Witam,
Mam za sobą dosyć przykrą sytuację związaną z moją narzeczoną, a że nie mam za bardzo się komu wygadać postanowiłem napisać tutaj żeby zasięgnąć Waszego zdania.
Moja narzeczona straciła psa, suczkę. Żyła 13 lat, była z nią bardzo zżyta. Ja nigdy nie miałem żadnego zwierzaka, więc można powiedzieć, że tego typu miłość jest mi obca. Mimo tego starałem się ją wspierać. Co wieczór byłem przy niej, pomogłem pochować stworzenie na specjalnym cmentarzu dla zwierząt jaki istnieje w naszym mieście. Co więcej, lubię dużo dawać z siebie, zaskakiwać, więc postanowiłem samemu zrobić jej podopiecznej symboliczny grób. Podpatrzyłem jak wyglądają u innych, kupiłem materiały (choć obecnie jestem w bardzo kiepskiej sytuacji materialnej) i po pracy w tajemnicy przed narzeczoną pojechałem na cmentarz. Wyszło nawet nie najgorzej, wysłałem jej zdjęcie, podobało jej się. Przez kilka następnych dni dalej była pogrążona w smutku, a ja starałem się zachowywać normalnie. Z czasem było coraz lepiej, do tego stopnia, że już normalnie rozmawialiśmy. Po około dwóch tygodniach, wieczorem, kiedy poszła się kąpać, włączyłem sobie fragment jakiegoś skeczu na YouTubie. Podczas oglądania zaśmiałem się kilka razy (w międzyczasie narzeczona na chwile wyszła po coś z łazienki) no i po kąpieli rozpętało się piekło. Naskoczyła na mnie, że ja mam "wszystko w dupie", że źle jej jest patrzeć na mnie śmiejącego się, że jej nie wspieram i tradycyjnie jak to w naszych kłótniach bywa, ja jestem najgorszy. Poniosło mnie, wygarnąłem jej między innymi to, że jakbym miał gdzieś całą sytuację to nie kupowałbym tych materiałów i nie robił nic na cmentarzu itd. jednak nie spotkałem się ze zrozumieniem. Od tego wieczoru, przez kolejne dwa dni jest totalna cisza. Smsowa, oraz w domu. Przez 3 lata znajomości (planujemy ślub w przyszłym roku) taka sytuacja nie miała miejsca. Zawsze jak jestem w pracy są smsy, w domu wymieniamy jakieś słowa, nawet po kłótni. Jednak zawsze to JA wyciągam pierwszy rękę (nawet jeśli nie jest moja wina), zawsze ja piszę pierwszy, czy się odzywam. Teraz postanowiłem nie odpuścić i się nie odzywać, bo nie wydaje mi się żeby wina leżała po mojej stronie, w dodatku jest mi bardzo źle i przykro, że bliska mi osoba może być tak niewdzięczna. Nie jest to pierwsza taka sytuacja, zawsze tak jest, ze ja się staram, a ona ma "krótkotrwałą pamięć" i o tym wszystkim zapomina i sprawia mi przykrość tworząc kłótnie z byle powodu (poprzednie moje posty). Dochodzę do wniosku, że im bardziej człowiek się stara tym bardziej boli go kiedy dostaje w tyłek. Podejrzewam, że w wielu sytuacjach, które już wcześniej miały miejsce, jeśli to JA pierwszy bym się nie odezwał, wszystko wyglądałoby podobnie jak teraz. Totalnie niezrozumiałe unoszenie się honorem, ambicją kiedy w dodatku wina leży po jej stronie, jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Nawet wczoraj, kiedy to miałem ważny telefon odnośnie mojego dziadka (wie, że z dziadkami jestem bardzo zżyty) nie potrafiła zapytać co się stało, jej zaparcie w nieodzywaniu się zwyciężyło, nie wiem czy kiedykolwiek jej to wybaczę. Dla mnie bardzo słabo to rzutuje na ten ślub który ma się odbyć w przyszłym roku... to bardzo osłabia uczucie, te kłótnie z jej strony, to nieodzywanie się i brak jakiejkolwiek pokory, nie mówiąc już docenianiu tego jaki jestem. Co o tym myślicie? Normalne jest jej zachowanie?