Ten wątek będzie kontynuacją mojego poprzedniego odnośnie niezdecydowanego faceta.
Mianowicie sprawa wygląda tak, że od czasu kiedy się zdystansowałam, przestałam zadawać pytania i zaczęłam po prostu cieszyć się tym co jest i czerpać radość z każdego spotkania, on od pewnego czasu zaczął bardziej odkrywać się z emocjami, przestał okazywać swoje niezdecydowanie i wysyłać sprzeczne/dwuznaczne sygnały, tylko jawnie komunikować, że mu zależy i starać się coraz bardziej.
Ostatnio zaczął coraz częściej mówić, że uwielbia, że z każdym spotkaniem coraz bardziej się przywiązuje, że tęskni, że myśli itp - no niby nic takiego ale dla mnie, po tym całym okresie wyczekiwania, kiedy w końcu uświadomiłam sobie i pogodziłam się z myślą, że może się nie udać (bądź udać chociaż tą raczej gdzieś zakopałam), po tych jego coraz częstszych nazwijmy to 'wyznaniach' ja zwyczajnie się wystraszyłam.
sama nie wiem czego ? bo przecież tego właśnie chciałam, tak bardzo mi na nim zależy, uzbroiłam się w cierpliwość a kiedy w końcu powoli zaczynam czuć, że on odwzajemnia moje zaangażowanie to ja zaczynam się bać.
Po prostu nie rozumiem siebie, nie chcę tego zniszczyć przez swój jakiś wyimaginowany, wymyślony strach ?
Skoro na początku szłam jak burza w tą znajomość a on starał się ochłodzić mój zapał bo nie chciał rzucać słów na wiatr, nie chciał wysnuwać pochopnych wniosków/decyzji dopóki nie będzie niczego pewny, a teraz kiedy sytuacja się zmienia ja najzwyczajniej się boję. Nie wiem czy boję się tego, że się zaangażuję i znowu nie wyjdzie, czy może właśnie, że wyjdzie?! czy też tego, że go w jakiś sposób zranię a tego nie chce.
Nie wiem czy ja sama sobie stwarzam problemy, widzę wszystko w ciemnych barwach, chociaż wydaje mi się, że jestem twardą realistką ;P
a może potrzebuje terapii ? wstrząsami ;p
Nie rozumiem, czego się boję?