Witam, w przeszłości, na ogół z przerwami kilkuletnimi, pisywałem na tym forum w różnych sytuacjach swojego życia, i miałem różne profile zbo po tych przerwach zawsze zapominam. Obecnie jest ono niby stabilne, choć konieczne ciągle do zmiany. Tym razem pisze bardziej by podzielić się całościowo swoją historią i wysłuchać jakby komuś się chciało opinie na jego temat.
1.Wychowanie-pochodzę z rozwiedzionej rodziny. Rodzice się absolutnie nienawidzą. Tak było z mojego punktu widzenia od zawsze. Jak byłem mały byłem wywożony to przez jednego to przez drugiego. DO 12 roku życia mieszkałem głównie z ojcem, matki nie było. Potem matka mnie zabrała, dwa dni później widziałem jak ojciec z furią ją zaatakował. Matka poznała faceta, obecnie jej mąż. Konflikty między nim a mną ciągle narastały. W końcu pojawiły się takie zjawisko jak rzucenie obiadu na podłoge, wyginanie palców. Przy jednej sytuacji byłem duszony itp. Grożby pobicia, albo policją. Uciekłem, miałem wtedy 17 lat. Zamieszkałem z ojcem. Na śniadanie dowiadywałem się że "twoją matke ku.. trzeba dojechac w sadzie", a na kolacji że "jestes szpiclem tej ku...". Znów uciekłem. Mieszkałem w hostelu, najlepsi koledzy to eks-dilerzy narkotyków. Jak skończyłem liceum mieszkałem już sam, utrzymując się z alimentów. W międzyczasie matka się mnie wyrzekła w związku z jakąś sprawą sądową między ojcem a matką.
2.Gdzieś w okolicy końca gimnazjum początka liceum pojawiła się w mojej głowie idea życia samotnika-idealisty. Czytałem już wiele książek historycznych i gdzieś tam znalazłem inspiracje. Przez większość swojego życia nie czułem w sobie najmniejszej potrzeby założenia rodziny w przyszłości, wydawało mi się to śmieszne, a pod wpływem inspiracji zbędne. Chciałem poświęcić się wyższym wartościom jak uwazałem.
3. Nie wiem czy jestem pod tym względem standardowy czy nie ale odnoszę wrażenie że dość łatwo mi było w życiu zauroczyć się. Pamiętam jakie wczesne kolonie, czy gimnazjum, szybko rodziła się we mnie jakaś fascynacja choćby wobec nie znanej dziewczyny. W liceum właśnie coś takiego pojawiło się wobec koleżanki z klasy. Ale byłem wtedy kosmicznie nie śmiały. Dosłownie nie potrafiłem się do niej odezwać. Nie rozmawiałem z nią i nie odzywałem się do niej cały ten czas. Jej to odpowiadało. Coś się we mnie tu zmieniło na początku studiów. Stałem się nagle bardzo towarzyski i pewny siebie. Wpadłem w towarzystwo dwóch koleżanek. W jednej z nich się totalnie zakochałem. Nigdy nie byłem aż do dziś w związku, ale relacja z nią była piękna. Wspaniała. Nasze spotkania były magią, i nie tylko ja tak uważam, ale i ona. Jednak moją miłość odrzuciła. Świat mi runął. To był dramat. Przez kilka miesięcy czułem się jakby brakowało tlenu. Straciłem zdolność do życia, a każdy dzień to cierpienie. Przez kilka pierwszych tygodni jeszcze utrzymywaliśmy bliskie relacje. Zawsze jak mnie potrzebowała wspierałem ją. Wpadła w jakiś dziwny związek, wiecznie z nim skłócona zwierzała mi się a ja ją uspokajałem. ALe nie mogłem tego wytrzymywać więc całkowicie zerwałem tą relacje i traktowałem ją jak tamtą w liceum. Po 9 miesiącach od odrzucenia przyszła i powiedziała że żałuje i chce "dać nam szanse". Było za późno.
4. Odkochałem się m.in. dlatego że wpadłem w towarzystwo innych koleżanke i się zakochałem w jednej z nich. Tym razem moje zachowanie były totalnym dnem. Bałem się odrzucenia więc dusiłem w sobie uczucie do niej. Powstrzymywałem je. Bałem się zachowywać tak jak poprzednio, bezkonfliktowo, więc byłem zawzięty, konfliktowy. W dodatku idea z młodości o samotnym życiu zaczęła być we mnie coraz silniejsza. Konflikty z nią generowały we mnie dodatkową wściekłość. Wściekłość, strach, rządza samotności spowodowały że przestałem się do niej odzywać, mijałem ją na korytarzu bez słowa. Dowiedziała się ode mnie o moich uczuciach bo nie mogłem się powstrzymać jednak mnie nie odrzuciła. Pomimo naszych konfliktów kilka tygodni później dała mi znak że chce spróbować. Z pogardą odrzuciłem tą możliwość.
5.Byłem już fanatykiem samotności i poświęcenia dla nauki. Od dziecka czytałem ksiażki. Fascynowała mnie historia, potem biologia i matematyka. Rozważania filozoficzne, było to we mnie ogromnie silne. Wszystkie te problemy uczuciowe na takiej czy innej płaszczyźnie osłabiały mój zapał. Żywiłem głęboką pogarde do uczuć, do relacji międzyludzkich. TRaktowałem to jako zwierzęce potrzeby, żałosne, niskie. Tylko nauka nas, ludzi wywyższa. Niszczyłem więc w sobie uczucia, emocje. Do wszystkich. Do końca nie zniszczyłem tylko uczucia do tej dziewczyny, ale i tak byłem z siebie dumny że ją olałem.
6.Miałem też przez te wszystkie lata kolegów i koleżanki. Byłem fanatykiem piłkarskim. Angażowałem się w dyskusje polityczne. Trenowałem sztuki walki. W każdej tej dziedzinie niszczyłem relacje z ludźmi. Kpiłem z nich. Utraciłem w końcu wszystkie znajomości. Tego chciałem.
Żyć jak Isaak Newton, cesarz Julian, Sherlock Holmes... itd.
6.Odnosiłem coraz większe sukcesy w nauce, i byłem coraz bardziej samotny. Tego chciałem. W końcu któregoś dnia spytałem siebie, czysto teoretycznie-nigdy nie byłem w związku, czy na pewno warto tak?
To pytanie skończyło się kompletną rozpaczą. Wpadłem w depresje. Nagle wszystkie tłumione uczucia emocje wybuchły. Samotność mnie wściekle zaatakowało generując fatalny ból. ALbo to ten ból, albo jakbym chciał naukowy umysł zmusiły mnie do zmiany podejścia do życia całkowicie. Uznałem że mój ideał samotności to ten błąd który mnie zniszczył. Wraz z uczuciami i emocjami naszły mnie wstyd i żal za wszystkie zniszczone relacje. Zacząłem przepraszać, naprawiać. Uznałem że tylko relacje z ludźmi wyzwolą mnie z depresji. Udało się nawiązać nowe przyjaźnie. I depresja przeszła. Ale zanim do tego doszło minęło pół roku. Największy ból, największy wstyd to wyparcie się miłości gdy ją miałem na wyciągnięcie ręki. Obrażanie się na ukochaną za nic. Niszczenie uczucia do niej zupełenie bez powodu. Prześladowały mnie i prześladują do dziś obrazy gdy się z nią tak fatalnie pokłóciłem i zmusiłem do wściekłości na nią. Uznałem że w życiu zrobiłem dużo dziwnych rzeczy, to zrobię jeszcze jedną. Chciałem do niej napisać i się spotkać. Jak będzie szansa to naprawić, jak nie to chociaż przeprosić. Nie chciała się spotkać, odpisywała ale na spotkanie nie była chętna, później się dowiedziałem przyczyny, miała i ma chłopaka, oficer, wydaje się świetny gość. Napisałem długi tekst z przeprosinami, opisem jaka wspaniała była dla mnie, i próbą wytłumaczenia dlaczego się tak idiotycznie zachowałem.
7.Depresja spowodowała że w nauce totalnie osłabłem. Plan doktoratu się nie zrealizował w pierwszy podejściu. 4 miesiące pogrążałem się w długu, byłem bliski totalnego dna na płaszczyźnie zawodowo-finansowej. Znów się odsunąłem od ludzi, musiałem to zmienić. Udało się w końcu. RObię doktorat.
8.Mam już jakiś przyjaciół. Codziennie analizuje swoje zachowanie. Traktuje ich jak świętość. Swego czasu byłem na terapii, może wróce, jak pieniądz pozwoli, i uznam że Freud aż tak mnie nie wkurza. Brakuje ukochanej, ciągle męczą obrazy co zrobiłem gdy miałem szanse na miłość. Teraz wszystkie koleżanki w związku. Trochę próbowałem na portalu towarzyskim. Z jedną dziewczyną fantastycznie się rozmawiało, ale nie powiodło się w końcu z różnych przyczyn. Już nie mam cierpliwości do tych portali. Pomyślałem że wróce do realiów, jako doktarant często bywam na uczelni, może zacząć zagadywać studentki? Może się uda coś. Musi się udać. Bez miłości nie uda mi się nic w nauce i w życiu.