Proszę, pomóżcie mi rozwiązać pewną zagadkę. Z Robertem znamy się 11 lat, Od czasu jego przeprowadzki do innego miasta - a było to w 2014 roku, kontakt nieco osłabł, ale i tak często rozmawialiśmy przez telefon, czy co jakiś czas się odwiedzaliśmy.
Ostatnio, od około roku Robert zaczął mnie traktować jak terapeutę. Zwierzał mi się z pseudoproblemów - bo ktoś krzywo się na niego spojrzał, kurier był niemiły itp pierdoły. Odnosiłem wrażenie, że on dzwoni jedynie po to by się wyżalić, a kiedy poczuł się lepiej, rozłączał się.
Jego problemy były najważniejsze, a kiedy ja coś mówiłem, on zadawał pytania - powtórz, co bo coś tu czytałem jak mówiłeś.
Wniosek z tego, że mnie nie słuchał.
Ciągle mówił - zaraz mi powiesz, tylko ja opowiem swój problem, bo jednak to jest ważniejsze(pytanie dla kogo ważniejsze)
Oprócz tego bez przerwy konsultował ze mną swoje problemy w pracy
A kiedy byłem chory o czym go poinformowałem, przestałem przez tydzień odbierać jego telefony.
Wyjaśniłem mu przez fejsa, że chciałem spokojnie wyleżeć i z tego powodu przez tydzień nie zbliżałem się ani do telefonu, ani laptopa.
Wtedy jakby się obraził i zaczął unikać kontaktu.
Przestał dzwonić i zdawkowo odpisywał na fejsie.
Potem przez tydzień milczał i jakby nic odezwał się w ubiegłą sobotę.
Zadzwonił o 8 rano, ale nie wiedziałem, że to on. Przewróciłem się na drugi bok i spałem dalej.
Po chwili znowu miałem telefon i kolejny raz.
I znowu.
Aż wstałem zobaczyć kto tak natrętnie wydzwania.
Wówczas wysłał mi sms "że ma problem i abym odebrał bo to poważna sprawa"
Odpisałem, że spoko, tylko się ogarnę i aby zadzwonił za jakąś chwilę
Wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie - a on w między czasie, dzwonił 5 razy, aż napisał sms "dzięki stary, prawdziwy z Cb kolega, nie można na Ciebie liczyć"
Nie słyszałem jak dzwonił, ani jak pisał smsy.
Kiedy po 30 minutach byłem gotowy, sięgnąłem po telefon i odczytałem wiadomość. Odpisałem, że byłem w łazience i że jak coś to może zadzwonić, a on odparł, że "teraz to już poprosiłem kogoś innego, nie można na cb liczyć"
Co uważacie o postawie kolegi?
Według mnie zachował się niekoleżeńsko i w dodatku odwrócił sytuację, abym to ja był tym złym.
Tak, to mnie miał gdzieś, a kiedy miał z czymś kłopot, wydzwaniał do mnie.
Zauważcie, że według jego myślenia, mimo jawnej olewki z jego strony, powinienem od razu chwycić za telefon i nie wiadomo co zrobić.
Według niego powinienem być na jego zawołanie.
Zrozumiałbym jego pretensje gdybym zaoferował pomoc i odezwał się za kilka godzin, ale ja byłem gotowy po zaledwie 30 minutach, czy to tak długo?