Czesc wszystkim obserwujac to forum od dluzszego czasu, zdecydowalam sie w koncu zalozyc konto i ten temat. Nie mam wielu osob, ktorym moglabym sie wygadac wiec licze na to ze ktos sie tutaj wypowie, poradzi co zrobic albo powie co sadzi z punktu widzenia osoby, ktora patrzy na sytuacje z boku. Uprzedzam, post moze byc dlugi, bo chcialabym wszystko dokladnie opisac od poczatku do konca.
Do rzeczy - ogolnie czuje sie bardzo samotna, ostatnio moj smutek przybiera na sile i zastanawiam sie co dalej robic ze swoim zyciem i w ktora strone isc, bo czuje ze dluzej nie wytrzymam zycia w takiej pustce. Mam 27 lat, pracuje z duzej korporacji i mieszkam w Warszawie. Moja przygoda tutaj rozpoczela sie, gdy znalazlam prace w W-wie zaraz po studiach, czyli ponad 3 lata temu. Studiowalam w Krakowie, przyjechalam tutaj po tym jak szybko znalazlam prace i w Warszawie mieszkal moj byly chlopak, wiec dlugo nie zastanawialam sie nad przeprowadzka a wrecz cieszylam ze tak szybko udalo sie dostac dobra prace. Obecnie jestem juz w innym zwiazku od prawie 3 lat (stukna w maju tego roku) i zastanawiam sie czy moj zwiazek i zycie tutaj ma jakikolwiek sens. Moj obecny wybranek jest 10 lat starszy ode mnie i jest po rozwodzie, poznalismy sie w pracy, pracujemy w tej samej firmie. Mieszkamy razem od ok. 2,5 roku.
Od jakiegos roku mam wrazenie, ze zyje tylko dla pracy. Kazdy dzien wyglada prawie identycznie - rano staje, ide do pracy, odklepie swoje, wracam, rozmawiam przez telefon z rodzina, ide do sklepu, gotuje obiad na nastepny dzien, cos tam porobie na kompie/poogladam i ide spac. I tak caly tydzien w kolko. Dobija mnie codziennosc i letarg w jakim sie obecnie znajduje. Spytacie czy mam jakies hobby - pare razy w tygodniu lubie wybrac sie na silownie/fitness, kiedy bylo cieplo lubialam jezdzic na rowerze, spacerowac, kocham zwierzeta (mam kota, ktory jest wielkim przytulasem i pociesza mnie juz sama jego obecnosc czasami). Jednak to wszystko robie zazwyczaj sama..
Problem w tym, ze moj chlopak wlasciwie od zawsze (ale dopiero jakis czas temu zdalam sobie z tego sprawe na powaznie) uwielbia gry komputerowe. Mysle, ze moje poczucie wielkiej samotnosci, mimo tego ze jestem w zwiazku bierze sie wlasnie z tego, ze on praktycznie cala swoja uwage i wolny czas poswieca grom. W weekendy doslownie od rana do wieczora potrafi przesiedziec przy kompie albo przy komorce, przy tych beznadziejnych grach. Mam wrazenie, ze moglabym biegac nago po mieszkaniu, a i tak by tego nie zauwazyl, jest tak zapatrzony i skupiony na grze. Czasami mowie do niego, ale musze powtarzac pare razy zanim w ogole zalapie ze do niego mowie. Nie wiem, sadzicie ze normalne jest takie hobby w wieku 38 lat? Jak na to patrze, po prostu mnie krew zalewa od srodka bo uwazam ze to rozrywka godna gimnazjalisty i strata czasu. Bylabym w stanie zrozumiec jeszcze te gry ale tak godzinke dziennie, ale nie na taka skale. W tygodniu po pracy tez caly wieczor ma zajety grami z malymi przerwami na jedzenie albo zabawe z kotem. Wiele razy z nim o tym rozmawialam, okazywalam swoje niezadowolenie, nawet sie poryczalam z bezsilnosci pare razy. Mimo tego ze widzial jak mi przykro z tego powodu, na jakis czas przestawal grac, ale nie trwalo to dlugo, az do nastepnej awantury. Czuje sie jakims dodatkiem do tych gier i to jest glowny problem, ktory powoduje lawine kolejnych. Powiedzial mi ze on bardzo lubi gry i nie zrezygnuje z nich, bo granie sprawia mu przyjemnosc.
Poza tym, bardzo boli mnie to ze nie ma miedzy nami rozmowy. Ze tak powiem, ja wiecej rozmawiam z kolega z pracy niz z nim. Jest strasznie zamkniety w sobie i w stosunku do mnie malomowny. W gronie kolegow jest inny, towarzyski i dlatego myslalam na poczatku ze taki jest na prawde, dusza towarzystwa, ze wszystkimi zartuje. Jak jestesmy sami w domu to zapyta 'jak tam w pracy?', po czym siada do swoich gier i znika na caly wieczor. Najgorsze ze w tych grach rozmawia ze wspolgraczami, bo widze ze klika na klawiaturze caly czas, a ze mna zamieni pare slow i wiecej go nie obchodzi. Kiedy gdzies razem wychodzimy, to jego tematy do rozmowy to pogoda, albo czy sie dzisiaj wyspalam, ewentualnie cos o naszym kocie. On sam z siebie nigdy nie porusza osobistych tematow, oprocz tego ze czasami zapyta o moja rodzine. Strasznie mnie to denerwuje bo na poczatku nie bylo az tak dretwo, nie wiem z czego to wynika ale chyba mu na mnie w ogole nie zalezy.
Poza tym, nie mamy w ogole wspolnych zainteresowan, co wczesniej az tak mi nie przeszkadzalo, ale teraz mnie dobija. On poza grami lubi jeszcze czytac i siedziec przy kompie, jest typem spokojnego domatora, ktory nie lubi imprez (moze poza wyjsciami na piwko ze znajomymi od czasu do czasu, ale sa to wyjscia takie bierne ze siedzimy i pijemy nic poza tym). Interesuje sie tez grami planszowymi, karcianymi i bilardem wiec ze swoimi/naszymi wspolnymi znajomymi sie umawia na partyjki, proponuje mi wyjscia z nim ale ja tego nie znosze (moze poza bilardem) wiec zostaje w domu raczej w wiekszosci przypadkow, po proostu sie tam nudze bo sama nie gram. Dzisiaj tez spedzam ten wieczor sama w mieszkaniu, bo on umowil sie nie podobna partyjke, a ja nie mialam ochoty sie tam meczyc (tyle ze siedze znowu sama i nie jest mi z tym dobrze, czuje sie przybita). Nie obchodzi go za bardzo to ze zostawia mnie sama w piatkowy wieczor, wychodzi i tyle.
A co do moich zainteresowan - ja natomiast lubie sport tak jak pisalam wczesniej, silownia/zajecia, w zimie lubie lyzwy i narty ale niestety nie mam z kim zorganizowac tego wszystkiego. Na silowni/lyzwach bylam sama pare razy, jest ok ale nie sprawia mi to w samotnosci tyle frajdy i radosci. Poza tym, lubie sobie potanczyc czasami, wiec chetnie nawet co tydzien albo dwa w piatek/sobote poszlabym na jakies drinki i mala potancowke do klubu, ale on tego nie znosi ani nie umie tanczyc (totalnie nie czuje rytmu i depta mi po nogach), widze ze sie meczy na tanczonych imprezach wiec tego nie proponuje. Wlasciwie to nie wiem co nas jeszcze laczy, chyba niestety z mojej strony tylko dosc mocne przyzwyczajenie. Rezygnuje ze swoich zainteresowan i rzeczy, ktore lubie robic bo wiem, ze on tego nie lubi. Czuje momentami w taki dni jak dzis siedzac samotnie w piatkowy wieczor ze marnuje sobie zycie i przecieka mi ono miedzy palcami. Jedyna aktywnosc, ktora razem robimy to pojscie do restauracji cos zjesc. Meczy mnie to coraz bardziej. Mowilam mu o tym, ze chcialabym zebysmy cokolwiek razem robili, wtedy pyta mnie co chcialabym wiec robic. Wtedy ja musze myslec i szukac czegos, jesli nie chce kolejnego weekendu w calosci spedzic z laptopem na kolanach albo ogladajac kolejnego serialu. Jego inicjatywy nie ma, co wiecej jest dumny ze swoich zainteresowan i tego, ze sam organizuje sobie czas i nie ma czasu na nude. Kiedys jak po paru godzinach siedzenia i czekania az skonczy grac narzekalam ze nic razem nie robimy, uslyszalam zebym poszukala sobie jakiegos hobby to wtedy nie bedzie nudy. Ale czy o to chodzi w zwiazku zeby kazdy zajmowal sie soba i swoimi sprawami? Po co w takim razie byc z druga osoba w zwiazku...Poza tym on nic nie robi w domu, za kazdym razem musze go naganiac po pare razy przypominajac ze po 2 tygodniach bez jakiegokolwiek sporzatania pasowaloby ogarnac mieszkanie, odkurzyc, umyc lazienke, kuchnie..sam oczywiscie nic jeszcze nigdy nie zrobil, a jak mowie zeby dla przykladu sprzatal kuchnie to pyta mnie co ma robic dokladnie bo nie wie co ma robic.. masakra, facet prawie 40 letni nie widzi brudu i nie umie sprzatac, nie wie co do czego i co i jak. Jedyne co robi w domu, to sprzata kuwete kotu i wsypuje mu jedzenie.
Co wiecej, lapie sie na tym ze jesli wyjezdzam poza Warszawe na weekend to nawet nie bardzo za nim tesknie, nie wiem nawet czy jeszcze go kocham. On mowi ze tak, ale tylko mowi a jego czyny nie wskazuja na to. Idac dalej, seks nie istnieje praktycznie. W poprzednim moim zwiazku sie przekonalam, ze na prawde mozna go lubic, robic to czesto i byc z tego zadowolonym (nie tylko facet wbrew pozorom). Ja na pewno nie jestem oziebla, porownujac do tego jak bylo kiedys z poprzednim partnerem, potrafilismy pol soboty z lozka nie wychodzic i bylo cudnie. Teraz juz zapomnialam jak to jest, bo kochamy sie wcale nie przesadzajac raz na 3-4 miesiace albo i rzadziej, co tez jest mega dziwne. Poza tym ja z tego seksu nie czerpie przyjemnosci niestety, po prostu nic nie czuje. Trwa to moze 10 minut, jest mega mechaniczne, nie delektujemy sie tym tylko odbebniamy po ciemku pod koldra nawet nie widzac siebie nawzajem. Mysle ze jestem dosc atrakcyjna, na pewno nie mam sie czego wstydzic, wiec nie sadze ze to kwestia mojego ciala. On chyba po prostu ma male potrzeby i unika tego tematu. Od zawsze mial male potrzeby, ale teraz seks nie istnieje praktycznie i momentami zastanawiam sie, czy on nie jest aseksualny. Ja nie inicjuje, bo jakos przestalam czuc potrzebe i chyba troche mnie ta cala sytuacja odrzuca i zniecheca. Probowalam rozmawiac z nim na ten temat, ale tylko sie czerwienil i niczego sie nie dowiedzialam. Swego czasu chodzil do urologa i bral jakies tabsy na wzmocnienie erekcji, bo poza tym ze czestotliwosc seksu jest bardzo mala to jesli juz doszlo do rzeczy, czesto nic z tego nie wyszlo, bo mial problem z erekcja wlasnie. Moze ten problem go tak blokuje, ale nie chce mi tego powiedziec szczerze i otwarcie co tez sprawia ze jest mi przykro i odechciewa mi sie wszystkiego. Seks nie jest najwazniejszy, ale jesli nie istnieje w zwiazku to czuje sie malo albo nawet wcale nie atrakcyjna w oczach partnera. No bo gdybym mu sie podobala to chyba dazylby do tego zeby robic to czesciej. Czuje sie dosc mocno zaniedbywana w tej sferze. Nawet kiedy ladnie sie ubiore, umaluje, uczesze np na. impreze on tego totalnie nie zauwaza. Chyba jeszcze nigdy od niego nie uslyszalam ze ladnie wygladam. W ogole mam wrazenie ze ‘sfera damsko-meska’ w tym zwiazku rozniez nie istnieje. Nie czuje sie przy nim jak kobieta, bardziej jak kolezanka i uwazam, ze on nawet nie potafilby powiedziec kobiecie komplementu. Czasami zastanawiam sie, czy kobieta w ogole jest mu potrzebna do czegokolwiek (nie dam z siebie zrobic sprzataczki, sluzacej albo kucharki bo wychowuje mezczyzn na rowny podzial obowiazkow w zwiazku, wiec odpada teoria ze do takich celow jest mu potrzebna).
Nastepna rzecz, zaczynam sie coraz bardziej przejmowac ta sytuacja i moim wiekiem. Jest mi mega przykro bo widze szczesliwe pary dookola mnie, wiele kolezanek juz wyszlo za maz, niektore maja dzieci. Nie jestem zdesperowana, ale bardzo chcialabym sie ustatkowac i zalozyc rodzine. Nie wiem czy z nim, po prostu czuje ze juz jest ten czas. Moze na dzieci nie mam parcia ze juz teraz, ale chcialabym w niedalekiej przyszlosci. Lubie dzieci, interesuje sie nimi, one same tez do mnie lgna (np. mojej siostry), natomiast mojego chlopaka raczej dzieci nie interesuja. W ogole nie ma do nich podejscia i szczerze nie wyobrazam go sobie w roli ojca. Nie jest zlym czlowiekiem, ale widze z obserwacji ze jest to temat mu obcy. Coraz bardziej sie tym przejmuje, bo nie jestem juz najmlodsza, a z tymi sprawami daleko w lesie. Liczylam przez ostatni rok na to, ze moze sie oswiadczy albo chociaz bedzie chcial ze mna porozmawiac o jakiejkolwiek przyszlosci, jak wyobraza ja sobie...ale zero tematu. Nie wiem czy w ogole jest zainteresowany przyszloscia ze mna i ogolnie braniem slubu po raz drugi (jest rozwodnikiem).
Co wiecej, kolejny problem to ten ze wlasciwie mam w Warszawie tylko znajomych z pracy, wlasciwie 2-3 dobrych kolegow/kolezanki, ale oni maja tez swoje zycie i po pracy spotykamy sie rzadko, wiec niestety nawet towarzystwa na silownie lub glupi spacer nie znajduje. Chcialabym poznac nowych ludzi, ale nie wiem jak i gdzie w tej miejskiej dzungli gdzie wszyscy za czyms gnaja, nie maja czasu i sa wiecznie zajeci. Dodatkowo nie jestem typem osoby, ktora zagaduje do nieznajomych, jestem raczej introwertyczka i raczej ciezko mi jest nawiazac kontakt z nowo poznana osoba.
Biorac to wszystko pod uwage, zycie w Warszawie coraz bardziej mi doskwiera. Praktycznie wszedzie chodze sama, jedyne miejsce gdzie moge z kims na codzien dluzej porozmawiac jest praca. Mimo tego, ze jestem wrod ludzi, czuje sie bardzo samotna. Wiekszosc wieczorow spedzam sama, bo chlopak ma swoje wyjscia i spotkania, a jesli jest w mieszkaniu to tez czuje jakbym byla sama, bo jest w swiecie swoich gier nieobecny dla otoczenia. Zaczynam wariowac, jak zabrzmi to absurdalnie, gdyby nie kot w mieszkaniu to w ogole nie mialabym zadnej radosci z zycia codziennego. Z racji tego ze moje zycie tutaj jest tak beznadziejne, od okolo roku szukam pracy w Krakowie, niestety bezskutecznie gdyz pracuje w dosc waskiej branzy. Chcialabym byc blizej swojej rodziny i moc odwiedzac ich czesciej, bo teraz z racji odleglosci jezdze do nich raz na miesiac albo rzadziej. Jeszcze na poczatku poszukiwan, moj chlopak szukal pracy w Krakowie razem ze mna (byl nawet na paru rozmowach i zapewnial, ze sie ze mna przeprowadzi), ale teraz dostal awans na miejscu, ma dobra prace wlasciwie dla niego wymarzona i juz przestal szukac. Za to mi podsyla rozne oferty, przy czym sam juz nic nie szuka. Co wiecej, ostatnio zaczal interesowac sie kupnem mieszkania w Warszawie. Przekonalo mnie to do tego ze on mnie nie traktuje powaznie i sadzi ze jesli sie przeprowadze, to ten zwiazek sie rozpadnie bo on wyprowadzki z Warszawy nie planuje. Oglada ciagle te mieszkania na internecie ale niczego ze mna nie konsultuje ani o niczym sam nie mowi, po czym jezdzi ogladac je na zywo. Proponowal mi nawet ostatnio zebym z nim pojechala ogladnac jedno, ale odmowilam bo kosztuje mnie to jak mnie traktuje jednak duzo nerwow. Obecnie mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu i mam wrazenie, ze lada moment on wymysli cos z kupnem mieszkania dla siebie. Wtedy nie wiem co dalej. On mysli ze sie z nim przeniose, ale biorac wszystko co napisalam pod uwage to szczerze, nie sadze aby bylo to sensowne. Nie jest zlym czlowiekiem i mysle ze w zyciu na pewno nie zrobilby mi zadnej krzywdy, ale ja sie strasznie nudze w takim zwiazku i wpedza mnie ta sytuacja w depresje. Nie wiem co robic dalej ze swoim zyciem. Jedyny plus to moje dobre zarobki w obecnej pracy, wiec wmawiam sobie ze przynajmniej zarabiam np. na przyszle mieszkanie. Chcialabym sie ustatkowac, a nie tylko zyc dla pracy, bo poza nia nic nie mam. Chcialabym miec kochajacego chlopaka, wziac slub, kupic mieszkanie, miec dzieci. Poza tym miec wspolne zainteresowania i cieszyc sie wspolnym zyciem na codzien. Normalna kolej rzeczy, ale chyba nie jest mi to dane na razie. Czasami w przyplywie rozpaczy i bezsilnosci rozwazam nawet porzucenie pracy tutaj i powrot do mojego rodzinnego miasta, ale niestety tam jest ciezko z praca bo to male miasteczko, wiec nie wiem co bym tam miala robic. Czuje sie zagubiona i nie wiem w ktora stone isc. Wiem ze to glupie, ale przyzwyczailam sie do zycia z nim i mimo tego, ze nie jest mi dobrze, jakos mam wciaz opory zeby to zakonczyc.
Poradzcie co robic prosze albo napiszcie co sadzicie o calej sytuacji i dziekuje jesli daliscie rade przebrnac przez caly, dosc chaotyczny post. Z gory dziekuje i pozdrawiam!