Poznałem na weselu kobietę starszą ode mnie o kilka lat, po przejściach. Długo pisaliśmy a tematy nam się nie kończyły. Wreszcie się spotkaliśmy i od pierwszej randki była ta iskra, chemia. Oboje czuliśmy się jak w siódmym niebie. Zgrywaliśmy się w każdym aspekcie, mamy podobne poglądy, wartości, zostałem bardzo dobrze przyjęty w jej domu, ona w moim także. Wszystko było świetnie. Powiedziałem jej, że się zakochałem, ona w niedługim czasie także mi to wyznała, lecz nagle po kilku tygodniach coś się w niej zablokowało, nie była taka jak wcześniej, inaczej ze mną pisała, czuliśmy, że jest gorzej, ale gdy się w weekendy spotykaliśmy było dobrze. W pewnym momencie sama powiedziała, że coś się w niej zablokowało, że nie potrafi sobie poradzić - krótko przed naszym poznaniem zakończyła 2-3 letni związek. Ciągle kocha tego faceta, chociaż nie chce z nim być, bo wiele wycierpiała. Ja o wszystkim wiedziałem od początku - znałem jej całą burzliwą przeszłość (kilka poważnych związków w tym rozwód - facet na prawdę źle ją traktował) i wszystko zaakceptowałem - liczyło się tylko to co pojawiło się między nami i to, że była fantastyczną i wartościową kobietą. Wszystko rozwijało się w dobrym kierunku. Ja jednak po wyznaniu przez nią jej wątpliwości popełniłem sporo błędów (wynikających i z braku doświadczenia i z tego, że się z każdym dniem mocniej angażowałem) i chyba nieświadomie dałem jej odczuć, że chciałbym, żeby czuła już to samo co ja (powiedziałem jej, że ją kocham). I z tygodnia na tydzień było gorzej. Ja często niepotrzebnie zaczynałem ciężkie tematy a ją zaczął po raz kolejny nachodzić były mimo że go unikała, lecz razem pracują i nie miała możliwość całkowitego odcięcia się od niego. W pewnym momencie powiedziałem, że musimy poważnie pogadać, bo jest coraz gorzej i widzę, że odsuwa się ode mnie. Z różnych przyczyn do rozmowy nie doszło a zamiast tego przeżyliśmy jeden z najlepszych weekendów. Poczułem się znowu szczęśliwy (ona też była), lecz gdy znowu pojechała do pracy (do innego miasta - dlatego widywaliśmy się w weekendy) to od początku tygodnia wszystko szło w fatalnym kierunku. Dwa dni przed przełożoną na kolejny tydzień rozmową napisała mi, że nie potrafi sobie z tym wszystkim poradzić, że ten ostatni związek, to rozstanie ją dusi i nie potrafi mi dać tego co ja bym chciał i wie że jestem przez to nieszczęśliwy, ale ona będzie się starać, aby było dobrze, aby sobie z tym poradzić i dać mi całą siebie. Po tym wszystkim doszło do rozmowy - strasznej dla mnie. Powiedzieliśmy sobie to wszystko o czym wcześniej pisaliśmy i rozmawialiśmy. Powiedziała, że nie wie czy będzie mnie w stanie pokochać i że chce być uczciwa wobec mnie, dlatego mówi mi to teraz, a nie później, gdy będę jeszcze bardziej zaangażowany. Poprosiła abyśmy dali sobie czas i nie wykluczyła, że się w kolejny weekend spotkamy. Powiedziała, że czasem docenia się coś, gdy się to straci... Ja obiecałem, że dam jej czas i spokój. Po tej akcji codziennie przez cały tydzień pisała wieczorem po jednym sms-ie, na który ja krótko i mile odpisywałem. W weekend nie zaproponowała spotkania ale wymieniliśmy kilka wiadomości więcej. Niestety w niedzielę kontakt się urwał, przestała się odzywać. Gdy po trzech dniach nie wytrzymałem zapytałem jak leci i zaproponowałem jakieś luźne, miłe spotkanie. I wtedy dostałem największy cios w życiu. Napisała przez komunikator, że nie wie czy to dobry pomysł, a gdy spytałem dlaczego, to napisała, że ona "tego nie czuje", że "to nie jest TO". Chciałem zadzwonić, żeby pogadać, to napisała, że to nic nie zmieni, że może pogadamy "kiedyś", gdy "ochłonę". Od tego czasu nastała cisza. Ja wariowałem i męczyłem się, ale nie mogłem jej zamęczać wiadomościami czy telefonami. Dodatkowo od pewnego czasu ma bardzo wiele spraw, a przez to mało czasu i zapewne nawet nie ma odrobiny czasu ani nie czuje potrzeby żeby o mnie pomyśleć i to dodatkowo sprzyja temu, żeby łatwo o mnie zapomniała. Tydzień po tym napisałem długi list, w którym przeprosiłem za to, że dałem jej odczuć, że naciskam, że panikuję i prosiłem o to by nie skreślała tego tak łatwo i po prostu dała nam czas i szansę. Zapewniłem, że jeżeli mnie nie chce w swoim życiu to nie będę jej męczył ani nachodził, że odejdę, bo nie chcę jej niczego utrudniać i jej szczęście jest dla mnie najważniejsze. Zanim dotarł do niej list sama do mnie napisała, bo miała problem z komputerem, który ja jej robiłem. Doszło do rozmowy przez telefon. Pogadaliśmy jak znajomi - żadnych trudnych kwestii. W weekend miała wrócić do domu i dać znać czy dała radę naprawić komputer zgodnie z tym co jej powiedziałem. Niestety się nie odezwała - wiem, że przeczytała list i dlatego zamilkła. W kolejnym tygodniu wysłałem jej oraz jej rodzicom kartki z życzeniami świąteczno-noworocznymi i krótkimi listami pożegnalnymi. Przesłałem jej mały świąteczny prezent. W listach zapewniałem, że jeżeli nie chce mnie w swoim życiu, to uszanuję tę decyzję i nie będę jej komplikował życia. Zrobiłem tak, bo wiem, że jej były (od którego nie potrafi się uwolnić) ją nachodził a na nią to działało bardzo źle, jeszcze bardziej się blokuje.
W Wigilię napisała życzenia w stylu kopiuj-wklej, nawet nie napisała, że dziękuje za prezent czy kartkę z życzeniami. Na żaden z listów nie odpowiedziała. W Nowy Rok już nawet nie napisała życzeń. Czuję się beznadziejnie. Wiem, że byłem "za dobry", za bardzo mi zależało, w momencie, w którym powinienem wyluzować. Nie było żadnych konfliktów czy problemów, po prostu się zablokowała jak to sama powiedziała. Od początku była mną zafascynowana, mówiła, że nie znała jeszcze takiego faceta, że nikt jej tak nie traktował, tak dobrze, z takim szacunkiem, że spadłem jej z nieba i że czuje się jak niebie.
Teraz jest już ponad miesiąc od tego jak się widzieliśmy ostatni raz i jak się ostatni raz przytuliliśmy i pocałowaliśmy - tak się rozstaliśmy.
Chcę zapomnieć, ale nie potrafię:( Teraz wiem co ona czuje mówiąc, że ją dusi to co było, że chce zapomnieć, ale nie potrafi. Ja teraz nie wyobrażam sobie wejść w jakikolwiek związek. Widzę ją wszędzie, w każdej twarzy jej szukam. Było rewelacyjnie, pod każdym względem wszystko pasowało. Teraz wiem, że wszystko szło za dobrze i za szybko - było jak w filmie, nawet ją pytałem, czy może nie zwolnić, jednak ona zapewniała, że tak jest normalnie, chemia była niesamowita. Dla mnie to była pierwsza kobieta, pierwszy poważny związek i chyba mogłem dać sobie tak "odlecieć", jednak wydaje mi się, że ona nie powinna była zachowywać się jak nastolatka, wiedząc, że nie wiadomo jak to się dalej potoczy - sama wiele razy mówiła, że być zakochanym a kochać to nie to samo i chyba dlatego mam o pewne rzeczy żal.
Po 1. że tak to się potoczyło, że weszła w związek ze mną tak krótko po rozstaniu z byłym, nie dała sobie czasu na uporządkowanie spraw, uczuć po poprzednim związku i na samym początku chyba bardziej "odleciała" niż ja. Sama pisała, dzwoniła, tęskniła, szybko przedstawiła rodzinie, zależało jej. Gdy ja się wkręciłem tak mega poważnie, gdy ja pokochałem, to w niej się coś zmieniło. Widziałem, że inaczej pisze, nie tęskni tak, że idzie to w złym kierunku. No i potem było jak już pisałem. Kolejna rzecz, która mnie bardzo boli i męczy, to to, że od samego początku pisałem i potem prosto w oczy mówiłem, że nie chcę być pocieszeniem po byłym, że nie chcę być "na zastępstwo" a ona za każdym razem z całą mocą zapewniała, że tak nie jest, że nawet nie mam tak myśleć, że na prawdę za mną szaleje, że się zakochała we mnie i że jej bardzo zależy na mnie. Mimo, że prawdopodobnie tego nie chciała to chyba niestety tak było. Zrobiła to zapewne nieświadomie, ale ja się teraz tak czuję - jakbym był zabawką, pocieszeniem.
Ostatnia rzecz, która strasznie mnie boli, to to, że tak łatwo zrezygnowała. Przed samym rozstaniem, mówiła, że nie potrafi dać sobie z tym wszystkim rady, ale że bardzo chce, żeby było dobrze, że będzie się starać, a dosłownie 2 dni później mnie zostawia. Chciałem tylko czasu i szansy dla nas, tego aby mnie nie wyrzucała ze swojego życia i byśmy mogli spróbować dać temu czas, aby ona mogła sobie wszystko poukładać. Zapewniłem, że ja będę czekać, że dam jej tyle swobody i czasu ile będzie chciała, ale ona nawet nie odpisała/zadzwoniła, całkowicie w ciągu chwili wszystko skreśliła
Jestem załamany, bo na prawdę ją pokochałem, chcę jej szczęścia, dlatego się nie odzywam, dlatego daję jej spokój. Nawet nie doszło do sytuacji, żebyśmy się pokłócili, nie mam powodów, żeby o niej jakoś negatywnie myśleć ani ona o mnie też. Nie wiem, czy tak jest, ale czuję tak jakby to rozstanie nie było dla niej w ogóle jakimkolwiek problemem, czuję się jakbym był takim krótkim, miłym epizodem w jej życiu, który nic wielkiego nie znaczył:( a dla mnie znaczyło to wiele, przeżyłem z nią najlepszy czas w swoim życiu. Czy ona na prawdę mogła tak w kilka dni całkowicie zapomnieć i mieć mnie gdzieś, mimo, że snuła ze mną bardzo poważne plany? Nie potrafię sobie tego wszystkiego poukładać, zrozumieć. Nawet nie zaproponowała, żebyśmy zostali przyjaciółmi, co oczywiście by mnie wcale nie pocieszyło, ale znaczyłoby, że przynajmniej możemy czasem pogadać/popisać. Po prostu wygląda na to, że postanowiła zniknąć. Praktycznie nie ma szansy, że się gdzieś kiedyś spotkamy. A jeżeli nawet tak, to nie mam pojęcia jakbym miał się zachować. Przejść obok rzucając pustym "cześć"? Pogadać o niczym? Zapytać dlaczego tak postąpiła? Po prostu nie wiem.
Wiem, że wiele osób rzuci wyśmiewającymi komentarzami, że tak krótki czas byliśmy razem, że mam se odpuścić i szybko zapomnieć bo nie warto, ale mi naprawdę na niej zależy, na serio poczułem, że to mogła być ta jedyna. Najgorsze, że pod każdym względem było nam dobrze, że dopasowaliśmy się. Była chemia, były emocje, były wspólne plany, poglądy i nagle w ciągu kilku dni zmiana o 180 stopni. Nie umiem tego sobie poukładać, zrozumieć i znaleźć przyczyny, co tak naprawdę się stało i co mogę zrobić, żeby dała nam szansę. Ja wiem, że nie rzuci mi się w ramiona i nie powie, że mnie kocha. Ale jestem w stanie czekać, nigdzie mi się nie śpieszy...tylko chciałbym, żeby dała nam szansę i czas. Tylko tyle... Nie wiem dlaczego tak szybko to skreśliła... Dlaczego zerwała kontakt. Czytałem o różnych sytuacjach, w których facet czekał na swoją wybrankę kilka miesięcy, nawet rok... i było warto, bo go pokochała i udało im się. I ja też zrobiłbym wszystko, żeby dostać tę szansę. Wiem, że mogłaby być sytuacja, że mnie nie pokocha i wtedy będę jeszcze bardziej cierpieć, ale wiem, że ona jest tego warta i chciałem zaryzykować.
Jestem bardzo i to bardzo wrażliwy, uczuciowy i dlatego mnie to tak strasznie męczy. Wiem, że na początku ona to bardzo ceniła i się cieszyła, że taki jestem, ale gdy się zablokowała, to ta moja wrażliwość na pewno nie pomagała, tylko miała odwrotny skutek. Teraz to wiem, ale czasu nie cofnę:(
Boję się, że nie będę już potrafił czuć tego do kogoś innego. Bo nawet jeżeli uda mi się kogoś spotkać, to albo będę trzymał dystans w obawie przed popełnieniem tych samych błędów (czyli zbytniemu zaangażowaniu się) albo właśnie znowu popełnię te same błędy a wtedy to już będzie moja głupota, że niczego się nie nauczyłem. Tak źle tak niedobrze. Tylko, że ja nie lubię jakiś dziwnych gierek, które często niektórzy sugerują...albo mi zależy i daję całego siebie albo nie. Ale najgorsze jest jednak to, że chyba już nie będę potrafił poczuć tego co poczułem do niej, że już na nikim nie będzie mi tak zależeć tak mocno jak na niej
Obiecałem sobie, że będę się starał jakoś wziąć w garść i normalnie funkcjonować, ale nie potrafię przestać o niej myśleć - ja ją na prawdę pokochałem i chciałem jej nieba przychylić...
Fajnie jakby się wypowiedziały kobiety albo osoby, które miały coś podobnego. Będę wdzięczny za słowa pociechy, ale też wytłumaczenia co się tak na prawdę stało, co nią kierowało na początku i na końcu naszej znajomości, jak mam dać sobie z tym radę.