Witam wszystkich serdecznie.
Często czytam posty na tym forum. Wypowiada się tu wiele mądrych osób. Obecnie mam problem w moim związku, ogromny mętlik w głowie i postanowiłam zwrócić się do Was w tej sprawie, licząc, że może chłodne spojrzenie kogoś z zewnątrz ułatwi mi dojść do ładu z tym wszystkim... Z góry dziękuję za pomoc. Tyle słowem wstępu.
Jestem z M od blisko 5 miesięcy. Bardzo szybko zdecydowaliśmy się zostać parą, już na jednym z pierwszych spotkań. Mam 32 lata, M jest ode mnie starszy o 11 lat. Po około dwóch miesiącach naszej znajomości powiedział mi, że choruje na depresję. Wtedy jeszcze nie do końca dotarło do mnie, co to oznacza, tym bardziej, że nasza relacja dobrze się rozwijała, a M prowadził w miarę normalne życie.
Problem pojawił się dla mnie, kiedy kilka tygodni temu powiedział mi wprost, że nie jest w stanie kochać. Jest wypalony po wcześniejszych niepowodzeniach.
Do tej pory wydawało mi się, że nasza relacja dobrze się rozwija, ale po tej rozmowie mój optymizm co do naszej przyszłości zmalał prawie do zera.
Czy mogę mieć pewność, że on kiedyś zaufa mi, otworzy się i pokocha mnie? Jak długo to może trwać?
Nie potrafię znaleźć dobrych odpowiedzi na te pytania. Czy ktoś był w podobnej sytuacji i może coś powiedzieć ze swojego doświadczenia?
Obecny stan, kiedy wiem, że nie mogę liczyć, że odwzajemni moje uczucie, jest dla mnie bardzo niekomfortowy, niesatysfakcjonujący - niezgodny z moimi ideałami.
Jest mi bardzo źle, to wręcz boli, ale jednocześnie uczucie do M i moje zaangażowanie w nasz związek nie pozwalają mi tak po prostu odejść... Z drugiej strony, zostając i angażując się dalej, czuję się, jakbym wchodziła na minę.
Mam świadomość, że związek z M wymagałby ode mnie ogromnej siły. Nie wiem tylko, czy mam taką siłę. I czy warto to sprawdzić...
Zastanawiam się teraz co robić, co będzie dla mnie najlepsze, ale myślę też o nim i nie chciałabym, żeby rozpad naszego związku przyczynił się do pogorszenia jego stanu psychicznego, jako kolejna jego nieudana relacja z kobietą.
A ja myslę, że on trochę idzie na łatwiznę.
Czy on leczy depresję? Bierze jakieś leki? Chodzi od psychologa? Jest po terapii/w trakcie terapii?
Ja nie łączyłabym depresji z tym wypaleniem. Depresja to jedno, a chęć wykorzystywania Ciebie niezobowiązująco to drugie.
Lady Loka, dziękuję za odpowiedź.
M nie leczy depresji.
Rzeczywiście może wyglądać to tak, jakby wykorzystywał mnie. Inicjatywa w naszym związku od początku w głównej mierze była po mojej stronie, tak naprawdę ode mnie to wszystko zależy, on specjalnie o mnie nie zabiega, jeśli już, to w niewielkim stopniu. We wcześniejszych związkach bardzo się starał, to się nie sprawdziło, dlatego teraz już tak nie robi. Dużo jest w nim pesymizmu. Z jednej strony wiem, że podbam mu się i chce ze mną być. Nie mam powodów, żeby nie wierzyć w jego szczerość i w to, że jego stan psychiczny i wypalenie wynika z trudnych przeżyć z kobietami. Z drugiej strony jego zachowanie często jest takie, że mam wrażenie jakby uważał, że moja obecność jest dla niego bez znaczenia.
4 2017-12-17 22:04:44 Ostatnio edytowany przez josz (2017-12-17 22:05:35)
Dostrzegam pewną niekonsekwencję w jego zachowaniu.
Jestem z M od blisko 5 miesięcy. Bardzo szybko zdecydowaliśmy się zostać parą, już na jednym z pierwszych spotkań.
Problem pojawił się dla mnie, kiedy kilka tygodni temu powiedział mi wprost, że nie jest w stanie kochać. Jest wypalony po wcześniejszych niepowodzeniach.
Po co więc zawracał Ci głowę i składał deklaracje bez pokrycia?
Jeśli ma depresję, to powinien się leczyć, bo w tej sytuacji będzie miał ciągłe zmiany nastroju, a Ty będziesz o niego zabiegać, nadskakiwać, starać się, troszczyć, traktować jak jajko i żyć w niepewności?
Bardzo wygodna, a jednocześnie nieuczciwa postawa z jego strony. Zamierzasz zbierać cięgi za jego poprzednie niepowodzenia związkowe.
To tylko 5 m-cy, zastanów sie, czy odpowiada Ci rola petenta?
To skąd właściwie wiesz, że on ma depresję?
Bo tak Ci powiedział? Bądź poważną kobietą... Jak ma depresję, to niech się leczy. Jak nie ma, to Ci wkręca, bo nie chce się angażować.
josz, dziękuję za rzeczową wypowiedź.
Z tą niekonsekwencją nie do końca chyba tak jest. On związał się ze mną, bo w chwilach kiedy czuł się lepiej, miał nadzieję, że to może się udać...
Tłumaczę go... Wydaje mi się, że sporo już rozumiem, naczytałam się o depresji.
Zbieram cięgi za jego poprzednie niepowodzenia związkowe, dobrze to ujęłaś, dokładnie to czuję od dłuższego czasu.
Trudno jest mi odejść, bo zakochałam się. I znowu byłoby to przykre poczucie, że tak trudno jest spotkać kogoś, z kim można stworzyć długotrwały, harmonijny związek. Próbuję jeszcze cokolwiek wymyślić, żeby uratować to, chociaż coraz mniej realne mi się to wydaje.
Lady Loka, nie mam wątpliwości co do tego, że M ma depresję. Był u lekarza, dostał receptę na leki, ale póki co nie zdecydował się na podjęcie leczenia. Próbuje poradzić sobie z tym sam...
Nie poradzi sobie z tym sam. Jaki lekarz dał mu leki bez jednoczesnej terapii? Rodzinny? Bo raczej nie był to jakiś dobry psychiatra.
Tak, był u lekarza rodzinnego. Wiem, że nie poradzi sobie z tym sam.
O matko. Rodzinny to naprawdę bardzo tymczasowe rozwiązanie. Pomyśl, że idziesz leczyć depresję u kogoś, kto tak naprawdę bardzo mało ma z nią do czynienia. Takie rzeczy to do psychiatry i to natychmiast, a nie do rodzinnego.
Trochę słabe bo gość powiedział , że nic nie dostaniesz i jeszcze do tego musisz go niańczyć.
Nie wiadomo czy to traktować poważnie.
Raczej ma zonę i dziecko a depresje to od ewentualnych alimentów.
Autorko a nie jest tak,że jedyna "miłość" jaką on jest Tobie w stanie dać,to "miłość"fizyczna???
Co do wypalenia i tego, że pan nie jest w stanie już kochać- szkoda twojego czasu. Ty się starasz, stajesz na rzęsach, a w zamian dostajesz ochłapy- bo on się starał w poprzednich związkach, które z jakichś względów nie wyszły, więc teraz (w nowej relacji) on nie musi.... Krew mnie zalewa, jak coś takiego słyszę, serio.
Kiedyś, kiedyś znałam takiego delikwenta, który został skrzywdzony, nie udało mu się, choć tak bardzo się starał, więc uznał, że teraz nie musi i- tak w ogóle- to nie potrafi już kochać, ale nie pogardzi moim zainteresowaniem i nadskakiwaniem, a jeśli się postaram (ale tak bardzo, na maxa) to być może odwzajemni moje uczucia. Nie sprostowała zadaniu, bo albo nie starałam się tak, jakby gość sobie zażyczył, albo robiłam to totalnie źle.
Co do depresji- jak wyżej. On musi się leczyć i nie u lekarza rodzinnego. To nie żarty i potrafi uprzykrzyć życie najbliższym. Gdybyście tworzyli normalny, zdrowy związek- mogłabyś go wspierać, być przy nim, ale w takiej sytuacji... Po co? Może to egoistyczne, ale musisz myśleć też o sobie.
Ps. Zakończenie mojej ,, znajomości" z panem niezdolnym do miłości jest z góry do przewodzenia. Nasze drogi się rozeszły, nawet nie składamy sobie życzenia świątecznych. W trakcie naszej niedługiej znajomości pisał z innymi i ewidentnie szukał ,,lepszego" materiału na dziewczynę, choć wypierał się do końca.
Więc- moim, subiektywnym zdaniem- nie warto.
M nie leczy depresji..
Brałabym nogi za pas.
Jakby się leczył, to można by pomyśleć, co i jak, jak mu pomóc itd. A teraz, to on uwiesił się na Tobie jak pasożyt. Masz go pocieszać? Uleczyć? Czy faktycznie chodzi tylko o miłość fizyczną, bo do innej nie jest zdolny?
Facet jest bardzo nie fair wobec Ciebie.
.. powiedział mi wprost, że nie jest w stanie kochać. ..
Takie stwierdzenie oznacza jedno - nie chce się angażować.
Zastanów się czy to „spotykanie się” jest związkiem, czy poza sypialnią nie pozostajesz na uboczu.
On związał się ze mną, bo w chwilach kiedy czuł się lepiej, miał nadzieję, że to może się udać...
Nie wiem na co Ty jeszcze liczysz? Jasno Ci powiedział, że związku z tego nie będzie.
O matko. Rodzinny to naprawdę bardzo tymczasowe rozwiązanie. Pomyśl, że idziesz leczyć depresję u kogoś, kto tak naprawdę bardzo mało ma z nią do czynienia. Takie rzeczy to do psychiatry i to natychmiast, a nie do rodzinnego.
Zdaję sobie sprawę, że lekarz rodzinny nie pomoże. Być może M z czasem podejmie leczenie u psychiatry i będzie brał leki, ale póki co widzę, że brakuje mu sił zarówno do tego, jak i do wielu innych rzeczy.
kwadrad, dziękuję za Twoją wypowiedź. Takie konkretne ujęcie tego, jak Ty to widzisz:
Trochę słabe bo gość powiedział , że nic nie dostaniesz i jeszcze do tego musisz go niańczyć.
jest dla mnie cenne, otrzeźwiające. Niby to nic nowego, ale aktualnie jestem strasznie zagubiona w gąszczu moich myśli i próbuję podejść do tematu na wszelkie możliwe sposoby, żeby spróbować uratować to, więc takie walnięcie faktami prosto z mostu jest wskazane.
Jestem pewna, że M nie ma żony. Ma nastoletniego syna, bardzo przeżywa, że rzadko się z nim widuje, a jednocześnie nie jest w stanie nic zrobić, żeby to zmienić. Nie wiem czy płaci alimenty.
Autorko a nie jest tak,że jedyna "miłość" jaką on jest Tobie w stanie dać,to "miłość"fizyczna???
Jak widać, na chwilę obecną niewiele może mi dać, ale "miłość fizyczna" z całą pewnością nie jest czymś, na czym opiera się nasza relacja.
evalougo, on twierdzi, że nie jest tak, że nie musi się starać lub że nie chce, lecz nie może, ponieważ, biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia, jest głęboko przekonany, że to i tak nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.
CatLady, nie powiedziałabym, że M jest nie fair. Jest szczery.
Meg01 napisał/a:.. powiedział mi wprost, że nie jest w stanie kochać. ..
Takie stwierdzenie oznacza jedno - nie chce się angażować.
Zastanów się czy to „spotykanie się” jest związkiem, czy poza sypialnią nie pozostajesz na uboczu.
Meg01 napisał/a:On związał się ze mną, bo w chwilach kiedy czuł się lepiej, miał nadzieję, że to może się udać...
Nie wiem na co Ty jeszcze liczysz? Jasno Ci powiedział, że związku z tego nie będzie.
To, że nie jest w stanie kochać, nie oznacza, że kiedyś mu się nie odmieni. Tylko kiedy i czy w ogóle?? Czy ja jestem w stanie czekać? Czy jestem w stanie podołać niedogodnościom związanym z jego chorobą?
Pierwsza odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, brzmi: Życie w niesatysfakcjonującym związku to nie dla mnie. Strata czasu.
A po chwili zaczynają się rozmyślania, czy aby na pewno warto od razu się poddawać i okazuje się, jednak nie potrafię tak po prostu odejść. Walczę, choć widzę, że raczej jestem na straconej pozycji.
On nie chce się angażować, ale trochę się angażuje, chcąc nie chcąc. Nasza relacja nie jest tak płytka, żeby sprowadzała się do łóżka. Mamy ze sobą bardzo dobry kontakt, dużo rozmawiamy.
21 2017-12-18 23:21:32 Ostatnio edytowany przez CatLady (2017-12-18 23:24:09)
CatLady, nie powiedziałabym, że M jest nie fair. Jest szczery.
W sumie masz rację. Powiedział Ci wszystko, co powinnaś wiedzieć:
Po około dwóch miesiącach naszej znajomości powiedział mi, że choruje na depresję
kilka tygodni temu powiedział mi wprost, że nie jest w stanie kochać
M nie leczy depresji.
Wszystko czarno na białym.
W pierwszej chwili spojrzałam nieco emocjonalnie, przez perspektywę własnych doświadczeń.
Też kiedyś poznałam kogoś z depresją. Poinformował mnie o tym też po kilku miesiącach, może po 2, nie pamiętam. Potem poinformował, że w młodosci cierpiał na inną chorobę psychiczną. Po jakimś czasie poinformował, ze miał w przeszłości problem z narkotykami. Później dodał, że nadal okazjonalnie zażywa. Potem, ze nie zamierza przestać, jeszcze później, że nie leczy depresji, bo lekarz i tak mu nie pomoże. Tak dawkował informacje.
Odpuściłam sobie, bo pielęgniarką psychiatryczną nie jestem, ani specjalistą leczenia uzależnień, ani z ćpunem nie chciałam mieć nic wspólnego.
Walczę, choć widzę, że raczej jestem na straconej pozycji.
Szkoda tylko, że on nie walczy, że tylko Ty to robisz
Jakby się leczył, starał, chciał - powiedziałabym daj mu szansę. Ale on mówi wprost nie dla leczenia, nie dla miłości. Co chcesz sama osiągnąć? Do związku trzeba dwojga osób, chęci dwojga, wysiłku dwojga.
Wydaje mi się, ze Ty za wszelką cenę chcesz udowodnić jemu i przy okazji sobie, że jesteś inna od tych jego byłych partnerek. Tymczasem zastanów się czy aby to nie z jego winy rozpadały się te związki.
Znasz go zaledwie 5 miesięcy, wiec można powiedzieć, że dopiero poznajesz.
Czy gdyby na samym początku powiedział Ci o swoich problemach i o tym jaki ma stosunek do związku, zakochałabyś się w nim? - możliwe, że nie. I on zapewne był tego świadomy, dlatego dozuje Ci informację w taki sposób, abyś się do nich przyzwyczajała - efekt gotowanej żaby.
Nie twierdzę, że tak jest, ale warto sobie to przemyśleć.
Weź też pod uwagę jego wiek, bo nawet jeśli podejmie się leczenia, to po kilku latach może stwierdzić, że jest już za stary na małżeństwo i dzieci.
ósemka, to prawda, że chciałabym udowodnić mu, że jestem inna niż jego byłe partnerki. Ale też bez przesady. Inna jestem na pewno pod tym względem, że nie wyobrażam sobie, żebym mogła zdradzić. Nie wiem z jakich powodów kończyły się jego związki, poza tym jednym, kiedy doświadczył zdrady. Nie jest zbyt wylewny, jeśli chodzi o mówienie o przeszłości, a ja nie chcę go naciskać. W każdym razie widać, że czuje się bardzo skrzywdzony.
Na początku naszej znajomości, kiedy czuł się lepiej, miał nadzieję, że ułoży nam się, chociaż był raczej ostrożny i zdystansowany. Wierzę, że uczciwie mnie traktuje, nie jest wyrachowanym egoistą.
Nie zależy mi na zakładaniu rodziny, nie myślę więc o związku pod tym kątem. Chociaż nie wykluczam, że to może się zmienić. I że wtedy może być za późno. W tym momencie chciałabym po prostu być z kimś, kto naprawdę mi odpowiada.
Meg01 napisał/a:Walczę, choć widzę, że raczej jestem na straconej pozycji.
Szkoda tylko, że on nie walczy, że tylko Ty to robisz
Jakby się leczył, starał, chciał - powiedziałabym daj mu szansę. Ale on mówi wprost nie dla leczenia, nie dla miłości. Co chcesz sama osiągnąć? Do związku trzeba dwojga osób, chęci dwojga, wysiłku dwojga.
Nie jest tak, że on się w ogóle nie stara. Gdyby kompletnie się nie starał, nie miałabym wątpliwości, czy warto brnąć w to dalej. Stara się na tyle, na ile może. Chce wrócić do zdrowia i być w normalnym związku, ale jak widać póki co jest to bardzo trudne do osiągnięcia. A ja nadal nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to, co dostaję od niego, wystarczy mi na czekanie na coś, co może nie nadejść...
Meg, mam wrażenie, że Ty poukładałaś sobie wszystko w głowie, na wszystko masz usprawiedliwienie i żyjesz nadzieją, a nie rzeczywistością.
Jasne, że nie mamy takiego wglądu na sprawy, co Ty, ale z tego co napisałaś, to ja mam wrażenie, że jemu po prostu jest albo wygodnie stac w miejscu, albo niewygodnie podjąć jakiekolwiek kroki. W przypadku depresji wszystko zależy od niego, ale i tu nie podejmuje żadnych kroków, ma nastoletniego syna, który w tym wieku już może samodzielnie podejmować decyzje, czy chce się spotykać z ojcem częściej, czy nie, ale znów coś stoi na przeszkodzie (być może mała aktywność Twojego partnera). W przypadku Waszego związku jest podobnie - on Ci nic nie obiecuje, tylko chowa się w swojej skorupie, a Tobie pozwala w nią walić, może się przebijesz, może skaleczysz. Facet jest szczery, to fakt. Czy bierzesz więc pod uwagę ryzyko, że możesz się w tym związku poranić, a on Ci na odchodne powie "Ostrzegałem", czy wolisz zyć nadzieją, że jakoś to będzie?
Jeśli nie leczy depresji to nie wróżę nic dobrego.
Moja mama się nie leczy i jest coraz gorzej, ja czasem mam już serdecznie dość. Gdyby to był mój facet to dawno bym go kopnęła w tyłek. Tego się nie da wytrzymać na dłuższą metę.
Ja -na ten przykład- jestem po leczeniu i terapii. Dzis jestem pozytywnie nastawiona do życia, jest ze mnie zupełnie inna osoba. Tak wiec można się wyleczyć, tylko trzeba chcieć!!! Jeśli on nie chce, to smutne czeka Was życie.
Przykro mi, ale tak to wygląda z moich obserwacji.
ósemka, to prawda, że chciałabym udowodnić mu, że jestem inna niż jego byłe partnerki. .
Nie warto udowadniać głuchemu, że muzyka jest piękna, bowiem głuchy widząc tańczonego człowieka, uzna go za szalonego.
Dziękuję wszystkim za wypowiedzi w moim temacie. Jest to dla mnie bardzo cenne, że mogę poznać zdanie osób z zewnątrz. Wciąż dużo myślę o tym wszystkim. I nic się nie zmieniło. Raz wydaje mi się, że jeszcze nie pora, aby się poddać, a raz jestem dosłownie o krok od zakończenia tej znajomości.
Couguarzyca, wiem, że wygląda na to, że żyję nadzieją, nie rzeczywistością. A niby uważam się za osobę twardo stąpającą po ziemi...
tajemnicza75, cieszę się, że miałaś w sobie tyle siły, że pokonałaś chorobę.
Meg01 napisał/a:ósemka, to prawda, że chciałabym udowodnić mu, że jestem inna niż jego byłe partnerki. .
Nie warto udowadniać głuchemu, że muzyka jest piękna, bowiem głuchy widząc tańczonego człowieka, uzna go za szalonego.
ósemka, nie mogę powiedzieć, że nie masz racji, choć bym chciała... M jest osobą nieprzeciętnie intelignetną, bardzo ambitną, o szerokiej wiedzy ogólnej i wciąż poszerzającą tą wiedzę, interesuje się m. in. polityką, filozofią i psychologią. Wie bardzo dużo o negatywnych aspektach tego, jak funkcjonują ludzie i świat. Tak wiele ma za sobą przykrych doświadczeń, tak wielkie poczucie krzywdy i głębokie, bardzo silne przekonanie, że wszystko jest tak naprawdę chu...we, że czasami wydaje mi się, że dla niego już nie ma ratunku - on w najlepszym wypadku może tylko udawać, że jest dobrze, a takiej stuprocentowej pogody ducha i autentycznej radości życia nigdy w nim już nie będzie.
Rozmawiamy ze sobą, on wie o moich wątpliwościach. Mam wrażenie, że teraz daje z siebie trochę więcej. Nie chce mnie stracić, ale wydaje mi się, że gdybym powiedziała, że odchodzę, nie próbowałby specjalnie mnie od tego odwieść. Zbyt mało w nim wiary w siebie i w dobrą przyszłość, zbyt wiele pesymizmu.
Niby nic się specjalnie nie zmieniło, jednak jest pewna zmiana we mnie - nie jestem w stanie dawać z siebie już tak dużo jak do tej pory. I nie jest to wynik przemyśleń, analiz. Po prostu tak czuję. Nie żałuję niczego, co było, ale dalej nie mogę tak bardzo się starać. Miałabym poczucie, że podkładam się. Ogólnie to czuję, że pękam. Niewiele już brakuje, żebym pękła całkiem, ten proces trwa bezustannie. Nadal jednak łudzę się, że to może się udać, nic jeszcze nie jest przesądzone.
Dawanie z siebie więcej nic nie da dopóki on nie pójdzie wyleczyć depresji naprawdę, a nie u rodzinnego.
Nie masz wrażenia, że on ten cały mrok przelewa na Ciebie? Na ogół po związku z takim pesymistą, nic już nie jest takie samo, jakim wydawało się być sprzed okresu, zanim go poznałaś - jego nastawienia nie zmienisz, ale on Twoje - owszem, może.
Czym dłużej będziesz starała się zasłużyć na jego miłość, tym bardziej będziesz czuła się wyczerpana i tym większe szanse, że sama skończysz na kozetce.
Lady Loka, zgadzam się z Tobą w zupełności. Spróbuję ponownie porozmawiać z nim o leczeniu. Jak dotąd raczej nie chciał za bardzo o tym rozmawiać. Rozmowy o jego stanie psychicznym są dla niego bardzo trudne, są rozdrapywaniem wielkiej niezagojonej rany. Być może jego niechęć do pójścia do lekarza związana jest z tym, że nie chce definitywnie przyznać, że jest z nim aż tak źle.
ósemka, jego pesymistyczne nastawienie rzeczywiście wpływa na mnie negatywnie, chwilami to co mówi jest tak c i ę ż k i e, że przytłacza mnie do tego stopnia, że jestem bliska płaczu. Zresztą zdarzało mi się płakać... Są takie ciężkie momenty, ale na co dzień jest miło, że tak ogólnikowo powiem.
Masz dużo racji we wszystkim, co piszesz. Dlaczego jednak nie do końca to do mnie dociera, nie chcę przyjąć tego do wiadomości?
Dlaczego jednak nie do końca to do mnie dociera, nie chcę przyjąć tego do wiadomości?
Bo jest dla Ciebie wyzwaniem,
bo uważasz, że jesteś w stanie go odmienić,
bo wydaje Ci się, że jest Ci niezbędny dla osiągnięcia szczęścia,
bo boisz się samotności,
bo boisz się prawdy, która może być bolesna i od niej uciekasz,
wreszcie – bo czujesz się za niego odpowiedzialną!
W jakimś stopniu stałaś się jego ofiarą, idealną ofiarą - on czerpie z Ciebie siłę, podczas kiedy Ty ją tracisz.
Meg, ale Ty nie masz co się męczyć w związku z takim człowiekiem. Brutalne, ale prawdziwe. Stany depresyjne są wyzwaniem dla całego otoczenia osoby chorej. Nie rozumiem czemu zamiast po leki do rodzinnego nie może iść do psychologa, serio. Ja bym prosto z mostu powiedziała, że albo mu zależy i coś robi, albo mu nie zależy i odchodzę. I konsekwentnie uszanowała jego wybór.
ósemka, nie podchodzę do niego jako do wyzwania, nie potrzebuję takich wyzwań.
Nie jestem przekonana, że potrafię go odmienić. Gdyby było inaczej, nie zakładałabym tego wątku. Nie wykluczam jednocześnie, że mogę mieć wpływ na to, że sytuacja zmieni się na lepsze.
Zdecydowanie nie uważam, że M jest mi niezbędny do szczęścia. Nie opieram swojego poczucia szczęścia na nikim.
Kiedy jestem z kimś w związku, jest mi lepiej niż kiedy jestem sama, ale nie należę do osób, które szukają związku na siłę, żeby tylko kogoś mieć - żeby nie odczuwać samotności.
Prawda jest bolesna, rzeczywiście... Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że jeżeli zdecyduję się być z nim dalej, będzie to wiązało się z szeregiem niedogodności, a z drugiej strony próbuję na wszelkie sposoby wytłumaczyć sobie, że czarne scenariusze wcale nie muszą się sprawdzić.
Czy czuję się za niego odpowiedzialna? Poniekąd tak. Oczywiście ma dla mnie znaczenie, jak się czuje i biorę pod uwagę, że gdybym odeszła, byłoby to dla niego kolejne rozczarowanie relacją z kobietą, które przyczyniłoby się do pogorszenia jego stanu. Moje poczucie odpowiedzialności nie stanowi jednak powodu, żebym miała męczyć się na maksa w niesatysfakcjonującym związku.
"W jakimś stopniu stałaś się jego ofiarą, idealną ofiarą - on czerpie z Ciebie siłę, podczas kiedy Ty ją tracisz." Trafnie to ujęłaś.
Meg, ale Ty nie masz co się męczyć w związku z takim człowiekiem.
Właśnie tak sobie myślę, że nie ma co się męczyć. Męczę się, to fakt, ale nie aż tak bardzo, żeby po prostu odejść. Jest uczucie z mojej strony, widzę parę dobrych stron w byciu z nim i mam jeszcze trochę naiwnej raczej nadziei, że może nam się ułożyć.
Ja bym prosto z mostu powiedziała, że albo mu zależy i coś robi, albo mu nie zależy i odchodzę. I konsekwentnie uszanowała jego wybór.
To jest najlepsze rozwiązanie. Tak zrobię.
Też słyszałam, że on nie potrafi, bo i tak może nic z tego nie wyjść.
Meg, po prostu żyjesz nadzieją, a ta potrafi dać nieźle popalić osobą, które nią żyje- w tym wypadku Tobie. Jego nieleczona depresja dokończy dzieła.
Meg, wydajesz się empatyczną osobą, która zrobi wiele dla drugiego człowieka - to bardzo pozytywna cecha i niewielu ją posiada, ale wielu wykorzystuje.. Myślisz, że on nie widzi tego, że Ty cierpisz? - śmiem wątpić - a jednak sprawia Ci ból, wzbudza litość. Po co to robi?..
Piszesz, że od czasu do czasu jest w miarę normalnie - więc dlaczego od czasu, do czasu - wiesz? Bo gdyby robił to bez przerwy nie zastanawiałabyś się czy w ogóle jest szansa na związek z nim. On daje Ci dziegieć miodu - na podtrzymanie i tonę trucizny. Myślę, że jest tego świadomy, co robi, tym bardziej, że jak piszesz, to niezwykle inteligentny człowiek z wszechstronną wiedzą, interesujący się m.in. psychologią. Wykorzystuje ją?- być może.
Możliwe, że to człowiek, który boi się odpowiedzialności za drugiego człowieka i ucieka od niej, zasłaniając się depresją z która notabene nic nie robi - może tak mu wygodnie?
Meg, wydajesz się empatyczną osobą, która zrobi wiele dla drugiego człowieka - to bardzo pozytywna cecha i niewielu ją posiada, ale wielu wykorzystuje.. Myślisz, że on nie widzi tego, że Ty cierpisz? - śmiem wątpić - a jednak sprawia Ci ból, wzbudza litość. Po co to robi?..
Piszesz, że od czasu do czasu jest w miarę normalnie - więc dlaczego od czasu, do czasu - wiesz? Bo gdyby robił to bez przerwy nie zastanawiałabyś się czy w ogóle jest szansa na związek z nim. On daje Ci dziegieć miodu - na podtrzymanie i tonę trucizny. Myślę, że jest tego świadomy, co robi, tym bardziej, że jak piszesz, to niezwykle inteligentny człowiek z wszechstronną wiedzą, interesujący się m.in. psychologią. Wykorzystuje ją?- być może.
Możliwe, że to człowiek, który boi się odpowiedzialności za drugiego człowieka i ucieka od niej, zasłaniając się depresją z która notabene nic nie robi - może tak mu wygodnie?
co to jest dziegiec miodu?
39 2017-12-27 17:07:49 Ostatnio edytowany przez tajemnicza75 (2017-12-27 17:08:29)
. Myślisz, że on nie widzi tego, że Ty cierpisz? - śmiem wątpić
Tu się muszę wtrącić. Ktoś w depresji nieleczonej, w pogłębiającym się pesymizmie nie widzi cierpienia innych. Jest zaślepiony swoim własnym. A nawet jeśli widzi to nie uważa, że to z jego powodu. To jest chory człowiek, on ma inny tok myślenia.
Polecam wątek http://www.netkobiety.pl/t103545.html .
ósemka napisał/a:. Myślisz, że on nie widzi tego, że Ty cierpisz? - śmiem wątpić
Tu się muszę wtrącić. Ktoś w depresji nieleczonej, w pogłębiającym się pesymizmie nie widzi cierpienia innych. Jest zaślepiony swoim własnym. A nawet jeśli widzi to nie uważa, że to z jego powodu. To jest chory człowiek, on ma inny tok myślenia.
Pod warunkiem, że ją ma, bo jak do tej pory to tylko jego diagnoza i lekarza rodzinnego, który wypisał mu receptę. Dlaczego zatem człowieka z podejrzeniem depresji lekarz nie skierował do psychiatry? Z tego co się orientuję, choć ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, to depresję, jak inną chorobę się leczy, a lekarzem, który będzie tutaj specjalistą, jest psychiatra - nie lekarz rodzinny, ani sam "chory".
W ogóle uważam, że słowo „depresja” bardzo często bywa obecnie nadużywane, każdy niemal stan obniżonego nastroju staje się depresją. Wystarczy poczytać forum, co trzeci zdradzony, porzucony ma depresję.
Polecam wątek http://www.netkobiety.pl/t103545.html .
Właśnie tak myślę, że jest malkontentem i pesymistą, który zatruwa życie innym - stąd też jego niepowodzenia w związkach.
evalougo, nadziei we mnie jest coraz mniej. Powoli zaczynam oswajać się z myślą, że raczej rozstaniemy się.
ósemka, tajemnicza75, on widzi, jak jest mi ciężko, nie raz o tym rozmawialiśmy. Przyznał, że sam nie chciałby związać się z kimś, kto ma takie problemy jak on. Po co świadomie naraża mnie na cierpienie? Bo próbuje przetrwać.
Jak wcześniej napisałam, nie uważam, żeby był wyrachowanym egoistą. Być może tak to na pozór wygląda, ale tak nie jest, jestem w stanie rozpoznać udawanie.
Możliwe, że to człowiek, który boi się odpowiedzialności za drugiego człowieka i ucieka od niej, zasłaniając się depresją z która notabene nic nie robi - może tak mu wygodnie?
Według mnie on przede wszystkim nie angażuje się z obawy przed kolejnym rozczarowaniem. Nie robi tego z wygody - jest autentycznie zblokowany.
Meg, zrobisz jak uważasz, ale wiedz, że swoją miłością go nie wyleczysz.
(...) jest autentycznie zblokowany.
Jeśli tak, to dlaczego nie robi nic, by się "odblokować", a zamiast tego informuje Cię, że z jego strony nic się nie zmieni.
Dlaczego zatem człowieka z podejrzeniem depresji lekarz nie skierował do psychiatry?
Lekarz rodzinny skierował M do psychiatry, ale on nie zdecydował się na leczenie.
W ogóle uważam, że słowo „depresja” bardzo często bywa obecnie nadużywane, każdy niemal stan obniżonego nastroju staje się depresją.
Nie widzę powodów, żeby wątpić, że określenie jego stanu jako depresji jest nadużyciem. Gdybyś słyszała, co mówi, kiedy czuje się fatalnie, jak przepełnia go ogromny ból, płacze, mówi o bezsensie swojego życia i o chęci odejścia z tego świata, nie wątpiłabyś.
Właśnie tak myślę, że jest malkontentem i pesymistą, który zatruwa życie innym - stąd też jego niepowodzenia w związkach.
Nie znam go z czasu sprzed choroby, ale mówił mi, że był optymistą i dużo z siebie dawał. Pomagał ludziom, wspierał ich, zachęcał do różnych rzeczy. A sam nie otrzymywał pomocy, kiedy jej potrzebował i to też wpłynęło na jego obecny stan.
Jeśli jest chory?- powinien się leczyć, chcesz mu pomóc?- przekonaj go do podjęcia leczenia, nie da się? - odejdź.
No chyba, że chcesz poświęcić swoje życie dla kogoś, kto się nie angażuje - bo się boi i nie kocha - bo nie umie.
Meg01 napisał/a:(...) jest autentycznie zblokowany.
Jeśli tak, to dlaczego nie robi nic, by się "odblokować", a zamiast tego informuje Cię, że z jego strony nic się nie zmieni.
Nie jest tak, że on nie robi nic. Choćby fakt, że poszedł do lekarza to jakiś mały krok do przodu. Bardzo mały, wiem, ale pozwala mi to mieć jakąkolwiek nadzieję, że coś się zmieni. Nie poinformował mnie, że z jego strony nic się nie zmieni. Chciałby, żeby coś się zmieniło, żeby było normalnie, ale jak na razie słabo sobie radzi w tej sytuacji. Niczego nie może mi obiecać, tyle powiedział.
Jeśli jest chory?- powinien się leczyć, chcesz mu pomóc?- przekonaj go do podjęcia leczenia, nie da się? - odejdź.
No chyba, że chcesz poświęcić swoje życie dla kogoś, kto się nie angażuje - bo się boi i nie kocha - bo nie umie.
Dotarło już do mnie, że nie ma sensu być z nim, jeżeli nie zdecyduje się na leczenie.
Fragment posta sprzed kilku dni:
Meg, mam wrażenie, że Ty poukładałaś sobie wszystko w głowie, na wszystko masz usprawiedliwienie i żyjesz nadzieją, a nie rzeczywistością. (...)
Twa odpowiedź
(...) wiem, że wygląda na to, że żyję nadzieją, nie rzeczywistością. A niby uważam się za osobę twardo stąpającą po ziemi... (...)
I decyzja:
(...) Nadal jednak łudzę się, że to może się udać, nic jeszcze nie jest przesądzone.
Przyznał, że sam nie chciałby związać się z kimś, kto ma takie problemy jak on. Po co świadomie naraża mnie na cierpienie? Bo próbuje przetrwać.
najbardziej prymitywny sposób manipulacji zakochaną kobietą... on biedny misiu, a ty taka dobra! Nawet on by się nie podjął tak ciężkiego zadania, by być z pesymistą i nieudacznikiem, a ty! ty jesteś taka dobra, wspaniała! I co podłechtał twoje ego? powiesz mu: "masz rację misiu, nie daje się z tobą wytrzymać, no to znikam, bujaj się sam ze swoją niemożnością kochania, z depresją, której nie chcesz leczyć i FAJNIE ŻE DOCENIASZ MNIE"
Jak wcześniej napisałam, nie uważam, żeby był wyrachowanym egoistą. Być może tak to na pozór wygląda, ale tak nie jest, jestem w stanie rozpoznać udawanie.
nie sądzę, gdybyś wierzyła, że on nie manipuluje tobą, tylko jest taki biedny misiu, wymagający opieki, gdyby tak było, to być zaopiekowałabyś się nim i byłabyś dumna, że trwasz przy nim w chorobie, w ciężkich chwilach, bla, bla, bla... a ty się użalasz na forum! Gdyby nie był egoistą, to nie traktował cię jak produkt seryjny z wadą: nie zaczynałby związku, albo podjąłby się leczenia. Tak jak wcześniej napisano, jaka jest twoja wina, że miał nieudane związki? co to znaczy, że się wypalił, jak ktoś się wypali zawodowo, to znaczy, że w wieku ~30-40 lat powinien iść na emeryturę, bo już się nie nadaje do żadnej pracy? to tak jakby cię ktoś oszukał w jednym sklepie, a ty wszystkich sprzedawców traktowałabyś jak złodziei, pospolitych przestępców - to jest normalne?
Wybacz, ale to się nie trzyma kupy - jeśli uważa, że wszystkie baby są złe, to po co zawraca ci gitarę, jeśli jednak uważa, że może warto spróbować, to czemu nie robi nic ze SWOIM problemem.
Czy mogę mieć pewność, że on kiedyś zaufa mi, otworzy się i pokocha mnie? Jak długo to może trwać?
Raczej w drugą stronę, za chwilę wszystkie motyle w brzuchu wyzdychają, chemia wyparuje i zaczniecie się widzieć "na trzeźwo". Może już nastał ten etap? Skoro nie ma między wami głębszej relacji, to ona tym bardziej się nie rozwinie, gdy facet otwarcie mówi, że nie jest w stanie kochać, to znaczy, to co mówi - nie kocha i nie będzie cię kochać, co najwyżej "użyje cię" do zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych, ale jak ty będziesz miała problem to usłyszysz "przecież ci mówiłem, że nie jestem w stanie kochać, zaangażować się"
Sorry Meg, ale odnoszę wrażenie, że go usprawiedliwiasz.
tajemnicza75 napisał/a:ósemka napisał/a:. Myślisz, że on nie widzi tego, że Ty cierpisz? - śmiem wątpić
Tu się muszę wtrącić. Ktoś w depresji nieleczonej, w pogłębiającym się pesymizmie nie widzi cierpienia innych. Jest zaślepiony swoim własnym. A nawet jeśli widzi to nie uważa, że to z jego powodu. To jest chory człowiek, on ma inny tok myślenia.
Pod warunkiem, że ją ma, bo jak do tej pory to tylko jego diagnoza i lekarza rodzinnego, który wypisał mu receptę. Dlaczego zatem człowieka z podejrzeniem depresji lekarz nie skierował do psychiatry? Z tego co się orientuję, choć ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, to depresję, jak inną chorobę się leczy, a lekarzem, który będzie tutaj specjalistą, jest psychiatra - nie lekarz rodzinny, ani sam "chory".
W ogóle uważam, że słowo „depresja” bardzo często bywa obecnie nadużywane, każdy niemal stan obniżonego nastroju staje się depresją. Wystarczy poczytać forum, co trzeci zdradzony, porzucony ma depresję.
tajemnicza75 napisał/a:Polecam wątek http://www.netkobiety.pl/t103545.html .
Właśnie tak myślę, że jest malkontentem i pesymistą, który zatruwa życie innym - stąd też jego niepowodzenia w związkach.
Ja tez najpierw udałam się do rodzinnego. Trudno mi było iść do psychiatry, wstydziłam się.
Obniżony nastrój trwający dłużej niż 3 m-ce (o ile się nie mylę) jest początkiem depresji. Mówi się jesienna depresja, ale to jest sezonowy obniżony nastrój. Jednak jeśli ktoś trwa w tym marazmie miesiącami... latami, to jest depresja. Ta z kolei ma różne oblicza.
Moze być też tak jak mówisz, że jest wygodny, leniwy i egoistyczny. Jak większość pesymistów . Wszystko się obraca wokół ich złego nastroju i czarnowidztwa. Poza tym, przeczytałam kiedyś psychologiczny artykuł, że nikt nie rodzi się pesymistą. Robią go takim inni ludzie wprowadzając w stan załamania, fundując mega traumy. Podobno każdy pesymista miał lub ma chroniczną depresję. Nic się nie bierze ot tak sobie z niczego.
Nie jest problemem to, że on ma depresje czy jest pesymistą. Problem, że nie chce z tym nic zrobić!!!
Averyl bardzo dobrze opisała sytuacje podając życiowe przykłady.
Meg nie ma być jego psychoterapeutką, psychiatrą i mamusią głaszczącą po główce. A wygląda jakby on tego oczekiwał. Role mu się chyba pomyliły .
Może on Meg jeszcze nie kocha, ale chyba mu choć trochę zależy-prawda? Jeśli tak- to moim skromnym zdaniem- tyle wystarczy, by się zapisać do psychiatry.
, tajemnicza75, on widzi, jak jest mi ciężko, nie raz o tym rozmawialiśmy. Przyznał, że sam nie chciałby związać się z kimś, kto ma takie problemy jak on. Po co świadomie naraża mnie na cierpienie? Bo próbuje przetrwać.
Jak wcześniej napisałam, nie uważam, żeby był wyrachowanym egoistą. Być może tak to na pozór wygląda, ale tak nie jest, jestem w stanie rozpoznać udawanie.
Widzi, ale nie czuje. Ja tez widzę jak ciężko staruszce nieść siaty z zakupami, ale czy robię coś by jej pomóc? Samo widzenie o niczym nie świadczy, bo w tv każdego dnia pokazują cierpienia na świecie i co z tego wynika?
Moja mama też widzi, że mi dzieżko. Nawet mi życzyła w wigilię bym miała do niej cierpliwość. Co mi po tych życzeniach, skoro ona od siebie nie da nic... ani odrobinki, bym ja tę cierpliwość osiągnęła. Co z tego, że mama powie "wiem dziecko jaka jestem trudna i ciężko ze mną wytrzymać", skoro nic nie robi, by być "lżejsza". Tymczasem nie robi nic, bo to wymaga pracy nad sobą, ciężkiej, żmudnej pracy. Dłubania w ranach, wywalanie traum. A woli założyć maskę, poudawać kogoś innego i gdy już tego nie wytrzyma to ryczeć, lamentować, przymierzać się do zejścia z tego świata. Tak jest łatwiej. Prościej tez obciążyć winą innych, że to oni nie są dostatecznie cierpliwi dla niej biednej chorej.
To prawda, że takie osoby lubią towarzystwo podobnych do nich. Wiedzą, że się wzajemnie mogą poużalać i nikt nikogo nie będzie namawiał do leczenia. Moja mama boi się osób zdrowych, bo wie, że są silniejsze, że dadzą sobie rade bez niej i nie będą mieć oporów, by odejść.
Wyrachowanym egoistą nie jest, bo takowy jest zdrowy a udaje chorego, ale jest egoistą i tego nie można zaprzeczyć. To jest chory egoizm, ale jest.
Tak jak zazdrość. Moze być pozorowana albo chorobliwa. Nie oznacza, że ta druga przejdzie sama, wręcz przeciwnie, będzie się pogłębiać jesli nie zrobimy z tym porządku.
Meg01 napisał/a:Przyznał, że sam nie chciałby związać się z kimś, kto ma takie problemy jak on. Po co świadomie naraża mnie na cierpienie? Bo próbuje przetrwać.
najbardziej prymitywny sposób manipulacji zakochaną kobietą... on biedny misiu, a ty taka dobra! Nawet on by się nie podjął tak ciężkiego zadania, by być z pesymistą i nieudacznikiem, a ty! ty jesteś taka dobra, wspaniała! I co podłechtał twoje ego?
Averyl, nasza rozmowa, w której powiedział, że nie chciałby związać się z kimś, kto ma takie problemy jak on, zupełnie nie miała wydźwięku związanego z podłechtaniem mojego ego. To dotyczyło tego, że jeżeli odejdę, będzie to dla niego w pełni zrozumiałe. Po prostu wyraził swoje zdanie, to była szczera rozmowa, nie manipulacja. Lubię jasne sytuacje w relacjach, nie lubię się domyślać, jeśli mam wątpliwości, pytam. Nie zostałam przez nikogo skrzywdzona w sensie nie byłam oszukiwana, zdradzana (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo) i z zasady nie doszukuję się drugiego dna, manipulacji, jeśli nie widzę ku temu powodów.
Meg01 napisał/a:Jak wcześniej napisałam, nie uważam, żeby był wyrachowanym egoistą. Być może tak to na pozór wygląda, ale tak nie jest, jestem w stanie rozpoznać udawanie.
nie sądzę, gdybyś wierzyła, że on nie manipuluje tobą, tylko jest taki biedny misiu, wymagający opieki, gdyby tak było, to być zaopiekowałabyś się nim i byłabyś dumna, że trwasz przy nim w chorobie, w ciężkich chwilach, bla, bla, bla... a ty się użalasz na forum!
Mam wrażenie, że przeczytałaś pobieżnie moje wypowiedzi i dlatego nie uchwyciłaś ich sensu. Twoje przypuszczenia co do tego, że w gruncie rzeczy uważam, że on mną manipuluje i dlatego mam wątpliwości, czy z nim być, są bezpodstawne. Moje wątpliwości wynikały tylko z tego, że jest mi źle z tym, że on nie odwzajemnia mojego uczucia i nie mogę liczyć, że to się zmieni.
Gdyby nie był egoistą, to nie traktował cię jak produkt seryjny z wadą: nie zaczynałby związku, albo podjąłby się leczenia.
Chyba nie doczytałaś wcześniejszej mojej wypowiedzi, gdzie napisałam, że związał się ze mną, bo w chwilach, kiedy czuł się lepiej, miał nadzieję, że to może się udać. Albo uważasz, że wiesz lepiej.
Dziękuję wszystkim, którzy udzielali się w moim wątku. Przepraszam, że długo nie pisałam. Różne sprawy rodzinne i zawodowe pochłonęły znaczną część mojego wolnego czasu. Nadal mam dużo spraw do załatwiania.
Jeżeli chodzi o M, to sytuacja uległa poprawie. Zapisał się do psychoterapeuty. Na NFZ. Jest kolejka, nie wiadomo dokładnie, kiedy będzie mógł zacząć leczenie. Jest zdecydowany na terapię, bo doszedł w końcu do wniosku, że zależy mu na ustabilizowaniu swojego stanu, zmianie myślenia, a sam nie jest w stanie tego osiągnąć. Poza tym od dłuższego czasu czuje się dobrze, jest pogodny, co bardzo mnie cieszy i wpływa pozytywnie na naszą relację.
Trudno mi to opisać, ale mam wrażenie, że on stopniowo coraz bardziej angażuje się w nasz związek. Coraz bardziej przekonuje sie do mnie, nabiera zaufania, otwiera się. I bardziej się stara, np. zaczął częściej do mnie przychodzić, a wcześniej inicjatywa należała głównie do mnie. Zdecydował się na leczenie, dał nam więc szansę. Ja też daję nam szansę, nie rozważam już odejścia.
Ważne jest dla mnie to, że mamy ze sobą bardzo dobry kontakt, dużo rozmawiamy. Ufam mu - wierzę, że jest ze mną szczery. Wiem, że mogę na niego liczyć.
Oczywiście wiem też, że nie mogę liczyć na to, że pokocha mnie. Nieprzyjemne uczucie, ale zaakceptowałam to. Nie zakochał się, ale to nie wynika z tego, że czegoś mu we mnie brakuje, że nie do końca mu odpowiadam. Czuję, że jestem dla niego ważna. Na tyle, na ile mogę być, biorąc pod uwagę jego stan psychiczny. Generalnie jest mi z nim dobrze.
Jednocześnie nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość, nie robię wielkich planów, nie potrzebuję tego. Staram się żyć tu i teraz, cieszę się z tego, co mam.
Tak to wygląda na dzień dzisiejszy.
Lo, jeny
Podstawowy problem, ktory widze jest taki, ze decydujesz sie na to by byc w zwiazku z kims, kto CIE NIE KOCHA. Po co? Naprawde wydaje Ci sie, ze od zycie naleza Ci sie tylko ochlapy? Ty nie masz zadnego obowiazku bycia siostra milosierdzia, nie ponosisz zadnej odpowiedzialnosci za doroslego faceta (nawet jezeli maniupuluje Toba, wmawiajac Ci poczucie winy) i co wiecej, nie dostaniesz milosci, bo sie bardzo starasz. Tu jest krotka pilka: nie kochasz mnie, to niewazne kim jestes i jak sie ze soba czujesz, to ja stad spadam.
Twoja historia trochę przypomina mi moją... Byłam w związku z facetem przez 3 lata. Już w pierwszym roku zaczęły narastać jego problemy osobiste (praca, dom itp), które przypłacił - wierzę że realną- depresją.
Z perspektywy czasu uważam, że całe jego życie było skupione na problemach, realnych owszem, tyle że one pochłaniały całą jego "przestrzeń". I nie chodzi mi o to, że za bardzo skupiał się na nich - przeciwnie rozumiałam go i nadal rozumiem, że nie dało rady sie od nich odciąć.
Niestety czułam, jakbym ciągle musiała konkurować z tymi problemami, a tego nie chciałam - uważałam je za ważniejsze ode mnie... musiałam przeciskać się miedzy nimi, szukając jakiejś małej przestrzeni w jego życiu, którą może mogłabym jakoś wypełnić. I to miało mi wystarczyć... Nie miałam do niego pretensji, że nie jestem najwazniejszą w jego życiu... Wydawało mi się, że nie mam prawa tego wymagać od kogoś, kto dźwiga tyle problemów...
Pamietam, że już w pierwszym roku ciągle odkładałam rozmowy na ważne tematy dotyczące naszego związku na potem, b NIGDY nie było dobrej okazji... W końcu głupio komus zawracać głowę problemami w stylu "czuje się zaniedbywana, niekochana itp", jeśli wiedziałam, że akurat ma mega problemy w pracy... I tak mijały miesiące... Ze swoimi problemami tez do niego nie przychodziłam, choć wcale nie były błahe. Ale nie chciałam mu dokładac zmartwień. Wszytsko tłumaczyłam depresją.
Niby był dla mnie w porządku, okazywał szacunek itp., ale czułość przychodziła mu z trudem, co zawsze tłumaczył trudnym dzieciństwem, a ja sama potem zaczęłam tłumaczyć jego depresją. Temat seksu szybko stał się tematem drażliwym, a przez ostatni rok już w ogóle nie było tematu... Również tłumaczyłam sobie, że facet z depresją może mieć problemy, i nie ma sensu wpędzać go w większe poczucie winy. Czasem mnie poniosło i wygarniałam mu, po co jest w związku z kimś, kogo nie pożąda...
Nie będę się dalej rozpisywać. Z perspektywy czasu doszłam do wniosku, że wiele mozna tłumaczyć problemami i depresją, i to tłumaczenie niesie w sobie więcej niż ziarno prawdy. Ale nie jest prawdą, że ktoś nie zakochuje się bo ma problemy czy takie lub inne doświadzcenia. Zakochanie jest przeciez poza naszą kontrolą. To, że Twój facet się w Tobie nie zakochał (a pol roku spotykania się to zdecydowanie czas, kiedy powinno się to wydarzyć) W ŻADEN SPOSÓB nie usprawiedliwiają jegoproblemy. żadne blokady nie sa w stanie tego stanu skutecznie zatrzymać. Facet nie kocha cię nie dlatego, że ma w życiu ciężko, tylko dlatego że po prostu nie zabujało między wami. a to, że mówi ci otwarcie, że nie potrafi pokochać, jednocześnie wyrażając chęć pozostania z Toba w relacji, jest po prostu okrutne, nawet jeśli on nie jest świadomy swojego wygodnictwa. Po co ci taki związek? Czy to jest prawdziwy związek? Przypuszczam, że z czasem pojawi sie w Tobie coraz więcej niezadowolenia i frustracji, którym co jakiś czas będziesz musiała dać upust... I to tez nie będzie proste, bo być może tak jak ja będziesz się hamować w myśl zasady, że przecież on i tak cierpi, a ty jeszcze swoimi problemami będziesz go dobijac? Przecięz nie można mieć pretensji do człowieka w depresji, że nie okazuje uczuć, że nie jestes dla niego najważniejsza... to naprawdę rodzi moralne dylematy, co można, a czego nie oczekiwać od partnera, który ma problemy... Zresztą Twój facet już ci powiedział, że Cię nie kocha, więc wszelkie twoje frustracje szybko zablokuje, że przeciez był szczery. Moim zdaniem ten związek nie zaspokoi cię emocjonalnie i w konsekwencji obnizy twoje poczucie wartości... Co byś poradziła swojej przyjaciółce, gdyby ci powiedziała że spotyka się z facetem, który jej nie kocha? Dodam, że ja też długo wmawiałam sobie, że skoro widze jak jest, to przeciez kontroluję sytuacje, zgadzam sie na to żeby nie byc najważniejszą w jego życiu, tak musi być, bo jego problemy itp...
W absolutnie najgorszym wypadku i tego ci nie życzę, twój facet pewnego dnia spotka kogoś, w kim jednak się zakocha mimowolnie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdzki... I niestety wtedy oboje sie przekonacie, że jednak umie i potrafi...
Oczywiście jest jakas sznasa, że z czasem cię pokocha, albo ze będziecie razem z rozsądku i jakoś to będzie... Ale szczerze mówiąc bardzo w to wątpię. Moim zdaniem jest różnica (choć trudna do uchwycenia słownie) w tym, ze ktoś "jeszcze (chyba) nie kocha, ale jest zakochany i wszytsko do tego zmierza", od tego, że ktoś wie, że nie kocha i liczy że może kiedys... Tak jak w tym powiedzeniu, "jesli zastanawiasz się czy jeszcze kochasz, to juz dawno przestałes..."
Przepraszam, że sie rozpisałam, może czasem schodząc z tematu i za bardzo przenosząc na ciebie moje własne doświadczenia...
Taa, jasne - ma depresję. Czemu wszyscy, kiedy są życiowymi nieudacznikami nagle zaczynają chorować na depresję? Hmm ciekawe. Napiszę Ci coś, uwierzysz albo nie. Jeśli chcesz mu pomóc, zajmij się sobą. I wtedy albo on się ogarnie albo dalej będzie mieczakiem. Idź sama do lekarza, bo jeśli chcesz wspierać kogoś, kto twierdzi, że dopadła go depresja to sama potrzebujesz fachowej pomocy. Inaczej będziesz go nianczyc, a gdy już wyssie z Ciebie całą energię do życia, znajdzie innego zywiciela. To jest posozytnictwo. Taki wampir emocjonalny. Miałam kiedyś wątpliwa przyjemność koegzystencjowac z kimś takim - nigdy więcej!!