Dobry wieczór,
zdecydowałem się napisać, bo siedzę sobie w środku nocy i myślę jak to jest... Jestem niemal pół roku w związku z osobą, z którą byłem już wcześniej, potem mieliśmy jakieś 1,5 roku przerwy w wyniku różnicy poglądów + tego, że ona znalazła innego (to nie była zdrada, acz zmiana była szybka). Uważam, że świetnie się uzupełniamy, bo ja na ogół introwertyk, poważny i bardziej obserwator, ona wesoła, rozbrajająca mnie i zarazem jedyna osoba, która potrafi przetrwać gdy zamieniam się w panikarza/nerwusa/marudę - wie, jak podejść, wie jak poradzić sobie z tym moim marudzeniem jak nikt inny.
Ja natomiast staram się jej pomóc w wytrwałości czy budowaniu większej samooceny, bo to DDA. Moja dziewczyna ma problemy z odpowiedzialnością tj. wiele spraw odkłada na później, przez co potem są z tego problemy i to nie tylko zewnętrzne, ale i wewnętrzne: ona się obwinia, robi się sędzią dla samego siebie i mocno obwinia... Mówię że nic się nie dzieje, że damy radę, że jest ok. Staram się podsuwać porady jak można motywować się do działania, walczyć z prokrastynacją, budować poczucie chęci rozwoju itp. - podsuwam, bo nie chcę aby się zmieniała dla mnie, lecz aby pewne rzeczy zrobiła dla samej siebie niezależnie od tego, jak potoczy się nasz związek. Aby życie było łatwiejsze, bez piętrzących się problemów.
Związek nasz jest na odległość, nie taką wielką, ale i niezbyt małą (120 km w jedną stronę). Z racji jej nieco elastycznej pracy nie mamy okazji widzieć się w każdy weekend, ale jakoś to robimy, aby widzieć się dwa lub więcej razy w miesiącu na kilka dni. Widzieliśmy się w Sylwestra i Nowy Rok, mieliśmy widzieć dzisiaj (niedziela) bo miałem ja do niej przyjechać po jej pracy. I nie wiem w sumie czy chcę... dzwoniła załamana, znów zła na siebie, że nie posprzątała, nie wyrobiła się z tym i że będę na to zły. Uspokoiłem że będzie ok (choć wiem, że niestety to nie poskutkowało ), że będziemy się jutro martwić itd.
Siedzę, myślę i nie mam ochoty jechać... Miesiące lecą, ja powoli zamieniam się rolami z partnera w ojca i zaczynam dostrzegać, że to chyba donikąd nie prowadzi. Bo narzucać nie chcę, źle się z tym czuję, bo jako partner też odczuwać zaczynam, że to jest nie halo - pracuję mając własną firmę, sporo choć bez dojazdów itp. do tego obowiązki domowe bo mieszkam z rodziną, własne pasje jak sport itp.. ogólnie "dzienny grafik" mocno zajęty i często wieczorem się pada... ale z poczuciem spełnienia. Nie mówię, aby ktokolwiek tak robił, aby ona tak robiła - niech będzie sobą, wesołą i z odrobiną niesamowitego szaleństwa! No ale... teraz miała w sumie trzy dni aby zrobić w małym mieszkanku porządki. Nie udało się... i to mnie zaczyna przerażać, bo jak wiązać się? Mam obawy, że w przyszłości multum spraw będzie na moich barkach - i sporo powinno być, ale wydaje mi się też, że nie wszystko, nie detale.
W ciągu tych trzech dni dwa razy widziała się natomiast z byłym... i na to miała czas. Ot tak pogadać. Pozwalam na to, bo już minął okres gdy gotowałem się od tego - wiem, że nie chciałaby do niego wracać, bo te 1,5 roku to był bardziej koszmarek niż coś sensownego. Staram się jej ufać bo wiem, że bez tego można wszystko rozwalić. Jak były trudne chwile to zagryzałem zęby (choć nie bez protestów) i powiedziałem ok: pogadaj, przeżyję... efekt był taki, że tylko jeszcze bardziej się zbliżaliśmy do siebie dzięki temu zaufaniu, więc chyba ok. Z drugiej strony, wtedy była nagła zmiana, nasze ponowne zejście też nieco nagłe... więc jak myślę to nie wiem na czym stoję i w efekcie nie odbieram związku na poważnie, odczuwam w takich sytuacjach, że przestaje mi zależeć
Nie jestem zazdrosny, niemniej dobija mnie to niezorganizowanie... Chcę z nią być i to jest więcej niż zauroczenie, a zarazem takie sytuacje odbierają mi chęci i powodują, że wolną chwilę wolę spędzić inaczej. Ot, mogłem dziś siedzieć u znajomego z którym nie widziałem się z pół roku... a wróciłem do domu z myślą o tym, że jutro do niej pojadę. I chyba jednak nie pojadę... A najgorsze jest to że wiem, iż w takiej chwili lepiej abym był blisko niej Tylko jak to zrobić, aby zarazem pokazać jej, że tak być nie może i ja tego nie akceptuję, że tak jednak nie mogę