Mam 20 lat i nie byłam w żadnym związku, na żadnej randce. Nie wiem jak mam poznać tego jedynego skoro nawet z kolegami nie potrafię rozmawiać.
Strasznie ostatnio zaczyna doskwierać mi samotność, szczególnie w nocy kiedy kładę się spać. Moje koleżanki mieszkają na stancji z chłopakiem, śpią, kąpią się z nim a ja nic.
Strasznie zazdroszczę małżeństwom, parom, że mogą ze sobą uprawiać seks (planować to, brać tabletki, prowadzić takich rzeczy, spróbować jak to jest i planować kiedy to zrobią) i cieszyć się tym. Ponadto, jeździć razem na wycieczki, spędzać ze sobą czas, rozmawiać.
Ta zazdrość mnie wyniszcza, bo chciałabym być z kimś. Mam dość patrzeć na puste łózko w moim pokoju. Jednocześnie wiem, że nikt mnie nie pokocha, bo mam problemy z sobą (chodzę do terapeuty) przez toksyczną relację z dziadkami(byłam ofiarą przemocy psychicznej jak i fizycznej). Marzę sobie o miłości i jest fajnie do momentu aż uświadomie sobię, że to nigdy się nie stanie - zaczyna się gorzki płacz.
Rzuciłam studia, siedzę w domu. Chodzę na studium wieczorowe co 2 tyg. ale tam są same dziewczyny. Ponadto ostatnio mam dziwne zaburzenie - boję się, że zwymiotuję jak wyjdę na dwór.
Kto zechce taką osobę jak ja?
Jestem nieśmiała, marudna.
ALE JESTEM CZŁOWIEKIEM, CHYBA MIŁOŚĆ JEST LUDZKA, PRAWDA? Czemu to, że chce kochać i być kochaną czyni mi "gorszym" człowiekiem?
Coraz częściej myślę o śmierci, bo nie widzę sensu żyć dalej skoro czuje się nieszczęśliwa, niekochana. Czuje się jak w potrzasku rutyny, nie wierzę, że coś zmieni się w moim życiu.
Jednocześnie strasznie mi głupio,że mam takie desperackie myśli. Staram się przez ten okres nie zagadywać do nikogo, żeby nie wyglądać na desperatkę(mówię sobie w myślach: "mam desperackie myśli, więc to nie czas na miłość -zapomnij że istnieją mężczyźni"). Jak gdzieś wychodzę to wyrzucam myśli, że "chce mieć chłopaka", ignoruję mężczyzn, na żadnego nie patrzę, bo nie chce być desperatką.
Podobał mi się instruktor jazdy ale był zajęty(mówił, że jestem ładna, dotknął mnie raz jak pomagał mi z podwyższeniem siedzenia, często się patrzył i tak długo prosto w oczy, jak kończyły się wykłady to żegnał mnie "cześć < imię>" i nie zauważyłam, żeby innych tak żegnał - potrafił gadając w grupce przerwać rozmowę i powiedzieć 'cześć <imię>")