Witam. Ja i mój chłopak byliśmy ze sobą przez 4 lata. Niestety nie zostałam zaakceptowana przez jego rodziców, skreślili mnie już na samym początku. Niczego złego im nie zrobiłam, nawet nie dali szansy na poznanie mnie. Po prostu nie pasowałam do ich wysokiego poziomu i stylu życia i tyle. Przykre to bardzo, sytuacja trochę jak z filmu, ale niestety bez happy endu. Jego mama miała w planach zeswatać go z kimś kto by pasował. Jeśli o mnie chodzi, nie poddawałam się. Mój chłopak z początku również się nie poddawał, wspieraliśmy się nawzajem jako, że byliśmy też najlepszymi przyjaciółmi. Miał również zamiar zaangażować i poprosić o pomoc swoich przyjaciół, aby wpłynęli na decyzję jego rodziny. Wszystko jakoś grało. Była nadzieja. Postanowiłam nawet przełknąć jego uzależnienie od swojej mamy. Co mi ewidentnie przeszkadzało. Ale nie przyszło mi do głowy, że może zrezygnować z naszego związku tylko dla tego, że rodzina już zaplanowała jego przyszłość. Przecież nie można być aż tak zniewolonym. W dzisiejszych czasach? Byliśmy przez pewien okres wzorem może nie idealnego, ale super fajnego związku. W dobie materialnego, luźnego podejścia do związków, patrzenia na wygląd zewnętrzny, uprzedmiotawiania i stawiania seksu ponad inne ważniejsze rzeczy itd (uogólniam)- byliśmy tego wszystkiego przeciwieństwem.
Niestety z czasem wszystko miało się ku gorszemu. Mój chłopak zaczął podkreślać, że prawdopodobnie będzie musiał poślubić inną osobę. Że wcale nie chce tego robić oczywiście. I tak mijały nam dni. Czasem o tym rozmawialiśmy, chętniej jednak zamiataliśmy wszytko pod dywan... Na zasadzie -jakoś to będzie i trwajmy tak jak teraz i kontynuujmy związek... Przedwczoraj napisał mi, że musimy osłabić nasze relacje. Wkurzyłam się, czułam, że to za szybko i coś jest nie tak. Kochałam go, wiedziałam, że będzie mi ciężko, ale mimo wszystko nie chciałam przekreślać naszej przyjaźni. Prosiłam abyśmy byli przyjaciółmi. On niestety już zadecydował, że nie będzie dla mnie miejsca w jego życiu. Wczorajszej nocy prosił mnie dosłownie żebym sobie poszła, wykasowała go, wyrzuciła itp. Bo jeśli z nim dalej będę, skrzywdzi mnie jeszcze bardziej, nie może mnie kochać a w zasadzie to mnie nie kocha. Fajnie, pomyślałam, dwa dni temu mówiliśmy sobie "kocham cię" na dzień dobry i na dobranoc, a dziś już mnie nie kocha. Autentycznie zaczęłam szaleć bo zrozumiałam i dotarło do mnie jak bardzo cierpię i jak bardzo mnie to wszytko boli. Poczułam się jak jakiś pies albo gorzej. Nie szczędziłam swojego żalu, gniewu i niecenzuralnych słów. Zapytałam od kiedy mnie nie kocha i jak długo mnie okłamywał w związku z tym. Jestem zdania, że nawet najgorsza prawda jest najlepsza. Zresztą miałam prawo wiedzieć. A to co się działo dalej rozwaliło mnie kompletnie. Usłyszałam, że nie kocha mnie od wczoraj (nie wie jak to możliwe, ale jednak), że muszę wyzbyć się emocji bo ten świat jest podły i muszę się nauczyć być tak samo podła. Dodał jeszcze na koniec, że on już się nauczył i jest teraz inną osobą. Normalnie ludzie groteska.
Jestem totalnie zdruzgotana. Najgorsze jest to, że był moim jedynym przyjacielem. Zostałam sama bez żadnego wsparcia. Dla tego zanim udam się po pomoc do psychologa, postanowiłam, napisać tutaj. W nadziei, że znajdzie się jakaś osoba, która wesprze mnie miłym słowem, pocieszy choć trochę. Jak dotąd dostałam tylko kopa od mojego byłego już chłopaka z jakże wspaniałą radą na przyszłość oraz słowa takie jak: - takie jest życie po prostu idź dalej, - nie zawsze układa się nam tak jak powinno - życzę dobrej nocy.. W sumie każdy ma swoje życie, co kogo obchodzą cudze problemy. Ale mimo wszystko jest mi tak bardzo przykro, że jedyne co mogłam dostać zanim tutaj napisałam to parę chłodnych i pozbawionych empatii słów na odczepnego. No i to,że muszę szukać wsparcia u obcych mi osób.
Ps. A dorosłych facetów ssających jeszcze ( przepraszam najmocniej za wyrażenie) cyca swojej mamy, będę unikać jak ognia.