Sądzę, że może być taka opcja, tylko Tobie mówi że Cię kocha dalej, u mnie słowo kocham Cię tak od siebie słyszałem pewnie z 2 lata temu jak nie dawniej. Zawsze jakieś wymuszone w odpowiedzi albo wcale.
W końcowej fazie związku nie mówiła sama z siebie. To raczej ja próbowałem się jej zapytać jak to jest, że jeszcze jakiś czas temu wyznawała mi miłość, mówiła, że kocha, a teraz już tylko twierdzi, że zawsze będę miał jakieś miejsce w jej sercu. Nie będę jej obojętny. Jednak dziwnym trafem od trzech miesięcy jestem.
O ironio gdzieś po 3 latach związku zarzuciła mi że za mało razy wypowiadam te słowa. A dla mnie one miały wielką wartość i nie chciałem ich nadużywać żeby nie stały się mechanicznym sposobem na pożegnanie czy tam powiedzenie sobie dobranoc.
Mam identycznie. Widzisz kiedyś przeczytałem bardzo mądrą rzecz, że nie warto nadużywać słowa kocham, a raczej pozostawić je dla osoby, z którą staniesz na ślubnym kobiercu. Wtedy te słowo będzie miało ogromną wartość. Tego się trzymałem. Jednak jak ona mi pierwsza to powiedziała, to potem się już to potoczyło i straciłem zupełnie ramę. Widzisz jak zacząłem już całkowity festiwal uniżenia i upokorzenia, to też jej mówiłem, że ją kocham. Myślisz, że zrobiło to na niej wrażenie? Byłem na każde jej wezwanie. Kiedyś miała jakiś gorszy humor i mi o tym napisała, a że akurat miałem wolne, to porzuciłem swoje domowe obowiązki i do niej pojechałem. Myślisz, że to doceniła? Miała jeszcze pretensje, bo coś tam mi niby nie pasowało. Jak ze mną zerwała i schudłem około 10kg (już jest na szczęście lepiej), to na moje słowa o tym fakcie stwierdziła, że staram się wzbudzić w niej poczucie winy i biorę ją na litość.
No powiesz sam ile jest warta miłość takiej osoby? Już się nie chce powtarzać, ale o jakiej my miłości mówimy, jak proszę ją o pomoc, a ona mnie całkowicie olewa? Mam oczywiście na myśli okres końcówki związku.
Ale swoją drogą, czy ma to dla Ciebie sens? Ma tylko i wyłącznie jeśli rozważasz scenariusz, że do Ciebie wróci.
Nie ma sensu, bo nawet gdyby wróciła z podkulonym ogonem, zakładając, że faktycznie nikogo nie ma/nie miała w tym okresie, to ja już to przerabiałem. Wybaczyłem i dostałem znów kopa w tyłek. Ile jeszcze mam się razy sparzyć? Szanuję ją jako człowieka, ale zaczynam zauważać, że niestety była bardzo egoistyczną osobą i wszelkie krytyczne uwagi pod jej adresem czy też jej rodziny (często poparte solidnymi argumentami) były punktem zapalnym wszelkich nieporozumień. Po co mi taki związek?
Boli mnie natomiast fakt, że ja na jej rzecz potraciłem kontakty ze znajomymi. Może inaczej. Moimi znajomymi byli jej znajomi. Aktualnie zostałem sam i co gorsze w czerwcu skończyłem studia. Obecnie jestem na etapie szukania pracy i wierz mi, nie mam do tego za grosz motywacji. Straciłem pięć studenckich lat (nie chodziłem na imprezy, bo spędzałem czas z nią) i nikt mi już tego nie wróci. Ona natomiast ma przed sobą jeszcze rok studiów, także myślę, że pewne rzeczy sobie zwyczajnie "odbije". Nóż mi się w kieszeni otwiera, ale nic nie poradzę. Zrobiłem już wszystko co mogłem.
Co będzie jeśli jeszcze kiedyś się odezwie? Szczerze mówiąc nie wiem. Wiele osób radzi ją olać, gdyż to będzie po prostu z korzyścią dla mnie i prędzej czy później wyjdę z tego bagienka i poznam kogoś innego.
Z drugiej strony jeśli ona rzeczywiście kogoś ma, to taka szczerość po prostu Ci się należy, tym bardziej, że byliście ze sobą pięć długich lat i miałeś związane z jej osobą bardzo poważne plany.
Nie mam powodów by jej nie wierzyć. Zakładając, że jej zachowanie nie jest podyktowane kimś trzecim, tylko faktycznie przemyślaną decyzją, to niestety nie pozostaje nic innego, jak tylko sobie odpuścić i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Próbowałem naprawdę wszystkiego. Prośby, milczenie (może zatęskni) - nic nie nie przyniosło efektu. Ona się po prostu nie chce już spotykać i nie chce mieć ze mną nic wspólnego, gdyż po prostu się odcina. Sama zresztą pisze, żeby jej nie osaczać.