Witam,
Straciłem Kobietę... ukochaną. zakochaliśmy w sobie. Było cudownie. Wszystko razem, gotowanie, wycieczki, imprezy ja miałem swoich przyjaciół ona swoich gdzie mogliśmy od siebie odetchnąć i "znormalnieć" Mówiłem o swoich emocjach i odczuciach Nie cierpiałem gdy je negowała przecież były moje i szczerze mówiłem o tym. Kończyła moje zdania... za każdym razem nie tak jak coś chciałem powiedzieć. Wdarło się między nas coś strasznego, Ona o swoich emocjach i potrzebach, ja o swoich i wojna. Przy każdej kłótni starałem się ochłonąć, wychodziłem, zatrzymywałem samochód a Ona zawsze za mną i zawsze nakręcała. Niszczyliśmy się. Ja zacząłem wybuchać, krzyczałem, przeklinałem. Zanim to nastąpiło odbyłem z nią rozmowę że odczuwam że tylko ona się liczy. Jej emocje jej racje. Moje nie. Nie chciałem się z tym pogodzić ponieważ potrafię się opanowywać a przez to że przyszedł kiedyś moment gdzie uświadomiłem sobie że do końca życia będę się czuł jak śmieć, jak osoba która nie ma zdania i emocji a to co mówi jest nieprawdziwe - zgodziłem się na to w mojej głowie i zaakceptowałem. Miałem lęki przez to, nie czułem się sobą popełniałem błędy, w kłótniach było coraz gorzej, kilka razy rozstania i powroty. Przyszedł taki moment gdy podjęła decyzję o rozstaniu. Nie mogłem się z tym pogodzić. W emocjach nie byłem sobą, w kłótni jedyne co mi dźwięczało w głowie to myśl "jestem śmieciem, bez własnego zdania" i wtedy wylewało się wszystko, płacz, krzyki i przekleństwa. Zamiast radzić sobie swoim problemem w głowie za pomocą psychologa pojechałem go wymodlić do Lichenia. Dałem swojej mamie list w którym napisałem żeby się nie martwiła o mnie bo wrócę bardzo późno w nocy. Opisałem że Kocham moją kobietę, że chce zmiany i pojechałem zostawić wszystko co mnie dręczy u Boga. Napisałem w liście by przekazała go mojej kobiecie i jeśli mi wierzy niech go zachowa weźmie mnie za rękę i naprawimy to razem. Wzięła list, wróciliśmy do siebie, pojechaliśmy na krótki urlop w którym były chwile prze piękne ale i fatalne. po powrocie polepszyło się ale nie na długo. Lęk i strach był we mnie cały czas. Wymiotowanie krwią, biegunka, skurcze rąk, ponoć potrafiłem walić ręką w poduszkę podczas snu, majaczenie, krzyki przez sen i budzenie się ze strachem i paraliżem. Każda kłótnia była coraz gorsza... Moje emocje i strach i lęk powodowały że przy zaczynającej się kłótni byłem słyszałem w swojej głowie tylko "jesteś śmieciem bez pewności" byłem coraz gorszy... przestałem się kontrolować... 2 razy ją poniżyłem wulgarnym słowem. Odeszła gdy zamiast w Walentynki być ze mną wolała wyjechać do taty do USA, ponoć chciała ze mną o tym porozmawiać ale termin pokazywał że nie spędzi ze mną tego dnia. Rocznicy naszych pierwszych Walentynek które byłe cudowne. Mówiłem że ja nie mam zamiaru rezygnować z 14 lutego że to dla mnie ważne i piękne że to "nasz dzień" Ona nie chciała rezygnować z urodzin ojca z którym niedawno odnowiła kontakt... Była prezentem od jego kumpla który płaci za bilet i "ściąga córkę" na urodziny. Dodam że wcześniej kilka ważnych dla mnie dat były pominięte przez nią, urodziny mojej mamy na których mi zależało (poleciała do USA), moje urodziny (tu byłą w tedy w szpitalu więc nie mam o to żalu jednak było mi przykro), moje imieniny... byliśmy pokłóceni, wyszedłem z kumplem do baru, od niej nie dostałem nawet życzeń. Kłótnia była fatalna, ja krzyczałem i przeklinałem odwiozłem ją do domu... chwilę wcześniej rozmawialiśmy o wspólnych świętach. Poniżyłem ją słowem i wulgaryzmem przez telefon... była noc ja sobie nie radziłem, płakałem i skamlałem sam w łóżku... to był moment i powiedziałem złe słowo poniżyłem ją. Odeszła - pisałem że nie wytrzymam, że się zabije- teraz jestem na terapii u specjalisty. Mój problem to lęk i paraliżujący strach przed niepowodzeniami w sytuacjach które są dla mnie najważniejsze w sercu i głowie. 100razy mocniej odbieram ciosy od niej . Kocham ją i bardzo mi zależy... byłem u niej, przeprosiłem, powiedziałem że się leczę, że nie kontroluje tego co robiłem, pracuje nad sobą i prosiłem o ostatnią szansę. Ona sama nie jednokrotnie mnie poniżyła, myliła moje imię a gdy nie chciałem się z nią spotkać bo dzień wcześniej byliśmy pokłóceni i powiedziałem że jestem cały czas napięty sytuacją wykrzyczała do mnie kilkanaście razy że mnie nienawidzi. Zresztą oboje się bardzo poraniliśmy... teraz mówi mi że przekroczyłem jej granice, że tego sobie nie wyobraża i nie wierzy mi, że podjęła decyzję i bym nie nakłaniał jej do zmiany... Teraz wiem że duży problem stanowiła moja głowa, gdyby nie lęk i strach i akceptacja mojego poczucia wartości wiele złych rzeczy by się między nami nie działo... to właśnie wtedy byłem najgorszy. Kocham Ją, jestem szczery i prosiłem by wierzyła w te słowa które mówiłem jej patrząc w oczy i ze spokojem bo te były najszczersze a te z kłótni i mojego zlęknionego łba niczym prawdziwym choć wiem że boli i rani szczerze się kajałem. Zależy mi na niej na tym związku z przed kilku miesięcy , na moim poczuciu swobody i pewności mojego słowa z Nią przy moim boku Ona to skończyła zerwała kontakt i mówi bym nic nie robił. Byliśmy ze sobą prawie rok krótko ale też bardzo szczęśliwie i bardzo fatalnie. Kocham ją więc jak zawalczyć?
Wytwór, przeżyłem coś podobnego, może nawet bardziej dramatycznego. Też przez jakiś czas byłem pod kloszem i wolałem zachować swoje zdanie dla siebie, bo wtedy miałem spokój. Nie tak powinno być. Wyraźnie to ona prowadziła tę relację. Oboje macie problemy. Ty z własnym poczuciem wartości, a ona wydaje się być nieco zbyt egoistyczna. Na razie nie ratuj swojego związku, ale siebie! Mieliście toksyczny związek, a z takiego najgorzej zrezygnować, zwłaszcza kiedy jesteś tym bardziej łaknącym uczuć. Nie narzucaj się jej i nie przekonuje w żaden sposób, że powinna do Ciebie wrócić. Szanuj jej decyzję, bo bardzo możliwe, że to też wielka przysługa dla Ciebie. Jeśli ona coś do Ciebie czuje, to po pewnym czasie może się odezwać sama, ale osobiście mam nadzieję, że wtedy będziesz w innym, bardziej "swiadomym" miejscu.
Raniłeś ją mimo wszystko i pewnie jest wiecej sytuacji gdzie tą granicę przegiąłeś. Nic Cie nie usprawiedliwia i musisz wiedzieć że to Ona zakończyła. Jeśli jednak rzeczywiście masz stany lękowe i strachu i chodzisz na terapię to sytuacja nabiera inny kształt bo lęki popychają do największych okrucieństw. Prawdopodobnie jest coś co masz zakorzenione od bardzo dawna. Czasami chodzi o cos z czego nie zdajesz sobie sprawy. U mnie tak było. Miałam lęki przez traktowanie mojego brata przez matkę. On miał do mnie żal przez wiele lat że nic nie robiłam by mu pomóc. Wmówiłam sobie że będę taka jak matka. To miało straszny wplyw na mój związek. Nie chciałam dzieci, seksu. Wieczne kłótnie i obelgi. Byliście dosyć krótko razem więc możliwe że dla Niej nie znaczyłeś tyle co Ona dla Ciebie. Inna sprawa to to, że pojechałeś wymodlić problem do kościoła powinieneś odrazu udać się do specjalisty. Byłeś naiwny że uda Ci się własną siłą wyzbyć się problemu w modlitwie. Masz problem poczucia własnej wartości, ale wobec Niej. Przed samym sobą nigdy z tym nie wygrasz bez terapii. Twoje stany narastały więc normalne że Ona też dokładała do pieca. Przemawia przez Ciebie wiara i szczerość i ogarniaj się szybko bo mało takich ludzi na świecie. Związek to nie układ tylko dobrych chwil ale wygląda że twoja była wyżej stawia siebie bo napewno nie równo. Nie zapominaj też że ją raniłeś więc szczerze ją przepros. Wynika ze podczas zwiazku była egoistyczna. Zawalileś Ty w momencie uswiadomienia sobie swojego problemu. Nie postapiles poprawnie. Później dales jej tylko powody. Zastanów się czy w ogóle chcesz ją odzyskiwać bo chyba nie warto. Jeśli przejdziesz terapie i sam się poukładasz to jaką masz gwarancje że Ona coś w sobie zmieni? Patrz na siebie, nie popełniaj błędów przeszłości. I pamiętaj! Jak złamiesz rękę to nie idź do kościoła tylko do szpitala
Jestem z nią w kontakcie ale podjąłem decyzję że odsuwam się skoro ona nie widzi szczerości. Nie chcę nikogo więcej w moim sercu. Nie mam zamiaru odbudowywać tylu win skoro tyle samo jest po jej stronie. Wyjeżdżam do Zaandem. Razem można wszystko a samemu można gówno! Otrzymałem od niej wiadomość że ona postawiłą warunek terapii... warunek kurwa?!?! a czy ja powiedziałem że nie jest mi potrzebna pomoc? a to o czym Ci mówiłem wzięłas do siebie? czy tylko ja zniszczylem wszystko... ???????? widzisz coś po za Twoimi zasadami? Kim Ty jesteś ? za kogo się uważasz? Powiedz mi co wniosłem do Twojego życia byś tak się wywyższała!!!!!????
Jak to czytam to mam w sobie jakiś lęk, w ogóle nie chciałabym się spotykać z Tobą, gdy jesteś w takim stanie. Z twoich słów też można założyć, że dziewczynie przydałaby się terapia. Napraw siebie zanim zaczniesz naprawiać coś z drugim człowiekiem.
Moim zdaniem to potrzebujecie czasu z dala od siebie a potem nowego początku, ale prawdziwego nowego początku. Bo nie wiem, czy w tej relacji, o której pisałeś, jest coś, o co walczyć. Bo pisałeś o tym, że jedno drugiego nie szanuje, nie akceptuje uczuć, nie słucha i wyzywa. I ty wobec niej i ona wobec ciebie.
To, że początku był cudownie o niczym nie świadczy, bo pierwsze cudowne tygodnie to samo zakochanie. Dopiero potem wychodzi "prawdziwy człowiek", zaczyna się poznawać jego prawdziwą twarz, jego podejście do życia, sposób komunikacji, czy jest godny zaufania, w jaki sposób mówi i słucha, jak wyraża emocje, jak je przyjmuje, i tak dalej.
Mało Ci? Chcesz to jedź na drugi koniec świata. Ty zawaliles najwięcej, teraz dajesz jej powody by myślała o sobie jak i czymś niesamowitym. Dobrze wiesz ze tak nie jest. Brakuje żeby była lekarzem, prawnikiem albo farmaceutą. Ci wiedzą najwięcej. Rób co chcesz ale terapia pamiętaj terapia! Olej ją czego Ty nie rozumiesz? Zajmij się sobą. Musisz być najważniejszy tak jak ona o sobie myśli. Pij piwo które naważyles a ją olej. Egoizm zwalcz egoizmem. Co Ty w ogóle w niej widzisz? Ona Ci nie daje szans więc szanuj się bo nie było Was tylko Ona i Ty z przewagą na Ona.
Brzmisz jakbyś byla obok Nas każdego dnia...farmaceutka! egoizm ok! ale dlaczego to nie był egoizm Nas??? Naszych wartości wspólnych?
Szczerze mówiąc, Autorze, to ja się jakby Ciebie boję. Nie za dużo tych wykrzykników?
Szczerze mówiąc, Autorze, to ja się jakby Ciebie boję. Nie za dużo tych wykrzykników?
Nie wiem czemu, może dlatego że chcę wykrzyczeć, że coś jest nie tak. To co jest takie proste nie jest tak łątwe w wytłumaczeniu... takie drugie dno? magia? a może szara rzeczywistość? miała co chciała a przy niepowodzeniu nie było rozwiązania innego jak "Moja jest tylko racja, i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!" cytat.
Chyba jego ukochana też się go bała.