Cześć wszystkim.
Chciałabym tu opisać problem, z którego od jakiegoś czasu zaczynam zdawać sobie sprawę. Główną rolę odgrywa tu moja mama, chociaż obecna sytuacja nie trwa od zawsze, a od jakiegoś czasu (kilka lat).
Moja mama jest dość cichą i introwertyczną osobą, ale też nerwową. Nie skłamię mówiąc, że poświęciła mi całe życie (wychowywałam się bez ojca). Jakieś dwa, trzy lata temu mama zaczęła mieć problemy zdrowotne (można to nazwać problemami żołądkowo-jelitowymi, które sama miałam w wieku licealnym i później). Zrobiono jej wszelkie badania, postawiona diagnoza nie wymagała przepisania jej leków. Z osoby ze sporą nadwagą stała się osobą z dużą (tak na oko) niedowagą. Skarży się na bóle brzucha, wymiotuje, ogólnie mówi, że czuje się źle (ale normalnie pracuje, nie siedzi non stop w domu). Jeśli coś w badaniach nie zostało pominięte to myślę (na własnym przykładzie), że jedyną rolę odgrywa tu już tylko psychika.
Obecnie moja mama bywa nie do zniesienia. Początek obecnego stanu rzeczy (a przynajmniej tak mi się wydaje) wiążę właśnie z momentem, kiedy zaczęła mieć te dolegliwości. Główną ofiarą jej zachowania jest moja babcia, czyli mama mojej mamy. Przyznam, że moja babcia potrafi być irytująca czy wkurzająca (jest to osoba po 70 i ma swój specyficzny styl bycia), ale jednocześnie cechuje się anielską cierpliwością. Dodatkowo skacze koło mojej mamy niczym służąca i stara się wyręczać w wielu obowiązkach, a przecież jest 20 lat starsza. Mama jej dogryza, przedrzeźnia, często się na nią wkurza z byle powodu, generalnie nigdy nie wiadomo, kiedy atmosfera stanie się napięta. Czasami jest śmiesznie, bo powiedzmy, że zachowanie mamy jest raczej humorystyczne. W większości przypadków jednak aż przykro na to patrzeć (dodam, że zauważył to nawet mój chłopak, przy którym mama i tak się trochę hamuje, a który widuje moją mamę naprawdę rzadko). Nigdy nie wiadomo kiedy pojawi się punkt zapalny.
Nie boję się stwierdzenia, że wygląda to na znęcanie się psychiczne.
Póki mama dokucza babci, a ta się śmieje albo nie reaguje, wszystko jest ok. Jeśli jednak babcia się postawi albo zwyczajnie zdenerwuje (a naprawdę dużo jej do tego trzeba), zaczyna się ogień (mama oburza się na ZACHOWANIE babci, nie widzi w tym swojej winy, obraża się, odgraża, że nie zrobi tego czy tamtego, nie pojedzie z nami gdzieś, gdzie miała jechać itd). Jeśli jestem akurat obecna i też się postawię (zdarzyło się to dwa razy, tzn. dwa razy powiedziałam mamie w twarz, że okropnie traktuje babcię i ją gnębi, i że jest to straszne - babcia później powiedziała mi, że jej zdaniem wtedy mama przyhamowała), to gniew mamy jest wzmocniony. Wczoraj rano miała miejsce taka sytuacja, mama obraziła się na śmierć, do dzisiaj nie odezwała się ani do mnie, ani do babci.
Jest mi tak cholernie przykro z powodu całej tej sytuacji i nie mam bladego pojęcia co robić. Chciałabym się odezwać do mamy, ale często pierwsza wyciągam rękę, więc tym razem wolę to przeczekać. To samo poradziłam babci. Szkoda mi babci, szkoda mi też mamy, jesteśmy tylko 3 - jesteśmy dla siebie najbliższą rodziną i mamy tylko siebie, a mimo to nie potrafimy razem spędzać czasu czy okazywać sobie miłości a nie złości. Kto wie ile czasu nam wszystkim pozostało, a ja już teraz wiem, że ktoś z nas będzie żałować swojego zachowania kiedyś. Pisząc ten post aż łzy cisną mi się do oczu bo wiem, że jest źle, a jednocześnie jestem zupełnie bezradna...