Witam,
Dzisiaj, już tym razem nieco bardziej oficjalnie chciałbym z wami porozmawiać w rzeczonym temacie. Czytając tematy na forum, rozmawiając z ludzmi na co dzień ( w tym z kursantami) - odnoszę wrażenie, że cała masa ludzi myśli że poznawanie innych nowych całkowicie nieznajomych osób ( w tym w celu potencjalnie matrymonialnym) to zagadnienie o poziomie trudności fizyki kwantowej... kiedy moim osobistym zdaniem jest to bardzo proste przy odpowiednim nastawieniu.
Jestem ciekaw waszych spostrzeżeń i uwag w temacie... jak i tego co uważacie za bolączkę współczesnych singli w tym kraju.
Ze swojej strony na dobry początek powiem, iż moim zdaniem ludzie nie poznają innych ludzi (tudzież materiału na partnerów) bo zamykają się na to poprzez swój brak otwartości - i tutaj można przez to rozumieć zarówno kursowanie na linii praca->dom ( a tym samym zamykanie się czterech ścianach) jak również nie włączanie się do rozmowy gdy to druga strona wychodzi z inicjatywą.
Według mnie największą bolączką współczesnych singli w naszym kraju jest brak pewności siebie i niechęć do ograniczania swojego własnego strachu przed odrzuceniem ( jak dla mnie nie da się go wyeliminować ale można go znacząco ograniczyć, skutkiem czego przestaje wtedy paraliżować nasze działania).
U Panów objawia się to jak dla mnie tzw regułą 9-tki: tj że na 10 spotkanych podobających się danemu delikwentowi kobiet do aż 9 nie podejdzie i nie odezwie się ani słowem. Można to zwalać na rzeczony strach przed odrzuceniem ale jak dla mnie bezzasadne jest jakiekolwiek tłumaczenie tego irracjonalnego zjawiska, bo w końcu najgorsze co może człowieka spotkać to odmowa... i tyle.
Ma się 50/50 a można wiele zyskać, szkoda tylko że co niektórym trzeba to wbijać do głowy ciężkim młotem.
U Pań? Moim zdaniem przeświadczenie tego, że to tylko do faceta należy pierwszy krok, że ma się domyślić, że w końcu sam od siebie trafi się "dobry materiał" na partnera. Musze przyznać, że irytuje mnie takie podejście bo moim zdaniem to jest powierzanie jednej z najważniejszych kwestii w życiu ślepemu losowi i zdanie się na niego... zamiast posiadanie wymiernego wpływu na jakość poznawanych facetów. Ale to moje zdanie.
Zgodzę się, że drugiej połówki nie szuka się na siłę - skutkiem czego nie należy rzucać się na pierwszą sensowną - lub mniej osobę byle nie być samemu/samej. Tyle, że jak dla mnie wiele osób płci obojga w sposób patologiczny myli otwartość i chęć poznawania ludzi z szukaniem kogoś na siłę. Dla mnie to troszkę wygląda jak usprawiedliwianie samemu przed sobą swojej bierności a konkretnie braku jakichkolwiek działań w celu zmiany tego stanu rzeczy.
Przyznam, że po dziś dzień denerwuje mnie kiedy nastolatkom daje się rady w stylu, że " sam/a się znajdzie", "masz jeszcze czas całe życie przed sobą" - chyba dlatego, że cała masa moich kursantów/ek słuchała pierdół tego rodzaju skutkiem czego co niektórzy obudzili się w wieku 30 lub grubo 30+ i zorientowali się, że sam się jednak chyba nie znajdzie... albo robią coś bardzo nie tak jak trzeba.
Pozostaje jeszcze temat stawiania sobie barier. Dużo mógłbym na ten temat napisać... ale zamiast tego chyba lepiej będzie umieścić cytaty z wywiadu z Panią Karoliną Szostak autorstwa Pani Agnieszki Litorowicz-Siegert zamieszczonego w Twoim Stylu.
Link do zródła: http://www.styl.pl/magazyn/news-dziewcz … Id,2370105
Małe wyjaśnienie: wybrałem akurat ten artykuł dlatego, stanowi mojej ocenie świetny warsztat na potrzeby tego tematu... zwłaszcza, że mamy w nim do czynienia z 3 "kobietami sukcesu w wieku 30+, które również są same.
Do rzeczy:
"Kiedy czuję, że mężczyzna, który mi się podoba, chciałby się zbliżyć, chowam się za niewidzialnym murem, usztywniam. Sama tworzę barierę. Może to wynika z lęku przed odrzuceniem? Przed rozczarowaniem, że ja wyślę sygnał, a on go zlekceważy? Rozumiem, że takie zachowanie nie jest dla facetów komfortowe. Jednak trochę się dziwię, że odpuszczają sobie przebijanie się przez mur. Moim zdaniem mężczyzna, któremu zależy na kobiecie, powinien o nią walczyć, nie zrażać się. No więc w efekcie - choć niektórzy tak sugerują - nie jestem księżniczką, która ma wielbicieli na pęczki."
Żeby nie było, będę pisał tylko o facetach, których uważam za "prawych" i fajnych.
To, że nie jest komfortowe to jak dla mnie mało powiedziane. Bardzo pewni siebie faceci owszem spróbują się przebić... ale nawet oni się zniechęcą kiedy takie zachowanie będzie się powtarzać. Nikt nie lubi się przebijać przez sztuczne stawiane bariery ( bez względu na płeć) i tworząc takowe można zostać łatwo określonym, mianem manipulanta/tki albo kogoś o mocno zawyżonym poczuciu własnym wartości, który na innych patrzy z góry. Z resztą czy kobiety lubią przebijać się przez mur barier, które stawia im dany facet? Śmiem wątpić...
Idąc dalej, patrząc na powyższą wypowiedz... o co ten facet ma walczyć skoro danej kobiety w ogóle nie zna? Może co najwyżej powalczyć o uwagę i o to by spróbować miło porozmawiać tudzież ewentualnie spróbować rozwinąć tę znajomość. Jeśli trafi na mur to sobie zazwyczaj odpuści i pójdzie. Ale to moje zdanie.
Autorka mówi o nie zrażaniu się co jak dla mnie niestety jest hipokryzją bo sama w temacie nic nie robi niestety. To jest troszkę stawianie się w uprzywilejowanej sytuacji, że jej potencjalny partner, powinien sam ją zauważyć potem wyczytać z jej zachowania, że może potencjalnie spróbować sił (zwłaszcza jeśli nie daje ona żadnych sygnałów) a potem przebijać się jeszcze przez sztucznie postawione mury - które człowiekowi z zewnątrz mogą przypominać coś na kształt gierek albo checklisty do spełnienia.
Być może stąd sugestie odnośnie księżniczki - moim zdaniem niestety zasadne, choć patrząc na kształt wypowiedzi dana Pani raczej nie jest tego świadoma, a to już jest smutne i szkodliwe.
"Chociaż zdarza się, że po miesiącach pustki jednocześnie chce się ze mną umówić kilku mężczyzn. Nie mogę spotkać się ze wszystkimi, więc wybieram jednego. Okazuje się, że to "pudło", ale tamci już odpłynęli, więc znowu zostaję sama. Może mam po prostu złą strategię..."
Bingo, moim zdaniem to jest tragiczna strategia, którą powiela bardzo wielu ludzi.
Załóżmy hipotetycznie, że "kilku" to 3 lub 4. Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem jest rozłożone w czasie spotkanie się z każdym, na dodatek jest to bardzo łatwe do realizacji i wytłumaczenia. Wszak kto takie kobiecie zabroni poznawać nowych ludzi. Na dodatek nie każda randka musi być randką. W niektórych przypadkach może to być co najwyżej kawa z nowopoznanym facetem... a po rzeczonym spotkaniu się wie, że:
a) już nigdy więcej się z tym facetem nie spotka
b) nadaje się tylko na kolegę/znajomego i przy okazji drugiego spotkania można mu to śmiało powiedzieć.
c) jest niezle ale nie wiem co z tego będzie - wówczas można się spotkać jeszcze z 2 razy o ile facet dalej będzie wychodził z inicjatywą i się "starał". Wówczas załóżmy na 3 spotkaniu podjąć decyzję czy stosujmey punkt a, b czy d.
d) fajny facet, ciekawy - może warto dać szansę i zobaczyć czy nam wyjdzie...
Oczywiście, dotyczy to tylko początków z początków...
Ale się nie zamartwiam. Naprawdę wierzę w teorię "dwóch połówek pomarańczy". Jeśli ktoś jest komuś przeznaczony, to się w końcu znajdzie.
Owszem taki człowiek się "sam znajdzie"... jednak moim zdaniem tylko w przypadku jeśli "poszukujący" będzie się właściwie zachowywał i wysyłał właściwe sygnały.
Nie można płakać, że nie można znalezc fajnego materiału na partnera/kę jeśli jednocześnie jest się częściowo zamkniętym na ludzi, stawia im sztuczne bariery albo (pozornie) epatuje wyniosłością czy zarozumialstwem. Należy oczywiście wspomnieć i podkreślić, że pozory mylą. Tylko zastanówmy się... jakie zdanie wyrobi sobie osoba wychodząca z inicjatywą i przełamująca nieśmiałość, jeśli zostanie potraktowana w powyższy sposób. Stereotyp księżniczki niestety nie wziął się w powietrza... podobnie jak kilka innych stereotypów dotyczących mężczyzn.
Moim zdaniem ludzie "sami się znajdują" tylko kiedy niejako im na to pozwalamy i pozwalamy również sobie na spotkanie ich.
Mówię otwarcie o tym, że chciałabym być w związku.(...)
Ale czy mam udawać, że nie czekam na miłość? Przecież ja jej pragnę, czuję, że jestem gotowa na bycie w związku.
Klasyka. Tylko co z tego, że jest się gotowym i się czeka... skoro jednocześnie ucina się w ten czy inny sposób wszystkie możliwości... czy to poprzez złe decyzje czy poprzez budowanie barier.
Gorzej, że o ile w wywiadzie potrafię się otworzyć, w normalnym życiu jestem wstydliwa. Zawsze tak miałam.
Kiedy byłam nastolatką, na ogół w relacjach z chłopakami zachowywałam się jak kumpela, brat łata. Ale wystarczyło, że pojawił się przystojniak, który okazywał mi zainteresowanie, w jednej chwili wycofywałam się i spinałam. To mi zostało.
Kolejna klasyka - zawodowo ma się to wyćwiczone ale w relacjach indywidualnych z ludzmi - nie. Kobiety często określają to mianem wycofywania się i spinania - męzczyzni bardzo często odczytują to jako brak zainteresowania i odpuszczają sobie. Ale to moje zdanie.
Ale przyznaję, że raz na jakiś czas samotność dopada mnie bez okazji i znienacka. Wtedy się zatrzymuję, zastanawiam: "ile to jeszcze potrwa?".
Pewnego razu uczeń zapytał mistrza: "Jak długo trzeba oczekiwać na zmiany?"
Mistrz odpowiedział: "Jak chcesz oczekiwać - to długo!"
Niestety dotychczas nie znalazłem podobnego artykułu w którym byłoby opisanych kilku męskich "singli" więc nie mogę się do tematu odnieść bardzo wymiernie. Jeśli ktoś zna taki o proszę o namiar albo wypowiedz w temacie.
Tyle na dobry początek... tytułem pilotażowego postu. Jestem ciekaw Waszych MERYTORYCZNYCH i kulturalnych opinii/sugestii.
Forumowym frustratom/tkom podziękuję na wstępie bo nie interesuje mnie słuchanie czyichś przytyków. Założyłem ten temat z chęci rozpoczęcia ciekawego i merytorycznego dialogu, może co niektórzy przy odrobinie wyciągną z niego coś co uznają za praktyczne.
Zapraszam więc do dyskusji... tych, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia i jednocześnie nie brak im odwagi by to ubrać w słowa!