Witam,
Proszę Was o rady.
Jestem w związku ok 2 lata. Jest to relacja udana. Ja jestem z Nim szczęśliwa on ze mną jak twierdził również. Nie dawał mi nigdy powodów do zmartwień, niepokoju. Zawsze się odzywał. Zero problemów. Oczywiście to działa w dwie strony. Niestety kilka dni temu to się zmieniło, żałuję jak cholera ale już trudno cóż mogę zrobić?
Pokłóciliśmy się, tak wiem kłótnie się zdarzają... mimo tego, że rzadko się na mnie denerwuje stracił cierpliwość i widziałam jak ten gniew się z niego wylewa. Czy miał powody? i tak i nie.... miał do nerwów ale nie do takiego zachowania jakie teraz odstawia, ja przesadziłam i naskoczyłam na niego w wyniku czego powiedziałam kilka słów za dużo, które go zabolały. Powiedział, że jest zły na mnie i chce pobyć sam. Uszanowałam jego decyzję. Nie odezwał się do mnie już w ogóle. Na drugi dzień oczywiście poczuwając się do winy przeprosiłam go niestety usłyszałam tylko, że on też zachował się źle ale nie chce mu się za bardzo gadać, ja na to w porządku ale i tak przepraszam.
Zapytałam czy chce skończyć Nasz związek dostałam odpowiedź ''nie''
Do dzisiaj cisza (dzień 3), nie odzywa się do mnie dalej. Ja po prostu czekam, nie narzucam się nie wydzwaniam, mam nadzieję, że mu przejdzie.
Słyszałam, że takie zachowanie powinno się ignorować, że jak się raz na coś takiego pozwoli to będzie się powtarzało ale mi jest cholernie ciężko. Nie śpię, nie jem... nie funkcjonuję ale twardo czekam. Boję się, że te ciche dni nigdy nie miną dlatego powiedzcie mi jak to wygląda z Waszej strony?
Czy dobrze robię? Czy mam jeszcze czekać i łudzić się, że da znak życia? Bardzo się martwię, że coś zepsuję albo że już to zrobiłam.