Cześć wszystkim, postaram się opisać historię najkrócej, jak potrafię, ponieważ można byłoby tutaj książkę napisać, ale nie o to mi chodzi.
Byłam w bardzo toksycznej relacji. oboje z chłopakiem mamy po 25 lat. Koleś - wyjątkowo ciężki przypadek, uzależniony od alkoholu, każde niepowodzenie kończyło się jego chlaniem, w przeszłości miał problemy z narkotykami - niestety to samo miał w domu, jego rodzice również z problemem alkoholowym. Ja dla odmiany jestem osobą bez jakichkolwiek nałogów. To była bardzo niespokojna relacja, kłótnie były na porządku dziennym, on głównie on był inicjatorem, ale nigdy nie powiem, że ja jestem święta, bo tak oczywiście nie jest. Wiele razy deklarował mi zmiany, ale to za każdym razem wracało. Związek tkwił w martwym punkcie.
Zostawiłam go. Miesiąc nie byliśmy razem. Z racji tego, że jesteśmy zmuszeni na siebie codziennie patrzeć (wspólna edukacja, po prostu nie da rady się odciąć) to jakoś to się posklejało, prosił o kolejną szansę - po miesiącu wróciłam. Oczywiście nic się nie zmieniło - on w dalszym ciągu nie był wobec mnie słowny, okłamywał mnie co do picia, palenia. Nasze ostatnie spotkanie w cztery oczy skończyło się kłótnią, ponieważ nie chciałam mu pokazać rozmowy ze swoim kumplem, stwierdził, że NA PEWNO coś przed nim ukrywam. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z prawdą - po prostu nie życzę sobie, żeby ktoś przeglądał moją prywatną korespondencję, a on regularnie się o to upraszał. Machnęłam na to ręką i wyszłam z domu z płaczem.
Milczeliśmy przez parę dni. Zrobiłam największą głupotę i odezwałam się do niego pierwsza - nie dlatego, żeby o cokolwiek prosić, a po prostu chciałam się zachować jak dorosła osoba, poprosić o spotkanie i zakończyć ten związek - nie jestem sobą zostawiając rozgrzebane sprawy, nie umiem tak. Choć wiem, że ciężko nazwać to związkiem.
Przez telefon usłyszałam tylko stek wyzwisk, wiedziałam, że jest pijany. Powiedział mi, że "mam zrobić ze sobą porządek" i "musi zerwać ze mną kontakt, tak, jak to mu kolega radzi" (oczywiście w tle słyszałam jego znajomych, którzy tak, jak on, nie stronią od alkoholu). I w sumie na tym rozmowa się skończyła.
Mój problem polega na tym, że ze względu na to, czym się zajmujemy, jesteśmy skazani na siebie jeszcze przez dobre parę miesięcy w środowisku, gdzie na co dzień oboje spędzamy czas. TYM BARDZIEJ chciałam to rozegrać normalnie i wyjaśnić wszystko twarzą w twarz, bo ta chora relacja to faktycznie była niekończąca się historia. Ktoś musiał wykonać po prostu pierwszy ruch, aby w końcu to zakończyć raz i na zawsze. W odpowiedzi dostałam, co dostałam.
Jedyne, o co teraz proszę to jakieś słowa wsparcia, bo wyżalić się nie mam za bardzo komu, a ta sytuacja sprawia, że nie śpię po nocach... czuję się wykończona.