Witam was wszystkich
Jestem w związku dość długo (parenaście miesięcy). Gdy go poznałam od razu mieliśmy wspólny język i czuliśmy się bratnimi duszami. Po paru miesiącach takiego stanu pojawił się związek. I jest chyba do dziś. Bo nie wiem czy wciąż kocham. Na początku był wielki boom, moje i jego szaleńcze zakochanie, wspólne spacery, róże, czułe słówka, głupie rzeczy razem, ale w połowie tego stażu wiele się popsuło. Głównie z mojej winy, odsuwałam się od niego bo czułam że to próby ograniczania mnie. Do tego doszło jeszcze parę incydentów, które złożyły się na brak zaufania z jego strony i nie jestem z tego dumna. Punktem kulminacyjnym było to jak obraził mnie i moją rodzinę. Powinnam po tym odejść by dać mu ułożyć życie po swojemu, ale nie umiałam bo kochałam. Mimo tego wszystkiego co zrobił (ale wiem, że też sporo w tym mojej winy), wciąż go kocham, próbuje to jakoś ożywić, ale wciąż mam uraz do niego. Nie chcę tracić jednak tych dobrych chwil, on też nie. Bo mimo wszystko dba o mnie, zajmuje się mną i zrobiłby dla mnie wszystko. Ja także dla niego byłam kiedyś w stanie zrobić wszystko, kochałam, dbałam, troszczyłam się. Mogłam mu powiedzieć o wszystkim. A teraz nawet tego się boję, bo się obawiam, czy znów nie wykorzysta tego w kłótni. Mówił, że będzie lepiej jak zamieszkamy blisko siebie w jego mieście (mam możliwość przeprowadzki - mieszka trochę daleko ode mnie). Ale nie wiem czy jest to tego warte. Boję się postawić moje dotychczasowe życie na jedną kartę gdyby się nie udało. Najbliżsi odradzają znajomości z nim. Moje przyjaciółki także. Chciałabym związek z nim (mimo że to może byc egoistyczne), ale mam za duże wątpliwości i strach przed tym co będzie ale z drugiej strony nie umiem bez niego żyć. On beze mnie także nie umie. Stał się dużą częścią mojego życia a ja jego. Kiedyś powiedział, że beze mnie wszystko straciłoby sens gdybyśmy zerwali bo jestem dla niego wyjątkowa i chce mnie uszczęśliwiać. Wiem jak go boli każde moje zawodzenie go ale mimo wszystko chciałby o nas walczyć. Żałuję swoich błędów. Mnie to boli na tyle, że po prostu już brak mi powoli na to sił. On bardzo liczy, że uda nam się to wszystko poskładać. Czasem mam myśli, że lepiej od niego odejść i dać sobie spokój żeby pozbył się takiej osoby jak ja, ale wiem, że cholernie bym go tym skrzywdziła. To jego pierwszy związek, naprawdę nie chcę jeszcze bardziej go ranić.
1 2017-09-18 14:27:18 Ostatnio edytowany przez inist245 (2017-09-18 14:32:13)
Klasyczny przykład jak można sobie samemu w głowie skomplikować sytuację. Fakty są następujące.
Jesteście razem kilkanaście miesięcy. Pierwszy szał minął, nie ma już takiego zakochania, motylków na samą myśl o nim, tego dreszczyku emocji. Zamiast tego jest miłość, wzajemna troska, wzajemne zrozumienie, wspólne wspieranie się. No i również to, co jest nieuchronne prędzej czy później w każdym związku - kłótnie. No i co? Chcesz się poddać? Bo ci koleżanki tak radzą? Bo raz był niemiły? Słyszysz samą siebie?
Wyjścia masz dwa. Możesz z nim zerwać i do końca życia rozważać "a co by było gdyby". Że może gdybyś tego nie zrobiła to bylibyście małżeństwem, mieli dzieci itp i byłoby to coś takiego na zawsze. Lub możesz spróbować zobaczyć co będzie dalej. Na dobrą sprawę nic nie ryzykujesz, a do zyskania masz bardzo wiele. Nie komplikuj sprawy, bo ona jest prosta jak konstrukcja cepa.
Punktem kulminacyjnym było to jak obraził mnie i moją rodzinę.
IMO jest to dość istotne, byle bez koloryzowania
4 2017-09-18 16:12:42 Ostatnio edytowany przez inist245 (2017-09-18 18:33:35)
Witam, dziękuję za odzew
No i co? Chcesz się poddać? Bo ci koleżanki tak radzą? Bo raz był niemiły? Słyszysz samą siebie?
Wchodzenie mi na ambicje i mówienie że do niczego się nie nadaję to tylko niemiłe zachowanie? Że mi w największej kłótni powiedział, że nie chce mnie znać i że najlepiej bym zniknęła z jego życia? To musi w nim siedzieć. A czy tak powinna jedna osoba o drugiej myśleć w związku? Byłam gotowa to zrobić, odejść tak jak chciał, skoro tak przemawiała przez niego nienawiść, ale jednak zostałam. Przez takie jego słowa aż odechciewa się mi się w ogóle o to walczyć, bo te słowa dość mocno na mnie zadziałały. Ja o nim złego słowa nie powiedziałam, nawet jakbym chciała to bym nie umiała... choć swoje za uszami ma, ale wolałam się ugryźć w język przy każdej próbie niż go tym podjudzić i nie sprawić mu mimo wszystko przykrości.
Możesz z nim zerwać i do końca życia rozważać "a co by było gdyby".
Czasem mam jednak takie myśli, że dałabym radę po prostu sama. Może to już nie miłość a przywiązanie emocjonalne? Nawet nie umiem mu już sama z siebie powiedzieć że go kocham, coś mnie powstrzymuje. Nie umiem mu wybaczyć tych złych słów, nawet jak byłoby dobrze, to i tak miałabym w pamięci co powiedział, bo jestem pamiętliwa. Kiedyś nie było tego "piętna" i uważaliśmy siebie za ideał a teraz to złe widmo by się za nami ciągnęło. A jednak przy nim trwam, bo nie umiem inaczej. Gdyby było dobrze, nie wahałabym się.
Że może gdybyś tego nie zrobiła to bylibyście małżeństwem, mieli dzieci itp i byłoby to coś takiego na zawsze.
Owszem, mieliśmy takie plany i nadal coś takiego jest, ale tego coraz bardziej nie widzę... Nie wiem czy moje uczucie jest do niego po tym wszystkim tak wielkie, że naprawdę do tego kiedyś dojdzie. Wciąż sobie go wyobrażam u mojego boku za te kilka, kilkanaście lat. Ale żeby tak było, musiałabym się na stałe już do niego przeprowadzić i podjąć tą decyzję NA JUŻ a nie wiem czy jestem na to gotowa. Chociaż znam przypadki, kiedy młodsi ode mnie wszystko ryzykowali dla tego uczucia. Wbrew wszystkim. Ale co jak to się obróci przeciwko mnie i zostanę i bez niego i bez najbliższych osób i przyjaciół?
Na dobrą sprawę nic nie ryzykujesz, a do zyskania masz bardzo wiele.
Ryzykuję dobre relacje z rodziną, z przyjaciółmi i tracę nawet robotę u siebie. Niby robotę mogę znaleźć w jego mieście, no ale... Co jak nie wyjdzie? Do czego wrócę? Do rodziny, która powie "a nie mówiliśmy?", do znajomych którzy się odsuną "sama tego chciałaś"? Nie jestem typem samotnika a tam byłabym tylko zdana na niego. Były plany by za dwa lata tam się do niego przenieść na spokojnie, ale on mówił że za wiele spierdzieliłam, by tyle wytrzymać z dala od siebie. W sumie racja, spierdzieliłam wiele. Ale dlaczego nie szanuje też tego co ja bym chciała tego, że wolałabym u siebie zostać, uporządkować swoje sprawy, dokończyć edukację (dając mu uczucie sama z siebie bez przymusu, bo bym była szczęśliwa robiąc to co kocham, a nie że ktoś mi coś narzuca) i pełna miłości do niego wyjechać jak już wszystko u mnie się skończy.
IMO jest to dość istotne, byle bez koloryzowania
Moi rodzice początkowo nie mieli do niego żadnych zażaleń, bo widzieli że jestem z nim szczęśliwa, ale później jak zaczęły się kłótnie i to dość srogie, to moi rodzice byli tego świadkami. I usłyszeli, że on powiedział do mnie że jestem fałszywa i wiele razy w wielkich kłótniach (kolejnych) powiedział, że nie chce mieć z moją rodziną do czynienia. Moja matka go po prostu nie lubi, nie chce słyszeć, bo ją zabolały te słowa. Naaaaaawet jakby miało być coś więcej typu małżeństwo jak wspomniał kolega wyżej, to jakby to wyglądało na ślubie? Sam powiedział, że nie miałby wyjścia i musiałby tolerować moich rodziców. Nie chcę by sprawiał, że odetnę się od rodziców, chociaż są sygnały, że tak może chcieć. Jakby mnie chciał mieć mnie tylko dla siebie.
Ryzykuję dobre relacje z rodziną, z przyjaciółmi i tracę nawet robotę u siebie. Niby robotę mogę znaleźć w jego mieście, no ale... Co jak nie wyjdzie? Do czego wrócę? Do rodziny, która powie "a nie mówiliśmy?", do znajomych którzy się odsuną "sama tego chciałaś"? Nie jestem typem samotnika a tam byłabym tylko zdana na niego. Były plany by za dwa lata tam się do niego przenieść na spokojnie, ale on mówił że za wiele spierdzieliłam, by tyle wytrzymać z dala od siebie. W sumie racja, spierdzieliłam wiele. Ale dlaczego nie szanuje też tego co ja bym chciała tego, że wolałabym u siebie zostać, uporządkować swoje sprawy, dokończyć edukację (dając mu uczucie sama z siebie bez przymusu, bo bym była szczęśliwa robiąc to co kocham, a nie że ktoś mi coś narzuca) i pełna miłości do niego wyjechać jak już wszystko u mnie się skończy.
Odradzam każdej dziewczynie zdawanie się tylko na faceta, rzucanie wszystkich i wszystkiego, co ma i jechanie za facetem. Wygląda to tak, jakbyś Ty miała wszystko poświęcić a on nic. Bezwzględnie dokończ edukację - żebyś miała pracę i niezależność - ogólnie, ale zwłaszcza jeśli miałabyś do niego wrócić. Na pewno nie trać kontaktu z rodziną i przyjaciółmi. Zastanów się: w jakiej sytuacji będziesz bez rodziny, znajomych, z niepełnym wykształceniem w obcym mieście zdana na jego łaskę i niełaskę. Jeszcze jak Ci będzie bez końca wypominał, co spierdzieliłaś.
Sama piszesz, ze on nie szanuje tego, co Ty byś chciała - widać, że ma skłonności do kontroli, że liczy się, co on chce i tylko to.
Mam wrażenie, że przybierasz wobec niego taki przepraszający ton - Ty spierdzieliłaś, więc teraz on ma władzę i będzie Ci ciosał kołki na głowie i stawiał warunki przez wywoływanie w Tobie wyrzutów sumienia, a Ty będziesz chylić czoła przed nim. Zastanów się czy on też czegoś nie spierdzielił?
Jeśli to miałoby się udać, to musicie sobie wyjaśnić przeszłość, co kto zepsuł i zostawić to za sobą - ale to nie znaczy, ze cała wina ma być na Ciebie. On też musi widzieć, że święty nie jest.
6 2017-09-19 02:03:48 Ostatnio edytowany przez inist245 (2017-09-19 02:07:37)
Droga CatLady.
Średnio uśmiecha mi się rzucać wszystko dla niego, ale mam takie też marzenie spróbować czegoś nowego przy jego boku. Edukacja w postaci studiów uzupełniających jest także możliwa w jego mieście. Wiesz, początkowo zgadzał się na to bym skończyła u siebie edukację, ale włączyły się moje obawy że nie damy rady, że mu się odechce, i to też jest w ramach spierdzielenia, bo tak to zepsułam, że on nie widzi innej możliwości niż przeprowadzka. Moim zdaniem powinien sugerować się tym co ja pragnę, mimo wszystko bo to trudna decyzja do tego MOJA. I nie rozumiem, czemu mi dał takie ultimatum. Ja osobiście bym w życiu nawet jakby było bardzo źle, nie egzekwowałabym przyjazdu BO JA TAK CHCĘ. Liczyłoby się szczęście tej drugiej osoby. Byłaby ta osoba w innym mieście NAWET gdyby było mega źle w związku. Ważne, że by się spełniała a później myślała o wspólnym zamieszkaniu. Nigdy bym nie dyskomfort nie naraziła. Czy to egoistyczne z jego strony?
Widzę po rodzinie, że ta go już nie lubi. Nie chce o nim słyszeć. Nie chcę ich dobijać faktem, że wybrałam jego. Nie wydziedziczą mnie, bo to moi rodzice, ale na pewno nie byłabym witana oklaskami w domu i z ciepłą herbatką na stole. Ale jednak on daje mi coś, czego nie dawał nikt. Wypomniał mi, że dawał mi wiele szans, to racja, a ja mu żadnej na to by sprawił, że mu wybaczę te złe słowa. To prawda. Ale ja nie umiem dać mu tej szansy. Nie zamierzam się zmuszać i udawać, że wszystko ok. Owszem, lubi mieć wszystko pod kontrolą. Fiksuje jak tylko mu się "zerwę" ze smyczy i czasem posiedzę dłużej ze znajomymi bez wcześniejszego znaku. Mówił nawet, że jak chcę sobie wychodzić ze znajomymi i chcę się gimbusiarsko wyszaleć, to nie z nim. Czy mam więc być pod kloszem? Wychodzić tylko z nim? Dlaczego związek ma być tylko więzieniem? No ale rozumiem, stracił do mnie zaufanie. Okej. Ale to i tak nie powinno znaczyć, że ma mnie tak kontrolować. A może powinien z racji braku zaufania? Do którego doprowadziłam?
Jeśli to miałoby się udać, to musicie sobie wyjaśnić przeszłość, co kto zepsuł i zostawić to za sobą - ale to nie znaczy, ze cała wina ma być na Ciebie. On też musi widzieć, że święty nie jest.
Nie wiem czy potrafię zostawić to za sobą. Sam mi mówił, że muszę te złe rzeczy mu wybaczyć, on jest nawet na to gotów by sam wybaczyć. Ale wiedząc, że wszyscy ode mnie są przeciwko... On nawet nie pozwala mi odejść. Że nie po to dawał tyle szans, bym teraz tak odchodziła. Stosuje jakieś chyba sztuczki psychologiczne, nie wiem... A może litość?
Mam wrażenie, że przybierasz wobec niego taki przepraszający ton - Ty spierdzieliłaś, więc teraz on ma władzę i będzie Ci ciosał kołki na głowie i stawiał warunki przez wywoływanie w Tobie wyrzutów sumienia, a Ty będziesz chylić czoła przed nim.
Może masz rację, ale robię to raczej dla świętego spokoju, nie chcę kłótni, nie chcę kolejnych spierdzielonych dni przez jego oskarżenia w moją stronę. Psychicznie powoli nie wyrabiam. Po prostu jestem ugodową osobą. Często nawet ma mnie za głupszą. Może chce się wywyższać? Nie wiem. Nie wydawał się taki, a teraz wiedząc jaka jestem może mną sterować i manipulować. Naprawdę nie wiem, CatLady.
Droga CatLady.
Średnio uśmiecha mi się rzucać wszystko dla niego, ale mam takie też marzenie spróbować czegoś nowego przy jego boku. Edukacja w postaci studiów uzupełniających jest także możliwa w jego mieście. Wiesz, początkowo zgadzał się na to bym skończyła u siebie edukację, ale włączyły się moje obawy że nie damy rady, że mu się odechce, i to też jest w ramach spierdzielenia, bo tak to zepsułam, że on nie widzi innej możliwości niż przeprowadzka. Moim zdaniem powinien sugerować się tym co ja pragnę, mimo wszystko bo to trudna decyzja do tego MOJA. I nie rozumiem, czemu mi dał takie ultimatum. Ja osobiście bym w życiu nawet jakby było bardzo źle, nie egzekwowałabym przyjazdu BO JA TAK CHCĘ. Liczyłoby się szczęście tej drugiej osoby. Byłaby ta osoba w innym mieście NAWET gdyby było mega źle w związku. Ważne, że by się spełniała a później myślała o wspólnym zamieszkaniu. Nigdy bym nie dyskomfort nie naraziła. Czy to egoistyczne z jego strony?
Wytłuściłam słowo ultimatum, bo z zasady nie wybiera się nikogo, kto stawia ultimatum. Sama sobie zresztą odpowiadasz - sama byś niczego nie egzekwowała, nie wymuszała, a uniego ma być tak, jak on chce, całkowicie bez względu na Ciebie i Twoją wygodę.
Widzę po rodzinie, że ta go już nie lubi. Nie chce o nim słyszeć. Nie chcę ich dobijać faktem, że wybrałam jego. Nie wydziedziczą mnie, bo to moi rodzice, ale na pewno nie byłabym witana oklaskami w domu i z ciepłą herbatką na stole. Ale jednak on daje mi coś, czego nie dawał nikt. Wypomniał mi, że dawał mi wiele szans, to racja, a ja mu żadnej na to by sprawił, że mu wybaczę te złe słowa. To prawda. Ale ja nie umiem dać mu tej szansy. Nie zamierzam się zmuszać i udawać, że wszystko ok. Owszem, lubi mieć wszystko pod kontrolą. Fiksuje jak tylko mu się "zerwę" ze smyczy i czasem posiedzę dłużej ze znajomymi bez wcześniejszego znaku. Mówił nawet, że jak chcę sobie wychodzić ze znajomymi i chcę się gimbusiarsko wyszaleć, to nie z nim. Czy mam więc być pod kloszem? Wychodzić tylko z nim? Dlaczego związek ma być tylko więzieniem? No ale rozumiem, stracił do mnie zaufanie. Okej. Ale to i tak nie powinno znaczyć, że ma mnie tak kontrolować. A może powinien z racji braku zaufania? Do którego doprowadziłam?
Co dokładnie mówi o nim Twoja rodzina? Jakie mają zarzuty? Możliwe, że oni widzą coś, czego Ty nie dostrzegasz.
Ma problem, że spotykasz się ze znajomymi, bo to gimbusiarskie? Od kiedy niby? Dorosla dziewczyna nie moze mieć znajomych? Dobrze się zastanów, zanim w to wejdziesz. Na moje, to i tak masz dobry tok myślenia, rozsądny, racjonalny, zadajesz właściwe pytania: czy związek to klosz, więzienie? Otóż nie, nie powinien być. Sporo ryzykujesz dla niego: rodzinę, znajomych... To by było ogromne poświęcenie, a wg mnie nie powinien być konieczny wybór rodzina albo facet, czy znajomi albo facet. Te sfery powinny się dać łatwo pogodzić.
On nie powinien Cię kontrolować. Jeśli Ci nie ufa, to powinniście odbudować zaufanie - piszę "powinniście" bo sama napisałaś, że sporo narozrabiałaś, więc zakładam, że nie chodzi o jego bezpodstawną zazdrość i niezdrową potrzebę kontroli, zakładam, że ma powód. Jeśli odbudowanie zaufania jest niemożliwe, to trzeba iść w swoją stronę. Związek nie moze wyglądać tak, że on trzyma Cię na smyczy, kontroluje, zakazuje, bo Ci nie ufa, a Ty, licząc na to, że wreszcie zasłuzyszna zaufanie, poddajesz się tej kontroli.
Jeśli to miałoby się udać, to musicie sobie wyjaśnić przeszłość, co kto zepsuł i zostawić to za sobą - ale to nie znaczy, ze cała wina ma być na Ciebie. On też musi widzieć, że święty nie jest.
Nie wiem czy potrafię zostawić to za sobą. Sam mi mówił, że muszę te złe rzeczy mu wybaczyć, on jest nawet na to gotów by sam wybaczyć. Ale wiedząc, że wszyscy ode mnie są przeciwko... On nawet nie pozwala mi odejść. Że nie po to dawał tyle szans, bym teraz tak odchodziła. Stosuje jakieś chyba sztuczki psychologiczne, nie wiem... A może litość?
To nie tylko Ty masz zostawić to za sobą, ale on też. Jak wyżej pisałam - musi Ci ufać, albo to nie ma sensu.
8 2017-09-19 15:05:37 Ostatnio edytowany przez inist245 (2017-09-19 15:12:16)
Wytłuściłam słowo ultimatum, bo z zasady nie wybiera się nikogo, kto stawia ultimatum. Sama sobie zresztą odpowiadasz - sama byś niczego nie egzekwowała, nie wymuszała, a uniego ma być tak, jak on chce, całkowicie bez względu na Ciebie i Twoją wygodę.
Twierdził, że sama sobie zasłużyłam na to ultimatum. Skoro tyle szans niszczyłam na odległość i zamiast uwierzyć mu, że damy rade na odległość to byłam paranoiczką to powiedział, że w takim razie jedyne wyjście to ultimatum skoro na odległość mi nie wychodziło podtrzymywanie relacji, która za każdym razem kończyła się sporą awanturą i kłótniami. No dobra. Ale żeby od razu mówić, że "jak kochasz to przyjedziesz"... to nie takie łatwe. On nigdy nie był w takiej sytuacji.
Co dokładnie mówi o nim Twoja rodzina? Jakie mają zarzuty? Możliwe, że oni widzą coś, czego Ty nie dostrzegasz.
Że zniszczy we mnie to co dobre, że zmusza mnie do tego wyjazdu, że jestem naiwna, że tak daję mu się obrzucać, że nie mam w ogóle rozumu. I jak śmiem z nim kontakt utrzymywać po tych słowach skierowanych w rodzinę. Uważają, że robię błąd bo wszystko chcę rzucić a on nic z tego nie robi, on nic nie traci bo byłby na swoim. No i do tego sądzą, że jak tam pojadę to "będziesz na jego zawołanie, nic nie będziesz mogła sama zrobić." albo wstawki "nie jesz śniadania? A może KTOŚ Ci zabronił?".
Ma problem, że spotykasz się ze znajomymi, bo to gimbusiarskie? Od kiedy niby? Dorosla dziewczyna nie moze mieć znajomych?
Nie do końca tak. Po prostu boli go to, że się od niego ciągle odsuwam (chyba logiczne dlaczego...) i trzymam na dystans i ma myśli, że wolę znajomych i przyjaciół. I to go boli, bo nie chciałby być traktowany na równi z kumplami. Tylko że kumple nigdy nie powiedzieli mi takich słów i nie zachowywali się jak on, przyjaciele tak samo tak nigdy nie zrobili. Kiedyś byłam w stanie wszystko rzucić dla niego - np. spotkanie z przyjaciółką albo jakiś wypad. Teraz widzę, że jest odwrotnie. Bo wolę trochę odetchnięcia, może to jakaś ucieczka od tego chorego stanu, chwila odstresowania? Nie wiem co to za stan we mnie wstąpił. I sądzi, że jak wolę sobie ciągle "imprezować" to jest to niedojrzałe i jeszcze się widocznie nie wyszalałam. To, że on nigdzie nie wychodzi i mieszka w domu a do centrum ma daleko, to nie znaczy że ja, na stancji bez ingerencji rodziców i mieszkająca w centrum nie mogę nigdzie wyjść. To jeszcze NIE TAKI wiek by siedzieć na swoim, gotować mu obiadki i prać. To nic złego, że wolę czasem się wyszumieć. Oczywiście w granicach rozsądku. On na to jest wyczulony poprzez brak zaufania co mi zakomunikował.
Jeśli Ci nie ufa, to powinniście odbudować zaufanie - piszę "powinniście" bo sama napisałaś, że sporo narozrabiałaś, więc zakładam, że nie chodzi o jego bezpodstawną zazdrość i niezdrową potrzebę kontroli, zakładam, że ma powód.
Ma, oj ma. Ale ja po prostu chyba... nie umiem. Nie umiem w nim dostrzec nic dobrego już. On chciałby powrotu do tych dobrych chwil i mówił, że ma dość mojej bierności. Czuję, jakbym z nim już to ciągnęła na siłę, bo przywiązanie. Szkoda mi mimo wszystko tej relacji, bo naprawdę jest dobrym człowiekiem, ale poprzez moje akcje zaczął tak fiksować ale teraz już to ma za duży rozmiar. Kiedyś i rodzice go uwielbiali, i ja się cieszyłam, że są za nami, że pytają u niego a teraz to jest w domu temat tabu. Co do zaufania... Mówił, że jeśli chce je odbudować to TYLKO na MIEJSCU. Bo inne możliwości zawiodły, co jest moją winą, bo za bardzo myślałam o tym, że nam nie wyjdzie na odległość a nie o tym, że UDA SIĘ.
Po prostu złotym środkiem byłoby to, że pozwoliłby mi dokończyć uczelnię u siebie w mieście, gdzie czuję się szczęśliwa, gdzie bym się spełniała a później po wszystkim się wyprowadzić. Na taki stan rzeczy rodzice nic nie mówią, ważne jest dla nich bym skończyła SUM a później mam sobie jechać gdzie mi się tylko zamarzy.
Szkoda, że tak się już nie da.
Nie chcę by sobie przeze mnie coś złego zrobił. Wiem, że mnie kocha i to mocno, wytrzymał tyle mojego złego zachowania, moich zniszczonych szans, zawodów, wciąż ma nadzieję, że będzie jak dawniej. A mnie zbyt gryzie poczucie winy i to, co mu zrobiłam i nie umiem tego naprawić. Dlatego chciałam odejść. Ale on nie pozwalał, bo mówił, że świata poza mną nie widzi i naprawdę mógłby sobie coś zrobić z tęsknoty do mnie. Dodał, że poza mną nic go tu nie trzyma, że mu każdy dzień umilałam, byłam ucieczką od szaroburego codziennego życia. A jakbym zniknęła to świat by mu się zawalił i nawet studia czy rodzina nie miałyby znaczenia. Znam go i wiem, że to nie są puste słowa. Wiem, jak to jest i wiem, że w takich sytuacjach się nie żartuje, zwłaszcza jak widzę bardzo duże zaangażowanie z jego strony.
Że zniszczy we mnie to co dobre, że zmusza mnie do tego wyjazdu, że jestem naiwna, że tak daję mu się obrzucać, że nie mam w ogóle rozumu. I jak śmiem z nim kontakt utrzymywać po tych słowach skierowanych w rodzinę. Uważają, że robię błąd bo wszystko chcę rzucić a on nic z tego nie robi, on nic nie traci bo byłby na swoim. No i do tego sądzą, że jak tam pojadę to "będziesz na jego zawołanie, nic nie będziesz mogła sama zrobić." albo wstawki "nie jesz śniadania? A może KTOŚ Ci zabronił?".
I ja się z nimi zgadzam. Podobnie pisałam wyżej - Ty rzucasz wszystko i ryzykujesz bardzo wiele - a on niczym. Bardzo wygodne dla niego. Będziesz od niego bardzo zależna, bo nie masz tam rodziny, przyjaciól ani pracy, wręcz całkowicie na jego zawołanie. On za wiele wymaga. Nie podoba mi się to jego wymaganie od Ciebie poświęcenia i sposób w jaki to robi - że Ty narozrabiałaś, to teraz musisz odpokutować swoje winy poświęcając się całkowicie. To nie brzmi jakby on robił to, bo chce z Tobą być. To brzmi jakby on chciał być tym, kto ma kontrolę.
Druga sprawa - jak zareagowałaś, gdy on obraził Twoją rodzinę? Bo mnie by to grubo wkurzyło!
I sądzi, że jak wolę sobie ciągle "imprezować" to jest to niedojrzałe i jeszcze się widocznie nie wyszalałam. To, że on nigdzie nie wychodzi i mieszka w domu a do centrum ma daleko, to nie znaczy że ja, na stancji bez ingerencji rodziców i mieszkająca w centrum nie mogę nigdzie wyjść. To jeszcze NIE TAKI wiek by siedzieć na swoim, gotować mu obiadki i prać. To nic złego, że wolę czasem się wyszumieć. Oczywiście w granicach rozsądku. On na to jest wyczulony poprzez brak zaufania co mi zakomunikował.
Czyli pojedziesz do niego i będziesz siedzieć w domu, bo znajomych nie masz, a on z Tobą nigdzie nie pójdzie, bo woli TV i kapcie.
I znowu - jeśli on Ci nie ufa, to trzymanie cię na smyczy nie rozwiąże problemu. To jest naturalna reakcja, że im krócej on próbuje trzymać, tym bardziej Ty walczysz o wolność.
. Nie umiem w nim dostrzec nic dobrego już. On chciałby powrotu do tych dobrych chwil i mówił, że ma dość mojej bierności. Czuję, jakbym z nim już to ciągnęła na siłę, bo przywiązanie. Szkoda mi mimo wszystko tej relacji, bo naprawdę jest dobrym człowiekiem, ale poprzez moje akcje zaczął tak fiksować ale teraz już to ma za duży rozmiar. Mówił, że jeśli chce je odbudować to TYLKO na MIEJSCU. Bo inne możliwości zawiodły, co jest moją winą, bo za bardzo myślałam o tym, że nam nie wyjdzie na odległość a nie o tym, że UDA SIĘ.
Jak nie widzisz w nim nic dobrego, to po co to ciągniesz? Dlaczego chcesz wywrócić swoje życie do góry nogami dla faceta, w którym nie widzisz nic dobrego? Po co się zmuszasz? Jakbyś jeszcze chciała to naprawiać sama, faktycznie chciała - ale Ty się zmuszasz, bo się przyzwyczaiłaś. Pomyśl też, że np pojedziesz do niego, spróbujecie i mimo to Wam nie wyjdzie - będzie Ci jeszcze trudniej to zakończyć. Będziesz miała gdzie wrócić, do kogo?
Nie chcę by sobie przeze mnie coś złego zrobił. Wiem, że mnie kocha i to mocno, wytrzymał tyle mojego złego zachowania, moich zniszczonych szans, zawodów, wciąż ma nadzieję, że będzie jak dawniej. A mnie zbyt gryzie poczucie winy i to, co mu zrobiłam i nie umiem tego naprawić. Dlatego chciałam odejść. Ale on nie pozwalał, bo mówił, że świata poza mną nie widzi i naprawdę mógłby sobie coś zrobić z tęsknoty do mnie. Dodał, że poza mną nic go tu nie trzyma, że mu każdy dzień umilałam, byłam ucieczką od szaroburego codziennego życia. A jakbym zniknęła to świat by mu się zawalił i nawet studia czy rodzina nie miałyby znaczenia. Znam go i wiem, że to nie są puste słowa. Wiem, jak to jest i wiem, że w takich sytuacjach się nie żartuje, zwłaszcza jak widzę bardzo duże zaangażowanie z jego strony.
No brawo, jeszcze szantaż emocjonalny i groźby... Tak się nie odbudowuje związku, tak się nie odzyskuje zaufania. Szantaż to jest zwykłe świństwo. Teraz się ugniesz i już zawsze będziesz się uginać, bo jak z nim zamieszkasz, to będzie Ci jeszcze trudniej się wyprowadzić, a on swoją grę w "zrobię sobie coś" będzie prowadził w nieskończoność.
Jak masz się przenosić do niego, to dlatego, że CHCESZ - nie dlatego, że on Cię zmusza, albo szantażuje.
10 2017-10-31 10:41:10 Ostatnio edytowany przez inist245 (2017-10-31 10:59:56)
Witam serdecznie po dłuższej przerwie!
Sytuacja się drastycznie zmieniła, ale najpierw odpiszę na post wyżej.
Nie podoba mi się to jego wymaganie od Ciebie poświęcenia i sposób w jaki to robi - że Ty narozrabiałaś, to teraz musisz odpokutować swoje winy poświęcając się całkowicie.
Narozrabiałam wiele, z początku było idealnie, ale później zaczęłam wszystko psuć i odsuwać się od niego przez to, że dał mi to ultimatum. Ok, zrobiłam wiele złego, ale żeby w TAKI wiążący sposób wymagać ode mnie poprawy? Byłam gotowa być idealną osobą, tak jak na początku związku... Ale wiem, że pewnych rzeczy się nie zapomina. I ja go rozumiem, ale sam nie był święty. Gdyby nie jego zachowanie to byłoby może inaczej.
Druga sprawa - jak zareagowałaś, gdy on obraził Twoją rodzinę? Bo mnie by to grubo wkurzyło!
Obraził przez telefon, krzycząc mi to później. A ja na niego naskoczyłam, że nie ma prawa obrażać mi rodziny i za kogo on sie uważa.
Czyli pojedziesz do niego i będziesz siedzieć w domu, bo znajomych nie masz, a on z Tobą nigdzie nie pójdzie,
Czy ja wiem, raczej byłby chętny na wychodzenie. Chociaż nie wiem jakby to teraz było. Zaraz wszystko opowiem, jak tylko skończę cytować.
Pomyśl też, że np pojedziesz do niego, spróbujecie i mimo to Wam nie wyjdzie - będzie Ci jeszcze trudniej to zakończyć.
To dobry argument, bo jak mówiłam, psuło się między nami od dawna. I przyjazd niewiele by tu zdał, w cholerę by bolało to, że i tak i tak by nie wyszło a musielibyśmy się jakoś mijać na ulicy... Oj nie, nie.
Jak masz się przenosić do niego, to dlatego, że CHCESZ
Chciałam... Już nie chcę.
Dobra, to tak wygląda moja sytuacja teraz:
Nie pojechałam do jego miasta, zostałam u siebie
Rozstaliśmy się pare dni temu a zgrzyty były od miesiąca (ponoć dlatego, że mu tak w połowie września powiedziałam, że ówczesna toksyczna sytuacja mnie wykańcza i że przez to wszystko kocham go po prostu mniej a on nie umie z pamięci wymazać to, że powiedziałam mu to, że go już nie kocham. Dziwne, nie przypominam sobie takiej dosłowności. I dziwne, że właśnie tak nagle powiedział, że nie da rady. Pożegnaliśmy się parę dni temu twarzą w twarz. I tak miałam jechać na urodziny do jego kumpla, to uznałam że lepiej by to zakończyć face to face a nie jak gówniarze przez sms czy fejsbuka.
Przypadkowo miesiąc temu zaczął mieć bliższe stosunki z jedną koleżanką z uczelni (ona się jakiś czas temu rozstała z chłopakiem, to ten "mój" zaczął ją pocieszać - gdy potrzebowała pomocy skrzykiwała go i paru innych kumpli i znikał na cały dzień, bo biedaczka zraniona (wcześniej ją szczerze lubiłam, byłam spokojniejsza gdy miała swojego chłopaka) i mam wrażenie, że tego "mojego" ode mnie odciąga w każdy sposób, bo to niemożliwe by ot tak nagle miał na mnie wywalone gdy jeszcze miesiąc, półtora temu chciał sam z siebie to wszystko też ratować, że życie beze mnie nie będzie takie samo... A teraz? Bawi się doskonale! Parę dni temu (dzień przed moim przyjazdem) byli na imprezie w akademiku (on, ona i paru znajomych jego) no i wszyscy spali w jednym pokoju. Aż mnie skręca, jakby on mógł z nią coś ten tego, albo po prostu tulić a nawet całować. Szybko by się pocieszył... Nie wierzę, że to tylko koleżeństwo.
Jak u niego byłam, tzn zaprosił mnie na urodziny jego kumpla, to ciągle widziałam, że z nią pisał a nawet wysyłał serduszka na dobranoc, gdy mu o tym powiedziałam, to powiedział, że to tylko emotka a do tego przyjacielska - do mnie od dawien dawna tak nie pisał z powodu jak to sam określił, że i tak od dłuższego czasu było między nami źle. Czuję, że zaczyna coś ukrywać i tylko czekał na pretekst do zerwania by się ode mnie uwolnić i spróbować szczęścia z nią
Także mam nadzieję, że tyle faktów wystarczy. Wiem, że ja jej nie dorównam, bo ona jest blisko, bo jak on to określił, z nią może pogadać poważnie, lub głupkowato i jak coś to mogą na siebie liczyć. Mi zarzucił, że ze mną tak nie można... Jak, skoro była aż tak napięta atmosfera? Po tym jak wybrałam moje miasto, to chciałam się starać 200% by to przetrwało, przez to że świadomie wybrałam odległość od niego, jakoś mu pokazać, że mimo wszystko DAMY radę! Ale on tak z czapy powiedział niedawno, że jednak nie da rady, próbował się przemóc, ale nie wyszło. W sumie trochę go rozumiem, dawał mi tyle szans, ja je zmarnowałam, to może to już zmęczenie materiału. Nie mam do niego żalu, tylko mi po prostu tego wszystkiego szkoda. Obiecaliśmy sobie informację, jak któreś sobie kogoś znajdzie. Ale wciąż mam malutką nadzieję, że za mną zatęskni jak idiota wiedząc co stracił. A jak wybierze tamtą bo ŚWIETNIE SIĘ ROZMAWIA I JEST BLISKO, no to już pozamiatane i nie zamierzam go za to gnoić. Jego życie. Nie mam zamiaru być zazdrosną byłą. Widocznie ja nie byłam dla niego, różnica charakterów i to wszystko. Ale mimo wszystko będzie to bolało. Bardzo. Chociaż teraz czuję się taka... obojętna. Doceniam wspólne chwile, miłe rzeczy, plany (do tej pory jak przechodzę obok jubilera to strasznie mnie to wszystko boli) i w ogóle, ale wiedząc, że mimo wszystko nie próbował walczyć wraz ze mną od początku października, widząc moje cholerne zaangażowanie i skupił się na tej koleżaneczce... to sobie szczerze odpuszczam. Widocznie nie byłam naprawdę dla niego aż tak wyjątkowa i jedyna, skoro tak szybko się pociesza. To do niego niepodobne, więc myślę że ona ma coś z tym wspólnego.
Co o tym myślicie? Myślicie, że wróciłby kiedyś do mnie jak pies z podkulonym ogonem, czy będzie pokazywał mi na siłę jaki on to nie jest szczęśliwy?
Czy mam sobie zrobić tydzień przerwy od niego? By poczuł po prostu tęsknotę za mną i to, co stracił zamiast skupiać się na tamtej?