Witam, niedawno urodziłam dwóch fajnych chłopaków. Są niedoogarnięcia przez jedną osobę, więc w ramach pomocy mieszkamy póki co z moimi rodzicami, na dniach mamy się wyprowadzić.
Odkąd partner powrócił do pracy (2 tygodnie po urodzeniu dzieci) zaczęło z naszym związkiem dziać się coś niedobrego. Mam do niego cała masę pretensji, a on nawet nie próbuje mnie zrozumieć.
Uważam nasze dzieci za najwspanialsze co mi się w życiu przydarzyło. Niestety dzieci jak to dzieci potrafią wymarudzic i wypłakać. Zdąża się też że w nocy. I wtedy mam z narzeczonym największy problem. Bo kiedy dzieci są radosne to wszystko jest wspaniałe ale kiedy mają zły humor to już jest kaplica.
Nie raz zdarzyło sie, że dzieciaki w nocy obudziły się z płaczem bo głodne i już tak się rozpłakały, że partner nie mógł ich uspokoić (jednego, drugim zajmowałam się ja). Wtedy zaczyna się wyzywanie dzieci od poje..., Mówi że już coś się w główkach poje... I tym podobne rzeczy. Na nic zdały się moje upomnienia, że mają tak nie mówić. Tłumaczy to tym, że to jak je nazywa to tylko jego sprawa. Drugą rzeczą jest to, że uważa, że jak dzieci płaczą to powinno się je położyć żeby płakały dopóki się nie uspokoją. I dopiero kiedy mu zrobię porządna awanturę bierze je na ręce.
Przez to wszystko potrafię spać 4 godziny na dobę. Jestem wtedy strasznie zdenerwowana. I oczywiście zaraz rozpętuje kolejną kłótnie, kiedy wyzywam go i niekiedy specjalnie mówię rzeczy, które go zranią. Oczywiście po chwili wszystkiego żałuję. Jednak już coraz częściej myślę żeby go od siebie uwolnić i siebie od niego również. Oczywiście dalej go kocham ale ileż można?