Hej, dobry wieczór Państwu, chyba potrzebuję się wyżalić... może instynktownie szukam wsparcia bądź przynajmiej zrozumienia, dosyć ciężko nosi się takie przemyślenia w pojedynkę na barkach
Mój problem dotyczy mojego jestestwa oraz społeczeństwa, w którym przyszło mi żyć. Jestem młodym mężczyzną, to przede wszystkim. Z rzeczy mniej ważnych, jestem inteligentym i mądrym człowiekiem, z wnętrza romantykiem, sentymentalnym, skromnym i małostkowym smętkiem, uwielbiającym zabawę w symbole, metafory i nadawanie błahym rzeczom cech ponadprzeciętnych, lubiącym dobrą rozmowę i kawę, z zewnątrz racjonalistą, ambitnym i narcyzowatym cholerykiem, lubiącym dominację i stawianie warunków, a co się tyczy mnie całego - jestem perfekcjonistą, co uwiera mnie zresztą, bo boli mnie to, że muszę wszystko zrobić najlepiej jak się da, z dopięciem każdego szczegółu, bo inaczej nie umiem. To zabiera mi czas, męczy i zajmuje głowę. Jednakże nie popadam w żadną ze skrajności, zazwyczaj jestem mieszanką tego i tego w takich proporcjach, że da się mnie znieść Tylko ja siebie nie znoszę, bo o wszystkim myślę godzinami, analizuję, a zaniedbuję banały i czasem potrzebuję odpocząć od ludzi i od świata, tak sam dla siebie. A potem brakuje mi ludzi.
Od zawsze kojarzę siebie z tym mną wewnętrznym, "ja" zewnętrzne zaczęło pojawiać się w ciągu mojego życia, począwszy od gimnazjum, gdzie powoli pojawiająca się potrzeba pokazania pozycji (głównie w celu uniknięcia jakichś pogróżek czy dyskryminacji) przekładała się na moje samopoczucie i samorealizację (bardzo mocno moje zdolności są związane z moim humorem, smutny niewiele zdziałam, radosny mogę przenosić góry, serio).
Dbam o wygląd, nie oceniam tego, czy w oczach kobiet jestem atrakcyjny bądź nie, ale nie pozostawiam go na pastwę smogu, potu i spalin z wydechu samochodów w mieście, w dodatku ćwiczę, i wychodzi mi to całkiem znośnie, na posturę raczej bym nie narzekał, jestem silny, sprawny, nawet zbudowany.
Jestem kreatywny, mam poczucie humoru, umiem dopasować się do poziomu rozmówcy, choć to czasem ciężki orzech do zgryzienia, umiem pozytywnie zaskakiwać i to lubię w sobie, potrafię zachować powagę i potrafię również być kompletnie niepoważny, śmieszy mnie niszowy poziom humoru (na szczęście nie ujmujący jeszcze w swych szeregach polskich kabaretów) i wydarzenia totalnie spontaniczne.
Według wielu ludzi jestem zdolny, jestem człowiekiem sukcesu, zdaniem innych marnuję się, lenie się, a mógłbym wiele więcej osiągnąć, wg mnie samego... cóż, nie mam niczego, czym bym się niesamowicie interesował (w sensie, że szalałbym za tym), nauka nigdy nie była dla mnie problemem (i może dlatego jej nie doceniam), czasem zbytnio spoczywam na laurach, a co najgorsze - nie czuję, bym gdziekolwiek pasował, i nie wiem czy to problem jest we mnie, bo nie nadążam za ludźmi, czy to problem jest w ludziach, bo ciągle są w tyle za mną.
Pomimo, że przeważnie jestem odważny, nie mam problemu z wyrażaniem swojego zdania, to mam problem z wyrażeniem samego siebie, tak bezpośrednio. Nie jestem typem człowieka, lubiącym chodzenie na imprezy, chlanie i tańczenie, a przyszło mi teraz żyć w takim momencie, że jest to niemal stałe wśród mych rówieśników zajęcie na weekend. Trudno jest mi więc poznawać nowych ludzi, jeśli ja sam nie idę i tak nie chleję. Z pewnością są przecież inne miejsca, wystarczy się rozejrzeć. Moje osiedle - ironizując, odsunięte od cywilizacji, znam ludzi jak własną kieszeń, większość to emeryci, nie jestem pozytywnie nastawiony na zawieranie nowych relacji damsko-męskich ze starszymi kobietami Moja szkoła - taki kierunek, że kobiet 6 na rok, znam wszystkie, z jedną wiązałem jakieś bliższe relacje, ale okazała się totalnym rozczarowaniem, cóż, to część gry. Trochę ta szkoła wpłynęła na moje relacje damsko-męskie. Przyszedłem do tej szkoły, będąc w związku i z myślą że ten związek przetrwa naukę, ale życie zrobiło mnie w konia. Od niemal 4 miesięcy jestem singlem. Moja siłownia - gdybym był desperatą, to zapisałbym się na pilates, gdzie kobiet jest od groma, ale wolę targanie żelaza, a tu liczba kobiet dość często zależy od tego, ile z nich przyjdzie towarzyszyć swoim chłopakom
W dodatku nie ma tu prawie żadnej w moim wieku bądź w takim, w którym by mnie to interesowało. Bieganie po bibliotekach za dziewczynami mnie nie interesuje, jak każde inne, dowolne miejsce, gdzie miałbym uganiać się za płcią piękną tylko dla samego faktu nawiązania z nią kontaktu, rozumiecie chyba, o co mi chodzi.
Chodzi mi o to, by kogoś poznać, ale nie traktować tego jako jedyną słuszną konieczność, a jako coś, co ma po prostu zaistnieć z potrzeby z dwóch stron.
A jeśli już kogoś poznaję... to okazuje się to rozczarowaniem. Kobiety w moim wieku przeważnie nie mają zainteresowań (w moim przypadku ciągle chcę czegoś więcej, dążę do czegoś idealnego, nie traktuję niczego jako stałe zainteresowanie, bo ciągle czuję się niespełniony, w ich przypadku nie ma zainteresowań, bo ich zaplecze jest po prostu puste, nie chcą niczym się interesować, bo im to niepotrzebne), rozmowa w cztery oczy przy mniej lub bardziej poważnych tematach to beczka soli, a we łbie balet, łycha i żeby się tym pochwalić na Snapchacie. Wyjście na spacer, na kawę? Nie, tylko piwko. Dla mnie piwo nie ma żadnej wartości, napiję się, jeśli trzeba, ale nie umrę, jak się nie napiję, napojem może być cokolwiek, to ma być tło do rozmowy/spotkania, a nie gwóźdź programu. Z kolei, jeśli ktoś zdaje mi się mieć jakieś wspólne ze mną cechy bądź poglądy, okazuje się, że w innych kwestiach totalnie przegrywa u mnie na starcie. Chodzenie na wystawy tylko dla absurdalnego prestiżu, bez nawet jakiegoś wydźwięku tej sztuki, uważanie się za niewiadomo jakiego artystę, zabawa w tumblry i te słynne cytaty "Jeżeli nie możesz mnie znieść, kiedy jestem najgorsza (...)", palenie papierosów dla szpanu i wybrzmiałe ego. Ktoś może stwierdzić, że słabo szukam. Na pewno ma rację.
Moim problemem jest właśnie trudność zaprezentowania samego siebie. Może niewiele osób wie, że zapewne jestem wartościową osobą (na podstawie opinii osób, z którymi mam stały kontakt), na pewno nie pustą i płytką i że mam coś do zaoferowania. Ale jeśli komuś pozwalam się już poznać, to ta osoba okazuje się.. cóż, takim ludkiem, który sobie żyje, bo żyje. Potrafię zauważyć, czy dana osoba chce coś w życiu osiągnąć, bądź odczuwa jakiś sens swojego bytu. Niestety, przeważająca większość nie jest ani trochę ambitna, niczym się nie przejmują, może dlatego tak wielu takich spotykam, bo są po prostu przeciętni, a przeciętnych jest dużo, jak to ze wszystkim, co się pod skalę Gaussa przyrówna.
Broń Boże nie naprawiam tym sobie swojego ego, po prostu znam swoją wartość i wiem, że traciłbym ją, jeśli chciałbym swoim kosztem nawiązywać głębsze relacje z takimi przeciętnymi ludźmi. A czasem myślę, że to mój jedyny wybór, bo w końcu zostanę sam jak patyk i mi psychika siądzie. Wspominałem, że wiele zależy od mojego humoru. Kiedyś już tak w akcie desperacji zrobiłem, to było straszne.
Wiem, że czasy chlania do umoru moim rówieśnikom kiedyś przejdą, część z nich "zmądrzeje", część z nich się nie zmieni, część z nich się pogorszy. Ale czy ja mam czekać na nich? Bez przesady. Zapewne jeśli mi jest trudno przedstawić siebie innym ludziom, to pewnie są w moim wieku podobni do mnie, którzy też mają problem z przedstawieniem siebie i dlatego mam problem ze znalezieniem kogoś przypominającego mnie lub mającego podobny pogląd na świat. Ale gdzie ich szukać, jeśli ja sam nie wiem, gdzie bym siebie szukał?
Niby nie powinienem się niczym przejmować, bo to ludzie tracą na tym, że mnie nie poznają, aniżeli ja, no ale proszę... nie da się tak uważać całe życie. Co mi z pieniędzy, tytułu naukowego, sławy, wpisz co chcesz, jeśli będę sam? Z kim mam się z tego wszystkiego cieszyć?
Mój post to trochę generalizowanie, ale pamiętajmy, że niestety nie wszystko się da w krótkiej i treściwej wypowiedzi uwzględnić ze szczegółami. Każdy człowiek to inna historia, to nie ulega wątpliwościom.
Właściwie, to nie wiem, po co to wszystko napisałem, jaki w tym sens, co to za sobą niesie, i co ja właściwie chciałem przekazać w tym poście, ale potraktujmy to jako antydepresyjną formę spędzenia kolejnej bezsennej nocy przy komputerze. W tęsknocie za byciem szczęśliwym, znajomością swojej wartości, zakochanym sercem, spokojną głową i odnalezionym sensem życia, i za czasami, w których nie myślałem jeszcze, że jestem zasranym Wokulskim swojego pokolenia, co to się między romantyzmem a oświeceniem odnaleźć nie potrafił. Miło byłoby, gdybym poznał kogoś, kto wywróciłby moje życie do góry nogami.
Pozdrawiam wszystkich i kłaniam się za poświęcenie czasu. Mile widziane wszelkie wiadomości.