Jak sobie poradzic ze smiercia przyjaciela? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Jak sobie poradzic ze smiercia przyjaciela?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 4 ]

1 Ostatnio edytowany przez linka95 (2017-02-19 22:20:48)

Temat: Jak sobie poradzic ze smiercia przyjaciela?

Witam.

W tym roku koncze 22 lata.
Ostatnie lata to byl hardkor, jeszcze nigdy w zyciu nie bylo tak zle. Nigdy nie byłam jakąś sierotką, jak to się mówi, miałam silny charakter.
Byłam trochę zła, smutna momentami ale dawałam radę. W skrócie to w ciągu 2 lat straciłam wieloletniego przyjaciela, powiesil sie.
Miesiac pozniej moj chlopak, w ktorym bylam bardzo zakochana zginal w wypadku.  Nie bylismy dlugo bo tylko 4 miesiace ale zabolalo mnie to bardzo. Poznalam kogos bardziej na otarcie lez, ale okazało sie, ze chcial mnie wykorzystac jak i inne dziewczyny z ktorymi w miedzyczasie rownolegle byl w zwiazku....bylam taka zła ze szok.
Jakis czas pozniej trafilam do szpitala z wyrostkiem, mialam tez inne problemy zdrowotne wiec rzucilam szkole w marcu, a w maju ojciec zostawił mnie , mame i rodzenstwo bez srodkow do zycia. Tak z dnia na dzien stwierdzil ze odchodzi do innej kobiety. Bylo ciezko, z moim wyksztalceniem i zdrowiem 2 miesiace szukalam pracy az wyladowalam w fastfoodzie ale dobre i to...musialam utrzymywac mame , siostre i brata bo nie byli zdolni do pracy (mama chorowała była po zawale, rodzenstwo jest małe) az do czasu kiedy uregulowaly sie dochody. Potem wyjechalam za granice na jakas farme, kilka miesiecy pozniej kolezanka zalatwila mi prace na produkcji. Troche sie nudzilam, nie mialam tam wielu znajomych i ktoregos razu weszlam na polski portal. Uruchomilam transmisje wideo, zeby z kims porozmawiac.
Ku mojemu zdziwieniu mialam najwiecej widzow, bo ok.1000. Wchodzilam tam przez nastepne dni, ,mozna powiedziec ze uzaleznilam sie od tej strony, lubilam tam wchodzic i robilam to zwykle wieczorami. Mialam szczescie ze bylo tam wiele sympatycznych osob ktorzy rozmawiali ze mna przez dlugie godziny, czasami do rana. Zapominalam o samotnosci i zyskalam paru przyjaciol.
Od początku byl tez ze mną pewien chłopak o 2 lata starszy.
Słuchał mnie uważnie, jak wchodzilam to wychodzil od innych i siedział u mnie, byl bardzo zaangazowany, niektorzy smiali sie ze byl zazdrosny, bo probowal przegonic kazdego chlopaka ktory chcial sie zapoznac i spłoszeni faktycznie uciekali, haha, byl bardzo uparty ale zarazem tak sympatyczny ze przeszliśmy na priv. Dobrze sie dogadywalismy, byla miedzy nami nawet telepatia, wiedzialam  czym mysli, co chce powiedzieć , nie musialam go nawet widziec. W druga strone tez to dzialalo. To bylo fascynujace choc przerazajace.Dalam mu kontakt do siebie, po jakims czasie tez innym osobom i poszlam stamtad tzn nie robilam transmisji ale czasami wchodziłam pooglądac innych i ktoregos razu zobaczylam,ze siedzi u pewnej dziewczyny. Nie bajerował jej, rozmawiali po kolezensku, ale jakos mnie to uklulo. Przez nastepne 2 tygodnie byl u niej  prawie na kazdej transmisji,u innej tez go zauwazylam, w koncu sie wkurzylam i juz tam nie wchodzilam ale nie dalam nic po sobie poznac.Skreslilam go jako potencjalnego chlopaka.
  Moze to bylo troche glupie ale naprawde zrobilam sie zazdrosna, podobal mi sie i myslalam ze mnie nie zawiedzie w przeciwienstwie do innych.
No cóż. Przyjechalam do Polski,spotkalismy sie kilka razy, widzialam ze podobam mu sie ale nie uległam mu, traktowałam jak kolege. To bylo troche ciezkie bo emocje we mnie buzowaly, zakochalam sie po prostu i postanowilam sie odseparowac. Udalo sie na miesiac, potem wrocilismy do kontaktow. Od zawsze imponował mi swoja dobrocia, silnym charakterem, charyzmą... był fantastyczny i wiem ze nie chcial krzywdzic, taki po prostu byl.Kobiety byly jego slaboscia i musial nawet poflirtowac, bo by nie przeżył. Korzystał z zycia. Wiem,ze bylam dla niego wazna bo nie raz mi o tym mowil i dawał do zrozumienia ze chciałby czegos wiecej, ale ja nie chcialam chlopaka ktory  tak lubil kobiety.
Przedstawil mnie swoim znajomym,   rodzinie, szybko uznał " za swoja ".Byl ze mna w smutkach i radosciach, zawsze gotowy by pomoc, byl prawdziwym przyjacielem. Przy nim zawsze podnosila mi sie adrenalina i za kazdym razem dziekowalam Bogu, ze mam go przy sobie, bylam szczesliwa ze tak wartosciowy czlowiek jest moim przyjacielem, bylam z niego dumna, zawsze dobrze o nim mowilam  do innych, nie mialam mu nic do zarzucenia oprocz tego syndromu don juana, dzieki niemu uwierzylam w ludzi. Nauczyl mnie tak wiele,dal tyle radosci. I teraz nagle go zabraklo...Serce mi peka z rozpaczy.

Kilka miesięcy temu okazało sie, ze jest powaznie chory. Dla wszystkich to byl szok bo zawsze byl energiczny, byl okazem zdrowia a tu nagle smiertelna choroba - Boze,pomyslalam za co, mimo smutku szybko zaczelam myslec co tu zrobic zeby mu pomoc.
Rozmawialam z psychologiem,doradzila jak z nim rozmawiac zeby nie pogorszyc jego stanu, dowiedzialam sie duzo o chorobie i pomoglam finansowo. Nie bylo dla niego tematow tabu, dla mnie tez nie, ale strasznie mnie zabolaly takie slowa z jego ust... tydzien przed smiercia powiedzial mi, ze lekarz powiedzial mu, ze juz nie ma szans. Wyslali go do domu by mogl tam umrzec rozumiecie to?
On tez sie poddal, zdziwilo mnie to bo do tej pory mial niezachwiana wiare... Tzn mial jakies resztki ze moze sie uda ale wiedzialam,ze on sie przygotował na smierc, dał mi swoje hasła do  stronek internetowych, komunikatorow itp. Do mnie to nie docierało.
Powiedział mi wiele słów,podziekowal ze bylam w jego zyciu i powiedzial ze mnie mocno kocha. Nie wierzylam ze odejdzie a jednak.
Odszedł. 2 dni wczesniej rozmawialismy,potem stracił przytomność i odszedł nastepnego dnia. Byla z nim rodzina, odszedł pogodzony z losem.
Nie panikowal, byl silny przez caly ten czas, byl po prostu wyjatkowy. Smial sie, zartował, nie smucił sie. Podziwialismy go za to.

Kiedy walczylismy z choroba nie  zalamywalam sie, staralam sie przynajmniej,wrecz funkcjonowalam na podwyzszonych obrotach, chyba ze stresu prawie nie spalam ale nie czulam zmeczenia.Kiedy odszedł bylam w takim szoku ze zaczelam wymiotowac, plakac naprzemian i smiac sie.....  Nie wierzylam w to.
Poszlam do domu pogrzebowego by sie pozegnac , balam sie pogrzebu wiec zrobilam to wczesniej... nie chce tego opisywac, ale ogolnie zrobilo mi sie slabo, zemdlalam i musieli mnie wynosic, pamietam ze zaczelam plakac i modlic sie zeby wrocil.
Przez pierwszy miesiąc dosc czesto mdlałam, bylam jakas odretwiala, ciagle o nim myslalam, przez cala dobe i plakalam, wrecz wyłam. Raz zasnelam, na prawie 40h.
Do tej pory mam problemy ze snem, mam wyrzuty sumienia za jakies slowa czy sytuacje z przeszlosci,chociaz nigdy chyba mu nie zrobilam krzywdy ale teraz wszystko odczuwam mocniej i wyolbrzymiam, mam tego swiadomosc... Czuje taka zlosc na wszystko i wszystkich, nie mam juz checi zeby zyc,stracilam wiare w Boga. Jest mi tak zle, czuje sie zagubiona,wciaz czuję pustkę,mam hustawke nastrojow, analizuje wszystko, budze sie w nocy z placzem o ile w ogóle zasne, bo jak juz mowilam mam ogromne problemy ze snem, brzydze sie soba i tym ze nie potrafie zapanowac nad soba. Tak strasznie za nim tesknie, nie wiem co sie ze mna dzieje, nigdy niczego tak nie przezywalam. Bylam u psychologa, kazała mi sie tylko wygadac ale to nic nie daje. Nie tak mialo byc. Wiem,ze jego najblizsi przyjaciele i rodzina czuja sie podobnie. Chcialabym zlagodzic ten bol i jakos przejsc do porzadku dziennego ale nie potrafie, ciagle o nim mysle. Kiedy zyl mielismy kontakt telepatyczny i teraz sobie wkrecam ze rozmawiam z nim w myslach, albo leci jakas piosenka w radiu i wmawiam sobie ze to nie przypadek, ale to tez nic nie daje...ostatnio leciała de mono - kamien i aksamit. I mysle sobie ze to do mnie. Takie cos na chwile daje mi ulge ale tylko na chwile...
on sie smial na te kilka dni przed smiercia kiedy sie zegnalismy,zartowal ze smierci,z tego ze bedzie  szkieletem (ja wiem jak to brzmi) mi do smiechu nie bylo, ledwo powstrzymywalam lzy ale z drugiej strony nie dopuszczalam do swiadomosci tego ze moze umrzec..
Dopiero powoli to do mnie dociera i tak bardzo boli....Moze znajda sie tutaj osoby ktore moga mi cos poradzic...wiem,czas na pewno jakos pomoze sie przyzwyczaic do bolu ale ja nie chcialabym z tym zyc przez lata tylko wrocic do zycia i cieszyc sie nim tak jak on mi kazał. z gory dziekuje

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Jak sobie poradzic ze smiercia przyjaciela?

Chyba niewiele potrafię doradzić... Tyle bólu spadło na Ciebie w tak krótkim czasie i w takim młodym wieku... Trzeba przeczekać czas żałoby, przepłakać... Zająć się banalnymi sprawami dnia codziennego i powoli budować swój świat na nowo. Pozdrawiam Cię serdecznie, przytulam...

3

Odp: Jak sobie poradzic ze smiercia przyjaciela?

Dziękuję,może masz rację, najgorsze jest to, że my codziennie rozmawialiśmy przez co najmniej kilka godzin a teraz tak dziwnie

4

Odp: Jak sobie poradzic ze smiercia przyjaciela?

Teraz będzie więcej ciszy, zamiast rozmów będą przemyślenia. Wykorzystaj tą trudną lekcję aby stawać się mądrym, dojrzałym człowiekiem.

Posty [ 4 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Jak sobie poradzic ze smiercia przyjaciela?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024