i stało się, wiele lat małżeństwa, pogodnego, spokojnego zwieńczonego piękna zdrową córką, małżeństwa które naprawdę nie niosło sobą żadnych najmniejszych przesłanek że coś się złego może wydarzyć, spotkało coś czego wydawało mi się nie może mieć miejsce. Otóż zakochałem się bez pamięci w wieloletniej mojej przyjaciółce. Była zawsze jak anioł, blisko, potrafiła zawsze trafnie doradzić, czasem pocieszyć, nigdy nie oceniała, poprostu przyjaciółka. Teraz wiem, że nie ma przyjaźni, lub nie powinna ona mieć miejsce między kobietą a mężczyzną. Tak mało jednak trzeba żeby przyjaźń zamieniła się w gorliwą miłość. Nie chciałem tego zauważać. Unikałem sygnałów mówiących mi, że źle się dzieje. Pierwsza zdrada. Nie będę tego opisywał. Okres rozstań i powrotów, definiowania czym jesteśmy, naprzemiennie wywoływane stany zazdrości, odejścia i tęsnkoty za sobą, .... aż do momentu gdy uświadomiłem sobie, że nie potrafię żyć bez niej. Codziennie rano budzę się zlany ogromnym wyrzutem sumienia, malutka córeczka którą kocham i dałbym się za nią pokroić, żona która jest mi bardzo bliska i ogromne uczucie do innej kobiety która stała się całym moim obecnym i przyszłym światem. Boje się zrobić jakikolwiek krok, czekam nie wiem na co i zastanawiam się co się dzieje i w jakim kierunku iść. Zostać z miłości do dziecka z kobietą którą oszukuje, okłamuje i stwarzam pozory szczęśliwej rodziny, czy odejść, przejść przez horror rozwodu, zostawić ją z maleńką moją córeczką i żyć jak egoistą z wielką miłością??
Wiem że czytające to kobiety, chętnie by mnie zlinczowały, nieodpowiedzialny tatuś odchodzący do innej, wiem tak właśnie jest, ale czy lepiej udawać czy lepiej uzmysłowić sobie że czegoś już nie ma. Poświęcić się dziecku i próbować zdusić w sobie uczucia, pewnie nienawidząc przy tym własną żonę, czy znienawidzieć siebie odrzucając miłość której nigdy nie zaznałem wcześniej??
pokonany