Cześć kobietki
Piszę tutaj, bo naprawdę mam ogromny mętlik w głowie. Szczerze? Już sama nie wiem, czego tak naprawdę chcę. Z dwóch stron różne zdania, a pośrodku ja .
Pozwólcie, że zarysuję sytuację.
Mam 25 lat, chłopaka, z którym jestem od prawie 3 lat, od 4 miesięcy mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu w mieście obok mojego rodzinnego (chłopak przyjechał z całkiem innej części Polski). Moja rodzina mieszka miasto obok. 2 pokolenia mieszkają wspólnie w jednym domu i nikt nie widzi w tym problemu. Mama i babcia są ze sobą bardzo zżyte, do tego na podwórku mieszka również moja matka chrzestna. Jest też ojciec i dziadek. Przyznam, że do pewnego momentu taki układ mi odpowiadał - nie przeszkadzało mi przysłowiowe "wchodzenie z butami" w moje życie. Myślałam wtedy, że to tylko dobre rady i powinnam się do nich stosować. W pewnym momencie nastąpił przełom. Wyjechałam na rok za granicę, sama, musiałam sobie jakoś poradzić, ale przeżyłam i jestem zadowolona z tamtego wyjazdu . Wróciłam w wieku 24 lat. Rozpoczęłam studia magisterskie, które niedługo kończę. Po powrocie oczywiście wróciłam do domu rodzinnego, ale coś się zmieniło. Ciągłe rady i narzucanie mi zdania zaczęły doprowadzać mnie do szewskiej pasji. Nie mogłam o niczym sama zdecydować i w końcu, po wielu rozmowach z chłopakiem postanowiliśmy znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Wyprowadziliśmy się. Nie obyło się bez kłótni i szantaży ze strony mojej rodziny. Mimo wszystko mieszka nam się dobrze i lubimy nasze mieszkanie. Podoba nam się też, że możemy sami decydować o swoim życiu i nie musimy nikomu nic tłumaczyć.
Ale jest jeden problem. Dostałam darowiznę w postaci mieszkania po pradziadku. Mieszkanie jest stare, nadaje się do generalnego remontu, jest na parterze kamienicy w okolicy mojego domu rodzinnego. Przyznam, że lokalizacja jest fatalna. Długi dojazd na moją uczelnię, chłopak miałby stamtąd całą przeprawę do pracy, cały dzień by go nie było. Rodzina od jakiegoś czasu mocno naciska na remont. Spółdzielnia ostatnio zdecydowała o wymianie hydrauliki przy tej ulicy, więc rodzice i dziadkowie są tam codziennie i dopatrują robót (jestem po operacji i nie mogę ruszać się z domu). Powiem tyle - nie słuchają moich sugestii. Ubikację, szafkę i inne drobne rzeczy kupili bez konsultacji ze mną. Zarzucają mnie pomysłami, jak wyremontować mieszkanie, a nie słuchają, gdy mam inny pomysł, z którym czułabym się lepiej. Gdy się nie zgadzam, słyszę, za przeproszeniem "pier***". Boli. Mówią, że chłopak ma się dorzucić do remontu, ale kiedy konsultuję się z nim w sprawie jakiegoś rozwiązania w mieszkaniu, słyszę, że to nie jest rodzina i on nie ma prawa głosu.
Nagle wszyscy chcą też pomagać finansowo . Wcześniej, gdy remont był tylko planowany i orientowaliśmy się, jakie byłyby koszta na przyszłość, usłyszeliśmy, że mam wziąć kredyt studencki i z tego remontować.
Jestem skołowana. Z jednej strony wspaniale mieszka mi się w innym mieście, ale z drugiej strony jest naciskająca rodzina, która przy każdej okazji umniejsza roli mojego chłopaka. Wiem, że jemu to nie odpowiada, bo wysłuchuje różnych nieciekawych rzeczy na swój temat przy każdej wizycie w domu rodziców.
Planuje oświadczyny. Nie mówi nic konkretnego, ale wiem, że o tym myśli i nie jest to czcze gadanie. Docelowo chcemy wybudować wspólny dom, już kiedyś o tym rozmawialiśmy i tutaj się zgadzamy. Nie wyobrażamy sobie mieszkać w kamienicy całe życie.
Ciągle słyszę, że mam się wyprowadzić z miasta K. i iść "na swoje". Jednak nie czuję, że to jest moje . Zresztą, kiedyś usłyszałam, że to tak naprawdę nie jest moje, tylko na papierze i nie mam nic do gadania (?!).
Dziewczyny, pomocy. Macie jakiś pomysł jak porozmawiać z rodzicami? Konkretne argumenty typu dojazdy, itd. do nich nie docierają. Chcemy do końca umowy pomieszkać w wynajmowanym mieszkaniu. Co potem? Nie wiem. Bliżej obrony mamy ponownie poruszyć temat, ale wiem, że jeszcze przed końcem umowy będę zaciągana na to "swoje".