Hej wszystkim Moja historia jest długa i poplątana, postaram się ją streścić możliwie jak najkrócej..
Rok temu na osiemnastce mojej koleżanki z innego miasta poznałam chłopaka. Zakochałam się w nim "od pierwszego wejrzenia". Wymieniliśmy się numerami, zaczęliśmy pisać. Nasza relacja rozpoczęła się wraz z początkiem klasy maturalnej. Mieliśmy bardzo dobry, stały kontakt. Najpierw traktowałam go tylko jako kolegę, wmawiałam sobie, że nic nie czuję. Nasza relacja była niby przyjacielska, ale oczywiste było, że jest za tym coś więcej. Pisaliśmy całymi dniami do późnych godzin, on zrobił prawo jazdy, zaczął przyjeżdżać do cioci z mojego miasta na korepetycje, więc też odwiedzał mnie raz na tydzień/dwa przy okazji. Nasz kontakt zaczął psuć się po dwóch miesiącach. Pisał coraz mniej, coraz krócej.. Ostatni raz przyjechał w grudniu, było wtedy fajnie i nie pomyślałabym, że już się od tego spotkania nie odezwie. Tylko ja zaczynałam rozmowy, on był oziębły, nieraz niemiły lub nie odpisywał. Na przemian walczyłam, żeby odnowić kontakt i móc pojechać do niego i wyznać uczucia i odpuszczałam. Było tak 1,5 miesiąca, do czasu, kiedy pojechałam do tamtej koleżanki niedługo po studniówce, aby potem móc spotkać się z nim. Nie odbierał, nie odczytywał wiadomości. Później twierdził, że spał, a ja, że chciałam przyjechać, bo sam narzekał, że tylko on to robił. Odpisał mi na to tylko " No to twój problem". Byłam w stanie odpowiedzieć tylko "Ja chciałam być tylko miła", "Naprawdę cię nie rozumiem".. Odpuściłam, kontakt się urwał. Czasem był jakby przypadkowy, kiedy wysyłał zdjęcia seryjnie do wielu osób. Nie potrafiłam o nim zapomnieć, wszystko mi się zawaliło, jeszcze nigdy tak nikogo nie kochałam. Męczyłam się miesiącami, płakałam i nieskutecznie próbowałam zapomnieć, z trudem uczyłam się do matury. W jej trakcie napisałam z ciekawości, później on. Zaczęłam odnawiać kontakt. Sporadycznie pisaliśmy, coraz częściej i częściej. Nie tak, jak kiedyś, ale całkiem dużo. Raz spotkaliśmy się w grupie w jego mieście, było podobnie jak kiedyś. Musiałam zdecydować w tym czasie, na jakie studia iść, wybrać miasto. Wahałam się między dwoma, jednym, do którego wybierał się on. Nie chciałam iść ślepo za nadzieją, dzień przed ostatecznym składaniem dokumentów do miasta drugiego spontanicznie pojechałam do jego miasta, chciałam powiedzieć mu jak czułam się przez ostatnie siedem miesięcy i o moich uczuciach do niego. Wyznałam mu, co czuję. Powiedział, że on czuje to samo. Zadeklarował, że naprawi to, co zrobił. Zostaliśmy parą, to mój pierwszy chłopak. Jednego dnia wyjaśnialiśmy sobie, wyrzuciłam mu, co jak się czułam.. Powiedział, że zostawił mnie, ponieważ nie wiedział czy to "to", bo nie przyjeżdżałam do niego, tylko on według niego miał inicjatywę (nie widziałam możliwości przyjazdu, ponieważ kontakt zaczął się sypać, walczyłam wtedy, aby utrzymać relację, odnowić ją na tyle, żeby tam pojechać, później ja odnowiłam kontakt, przyjechałam raz tam, później drugi wyznać uczucia), nie wiedział gdzie pójdę na studia, a nie chciał wchodzić w związek na odległość i wolał to zamknąć. Początki były różne, przyjeżdżał rzadko, raz znowu zarzucił mi brak inicjatywy, mimo że on przyjechał dwa razy, po czym ja do niego, on raz i stwierdził, że teraz moja kolej, że się nie staram.. Byłam wtedy zła, bo liczba była równa i czułam się w tych dniach zaniedbywana.. Przyjechałam, powiedziałam, że chcę widzieć się częściej, z 3 razy w tygodniu. Przytaknął. Dalej jednak nie czułam się niepewnie, nie zabiegał o mnie, jednego dnia pisaliśmy godzinę, innego wcale, nie było tej stałości, która kiedyś tak mi się podobała. Przybrało to wygląd pytania może raz dziennie, co u mnie (czasem ja zaczynałam rozmowę), mojego podtrzymywania rozmowy, bo on nie lubi się rozpisywać. Brakowało mi jego starań, mówił, że kocha, padały różne deklaracje i różne rzeczy się działy. Czasami faktycznie czułam, że mu zależy, następnego dnia jednak wszystko się rozmywało. Byliśmy na wspólnym wyjeździe z jego znajomymi, na którym działo się naprawdę dużo, niekoniecznie dobrych rzeczy, co wyrzucał mi później. Po tym odwiedził mnie dwa razy, a ja wyjechałam na wakacje z rodzicami.
Podczas wyjazdu kłóciliśmy się dużo, wystąpiła swego rodzaju seria, kłótnia o pierdołę (również moja wina), następna bez powodu, w której wypominałam mu przeszłość (po tym zostawieniu czasem mam napady lęku, że się to powtórzy, podkreślam mu, że się boję powtórki, a on tego nienawidzi, zarzuca mi brak zaufania, co jest podstawą związków. Jak ja jednak mam ufać po czymś takim, skoro nie czuję zaangażowania, a nawet w tej rozmowie dziwił się, a drwił wręcz z depresji, w którą się przez niego wpakowałam, mam wrażenie, że tego nie żałuje, podkreśla, że każdy ma prawo zerwać kontakt kiedy i z kim chce, a to tylko tym bardziej mnie przeraża, bo jeśli wtedy mógł, to dlaczego teraz nie? Zaczynam te wspominki po to, by okazać mu, że czuję się niestabilnie i boję. On nie rozumie, że gdyby było dobrze, nie wróciłabym już do tego, a robię to, aby podkreślić, że boję się znowu tego schematu i zasmuca mnie jego obojętne podejście do tego, co wtedy czułam). Po tych kłótniach chciałam już nie dopuszczać do byle sprzeczek, trzecia jednak musiała wybuchnąć, nie mogłam przemilczeć (szczegóły w moim innym wątku). Poczułam się na tyle zraniona, że nie chciałam po raz enty pierwsza wyciągać ręki, jego przepraszam nie było dla mnie prawdziwe. Chciałam sprawdzić, czy o mnie zawalczy, schowa dumę do kieszeni i wygrają uczucia, które deklarował mi jeszcze dwa dni przed kłótnią. Nic z tego. Czekałam 8 dni, zadzwoniłam, bronił się, ale twierdził, że zrozumiał, dlaczego byłam zła i przeprosił szczerze, dlatego odpuściłam. Spytałam, czy zamierzał się odezwać w ogóle, tak, gdybym ja tego nie zrobiła, nie wiadomo kiedy. Spytałam, czy on w ogóle potrafiłby walczyć o nas kiedyś, jeśli ja nie miałabym na to siły, powiedział, że tak.
Kolejne dni stały się jednak koszmarem. Z każdym kolejnym jest coraz gorzej.. Nie widzieliśmy się już ponad dwa tygodnie, a on nie proponował spotkania. W rozmowie we wtorek pytałam, jakie ma plany na środę i czwartek. W środę kolega, potem nie wie. Dalej docinał mi, czego bym nie napisała, przyczepiał się do pierdół, które nie miały złego wydźwięku. Poinformował mnie nagle o zmianie planów, w środę koledzy, tamten jednak w czwartek. Ja neutralnie, że jak chce, on do mnie, że to nie pytanie, tylko informacja. To było dla mnie podłe, jakby wiedział, że robi coś wbrew mnie i jeszcze podkreślał, że mnie to nie dotyczy. O mnie cisza, nawet się nie zająknął. Rozmowa wypaliła się, miałam już dosyć bezpodstawnych docinek.. Chciałam czekać na jego inicjatywę, ale po tym coś mnie pchnęło, żeby spytać, kiedy ma czas. Piątek. Nie widzieliśmy się od 02.09. Napisałam, że trzy tygodnie już się nie widzieliśmy i to smutne. On, dalej docinkowo "Huh?", po czym rzucił mi wykład, że mam normalnie proponować, a nie pisząc, ile czasu minęło. Że mam nie wypominać, nienawidzi kiedy rozpamiętuję cokolwiek, daty, których nie pamięta, przeszłość. Tyle że dla mnie to była teraźniejszość. Nie widzieliśmy się tyle czasu a on nie tęsknił, nawet sam nie wspominał o spotkaniu, wymieniał mi za to plany z kolegami. Pisałam, że po prostu się zastanawiam, że to długo, on "to się nie zastanawiaj ". Napisałam, że to po prostu smutne, że po takiej rozłące stawia mnie na końcu kolejki. Aby uniknąć kłótni dodałam, że "już się nie zastanawiam
", "No i świetnie ^^". Później dopytałam tylko, czy umówił się już z tym kolegą na czwartek, "Tak. Widzimy się w piątek
". I znowu ta dwulicowa, uśmiechnięta minka..
Następnego dnia wynikła dla mnie nieprzyjemna sytuacja, związana wprawdzie z moim zaniedbaniem planowania studiów, ale bardzo mnie to przybiło. W domu od rana tylko mama się denerwowała, krzyczała, mnie już to wszystko przytłoczyło.. Napisałam do niego, taki zwierzający się monolog, że mam już dosyć, nie daję rady i wszyscy mają tylko do mnie pretensje. Odczytał po czasie, nie odpisał. Spytałam, czy nawet na to nie odpisze, on - "nie, nie mam siły". Pisałam, że chciałam tylko wsparcia, spytałam, dlaczego nie może ze mną porozmawiać i co robi? Odpisał, że pisze z kolegą, "mówiłem już że nie mam siły". Zraniło mnie to, utwierdziło, że on ma już mnie dosyć.. "Przepraszam, już nie przeszkadzam "- to było jedyne, na co mnie stać, ponieważ nie chcę rozwiązywać czegoś takiego przez telefon. Coraz bardziej utwierdzał mnie w decyzji o rozstaniu. Chciałam być jednak, tak jak postanowiłam po tych dniach, po prostu dobra, nie wszczynać kłótni, okazywać, że mi zależy, a on niech robi z tym co chce, ale z pełną świadomością, by nie mógł zarzucić pretensji. W nocy napisałam mu, że kocham i dobranoc. Odczytał po kilku godzinach, nie odpisał. Wczoraj pytałam, czy przyjedze, kiedy. Potwierdził szczegóły. Kilka godzin temu napisałam znowu to samo, co wczoraj " Kocham Cię. Dobranoc". Odpisał tylko "Dobranoc
".
Boli mnie to strasznie. Nie czuję się kochana, wręcz przeciwnie, nawet nie obojętność. Czuję nienawiść, która mnie pali. Teraz zamiast spać piszę ten post i ryczę. Czuję się tragicznie. Oszukana i wykorzystana. Po co były te wszystkie "kocham Cię" "nie zostawię", "nigdy mi nie przejdzie"? Dlaczego kłamał? Widzę, że spełnia się schemat z przeszłości i to mnie wykańcza, bo po co były moje powroty do przeszłości? Że jeśli mu przejdzie, niech nie bawi się mną, nie rani. A on robi dokładnie to samo. Gdzie ta walka, o której mówił jeszcze kilka dni temu? Serce mi pęka bo jaki by nie był, ja i tak go kocham.
Dzisiaj mamy się zobaczyć. Boję się usłyszeć nieuniknione, co odczuwam od kilku dni bardzo mocno. Chciałam powiedzieć mu wszystko, że czuję nienawiść, brak miłości, zaangażowania, nie kłócić się i nie wysłuchiwać jego obkręcania, że wymagam za wiele, tylko się czepiam. Chcę być szczera, żeby moje uczucia dotarły wreszcie do niego i usłyszeć szczerość, wydusić z niego, że kłamał i zakończyć chociaż w taki sposób. W głębi łudzę się, że to wszystko nieporozumienie, liczę na cud. Że chciałby mnie zatrzymać i jednak kocha, ale wiem, że nie zachowywałby się tak.
Boli, bo naprawdę się przed nim otworzyłam wielokrotnie, chciałam darzyć go tym zaufaniem, za którego brak mnie nienawidzi. Nie mam sił, chciałam się po prostu wygadać bo naprawdę nie daję rady, dalej nie mogę przestać płakać..
Czy to ten sam chłopak ?
http://www.netkobiety.pl/t107472.html ?
hmm, tak czytam ten wątek, pamiętam poprzedni. I mam takie wnioski- długo razem nie jesteście. Weź się zastanów ile od momentu poznania się z nim miałaś momentów radosnych, szczęśliwych, a ile płaczu/smutku/zamartwiania się. Bo wg mnie te smutne odczucia przeważają, jednak trwasz przy nim, on rani Ciebie, Ty nie jesteś mu dłużna z wypominaniem i kłótniami. On Cię olewa, drażni Cię, żeby Ci robić na złość. To mi wygląda na jakiś toksyczny związek. Nawiązując do Twojego poprzedniego wątku- może on specjalnie wysłał zdjęcie jakieś dziewczyny, żeby znów Cię wkurzyć, zrobić Ci na złość.. pełne informacje o relacji zmieniają wg mnie wydźwięk tamtego tematu. Może chciał, żebyś zerwała przez to, ale bardziej prawdopodobne, że chciał wkurzyć (jak pisałam w tamtym wątku- wysłanie takiego linku wymaga jednak trochę roboty, nikt normalny nie robiłby tego, wiedząc, że tego typu zdjęcie na pewno zdenerwuje/ wkurzy drugą połówkę. On musiał mieć jakiś cel, wtedy myślałam, że chciał wywołać zazdrość, sprawdzić, czy Ci zależy. Ale po przeczytaniu tego wątku uważam, że to mogło być po to, żeby Cię wkurzyć, zdenerwować, wywołać kłótnię, może zerwać.
"Tak. Widzimy się w piątek
". I znowu ta dwulicowa, uśmiechnięta minka..
Ale skąd wiesz, że minka była dwulicowa? no ale patrząc na sytuację, to może faktycznie.
Odczytał po czasie, nie odpisał. Spytałam, czy nawet na to nie odpisze, on - "nie, nie mam siły".
To raczej nie przejmuje się za bardzo Tobą i na wsparcie nie masz co liczyć.
W nocy napisałam mu, że kocham i dobranoc. Odczytał po kilku godzinach, nie odpisał.
Nastaw się na rozstanie, na moje to od samego początku mu nie zależało, nie wiem, po co później po czasie chciał rozpocząć związek, ale na pewno nie dlatego, że mu zależało, że myślał o Tobie i pamiętał.
Teraz zamiast spać piszę ten post i ryczę. Czuję się tragicznie. Oszukana i wykorzystana.
Tyle już czasu na niego zmarnowałaś, na martwienie się, męczenie, na analizowanie, na płacz. Nie żal Ci siebie i swojego życia, że zamierzasz marnować dalsze życie na to samo?? Musisz sama o siebie zadbać, bo jak widzisz, on tego nie zrobi. Zobacz, on prawie w ogóle nie dał Ci szczęścia, a ciągłe chwile strachu, smutku, niepewności. Płaczesz za życiem pełnym tych negatywnych emocji??? Serio, taki koleś nie jest Ciebie wart, rozpoczniesz niedługo studia, a na pewno poznasz kogoś o niebo lepszego. I będziesz się śmiała, że poświęciłaś tyle czasu na niego. Choć wszystko jest po coś, pomyśl, że miało Cię to nauczyć czegoś. Jakich sytuacji unikać na przyszłość, co doceniać itd.
Dlaczego kłamał?
Motywy kłamstwa mogły być różne, ale po co się nad tym zastanawiać? Prawdy i tak nigdy się nie dowiesz, a tylko zmarnujesz czas na rozmyślania. A dodatkowo przy ciągłym analizowaniu jego zachowania, słów, tego co było, nie będziesz mogła pójść dalej i zapomnieć, bo sobie będziesz te wszystkie złe emocje w sobie pielęgnować, więc one będą trwać. Musisz sterować myślami tak, żeby o nim jak najmniej myśleć. Co było to było, nie analizuj jego słów, zastanów się jedynie nad swoim działaniem- co było złe, co dobre, wyciągnij wnioski na przyszłość.
Widzę, że spełnia się schemat z przeszłości
Bo on się zapętla. Kłamca zawsze będzie kłamcą, zdradzający zawsze będzie zdradzać itd. Ludzie się nie zmieniają, chyba że na gorsze. Dlatego wybaczyć warto, ale drugiej szansy dawać już nie do końca warto. Bo jak ktoś raz był w stanie zrobić coś złego (jak ten chłopak dawniej), to znaczy, że sumienie mu na to pozwoliło, że nie widział w tym nic złego. A potem w dodatku dostał łatwe wybaczenie, to wiadomo, że prędzej czy później powtórzy sytuację. Jakbyś mu teraz dała dalej szansę, to znów by zrobił to samo za jakiś czas.
Nie będzie łatwo na spotkaniu, powiedz mu o swoich odczuciach, ale jednocześnie nastaw się na to, że różnie może być. Po prostu sama się zastanów, czy chcesz z kimś takim być
Na forum obowiązuje zasada "1 związek = 1 wątek". Zapoznaj się, proszę, z regulaminem forum i stosuj do jego zapisów. Pozdrawiam, Cslady