Nie wiem komu się wygadać, a czuję, że potrzebuję obiektywnej oceny sytuacji, trochę wsparcia i porad.
A więc od dziecka moi rodzice są dosyć toksyczni, tylko oboje w inny sposób. Tata to jedna wielka agresja, niespokojny człowiek, który reaguje krzykiem i wyzwiskami. Nie da się z nim normalnie pogadać (przynajmniej nie na trudne tematy). Nie wyobrażam się zwierzać mu z życia. Mam w nim wsparcie (szczególnie finansowe), ale odnoszę wrażenie, że on od zawsze swoją miłość okazywał tylko kasą. Zatruł mi całe lata nastoletnie. Kiedyś również bił, wyzwiska nawet do dziś są podczas kłótni. Mam jeszcze siostrę. Jej nigdy nie tknął, mojej mamy też nie. Tylko mnie. Dodatkowo wspomnę, że moje piekło największe zaczęło się, gdy miałam 13 lat i oznajmiłam, że nie będę chodzić do kościoła. Z biegiem lat mu przeszło "nawracanie mnie". Teraz przyznam, że jest najlepiej od zawsze, ale jego zachowanie i tak dalej jest często chamskie (tak jak wspomniałam podczas kłótni wyzywa od najgorszych). On bardzo ciężko pracuję i wszystko co mamy zawdzięczamy jemu.
Z kolei matka od zawsze do dziś - nieobecna. Jako dziecko potrzebowałam jej atencji, ale jej nigdy nie było. Do dziś, gdy do niej coś mówię, to jest zamyślona, zajęta sobą. Już dawno zauważyłam, że kompletnie nie interesuje jej moje życie.
W szkole u mnie była tragedia, jestem do tyłu dwa lata. Ona nawet tego nie zauważała, a wychodziłam o 7, wracałam o 23 i to nietrzeźwa. Wiem, mam swój rozum, ale w sytuacji, gdy w domu spotykały mnie nieprzyjemności, to wolałam uciec w używki i znajomych z podobnymi problemami, a ona pozwalała mi na wszystko. Znajomi zawsze mi zazdrościli, że mam taki luz, ale mało kto z nich wie, co się pod tym kryło.
Problem mam teraz - wchodząc w dorosłość. Skończyłam 20 lat i uodporniłam się na to, że oni między sobą się non stop kłócą i to o pierdoły. Zachowanie matki wobec mnie nawet mnie już nie dziwi. Tata nigdy mnie nie przeprosił, udaje, że nie robił mi nigdy żadnej krzywdy. Irytują mnie, mimo że też wiele razy pomagali mi wyjść z kłopotów, w które się wpakowałam, to czuję, że nie chcę z nimi mieszkać dłużej niż to konieczne.
Straciłam przez nich wiele okazji do pracy ,,W domu lepiej zostań, auta Ci nie damy, nie potrzebujesz pracy" i tak w same wakacje uciekły mi 4 oferty. W kwietniu kończę szkołę i chcę się wyprowadzić później, ale boje się, że serio nie dam rady. Z jednej strony wychowałam się tak jakby sama, ale z drugiej boje się, że mają rację, że nie poradzę sobie i lepiej jak się nigdzie nie wyprowadzę i zostanę teraz tutaj z nimi.
Na dodatek niewyobrażalnie męczy mnie jakieś poczucie winy, że byłam złą córką, że teraz tak po prostu odejdę. Tata kupił nam nowy dom i gdy usłyszał o moich wstępnych planach to od razu gadał "To po co on to kupuje, po co on się stara". I wtedy łapią mnie dołki, że faktycznie on się stara i ciężko pracuje, a ja nic nie doceniam i chcę odejść.
Sprawa nienormalna i skomplikowana.
Jeśli chodzi o mnie to mam zaburzenia osobowości, nerwicę lekową i miałam depresję, ale od kilku miesięcy z tego wychodzę.
Jak się z tego wyrwać bez tego wielkiego poczucia winy?