy się bez słów, dosłownie. Potem gdy pojawiła się córka, nadal jeszcze było w miarę, ale już nie tak samo. A z każdym miesiącem dalej to już równia pochyła naszego związku. Tak samo, jak w relacjach na linii moi rodzice - mąż. Mój tata nie przepadał nigdy za moim mężem. Mama uwielbiała Go i tak się cieszyła, że jest taki wesoły, uśmiechnięty, pomysłowy. Potem mąż zaczął być mniej miły. Może to natłok obowiązków, dzieci... Gdy raz, jak przyjechał kurier z meblami do ogrodu, które dostaliśmy w prezencie, huknął na moją mamę, że on nie odbierze tych mebli, że on już musi iść do pracy, mama zaczęła mniej patrzeć przychylnie na niego. Tym bardziej że od lat chwalił się, że w pracy ma luz. Może przyjść o której chce i wyjść o której chce. Sam ustala jakie zadania robi, jakie badania w laboratorium. Z tą pracą jest podobnie teraz, bo kiedyś każdemu o niej tak opowiadał (do tej pory moi znajomi to wspominają), a teraz gdy mi zależy by wrócił szybciej, złości się i mówi, że on to musi 8 h pracować i powinien na 19.00 wracać, jak dociera do pracy po 10.00. To kiedy tam dociera zależy tylko od Niego,bo rano tylko zjada i ubiera się i zmyka. A gdy chce np. wziąć udział w badaniu rynku (za co może dorobić), to jest w stanie w domu być i na 15.00. Plus bywa taki, że jak ja muszę wyjechać służbowo poza Warszawę, to bierze urlop w pracy lub przysyła swojego tatę (ma ponad 70 lat, ale radzi sobie z dwójką maluchów. Za co Mu chwała!).

Klio, dziękuję. Bardzo dużo ważnych rzeczy napisałaś. Dziękuję. Dlatego też tu piszę na tym forum, aby usłyszeć takie głosy z "zewnątrz." Gdy patrzę na nasz związek, widzę, jak on się zmienił, tzn. związek, ja, mąż. Wiem, że to nie tylko wina jednej osoby. I tak, zapewne Jego opowieść byłaby niemiła też dla mnie. Uważam,  że oboje pogubiliśmy się w tym wszystkim. Myślę, że tu też nieco więcej może być i winy w moim charakterze. Jestem osobą bardzo ugodową. Nie znoszę konfliktów, podświadomie boję się ich. Mąż niestety jest nerwowy - to nie tylko moja opinia. Nawet jego brat, ojciec, najbliższy przyjaciel, też tak uważają i zawsze mi to mówili. Jego mama kiedyś ponoć nawet powiedziała: "że jak Go poznam bardziej, ucieknę." I takie połączenie bywa problemem. Ja od lat zauważyłam, że jak zwracam mężowi na coś uwagę, co jest niemiłe dla Niego (staram się krytykę przekazywać jak najdelikatniej - taką mam naturę), wówczas robi się bardzo niemiły, od razu broni się poprzez atak. Ja niestety za wszelką cenę unikam emocjonalnych konfliktów. To zapewne sprawia, że wiele rzeczy nie mówię, unikam. Rośnie za to moja złość, frustracja. Kiedyś umiałam o wszystkim rozmawiać, teraz boję się poruszać niewygodne tematy. To nakręca całość. Teraz jestem na takim etapie, że bywają momenty, w których bardzo kłócimy się. Niekiedy nie umiem powstrzymać złości. On ma mi to za złe, że czepiam się Go. Ranimy się. Nawet jak byłam w ciąży z synkiem, miewałam różne nastroje (jak to w ciąży. Hormony działają). Nie umiem już zliczyć dni i nocy, w których płakałam, bo on powiedział mi coś przykrego, wyzwał od idiotek, kretynek. Gdy  przy nim płakałam, mówił, "a płacz sobie. Płacz, jak jesteś kretynką..." I ten ból z takiego traktowania mnie został. Jestem osobą... nie... zawsze byłam osobą pogodną, optymistyczną, która płakała, gdy coś mnie (fizycznie) bardzo bolało, albo ktoś bliski mi odszedł z tego świata. Nie lubię płakać, szczególnie za nic w świecie publicznie. Nie okazuję słabości. Ostatni czas z mężem sprawił, że mogłabym - po ciuchu w domu - płakać. Zatracam się w takim nastroju i źle mi z tym. Stąd chociażby tu szukam wsparcia, porady. Nie wiem, czy to ja coś robię źle...

Dziękuję Wam bardzo!

6

Odp: Zagubiona w związku...

Razem podjęliście decyzję, że to Ty utrzymujesz rodzinę, a pensja męża idzie na lokaty? I czy w ogóle masz wgląd w te lokaty? Nie rozumiem takiego rozwiązania, a już, za tekst, że nic nie robisz, to powinien sam sobie jedzenie kupować za swoją wypłatę. A no i ciekawe, czy pieniądze rzeczywiście przekaże dzieciom na mieszkanie, czy będzie jak obietnica opieki nad nimi i urlopu.

7

Odp: Zagubiona w związku...

Mąż Cię chamsko wykorzystuje, taka jest prawda.

Wziął sobie kobietę, co urodzi dzieci, będzie dla nich całodobową opiekunką, sprzątaczką, ogrodnikiem, złotą rączką, kucharką i jeszcze na wszystko sama zarobi. On jest genialny! Ma sześcioosobowy zespół służących w domu za FRIKO! A co z pieniędzmi swoimi robi to Bóg jeden wie, bo może wkłada na lokaty, może przelewa na zagraniczne konta, a może za nie bawi się z kochanką? Kto wie?

Ja bym od takiego pana wiała jak najdalej, bo to co on Ci urządza jest gorsze od niewolnictwa (niewolnik był przynajmniej przez pana utrzymywany).

Odp: Zagubiona w związku...
Lady Siggy napisał/a:

Razem podjęliście decyzję, że to Ty utrzymujesz rodzinę, a pensja męża idzie na lokaty? I czy w ogóle masz wgląd w te lokaty? Nie rozumiem takiego rozwiązania, a już, za tekst, że nic nie robisz, to powinien sam sobie jedzenie kupować za swoją wypłatę. A no i ciekawe, czy pieniądze rzeczywiście przekaże dzieciom na mieszkanie, czy będzie jak obietnica opieki nad nimi i urlopu.

Eh mąż odkąd Go pamiętam, uwielbiał lokaty. Zna chyba wszystkie oferty na pamięć i ich bardzo pilnuje. Nie, nigdy takich uzgodnień nie robiliśmy. Czasem bywało, że prosił mnie być coś za ja niego opłaciła, bo on nie ma, bo ostatnią pensję "wrzucił" na lokatę. Dlatego lubi chodzić na badania rynku, by mieć pieniądze na wydatki typu jedzenie.

Jedzenie, środki czystości kupujemy na przemiennie. Chociaż do dziś wypomina mi, że jakiś czas kupował więcej sam, ale ja wtedy byłam już w zaawansowanej ciąży i męczyły mnie zakupy. Gdy mówiłam, że mogę to zamawiać przez frisko (dowóz do domu), to mówił, że mówię to specjalnie, by Go upokorzyć i wytknąć Mu, że on nie chce robić zakupów, a ja wtedy mówiłam to na poważnie. Bo dla mnie łatwiej było coś zamówić przez net i odebrać w drzwiach domu, niż jeździć do sklepu, chodzić z wózkiem i przy kasie (chociaż ludzie byli zwykle dla mnie wtedy bardzo mili i przepuszczali mnie prawie non stop).

Czasem widzę na ekranie laptopa zestawienie tych lokal, ale dostępu nie mam i nie chcę mieć. Mamy oddzielną kasę. Co do przekazania mieszkania dzieciom, też się tak zastanawiam. Ja - wiem, że dziwnie to brzmi - ale w głowie mam cały podział mojego majątku na dzieci, kto co dostanie. Mąż mówi, że tak oszczędza, bo chce kupować mieszkania, które kiedyś odziedziczą nasze dzieci, ale jak to będzie w przyszłości, nie wiem. Ja wiem, że liczę tylko na siebie. No i na moich rodziców, którzy podkreślają mi co róż, że z moim mężem "nie będę miała życia,", że do wspólnego życia on się nie nadaje. Że się tylko umęczę, bo i tak o wszystkim będę musiała zawsze myśleć ja. Nie lubią Go i oferują mi wsparcie. Że jeśli zostanę sama, to nie powinnam obawiać się. Że zajmą się dziećmi, bym mogła pracować i zadbać o siebie. Dzieci kochają babcie i dziadka. U nich szaleją - głównie córka z racji wieku. Niestety teraz o sobie w ogóle nie dbam. Nie mam kiedy...

9 Ostatnio edytowany przez ZagubionaJa2018 (2018-07-23 17:26:41)

Odp: Zagubiona w związku...
Beyondblackie napisał/a:

Mąż Cię chamsko wykorzystuje, taka jest prawda.

Wziął sobie kobietę, co urodzi dzieci, będzie dla nich całodobową opiekunką, sprzątaczką, ogrodnikiem, złotą rączką, kucharką i jeszcze na wszystko sama zarobi. On jest genialny! Ma sześcioosobowy zespół służących w domu za FRIKO! A co z pieniędzmi swoimi robi to Bóg jeden wie, bo może wkłada na lokaty, może przelewa na zagraniczne konta, a może za nie bawi się z kochanką? Kto wie?

Ja bym od takiego pana wiała jak najdalej, bo to co on Ci urządza jest gorsze od niewolnictwa (niewolnik był przynajmniej przez pana utrzymywany).


Coraz więcej osób mi to mówi, chociaż mało się chwalę tą sytuacją. Moi rodzice w szczególności! i często ze łzami w oczach, co boli mnie strasznie (ich łzy).

Gdy tak o moim związku myślę, od razu zaczynam myśleć też, że mąż będzie cierpiał gdy go zostawię, że ma swoje uczucia. Gdy chciałam się rozstać, dostawałam od niego tak różne smsy: raz, że mnie kocha i dzieci nad życie i życia bez nas sobie nie wyobraża. Raz że to egoistyczne, bo dzieciom ojca zabieram. A raz straszy, że przyjdzie z policją. Problem w tym, że dom, w którym mieszkamy jest tylko mój, a pieniądze które kiedyś przeznaczył na jego wykończenie to jakaś 1/8 jego wartości. On to wie i potrafi co chwila wspominać, że nie jest u siebie, że pewnie go wyrzucę. Ale on - tak wtedy mówi - nie da się wyrzucić. Gdy proponowałam mu rozstanie, najczęściej pisał, żebym "przestała Go obrażać." Że niszczę to co przez 10 lat budowaliśmy. Ale my teraz - ja i on - jesteśmy zupełnie inni niż te 10 lat temu. Ja też mam inne oczekiwania od życia i on też... Winę na obecną sytuację zrzuca przede wszystkim na moich rodziców i na naszą córkę.

10

Odp: Zagubiona w związku...

Ale to znaczy, że jesteś w bardzo dobrej finansowej pozycji, bo w wypadku rozwodu, albo sprzedajesz dom i spłacasz mu tą jedną ósmą, albo sąd nawet to automatycznie Ci przyzna ze wzgl na dzieci i wydatki (jeżeli są udokumentowane). I o rozwód możesz się ubiegać z jego winy na podstawie okrucieństwa ekonomicznego i agresji werbalnej (dlatego ludzie radzą go nagrywać).

A na jego manipulacje, bo tego typu teksty to manipulacje, a nawet zastraszanie, radzę nie reagować, tylko dokumentować. Poza tym masz też świadków.

11

Odp: Zagubiona w związku...
Beyondblackie napisał/a:

Ale to znaczy, że jesteś w bardzo dobrej finansowej pozycji, bo w wypadku rozwodu, albo sprzedajesz dom i spłacasz mu tą jedną ósmą, albo sąd nawet to automatycznie Ci przyzna ze wzgl na dzieci i wydatki (jeżeli są udokumentowane). I o rozwód możesz się ubiegać z jego winy na podstawie okrucieństwa ekonomicznego i agresji werbalnej (dlatego ludzie radzą go nagrywać).

A na jego manipulacje, bo tego typu teksty to manipulacje, a nawet zastraszanie, radzę nie reagować, tylko dokumentować. Poza tym masz też świadków.

Dziękuję. Czasem tylko myślę, wiem, że to głupie, że gdybym to ja z dziećmi mieszkała u niego, byłoby mi łatwiej. Byśmy się po prostu spakowali i odeszli. Nie jestem osobą konfliktową i zmuszenie kogoś do wyjścia na stałe z domu mnie przeraża... Wiem, że można terapii, prób walki o związek, ale teraz jestem na to zbyt zużyta emocjonalnie. Bywają dni, że nie wiem co myśleć, bo bywam zmordowana wszystkim - pracą, domem, ciągłymi pretensjami, a gdy wracam od rodziców, dopytywaniem, czy coś o nim mówili, bo pewnie mówili źle.

12

Odp: Zagubiona w związku...

Sprawa jest prosta: składasz pozew o rozwód i zmieniasz zamki, a walizki wystawiasz za drzwi. Jak się będzie awanturował, wzywasz policje i zakładasz niebieską kartę. Nie musisz wcale z nim rozmawiać ani się wykłócać.

13

Odp: Zagubiona w związku...

Nie ma miłości, są wakacje. Janusz.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
i Graszka.

14 Ostatnio edytowany przez Let_it_go (2018-08-05 13:53:29)

Odp: Zagubiona w związku...

ZagubionaJa,
Miałam bardzo podobne relacje z mężem, do tego dochodziły inne problemy, ale nie o tym chcę pisać.
Twoje dzieci są jeszcze bardzo małe i prawdopodobnie trochę czujesz, że życie umyka Ci między palcami, a Twoje miejsce jest między garami, pieluchami i laptopem. Jesteś gdzieś obok życia, wszystko odbywa się bez Ciebie. U mnie było podobne myślenie i  podobnie jak Ty liczyłam na męża, że on zrobi COŚ, żeby zmienić sytuację, siebie, nas i gdzieś obwiniałam go o zaistniałe problemy. Chciałam zmian.Żadne rozmowy nie dawały rezultatu, bo on korzystał na tym, że jestem uwiązania domem, pracą i dzieckiem i sprytnie wymigiwał się od wszystkich obowiązków: wychodził na chwilę - wracał po 3 godzinach i wisiał na telefonie. A nie daj Boże gdy zwróciłam mu na to uwagę to było jeszcze gorzej: obraza majestatu i w ogóle nic nie robienie w domu ani przy dziecku. Taka kara, żebym trzymała język za zębami. I tak w kółko.

U mnie wszystko zmieniło się po tym, gdy zobaczyłam jak bezowocne są moje naciski na niego, jak ja gasnę, zmieniam się w szarą mysz a on kwitnie. W przypływie frustracji zapisałam się na terapię. Sama dla siebie. Tam usłyszałam, że nie mogę oczekiwać, że ktoś inny zajmie się moimi problemami. Że jeśli chcę zmian to muszę zmienić siebie. Nie rozwijam się i nie realizuję marzeń nie dlatego, że mąż mi nie pomaga tylko dlatego, że traktuję go jako wymówkę by tego nie robić! Po co patrzę na to co robi, ile czasu przebywa poza domem i użalam się nad sobą? Rzeczywistość była jaka była a moje zadanie polegało na tym, aby niezależnie od tego, co zrobi mój mąż zaopiekować się sobą: w takich okolicznościach jakich jestem a nie czekać aż ON je zmieni. I co najważniejsze wcale nie trzeba od razu rozwodzić się z mężem!
Przestałam więc zwracać uwagę na to, że nie mam od niego pomocy, kasy, wsparcia (też mam swoją działalność) i zaczęłam realizować swoje plany z myślą o sobie, swoim rozwoju i dobrym samopoczuciu. Po prostu skupiłam 100% uwagi na sobie. Przy drugim dziecku postanowiłam, że nie zapuszczę się w domu więc w ruch poszedł wózek do biegania, rower z fotelikiem, sport i zdrowe jedzenie. Zaczęłam myśleć w kategoriach: "chciałabym schudnąć - co muszę zrobić?" - i pisałam plan dla siebie z uwzględnieniem wszystkich obowiązków jakie miałam; "nie mam czasu wyjść na itness - no więc ćwiczę w domu", "chciałabym aby stało się to i to w mojej pracy zawodowej - co muszę zrobić w tym kierunku, jakie kroki podjąć?". I to robiłam, bez względu na to co mówił i robił mąż. I tak ze wszystkim. Nic tak nie poprawia humoru jak dbanie o siebie. W efekcie nie tylko stałam się o wiele bardziej zadowolona, spełniona, ale mąż zaczął chętniej ze mną i dziećmi przebywać, kiedy dawniej szukał tylko wymówki by wymknąć się z domu. Ostatnio nawet zauważam, że sam zaczął podejmować kroki do zmian, bo przestałam na niego naciskać. Przyjęłam zasadę, że myślę o sobie i robię wszystko w swoim dobrym interesie, przeszkody omijam, dążę do swoich celów.

Nie twierdzę, że to rozwiąże Twoje problemy małżeńskie, ale po czasie zobaczysz jak dobrze wpływa to na Ciebie i w rezultacie na związek. Na męża masz tyle wpływu ile on pozwoli Ci mieć czyli możesz od razu dać sobie spokój.
Jeśli chcesz podjąć jakieś działania po prostu przestań myśleć tyle o mężu i podejmij je! Dzieci masz jeszcze małe, ale gdy są pod opieką dziadków wykorzystaj na maxa czas na swoja korzyść, napisz plan, realizuj go małymi kroczkami. Nie mów o tym nikomu, rób to dla siebie. To naprawdę podnosi samoocenę, poprawia humor i przede wszystkim przestajesz myśleć o sobie jakbyś była ofiarą działań męża. Gdy dzieci podrosną zobaczysz o ile mniej będziesz się nimi zajmować, wszystko zaprocentuje i zbierzesz owoce tego, co dzisiaj postanowisz. Powodzenia!

Posty [ 14 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » Zagubiona w związku...

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024