Poniższy post na pewno nie będzie należał do tych poukładanych. Od kilku tygodni targają mnie różne myśli od kompletnej rezygnacji i samotności nad ranem, ku myślom, że świat jest mój więc niech daje mi tego czego chcę. Wszystko zaczęło się od kolejnego w moim życiu zawodu miłosnego.
Może nie popadłbym w tę sinusoidę gdybym nie wyczuł chemii w tej relacji. Gdyby o początku było wiadomo, że to nie jest to. Jednak tak nie było tym razem. Uchodzę za ułożonego, miłego, sympatycznego faceta. Owszem mam pewne problemy przed śmiałością wobec nowo poznanych osób, stąd też ostatnia znajomość wywiązała się z portalu randkowego. Sam fakt pisania przez ten tydzień sprawia, że na spotkaniu nie czuję się przygnieciony, zestresowany. Po prostu jestem sobą.
Staram się o siebie dbać, chodzę na siłownię, biorę udział w wolontariatach, tu wychodzi moje dobre serce, na polu zawodowym na pewno wykazuje perspektywy (studiuję i mam ogromne ambicje). Z mojej perspektywy wszystkie sprawy mam w garści, ogarniam wszystko to co spotyka mnie w życiu oprócz jednego podłoża. Tym podłożem są właśnie sprawy sercowe.
W swoich ostatnich podbojach miłosnych wydaje mi się, że wychodziłem na ogarniętego faceta. Wiedziałem czego chcę, miło spędzaliśmy czas, codziennie rozmawialiśmy, nie bawiłem się w żadne gierki, dążyłem skutecznie do kontaktu fizycznego. W tym momencie czuję momentami, ze jestem facetem z krwi i kości. Czuję, że nie mam co się użalać bo zachowywałem się jak facet i kończyłem sprawy jak facet. Czułem, że jestem wiele wart. Ale po chwili przychodzą mi refleksje, że wszystko jest ok, jestem sobą zarazem dając z siebie 100%. Wiem, że kobieta czuje się swobodnie w moim towarzystwie, że zawsze mam pomysł na wieczór i miło spędzamy czas, że czuje się bezpieczna i że czuje się jak prawdziwa kobieta, gdy zawsze otworzę jej chociażby drzwi do auta. Pomimo tych "starań", a raczej naturalnych nawyków nie udało mi się stworzyć udanego i trwałego związku.
Posiadam konta na portalach randkowych, toczę niemrawe rozmowy z kilkoma kobietami, ale nie sprawia mi to przyjemności. Znajomi mają już wieloletnie związki, w związku z tym większe wypady na miasto są już przeszłością, stąd taki stan rzeczy. A moje otoczenie nie sprzyja w poznawaniu nowych koleżanek. Na portalu nie ma obecnie takiej kobiety z którą rozmawiałoby mi się ciekawie, z którą mógłbym się wciągnąć w rozmowę. Oczywiście mam pewne wymagania co do kobiety i nie szukam desperacko pierwszej lepszej, ale też nie pociągają mnie eleganckie kobiety, które bywają porównywane do ideałów. Poszukuję ładnej kobiety, która ma coś do powiedzenia i ma coś w głowie, u której zobaczę tę normalność. Tę normalność dostrzegam w szczegółach, na przykład szczegółem może być dostrzeżenie potu na bluzce partnerki, czy fakt że musi rozpalić w piecu. Ludzkie uczynki, ludzkie słabości a nie kreowanie się na diwy.
Jak widać nie mam wielkich wymagań, jestem ogarniętym facetem (tak mi się wydaje), przy indywidualnych spotkaniach naprawdę jest świetnie (potrafię rozbawić, rozpalić byciem sobą, a nie jakimiś chamskimi gierkami), potrafię się odpowiednio zatroszczyć o kobietę jednocześnie nie ganiając za nią jak głupi, pracuję nad swoim ciałem, nie wyglądam tragicznie (mam taką nadzieję, bo to już subiektywna opinia każdego ). Pomimo tego wszystkiego nadal nie potrafię znaleźć odpowiedniej kobiety z którą po prostu mógłbym się dzielić tym co potrafię od siebie dać. Moje obecne życie to sinusoida od bycia pewnym siebie facetem myślącym, że to wszystko to kwestia czasu do faceta, który jest zrezygnowany i niedoceniony. Faceta, któremu brakuje osoby z którą mógłby się dzielić swoimi sukcesami i jednocześnie szukać oparcia w momentach porażki oraz tego, który chciałby to wszystko odwzajemniać.
Czuję pewien niedosyt, że to nie jest wszystko co chciałem z siebie wyrzucić, ale z drugiej strony już nie wiem co mógłbym dodać. Czy coś może być we mnie złego co sprawia, że nie jest dane mi stworzyć udanego i trwałego związku?