Wszystko zaczęło się ok 6 miesięcy temu poznaliśmy się przez internet całkowicie przypadkowo, z mojej strony to były zwykłe żarty, ale on wciąż nalegał na spotkanie, jestem roztropna i nie wierzę w bajki, ale dałam się skusić. Pierwsze spotkanie - uff. to nie żadne świr, lecz miły spokojny, całkiem przystojny, no więc czemu nie spotkać się po raz drugi, przynajmniej szybciej zleci czas do ukochanego początku studiów. Drugie spotkanie romantyczny spacer, rozmowa i tak mój pierwszy pocałunek w wieku 18 lat, hmm no nie było to coś bardzo przyjemnego ale pewną aurę wyjątkowości poczułam, choć jest prawdopodobnie zaprzeczeniem wszystkich romantyczek, wtedy pomyślałam to chyba Ten. I tak zaczęliśmy się spotykać regularnie. On kończy studia, ja zaczynam, ale mimo to każda chwila bez niego wydaje się być straconą, mamy podobne spojrzenie, żadnych nałogów, wspólne marzenia o dobrym wykształceniu, pracy, małżeństwie, dzieciach i wspólnej przyszłości. Niby sielanka trwa ale życie nas poróżniło on zagorzały katolik, praktykujący, co niedziela na mszy, co miesiąc u spowiedzi, na każdym nabożeństwie, nie da złego słowa powiedzieć o religii, przeciwnik eutanazji, aborcji, sex przed ślubem=grzech, środki hormonalne zło, wierzy w złe symbole, szatana modlitwa rano, wieczór, nie przeklina , szanuje ludzi, i wszystko super, ale ja nie wierzę, nie neguję religii każdy może wierzyć w co chce, staram się nie obrażać ale trudno mi się zgodzić z wieloma aspektami wiary, nie przeszkadza mi jego modlitwa, to że wierzy ze się modli że myśli tak a nie inaczej akceptuję go, ale on wszędzie widzi zło twierdzi że to szatan pragnie nas rozłączyć bo bardzo się kochamy. Problem jest taki, że mimo moich próśb a nawet gróźb on próbuje mnie nawrócić wspólne wypady do kościoła, spowiedzi, a ja się opieram bo nie zgadzam się z mową księży i nie lubię tracić czasu, ale gdy mu to mówię twierdzi że go nie kocham, że nie jestem zdolna do poświęceń, tłumaczy że chce być ze mną wiecznie nawet po śmierci a mnie to męczy. Mówiłam mu że tego nie zniosę ale oboje się kochamy i gdy tylko dochodzi do takiej kłótni w której rozważamy rozstanie, oboje płaczemy. Nie mam już sił i nie zamierzam zmieniać wartości w życiu on również nie możemy żyć bez siebie ale jesteśmy nieszczęśliwi, nie wiem co robić boję się zrywać chociaż chciałabym dać mu szansę na znalezienie osoby która będzie dzieliła jego poglądy, bo chcę jego szczęścia a ze mną nie ma szans, robię po kryjomu wszystko aby go zniechęcić delikatnie i dać do zrozumienia, że ze mną nie wytrzyma ale on twierdzi że bez ze mnie nie istnieje i nie wiem czy nie zrobi sb krzywdy jak ja powiem ze to koniec, kiedyś miał próbę samobójczą i choć twierdzi, że na pewno nie pójdzie do nieba to tak mnie kocha że jest do tego zdolny Błagam podpowiedzcie, wesprzyjcie co mam robić jak go nie stracić...
Dziewczyno, nie po drodze Wam. Ani teraz, ani po śmierci. Zamęczycie się. Chłopak wywiera na Tobie presję (nie mam na myśli tylko wiary)...
Tak zapytam bez złośliwości, w związku z jego
próbą samobójczą: Twój luby leczy (leczył) się psychologiczne?
No nie przesadzaj, to tylko 6 miesięcy znajomości. Kompletnie do siebie nie pasujecie. Nic z tego nie będzie.
Nie o tej próbie wiem tylko ja, a o drugiej rodzice no cóż, muszę to przemyśleć, ale pewnie macie rację, dziękuję