Witam. Szukam porady wśród ludzi. Byłem z pewną dziewczyną ponad 10 miesięcy w związku. Wiadomo, jak to w związku. Raz było lepiej, a raz gorzej, ale NIGDY nie kłóciliśmy się tak bardzo, żeby wychodzić i trzaskać drzwiami, czy tłuc talerze. Były to raczej naprawdę drobne sprzeczki o błahostki. Powtarzałem tej dziewczynie ciągle, że mi na niej zależy i że z nią to mogę sobie życie układać. Na samym początku znajomości powiedzieliśmy sobie, że nie szukamy przelotnych znajomości i że spróbujemy ze sobą. Nie mogę powiedzieć, że było źle, bo było naprawdę okey, a przynajmniej mnie się tak wydaje. Wspierałem tą dziewczynę we wszystkim w czym mogłem. Cieszyłem się, że ogarnęła sobie samochód, o którym tak mówiła i którego tak potrzebowała. Cieszyłem się, że znalazła potem pracę w pewnej firmie. Naprawdę byłem z tego zadowolony.
Na koniec stycznia mieliśmy sprzeczkę tak naprawdę o nic (jak dla mnie). Chodziło o to, czy miałaby ochotę przyjechać na urodziny mojej mamy i powiedziałem jej, że jeżeli nie na humoru i ochoty to nie ma problemu, żeby została w domu. Teraz tak myślę, że niepotrzebnie jej chyba napisałem "żebyś mi potem nie pisała, że Cię morduję i na siłę wyciągam". Jej zdanie zawsze się dla mnie liczyło i wielokrotnie jej to powtarzałem. Chciałem zawsze dobrze, ale nie wychodziło jak wychodziło. Po prostu chciałem się liczyć z nią we wszystkim. Z tego wszystkiego wyszło tak, że ona stwierdziła, że ja nie chcę, by była na tych urodzinach i się obraziła. Chciałem po nią potem pojechać i ją przywieźć to powiedziała, żebym nie przyjeżdżał już w ogóle. Przeprosiłem ją za wszystko i odpowiedziała, że przeprosiny przyjęte.
2 dni po tym zdarzeniu, ja sam zacząłem się zastanawiać, czy ten związek ma w ogóle sens i jej to napisałem, że my chyba nie umiemy ze sobą rozmawiać. Że ja nie mam podejścia do niej, a ona nie ma podejścia do mnie. Ona dosyć często się fochała na mnie o byle co i mnie to naprawdę męczyło. Ciągle zachodziłem w głowę, co ja takiego powiedziałem, czy zrobiłem, że jest na mnie obrażona i wiele razy razy musiałem przepraszać za coś, czego nie rozumiałem. Pisałem jej ciągle, że mi na niej zależy, że chciałbym, by się między nami układało, ale ona mi w tym nie pomagała. Zawsze to ja wychodziłem z inicjatywą i się starałem coś naprawić. Nie jestem konfliktowym człowiekiem i jej to powtarzałem. Odnosiłem wrażenie, że jej po prostu na mnie nie zależy, i zamiast ze mną normalnie porozmawiać, to się od razu obraża i nie da sobie nic powiedzieć. Napisałem na koniec, że lepiej jak się rozstaniemy i każde pójdzie w swoją stronę. Odpisała mi, że w jednym się ze mną zgadza, "nie umiemy ze sobą rozmawiać, a ja bez powodu się nie obrażam..." i "widzę, że Ty już podjąłeś decyzję, skoro piszesz, że będzie lepiej jak się rozstaniemy..."
Odpisałem jej, że nie podjąłem takiej decyzji, że chciałem znać jej zdanie...
Doszło do tego, że pojechałem pod jej dom w nocy i zaczęliśmy o wszystkim rozmawiać - o nas. Powiedziałem jej ze łzami w oczach, że mi na niej zależy, że chcę być tylko i wyłącznie z Tobą i nie wyobrażam sobie tego, że nie będziemy razem. Nie wyobrażam sobie tego, że mnie przy Tobie nie będzie i będziesz z kimś innym. Ona mi powiedziała, że na początku to było zauroczenie, a teraz sama nie wie i nie jest pewna swoich uczuć. Widziałem, że też jej łzy leciały po policzku. Powiedziała, że "chcesz, żebym była z Tobą z litości?" Ja powiedziałem, że nie i ją przytuliłem. Powiedziałem, żebyśmy byli po prostu ze sobą razem. W momencie gdy się rozstaliśmy, uświadomiłem sobie, że ją naprawdę kocham...
Przez cały kolejny tydzień do niej pisałem i nie dawałem o sobie zapomnieć. Wyszedłem wcześniej z pracy, by pojechać po bukiet róż i pojechałem z tym bukietem pod jej pracę i zostawiłem go na samochodzie z karteczką, że o niej pamiętam i myślę. Zabrała bukiet, bo to widziałem i potem dostałem smsa, z podziękowaniami. Spotkaliśmy się u niej w domu i wyznałem jej wtedy już w 100%, że naprawdę ją szczerze kocham i chcę być tylko i wyłącznie z nią. Powiedziała, że damy sobie szansę i od tamtej pory wszystko się układało... zaledwie przez miesiąc.
Naprawdę się starałem i robiłem co mogłem, by było okey między nami. Pamiętałem o jej urodzinach, pamiętałem o dniu kobiet i o walentynkach. Przynosiłem jej prezenty i powtarzałem jej, że jest piękna i że cieszę się, że jesteś. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, ale niekiedy miałem wrażenie, że będąc z nią, czuję tak naprawdę nieodwzajemnione moje uczucie do niej. Zawsze ja wychodziłem z inicjatywą, żeby gdzieś pojechać, wyjść na spacer, pojechać na łyżwy, czy na taki punkt widokowy i popatrzeć na okolicę. Bardzo często słyszałem, że "a to jest zimno, a to mi się nie chce, a to nie mam ochoty itp." i praktycznie zimę przesiedzieliśmy w domu
Pewnego dnia, na początku marca dostałem od niej smsa, że "myślałam trochę o nas, daliśmy sobie szansę i lepiej się dogadujemy, ale ja nadal nie czuję, że to jest to. Nie ma tego uczucia. Nie wiem co dalej..."
Pojechałem do niej porozmawiać. Wyznałem jej ponownie, że ją kocham i jestem tego pewien w 100%, ale jeżeli ona tego nie czuje to sprawa jest oczywista. Starałem się i staram nadal. Ciągle o niej myślałem i dawałem jej to do zrozumienia. Powiedziałem, że wcześniej to sama praktycznie pisała i interesowała się moim życiem, tym co robię i gdzie jestem. Bardziej entuzjastycznie do tego podchodziła, a przez ostatni czas tego entuzjazmu i ciepła od niej nie odczuwałem. Powiedziałem jej, że planowałem przyszłość z nią i że naprawdę chcę być tylko i wyłącznie z nią. Powiedziałem, że się zaangażowałem w to wszystko, to mi odpowiedziała, że "nie było źle, bo dogadujemy się jako ludzie, ale niestety uczuć nie zmieni". Rozstaliśmy się...
Bardzo mi zależało i nie dawałem za wygraną. Walczyłem przez 2 miesiące do teraz. Pisałem smsy, pisałem na fejsie, napisałem nawet list do niej, dzwoniłem, byłem 2 razy u niej w nocy pod domem, bo chciałem się z nią spotkać i porozmawiać... Zlała mnie totalnie we wszystkim. Nie odpisywała na nic, nie odbierała telefonu. Jak się potem zacząłem dowiadywać, tyle co ze mną zerwała (upłynęło raptem 2-3 tygodnie) i zaczęła się z kimś spotykać już oficjalnie... Z chłopakiem, którego poznała w tej firmie, w której znalazła pracę, a chwile potem, przyprowadziła go nawet do domu i przedstawiła rodzinie...
Powiedzcie mi teraz, jak Wy to widzicie, bo mnie to nie daje spokoju. Widziałem się ostatnio z nią i przyznała mi, że tego chłopaka już zna sporo czasu. Powiedziałem jej, że robiła mnie na boku z nim jeszcze będąc ze mną - zaprzeczyła, a potem dodała, że zaczęłam z nim dopiero pisać, gdy zerwałam z Tobą... Poczułem się jak śmieć i nikt. Gdy ze mną zrywała, to jej zapytałem, czy kogoś ma, odpowiedziała, że nie i że jakbym chciała to bym sobie kogoś znalazła, czy to w pracy, czy to na uczelni... Teraz zaczynam rozumieć, że zerwała ze mną tylko po to, żeby być z nim, bo inaczej tego nie widzę. On już czekał tylko na to, aż mnie zostawi.
A jeszcze miesiąc przed tym wszystkim sama mnie zapewniała, że nie jestem jej obojętny i że jej na mnie też zależy... Jestem po prostu w kawałkach, bo nie rozumiem tego, jak można tak postąpić, że zerwać z jednym, by za chwile być z drugim. Zapewne okłamywała mnie prosto w oczy w perfidny sposób. Bez żadnej skruchy i skrupułów mnie zostawiła.
Powiedzcie mi, czy dziewczyna która naprawdę kocha, zachowywałaby się tak!? Bo nie mam do tego głowy już...
Ona mnie zostawiła tak z dnia na dzień, a to ja przez 2 miesiące latałem i starałem się, by to wszystko naprawić i odbudować ten związek - całkiem sam, bo ona w ogóle nic nie próbowała z tym zrobić.
Wiązałem z nią przyszłość i mimo tego jak mnie potraktowała, powiedzcie mi, czy jest jakikolwiek sens, by się nie poddawać? Ciężko mi odpuścić, bo naprawdę ją kocham - to jest chore wszystko. Serce mówi co innego i rozum co innego.
Czy zostawić to wszystko i ją totalnie olać... może kiedyś zrozumie i doceni to jak się starałem?
Z emocji i z tego wszystkiego, napisałem jej wiadomość na fejsie, że to jak mnie potraktowała, świadczy tylko i wyłącznie o niej, że karma o niej nie zapomni i do niej wróci ze zdwojoną siłą i podziękowałem jej za to, że mnie zostawiła, bo dzięki niej dostałem szansę na znalezienie kogoś lepszego... - usunęła mnie ze znajomych.
Dalej biję się tylko z myślami, czy coś z tym robić.
Co Wy byście w takiej sytuacji zrobili, tylko szczerze.
Ona 22 lata, ja 26.
Kocham naprawdę.