Witajcie! Chciałbym podzielić się z Wami moja relacja z A. i przy okazji zapytać czy w Waszej opini patrze słusznie na sprawę.
Jestem z A.7 lat z czego 3 na emigracji. Po okresie ukladania fundamentow (zaczynalismy na obczyźnie "od zera" i miałem wrażenie ze te wspólne trudy nas zbliżyły a naszą relacje zahartowaly - to w mojej opinii zawsze zbliża "żołnierzy" kiedy walczą razem)w 2015 urodziło się nasze 1 i na razie jedyne dziecko(coby nie bylo niejasnosci: jestem domowym typem,kocham mała nad życie).Problem pojawił się po pierwszej wizycie moich teściów po urodzeniu małej. Normalnie nie miałem z nimi problemów - rozmawialiśmy normalnie i starałem się zawsze być dla nich grzeczny i mily. Znali zawsze moje poglady (jestem agnostykiem a pojęcie religii mnie generalnie odstrasza.Oni zaś pochodzą z małej miejscowosci i jak to często bywa...ok, może nie powinienem generalizowac. Grunt ze są wierzący dość mocno.). Kiedy pierwszy raz przyjechali żeby zobaczyć Małą, zaczął się koszmar. Teściowa zaczęła przeklinać, krzyczeć, ublizac mi i małej(ze "bekart" i "dziecko Szatana", ja wyzwany od sk****ów, bo zepsułem jej corke etc.), że żyjemy bez ślubu i że nie ochrzcimy córki. A. w płacz i rozpacz, bo swojej matce nie jest w stanie nic przetłumaczyć i nic powiedzieć(A. podziela przeważnie moje poglądy na religię). Ja się nie odzywałem słowem, bo po pierwsze nie chciałem powiedzieć nic co mogłoby zranić A. (to w końcu jej rodzice) a po drugie nie ma jak dyskutować z fanatykmi. Potem oni wyjechali w atmosferze ciężkiej jak ołów(starałem się trzymać fason i odwiozlem-zawiozlem, pożegnałem się na lotnisku, etc. Oni za to nie odezwali się do mnie ani słowem). A. cierpiała bardzo ze tak się te relacje z jej rodzicami popsuły. Z czasem jednak wszystko wróciło do normy, poglądów nadal nie zmieniła żadna ze stron, ale przynajmniej A. rozmawia z rodzicami jak dawniej(ja czuję sie obrażony i nie utrzymuje kontaktu z jej rodzicami. Moi za to traktują A. jak corke). Problem zaczyna się wowczas gdy mowa jest o wyjeździe do Polski. Ja nie chce jechać i nie chce tez się rozstawać z córką. A. mówi ze chce jechać z małą do rodziców i mogę jechać z nimi. Ale ja wiem, że byłby to dla mnie koszmar, bo zacząłem gardzic tymi ludźmi za to jak mnie potraktowali (za uprzejmość i gościnę wyzwiskami i nietolerancja wobec moich przekonań). A. mówi ze sama nie pojedzie a ja mówię że ja się z małą nie rozstane, bo jestem ojcem i mam prawo (i chęć! ) być przy dziecku (mogę się nie zgodzić na wyjazd małej - jestem jej prawnym opiekunem). Było wiele kłótni i łez. Poszedłem wiec w moim mniemaniu na kompromis i zaproponowałem, że jeśli dziadkowie (rodzice A.)mają ochotę, to zapraszam ich do nas (nawet się przemoglem i zadzwoniłem do teściowej-odrzucila zaproszenie). Więc stanęło wszystko w martwym punkcie: ja, że mała nie pojedzie, a A. że pojedzie. I kłótnia o to była przynajmniej raz w miesiącu przez rok. Ale generalnie człowiek ciężko pracujący nie ma czasu i przede wszystkim siły na takie tematy dzień w dzien, wiec nasze wspólne zycie: prace zawodową, opiekę nad małą wypełniały inne rzeczy. Generalnie widziałem nasze zycie (może oprócz sfery seksualnej, ale o tym za chwilę), jako udane (z mojej perspektywy).
W grudniu przyszło trzęsienie ziemi: pewnego dnia A. wstała rano, porozmawiała chwile ze swoją matką przez telefon (były swieta) i zapytała mnie czy może porozmawiać ze mną. Ja lubię rozmawiać i choć jestem typem samotnika, to uważam, że konstruktywna rozmowa można wszystko osiągnąć. A. stwierdziła, że już nie chce ze mną być, że jestem apodyktyczny i że sam podejmuje wszystkie decyzje, że ja ograniczam, że nią ma między nami seksu (nie z mojej winy - wiele razy inicjowalem zbliżenia, ale spotkałem się z odmowami i wreszcie dałem spokoj. To trwa już ponad rok), że w ogóle nie rozmawiamy, że cieszy się, że się nie pobralismy, że wywiozlem ja na odludzie(kupiliśmy dom na wsi - wspólna decyzja) gdzie ona czuje się samotna, że nigdzie nie jeździmy (fakt,ja nie lubię podróżować,ale nie jeździmy ze względu na finanse), ze ja skreslilem jej rodzicow z listy dziadków a ona bez swojej rodziny nie wyobraza sobie zycia, ze jak miałaby wybierać między swoimi rodzicami a partnerem, to wybiera rodziców, etc. Generalnie nasluchalem się masy zlych rzeczy o sobie o które nigdy bym się nie podejrzewał, choć staram się być krytyczny wobec siebie, choćby po to by móc się doskonalić. Moze mam uparty charakter ale staram sie zyc bezkonfliktowo i spokojnie. To wszystko działo się w obecności moich rodziców, którzy przyjechali nas odwiedzić. Starałem się to wszystko jakoś zrozumieć, jakoś dać jej do myślenia, przekonać i zapewnić o moich uczuciach (wszak nadal ja kocham). Nic nie pomoglo. Decyzja definitywna i nieodwołalna. Ja załamany, bo male dziecko będzie dorastać bez mamy i taty razem, bo kredyty na dom (wprowadziliśmy się dopiero co) i generalnie koszmar. Po kilku dniach jakby się uspokoila, chciała rozmawiac.Wtedy dotarło do mnie, że to depresja (jej nieracjonalna decyzja w sprawie rozstania a zawsze uważałem ja za osobę rozsądną. Teraz mieszkamy na północy Europy, wiec brak słońca w grudniu, etc). Ok, poszliśmy na spacer, porozmawialismy. Nawet się trochę posmialismy. Zapewnilem, że postaramy się w tym roku gdzieś pojechać. I niby wszystko jest jak dawniej, ale.... we mnie coś się zmieniło. Juz jakby jej nie ufam. Czuje się niedoceniany, mimo że po pracy tez zajmuje się i domem(gotuje, sprzatam) i dzieckiem.Ja nigdzie nie wychodzę bo nie potrzebuję (typ samotnika), ale A. tego nie zabraniam a nawet ja zachecam, zeby wyszla do ludzi i nie zdziczala. Czuje się niesprawiedliwie potraktowany. Czuje się niebezpiecznie w relacji z osobą która jest jak uśpiony wulkan nieracjonalnych decyzji ważący nie tylko na swoim ale i na życiu innych. Inną kwestią jest nasz całkowity brak (2 razy od roku) pożycia seksualnego. Próbowałem się zbliżyć ale spotkałem się z odmowami i tłumaczeniem, że ma małe libido. Czy tak jest w depresji? Od czasu urodzenia się małej kochaliśmy się 2 -3 razy. Czy to normalne że kobieta mówi, że postawiona przed wyborem wybrała by rodziców a nie partnera? Jak patyrzcie na te sprawę? Napisałem , że lubię i chce rozmawiać, ale teraz czuję się mega upokorzony i niesprawiedliwie potraktowany (juz pisalem) i jedyne co mogę z siebie dać, to emocjonalny chłód (jeszcze przed całą sytuacją z teściami żyliśmy naprawdę dobrze, starałem się mówić że ja kocham, zawsze pamiętałem o różnicach, prezenty etc. ). Teraz czuję się pusty. Straciłem zaufanie. Dalej zajmuje się domem i dzieckiem w tym samym stopniu co A. ale już do niej mam chłód. Chciałbym jeszcze się z nią zbliżyć, żeby wszystko było ok, ale nie wiem czyto jeszcze mozliwe. Rozmawiamy normalnie o codziennych sprawach, ale o poważnych nie wiem gdzie zacząć. Niby jest jak dawniej, ale boję się że ona już mnie spisała na straty. Ze czeka tylko żeby się jakoś wymknac, chociaż nie jest żadnym więźniem. Jeśli wszystko wróci do normy , to jak wyzbyć się strachu przed kolejnym wybuchem który przekreśli wszystko? Boję się że jeśli opowiem jej o tym wszystkim co tu napisałem i jak się z tym czuje, to ona będzie udawała ze rozumie i nawet pewnie zaczniemy się kochać i okazywać sobie czulosc, ale to będzie tylko dlatego, że ja to powiedziałem, a to będzie nieszczere i tego nie chce.
Wcześniej mówiłem sobie ze poczekam, zobaczę co będzie i tak robię -czekam. Ale to mnie już trochę zaczyna przytłaczać.Również ten brak współżycia. Mam 35 lat, nie jestem mister America,ale w dzień tez nie starsze po ulicach. Chciałbym moc kochać się z kobietą która kocham, bo życie krótkie i fajnie by było pożyć trochę. I wyszła z tekstu przydluga telenowela, która jest jakimś tam wołaniem o pomoc lub chociaż zrozumienie.
Dzięki jeśli przeczytaliscie do końca. M.