Bardzo mi przykro, ze Cie to spotkalo
Jedziemy na tym samym wozku - przemoc fizyczna, werbalna i seksualna. Witam, dzien dobry. Bylo ostro, ale jakos to przetrawilam. Wiadomo, ze to zawsze zostawia jakies slady, ale zyje w spokoju z tym tematem. Przysiegam, wymagalo to wielu lat pracy nad soba. Nie bylam na terapii, ale podejrzewam, ze taka terapia, rowniez wymaga wiele czasu, zeby mogla dzialac. Bo zmiany zachodza w Tobie wewnetrznie, sama musisz zrozumiec kilka rzeczy i do nich dojsc, pogodzic sie, przetrawic - to sie nie dzieje ot tak. Terapeuta bedzie Cie naprowadzal, ale sam pracy za Ciebie nie odwali. Niestety, to musisz zrobic sama. Napisze Ci, jak u mnie wygladalo przetrawienie tego tematu. Nie licze, ze to w jakis sposob pomoze, ale byc moze wyciagniesz z tego choc jedna jakas pozytywna rzecz dla siebie. Tez ucieklam hen daleko. Tez stoje silnie na wlasnych nogach (niezaleznie), tez mam z rodzicami sporadyczny kontakt. I wiele innych rzeczy tez sie zgadza. Przemoc werbalna, byla polaczona z fizyczna, wiec gdzies tam pewnie sie do tego odniose.
-----------
POGODZ SIE Z LOSEM
Pogodzilam sie z tym, ze przydarzylo sie to wszystko wlasnie mi. Dzieki temu jestem tym kim jestem, jestem tu gdzie jestem. Od malego musialam walczyc o zycie, o rzeczy, ktorymi dzieci przejmowac sie nie powinny. Twarde zderzenie z tym, jaki swiat jest okrutny. Zmusilo mnie to, do ciezkiej pracy nad soba - nad charakterem, sila i emocjami. Pchnelo do bardziej swiadomego zycia. Jestem fighterem, jestem twarda, nie daje sie zyciu, a oprocz tego, co przydarzylo sie w domu rodzinnym, bylo bardzo wyboiscie. Przysiegam - cierpialam, ale dzis jestem z siebie tak cholernie dumna. Byc moze, zycie mnie jeszcze zaskoczy, ale czuje jakas niewyobrazalna sile, podnosilam sie juz tyle razy, ze cokolwiek sie stanie - kolejny raz tez sie podniose - sama o wlasnych silach. Ciesze sie, ze to przykre doswiadczenie przydarzylo sie wlasnie mi. Bardzo wiele nauczylam sie o zyciu i ludziach, choc nie chcialabym drugi raz przez to przechodzic. Spojrz ile osiagnelas - wyjechalas, otaczasz sie ludzmi, ktorzy Cie szanuja, jestes niezalezna, wiesz czego chcesz i do czego dazysz. Tez jestes fighterka. A to co sie wydarzylo, bylo droga do tego co masz. Nie ogladaj sie za siebie i nie smuc. Spojrz w lustro i powiedz sobie: `To jest czesc mnie. To mnie zbudowalo. Musialo tak byc, by teraz bylo dobrze`
WYJASNIJ SOBIE, SKAD WZIELO SIE ZACHOWANIE TWOICH RODZICOW
Przeanalizowalam zycie rodzicow. Spojrzalam na ich dziecinstwo, na to jakie mieli oczekiwania do zycia, marzenia. Na to jak nieszczesliwymi ludzmi byli. Jakie mieli problemy. Tlumaczylam sobie, skad wzielo sie ich okrucienstwo. Nie usprawiedliwialam. Chcialam tylko znalezc zrodlo, dlaczego sa tacy, a nie inni. Zaakceptowac, to kim sa. Bo umowmy sie - to co robili nie jest normalne, sa zaburzeni (Twoj tata tez). Z czegos to wynika. Pozniej pomyslalam, ze przeciez mogli przekuc te wszystkie zle doswiadczenia na cos pozytywnego. Nie isc na latwizne, zyc swiadomie i nie wyzywac swoich frustracji na mnie (na dziecku, niewinnej istocie, kims kogo powinni teoretycznie chronic). Czlowiek jest slaba istota. Nie kazdy ma sile. Moi rodzice naleza do tych slabych, pelnych kompleksow, niezadowolenia z siebie, sa nieszczesliwi. Dziwi mnie, ze wciaz bez poczucia winy moga patrzec w lustro. Ale oni nie sa swiadomi zla, ktore nam wyrzadzili. Nie zastanawiaja sie nad soba. Czuja jakies emocje, nie radza sobie z nimi, wiec egoistycznie robia wszystko, by pozbyc sie napiecia. Lecza sie naszym kosztem. Przynosi im to chwilowa ulge. Nic wiecej. Wiesz, ze agresja werbalna, z ktorej czerpiesz przyjemnosc to tez sadyzm? Tak, sie nam trafilo, ze zylysmy z sadystami. Wspolczuje im. To musi byc naprawde marny zywot. Nigdy przenigdy nie beda szczesliwi. Nigdy nie beda z niczego zadowoleni. Wiecznie pelni zolci, zawisci, zla. Dla mnie to stracone, biedne dusze. Nigdy, tego nie zrozumieja.
USWIADOM SOBIE, ZE NIE MA W TYM TWOJEJ WINY
Niby bylam swiadoma tego, ze to ja jestem ofiara. Ze wina nie jest moja. A jednak jakas mala dziewczynka wewnatrz mnie, mowila `a moze, gdybym, calkiem sie podporzadkowala, a moze, gdybym wtedy byla lepsza, dala z siebie wiecej, to uniknelabym tego`. Wtedy, przypominalo mi sie, ze przeciez, dostawalam za nic. Za bycie czlowiekiem, za przezywanie normalnych nastoletnich emocji. Bylam najlepszym uczniem, bylam dosc grzeczna, kulturalna. No, ale to poczucie winy wracalo. Niestety, takie osoby jak my przelewja bol na najblizsze otoczenie. Moi przyjaciele wtedy byli ze mna, wiec wiedzieli co sie u mnie dzieje. Zreszta, nie moglam tego ukryc. U mnie byla bardzo ta agresja fizyczna, wiec o ile otoczenie kupowalo moja bajke, ze kolejny raz spadlam ze schodow, potykajac sie o wlasna noge, o tyle przyjaciele by tego nie kupili. Dostalam od nich niesamowite wsparcie i wciaz sa ze mna. Najlepsi ludzie ever! Daja mi bardzo duzo sily samym faktem, ze sa w moim zyciu, teoretycznie wspieramy sie jak rodzina, cale zycie, nawet finansowo. Mniejsza. O ile potrafili przytulic, pomoc mi przetrwac, nie wiedzieli co zrobic z tym, bym sobie poradzila emocjonalnie. Ani oni, ani partner (bylam mloda, szukalam pomocy, opowiedzialam mu. Teraz, gdy juz to przetrawilam, nie opowiadalabym nikomu o tym) nie umieli mi pomoc. Tak, czy siak kolejny facet strasznie wiercil ten temat. Dlazego nie utrzymuje kontaktu z rodzicami, jak normalna corka. Wiercil, wiercil bardzo dlugo z wielka determinacja i w koncu mu opowiedzialam. Pomogl mi, ale uwazam ze opowiedzialam mu za duzo. Wygladal jakby dostal w twarz, za ciezkie to bylo. Powiedzial mi, ze wiedzial, ze jest jakis problem, ale nie spodziewal sie takiej bomby. No, ale to co powiedzial, bylo dla mnie wazne. To niby takie banalne, to niby cos czego bylam swiadoma, ale czulam silna potrzebe uslyszenia tego, z zewnatrz- `Bardzo mi przykro. Ty wiesz, ze tam nie bylo Twojej winy? Nigdy przenigdy sie za to nie win. Ty bylas dzieckiem, nastolatka, ofiara. A to byli bardzo zli ludzie. To oni popelnili blad`. Przyjaciele, mowili bedzie dobrze. Ex mowil: powinnas im wybaczyc, Twoj tata to super koles! - A ja potrzebowalam, wlasnie tego, co uslyszalam od tego drugiego faceta. Wiec autorko, nie wiem, czy Tobie tez to pomoze, ale: To wszystko, to nie byla Twoja wina. To Twoj ojciec jest zlym czlowiekiem.
NIE BADZ LENIWA, NIKT NIE ODWALI ZA CIEBIE ROBOTY. SAMA MUSISZ WALCZYC Z PROBLEMEM
Majac przy sobie tych facetow, bylam leniwa. Oni brali na barki czesc moich bolow, zebym mogla wytrzymac. Wspierali. Tulili. Ale ja nie pracowalam nad soba. Przytulili i bol po jakims czasie ustal. Oni mieli swoje problemy, wiec zajmowalam sie nimi - odciagajac mysli od moich wlasnych. Jeden dal mi super kopa, ale to bylo za malo. Wiesz dlaczego? Bo potrzebna jest Twoja wewnetrzna motywacja, do pokonania tego problemu. Zaden facet, przyjaciel, albo nawet terapeuta nie zrobi tego za Ciebie. Ci moi, to byli dobre chlopaki, ale byly inne rzeczy, przez ktore to sie porozpadalo. Tak, czy siak, nagle zabraklo kogos, kto by sie mna zaopiekowal, wiec musialam sama. I to bylo najlepsze, co moglam sobie zaserowowac. Kazdy powinien zadbac o siebie sam. Tak jest najzdrowiej.
BADZ SWIADOMA SWOJEGO EMOCJONALNEGO UZALEZNIENIA OD OJCA
Obie mamy niedobor uczuc rodzicielskich. Trzeba byc tego swiadomym. I nie obracac sie za siebie. Ja nie pozwole, zeby moi rodzice te slabosc wykorzystywali. To czyni nas podatnym na ich manipulacje. Nie patrzec na nich z tesknota. Pozbyc sie zludzen, ze kiedykolwiek to sie zmieni. Nie patrzec na nich, lagodnym okiem. Nie usprawiedliwiac. Zawsze pozostana soba. I trzeba sie z tym pogodzic. Jesli kiedykolwiek beda mili, to tylko wtedy, gdy sami beda potrzebowac naszej pomocy. Tak bylo z moimi rodzicami. Cieszylam sie jak debilka, ze sie zmienili. Myslalam, ze to dlatego, ze odcielam ich ze swojego zycia na pol roku, ze przemysleli. Potrzebowali pomocy. Pomoglam. Teraz zrobilabym to samo, ale bez zludzen. Bo sie nie zmienili. Probowali mnie kolejny raz uzaleznic, przy okazji problemu, ktory ich wtedy spotkal. To bylo tylko narzedzie w ich rekach. Oczywiscie, jakkolwiek odcinalam sie od nich (niezalezna finansowo, pozniej wyjazd zagranice), zawsze asekuracyjnie patrzylam, czy cos pojeli. Niestety nie. O ile agresji fizycznej nie bylo od dawna, ta werbalna wciaz mnie dosiegala. Ciagla w dol, zawsze wtedy, gdy probowalam zbudowac swoje zycie, wtedy, gdy bylo mi cholernie trudno, wtedy, kiedy oni powinni byc wsparciem - robili wszystko, by mi sie nie udalo. Az mnie to przeraza - to co mi mowili, nie bylo z ich strony troska (zle wypowiedziana w formie zalow, pretensji). Oni moje sukcesy przekuwali w porazki. Moje szczescie w nieszczescie. Wszystkie starania, ktore wkladalam, sile - w bezsilnosc i slabosc. Mysle, ze cieszyli sie tym, ze bez nich sie potkne. Ze upadne i wroce. Tak sie nie stalo. Wciaz uwazam, ze to sadyzm - kiedy Ty cierpisz, on przez chwile czuje sie lepszym czlowiekiem. Wiec specjalnie uderza tam, gdzie Cie najbardziej zaboli. I wtedy, kiedy jestes slaba.
ODETNIJ SIE EMOCJONALNIE
Stwierdzilam, ze czas zadbac o siebie. Ze po rozmowie z moja mama, choruje. Ze nie daje rady. Ze wpadam w doly i musze sie kolejny raz podnosic. Nie moglam ich odciac. Nie utrzymywac kontaktu. Mimo tego wszystkiego. Ja nie moge powiedziec, ze poza cala agresja, ktora mi dawali, mieli jakies zalety jako rodzice. Na pewni nie moja mama. To bylo bardzo samotne dziecinstwo i zycie. Sa to ludzie majetni, wiec zebym zeszla im z oczu, czy dla zaspokojenia poczucia, ze sa dobrymi rodzicami, dawali mi ogromne sumy pieniedzy. Stad wiem, ze gdyby nie bylo tego co bylo, wyroslabym na rozpieszczona, pusta snobke. Nauczylo mnie to, ze ich pieniadze nigdy nie sa za darmo i od malego, raczej uwazalam na to,ile od nich biore. Zawsze czegos zadali w zamian. Dlatego, zalezalo mi, by jak najszybciej utrzymywac sie sama. Zrealizowalam to. Ale badzmy szczerzy - tylko dzieki ich kasie, mialam oplacona stancje i jedzenie podczas studiow, prawo jazdy i kursy jezykowe. Mialam dom (w pojeciu fizycznym), mialam ubrania. Kupili mi przyszlosc. Mialam latwiej. Oczywiscie, studia publiczne, uczylam sie tez sama - ale jednak dzieki nim mialam warunki do tego, by na spokojnie zajac sie edukacja. Dlatego mam poczucie, ze nie moge ich odciac. Moim obowiazkiem jest, zaopiekowanie sie nimi, gdy juz sami nie beda w stanie. Czuje, ze musze z nimi utrzymywac kontakt, chociazby tylko po to, by zapytac, czy sa zdrowi. Ich szczescie, nieszczescie, problemy - nie interesuje mnie to. Stracili mnie jako corke. Ale to nie upowaznia mnie do tego, by ich ranic i ucinac kontakt (mysle, ze odbiloby to sie na ich zdrowiu, a ja nie chce byc taka jak oni. Nie chce byc zla. A jednoczesnie musze dbac o siebie, bo to toksyczni ludzie). Wtedy doszlo do przelomowego momentu, gdy uswiadomilam sobie, ze choc fizycznie nie musze ich odcinac - moge ich odciac emocjonalnie. I nie chodzi o tylko o to, by ich slowa nie ranily. Zeby stac sie tarcza. Bo gdzies w srodku, wciaz bede od nich emocjonalnie zalezna. To co mi pomoglo, to (okropnie to zabrzmi) `usmiercenie ich` jako moich rodzicow, juz za zycia. Czyli uswiadomienie sobie, ze te osoby, nigdy sie mna nie zaopiekuja, nigdy mnie nie wespra, nigdy nie beda rodzicami, chocbym czekala z utesknieniem, az do ich smierci. Kiedys umra na prawde, a ja zostane z niesmakiem i smutkiem, panika - ze nigdy nie dali mi tego, czego potrzebuje. I ze juz, nigdy, przenigdy tego nie dostane. Dlatego, dojscie do tego, ze tej milosci i opieki nie dostane - juz teraz, kiedy zyja i maja sie dobrze - pozwolilo mi pogodzic sie ze wszystkim. Zabilam nadzieje. Wiem, ze myslenie o ich smierci, kiedy oni wciaz sa jarzy i w pelni sil, jest creepy. Mimo, wszystko nie mam nienawisci i to nie tak, ze zycze im zla. Zastanawialm sie po prostu nad tym, jak ja sobie z tym poradze - co bede czula, kiedy ich zabraknie. Kiedy, wraz z nimi odejda tez moje nadzieje na posiadanie rodzicow, na ich cieplo, uczestnictwo w moim zyciu. Czy bede zalowac, ze nie utrzymywalam z nimi regularnego kontaktu? (w domu jestem 3 dni w roku, dzwonie dwa razy w miesiacu). I pojawilo sie pytanie: Czy ja powinnam tego zalowac? Czy mam w ogole czego zalowac, skoro to , do czego daze jest nieosiagalne? Czasami, ktos jest dla nas okrutny za zycia. Probujemy to zmienic, ale sie nie da. Puszczamy focha, ucinamy kontakt. A pozniej w jakis chory sposob zalujemy. A przeciez, to, gdybysmy postapili inaczej, ulegli, nie uczyniloby z nich dobrych ludzi. Nie zmieniloby sytuacji. Ja bylam zmuszona, do emocjonalnego odciecia sie. Nie mialam wyjscia. Nie sa dla mnie rodzicami. Sa dwojka biednych ludzi, ktorzy sa nimi tylko pod wzgledem biologicznym. W jakis niepojetny sposob wychowali mnie. Ale nie odbieram tego jako zaslugi. Poniewaz wychodzac z domu bylam zakompleksiona dziewczynka, zadna milosci, z wyuczonym poczuciem bezradnosci. To gdzie jestem teraz, to moja zasluga, bo sama znalazlam sile, by zyc. Nie ich. I gonienie za czyms, czego nigdy nie osiagne, nie ma sensu. Trzeba sie z tym pogodzic, juz dzis. Zawsze kiedy bylam na dnie, oni zjawiali sie zeby mnie dobic. Ani razu mnie nie wsparli psychicznie, a wrecz przeciwnie. W najgorszych momentach, probowali dobic. To nie sa rodzice. To manekiny, a ja wymyslilam sobie, ze to moja rodzina. PRzeciez nigdy, nie zachowywali sie jak rodzina. Nigdy nia nie beda. To znaczy matka, nigdy nie miala matczynych uczuc. Nawet akcje z tata uwazala za moja wine, zamiast chronic swoje dziecko, obarczala mnie. Nigdy nie mialysmy wiezi. Z ojcem mialam. Kiedys. Nigdy nie stosoal, co do mnie przemocy fizycznej, ani werbalnej. No ale byl zboczencem. I wszystko co robil, robil z pelna swiadomoscia. Wiedzial, tez co dzieje sie w domu i mnie nie chronil. Nie odwazyl sie nigdy zranic mnie fizycznie, wiec uraz do niego nie jest tak gleboki. Ale mimo wszystko, to byly jego wybory i jego decyzje. Bral w nim taki sam udzial.
------------
Teraz, kiedy nawet nie wiedza za bardzo, co u mnie slychac, bo im nie opowiadam, widze, ze sa swiadomi, ze mnie stracili. Przyjezdzam, wiekszosc czasu spedzam sama w pokoju. Tak zawsze bylo, gdy sie zjawiam, nie chca ze mna spedzac czasu. Ale gdy wyjezdzam, wpadaja w histerie. Matka chce mnie urobic. Udaje. Wiem to. Ale moj tata niestety bardzo zaluje. Wiem, bo naplynely mu lzy. Takie szczere, pelne smutku. Nigdy nie byl manipulantem. Nigdy tez nie widzialam, zeby plakal. Smutek tylko na pogrzebach. Jestem teraz na etapie trawienia tego. Jest mi przykro. W tym wzroku bylo tyle bolu. Ale czuje, ze bedzie musial byc moja ofiara. Kontakt z nim = kontakt z matka. A on tez nie jest swiety. Musze sama o siebie zdbac. Nie doluje mnie to, bo wiem, ze jest to konieczne. Po prostu jeszcze sie z tym nie pogodzilam. Ale tata, to chyba troche inne historia. Natomiast cieszy mnie fakt, ze z matka tyranka owszem - poradzilam. Zycze jej dlugiego zycia, ale beze mnie.
Twoj tata jest takim samym typem, co moja matka. Jesli zrozumiesz, ze Twoj ojciec nigdy nie zyczyl Ci dobrze, byl czlowiekiem, ktory dal Ci dom, ale ojcem nigdy nie byl i nie bedzie - bedzie Ci lzej. Pogodz sie z tym. Kiedy, to do mnie dotarlo - bolalo jak jasna cholera. Ale przeszlo. Nie kocham mojej mamy. Nawet, gdyby dziala jej sie krzywda - nie ruszyloby mnie to (brzmi dziecinnie, ale zycie juz to potwierdzilo. Jestem jakas obojetna.) Po prostu zrobilabym, co nalezy (gdyby chodzilo o jej zdrowie). Tyle jej jestem winna, ale nic wiecej. Obiecalas ojcu, ze bedzie na Twoim slubie. I wciaz, masz co do tego emocjonalny stosunek. Zrozum, ze to nie byl akt jego milosci. Zabezpieczal sie. A Ty dalas obietnice. Zapros go wiec, ale nie patrz w jego strone z nadzieja, ze kiedykolwiek tym ojcem bedzie. Ze przyjdzie i bedzie sie szczerze cieszyl Twoim szczesciem, ze bedzie patrzyl z duma, jak silna i cudowna ma corke. Nie. Pogratuluje Ci, bo tak wypada, a pozniej dalej bedzie probowal, to Twoje szczescie zburzyc. Jestes silna, dbasz o siebie sama, zbudowalas cudowne zycie z czlowiekiem, ktory zasluguje na Twoja milosc. Daj ja wlasnie jemu (narzeczonemu). Skup sie na tych, ktorzy zycza Ci dobrze, ktorzy szczerze Cie kochaja. On Cie potrzebuje. Bezsensu skupiac sie na czyms, czego nigdy nie dostaniesz. Twoj tata nie da Ci milosci. Twoj mezczyzna owszem. Nie psuj tego. Nie skupiaj sie na negatywnych rzeczach. Spojrz na siebie. Wyroslas na cudowna osobe, bez pomocy Twojego ojca. Emocjonalnie - nie jestes mu nic winna. A winien tej sytuacji, jest sobie on sam. To stracony czlowiek. Trzeba to zaakceptowac. Zycie daje Ci w zamian inna szanse. Skupiajac sie na swoich bolach, nie bedziesz w stanie czerpac z milosci Twojego mezczyzny pelnymi garsciami. Nie poczujesz pelnego szczescia. W tej kwestii musisz sama o siebie zadbac. Sama sie emocjonalnie odciac od ojca, w srodku Ciebie on jako ojciec musi umrzec. I wtedy poczujesz sie wolna.
Dziwnie mi sie o tym pisalo. Brrrrrrr....
Przezylam bardzo osobiscie Twoj post. Ja naprawde czuje ulge. Nic mnie nie ciagnie w dol. Na co dzien nie wracam do tego. Gdy wpadam w dolek, zwiazany z jakims biezacym problemem, nie dokladam sobie jeszcze urazow z dziecinstwa. Nie uzalam sie wewnetrznie nad soba, przez to co bylo. Te emocje, ktore towarzysza urazom z dziecinstwa sa okropne. Dzialaja destrukcyjnie, bo w zaden sposob nie mozemy ruszyc na przod, przestac czuc, naprawic tej sytuacji. Nie mozemy nawet wybaczyc! Bo, zeby bylo to mozliwe nasi rodzice musieliby sie zmienic. Wtedy mozna odpuscic winy. Ale niestety, to nie jest nam pisane. Nie jest latwo, tak po prostu przestac kochac i wyzbyc sie nadzieji. Ale przysiegam - swiadomosc, ze jest sie samemu sobie Pania swojego szczescia, swoich emocji, daje ogromna sile, daje bezpieczenstwo, ktorego tak mi brakowalo (Tobie, pewnie tez) oraz kontrole nad naszym zyciem, ktorej, tez bardzo dlugo nie mialam. Nie mam juz potrzeby o tym pisac, mowic, zwierzac sie - jak mnie bito, jak mnie wyzywano, dlaczego mi to robiono, jak bardzo sie balam - nie czuje winy, nie czuje nienawisci, nie czuje nawet niesprawiedliwosci - to jest tylko suchy fakt (czuje obojetnosc, akceptacje przeszlosci). Kazdy przypadek jest inny. Wciaz polecam Ci terapeute. Jesli czujesz, ze potrzebujesz wsparcia Twojego mezczyzny, w tej kwestii opowiedz mu o tym. Dla mnie to byla tylko chwilowa ulga, mydlilam sama sobie oczy, ze od tego bedzie mi lepiej. Facet to nie terapeuta, nie koniecznie, bedzie wiedziec, jak Ci pomoc. A badz swiadoma, ze taka historia, dla czlowieka z normalnym dziecinstwem jest ciezka. Jakakolwiek decyzje podejmiesz, bedzie dobra. On Cie kocha, zrozumie, mimo wszystko. Wiec, pomysl o sobie, czego Ty potrzebujesz? To co pomoglo mi - nie musi Tobie.
Dopoki ta sprawa, nie przestanie Cie dolowac - rob wszystko, co mozesz, zeby wychodzic z dolkow i sie podnosic. Wszystkie metody - sport, hobby, muzyka, ktora daje Ci energie. Wszystko co cie ciagnie w gore, nie w dol. Gdy pojawiaja sie pierwsze mysli o przeszlosci, uzalanie sie - uciekaj. Nie karm tego. Zajmij sie czyms.
Zycze Ci wszystkiego dobrego, wierze w Ciebie. Dasz rade. Zycie, ktore teraz masz, tez pewnie kiedys wydawalo sie Twoim Everestem - ze nigdy, go nie osiagniesz. A jednak sie udalo;) pracuj nad soba, efekty z czasem przyjda i oby jak najszybciej.