Rozstanie dało nam naprawdę wiele, tak wiele, że mogliśmy do siebie wrócić. Wydawało się, że teraz, po obustronnej pracy u psychologa, może być tylko lepiej. Nauczyłam się akceptacji bardzo wielu rzeczy. Nauczyłam się odpuszczać, nie nakręcać się o duprele, nie dramatyzować.
Tylko są rzeczy, które niezdrowo byłoby zaakceptować, dla związku niezdrowo. Naprawa klamki o 1 w nocy zamiast pójście łóżka. Wymówki na unikanie seksu, zwodzenie mnie, że jest ochota, ale fakty mówią inaczej...bo dlaczego po tygodniu muszę się "dopraszać"? Wypieranie. Robienie z siebie ofiary. Brak pokory. Potrafię dzisiaj to wszystko nazwać. To wszystko, co było kiedyś powodem naszego rozstania, a wydawało mi się, że w sobie zmienił (chciałam w to wierzyć?) wraca teraz. Zaczyna się niepozornie. To nie są moje lęki czy przekonania z przeszłości, to są fakty.... Jestem dziś kobietą świadomą siebie i wiedzącą, czego chce. Zdecydowałam się zaufać ponownie, ale czy nie jestem robiona w konia? Akceptuję tak wiele, a oskarża się mnie jednocześnie o dziwne oczekiwania (gdy o 2 w nocy, po kąpieli, on szuka w sprzątniętej kuchni rzeczy do sprzątnięcia - np zdejmuje talerze z suszarki gdy ja czekam w łóżku - trudno nie mieć pretesji i każdy by się dziwił?? czy ja już dostaję na łeb??). Podobno mam cały czas oczekiwania. Kiedy proszę go, żeby podał przykłady, kiedy tak się dzieje - to jak zwykle słyszę, że, no teraz, to nie znajdzie przykładu. Do cholery!! Stałam się najfajniejszą wersją samej siebie, jasne, mam wady, ale zrobiłam ogromny krok w mojej samoświadomości, staram się!
Wiem, że napisałam w dużym skrócie ale poszukuję nowych pomysłów, dlaczego to wszystko tak jest - może odpowiedzi na pytanie, czy byłam/jestem naiwna...Może mam klapki na oczach...Może mieliście podobne doświadczenia? Na terapii nie usłyszę, że to on postępuje nie tak, dostaję na terapii wskazówki, jak mogę w sobie znaleźć takie odpowiedzi. Ale nie potrafię! Może gdybym po tamtym rozstaniu znała w sobie odpowiedź, to nigdy więcej bym w to nie weszła? Na dzień dzisiejszy czuję się jak w bagnie, bo z jednej strony czuję się oszukana, z drugiej tli się jeszcze przecież miłość.
Temat: akceptacja... i co z tego?