Śmierć męża - jak sobie poradzić? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Strony Poprzednia 1 479 480 481 482 483 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 31,201 do 31,265 z 31,389 ]

31,201

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Wiem,że niektórym z Nas nie jest obojętne jak inne w podobnej do naszej sytuacji dają sobie radę,a inne bardziej skupiają się na własnych uczuciach.
Każda z nas sama szuka sobie dróg ,którymi podąża lub w najbliższym czasie będzie chciała iść.Czas jest ciężki - bo w koło nas źle się dzieje,sytuacja mało stabilna politycznie i społecznie,tuż obok nadal wojna i niepotrzebne nikomu ofiary. Giną ludzie i to po obu stronach- Ci rosyjscy żołnierze często na siłę i pod strachem wcielani do armii- też mają matki,siostry i żony,nie mówiąc o osieroconych dzieciach. Ja nie potrafię przejść na tym obojętnie - to mój olbrzymi ciężar emocjonalny,który przygniata mnie każdego dnia.
Może to cecha mojego pokolenia? a może wyniosłam z domu zbytnią wrażliwość.Piszę zbytnią,bo odnoszę wrażenie,że dla innych jestem pewnego rodzaju dziwolągiem. Spotykam się ze słowami,żebym się tym nie przejmowała,że to mnie bezpośrednio nie dotyczy...ale nie zgadzam się z tym.Mam pewność,że w pewien sposób wpływa to wszystko na moją żałobę - na jej przebieg- a może raczej zastój w jej przeżywaniu. Czuję się  z tym wszystkim źle,a nawet bardzo źle. Jestem sama i z nikim nie mogę tak na co dzień o tych moich większych lub mniejszych lękach porozmawiać. Mój mąż nie wysłucha mnie,nie przytuli,nie powie: nie martw się ,będzie dobrze,damy razem radę,wspólnie przez to przejdziemy,nie jesteś w tym sama....Nie muszę szykować dzieci do szkół,odprowadzać wnucząt do przedszkoli,szykować obiadu dla starszych rodziców. Nie zadzwoni brat czy siostra,nie odezwie się żaden kuzyn czy inny krewny.Nie ma sąsiadów i koleżanek z pracy z którymi można by było tak na co dzień porozmawiać!?
W taki jesienny czas,ciemny,smutny i non-stop przygnębiający - bardzo ciężko jest złapać równowagę psychiczną- nie mówiąc już o jej utrzymaniu.
Dbajcie dziewczyny drogie o swoich bliskich z którymi mieszkacie,tak naprawdę na szczęście nie wiecie co to znaczy być tak do samego szpiku kości zupełnie osieroceni przez innych.Wydaje się Wam,że wiecie - ale wierzcie mi : nie wiecie,i nie życzę Wam w żadnym nawet najmniejszym stopniu,żebyście tą wiedzę posiadły. Ciężej na sercu i duszy jest teraz-  pod koniec  całkowicie samotnego weekendu... szybko zbliżają się Święta...,ale ciężko jest już od ponad dwóch lat i jakoś ani serce ani rozum z tym sobie nie radzi.Nigdy nie pomyślałabym ,że tak marnie i żałośnie będzie wyglądało moje życie- a wygląda.Nigdy nie myślałam,że tyle smutku będzie we mnie- a jest,nigdy nie przypuszczałabym,że los zgotuje mi taki tragiczny los...a zgotował....Jak można nadal żyć bez połowy siebie? jak można się podnieść gdy brakuje ci rąk i nóg- bo właśnie tak się czuję po śmierci męża...jak dalej żyć,aby nie być ciężarem dla dzieci i wnuków? jak żyć żeby się samemu nie wyniszczyć w tej przerażającej ciszy i panującego nadal smutku? nie wiem,jeszcze tak do końca nie nabyłam potrzebnej wiedzy,ale wiem,że się staram.Raz bardziej raz mniej- ale wciąż próbuję ... robię to dla siebie ,bliskich i mojego nieżyjącego męża- bo inaczej nie umiem nie potrafię i nie chcę..
Pozdrawiam

Zobacz podobne tematy :

31,202

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Jolam! Wiedzy, o której piszesz, nie zdobędziesz chyba nigdy. Nikt już nam nie powie, jak mamy żyć: żaden psycholog, psychoterapeuta, psychiatra, a nawet przyjaciel, bo nikt z nich nie wie, z czym się zmagamy każdego dnia, nikt też nie czuje tego bólu i rozdzierającej serce tęsknoty. A  jedyna osoba, jaka mogłaby nam pomóc, nie ma już nic do powiedzenia…  Pozostała więc chyba tylko jedna metoda - żmudna, codzienna praca nad sobą, niezliczone ilości prób i doświadczeń. Dziewczyny! Otwórzcie się! Nie zamykajcie się wyłącznie w swoim smutku, bo wtedy ta droga będzie zdecydowanie dłuższa. Mogę powiedzieć tylko z moich doświadczeń – od kiedy postanowiłam żyć (nie mylić z: zachciało mi się żyć), jest łatwiej. Poznałam nowych, niezwykle wartościowych ludzi, chyba zawarłam nowe przyjaźnie, zmieniłam krąg znajomych, choć z niektórymi  z dawnych spotykam się również, tylko rzadziej. Przewartościowałam i zmieniłam całkowicie swoje życie i … po prawie 3 latach mogę stwierdzić, że jest trochę łatwiej. W moim przypadku kluczem okazało się skupienie całej uwagi nie na bólu lecz na życiu. Wciąż mam schowane wszystkie zdjęcia i pamiątki, wciąż nie uporządkowałam jeszcze pracowni męża, wciąż nie jestem w stanie tego zrobić. Wiem, że nie mogę wracać do przeszłości, bo znowu zacznę nią żyć, a to będzie mnie ciągnęło wyłącznie w dół… ze szkodą dla mnie i dla moich bliskich. Dlatego jak taran staram się przeć do przodu. Początkowo z wysiłkiem przepychałam każdy dzień, teraz widzę, że im tylko trochę pomagam mijać, a to już ogromny sukces.
Pozdrawiam Was wszystkie najserdeczniej i dużo wytrwałości życzę w codziennych zmaganiach

31,203

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Drogie Dziewczyny!
Na wstępie wyrażam swoje zadowolenie z faktu ,iż forum znowu działa smile:):) Wczoraj przeżyłyśmy chwile grozy ,że to magiczne miejsce było zablokowane , bo dla nas netbabeczek z tego wątku istnienie tego forum jest bardzo ale to bardzo ważne !! Bo to nie jest tak ,że od czasu do czasu coś skrybniemy od niechcenia ! My jesteście w kontakcie , wiemy jak to miejsce pomogło wielu osobom ( choćby Ikarii ) , chcemy aby mogły dołączać do wątku inne dziewczyny ( świezo w traumie ) Wiem wiem ,że są grupy na Facebooku , że niektórym wydaję się przestarzałe i niemodne to miejsce ale niektórym z nas to miejsce przysłowiowo uratowało życie ( Jola, Ikaria , Wenless , Kolia, Baśka , Aloes ) i zapewne jeszcze wiele innych dziewczyn .......Niektóre z nas piszą tylko tu nie szukając innych miejsc.....Chociażby Jolam , która jest wierna tylko temu miejscu ......Więc czapki z głów dla moderatorek ,że udalo się smile:):) Gdyby to forum było płatne zapewne wiele zdesperowanych babek w żałobie nie zadawałoby sobie tego trudu ,żeby się logować .....
Baśka ! Ty jak zwykle wprowadzasz dozę optymizmu i dobrze piszesz że nauczyłaś się żyć i nie rozpamiętujesz przeszłości , odkrywasz siebie , nawiązujesz znajomości i starasz się być pogodzona z losem smile:)
dziewczyny drogie piszmy tu zaglądajmy ,wspierajmy się , bo to jest nasze magiczne miejsce gdzie znalazłyśmy emopatię i zrozumienie a to towary deficytowe w dzisiejszym świecie .....Tulę Was wszystkie do serducha i dziękuję ,że po prostu jesteście smile:):)

31,204

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane, przeżyłam chwilę grozy, kiedy dowiedziałam się, że zablokowali forum. Mam nadzieję, że to było jednak chwilowe i więcej się nie powtórzy.
Nie mogą tego nam zrobić, to forum musi działać, to tu uzyskałam największe wsparcie w najgorszym okresie mojego życia. I nie tylko ja, o czym tu wiele dziewczyn pisało. Gdyby nie to miejsce i Wasze zrozumienie i pisanie, nie wiem co by ze mną było. Już niejednokrotnie o tym pisałam, pomimo dużego wsparcia od rodziny, przyjaciół, koleżanek to w tym miejscu czułam i czuję się najlepiej, bo tu mogłam i mogę szczerze pisać o moim bólu, tęsknocie i nie akceptacji tego co się stało. To jest najlepsze miejsce dla takich osób, jak my, nie godzących się na to co nas spotkało. Tu możemy płakać, żalić się, pisać o swojej ogromnej tęsknocie za ukochanym, a w chwilach małych radości się nimi dzielić.

Wczoraj byłam u mojego psychiatry, od 3 miesięcy mam zmniejszoną dawkę, a za miesiąc kończę już leczenie, od początku mówiłam mu o tym wątku, o Was, o zrozumieniu i wsparciu, jakie tu otrzymuję. Wczoraj powiedziałam, że kilka z nas spotkało się na południu Polski na kilka dni, że spędziłyśmy wspaniale ten czas i że tam z Wami pierwszy raz śmiałam się po raz pierwszy od śmierci mojego M. i że jak mi źle to sobie przypominam nasze spotkanie i jest mi lepiej, wiem, że nie jestem w tym bólu i tęsknocie sama. To daje mi siłę i chęć przetrwania.

Jolu, ja też nie zgadzam się z takim stwierdzeniem, że tyle dostajemy od losu i życia - ile możemy udźwignąć, to taka sama bzdura, jak powiedzenie, że co cię nie zabije to cię wzmocni, ani to że czas leczy rany, być może po wielu latach czas trochę zabliźnia rany, ale na pewno ich nie leczy. Ale wiem, że trzeba otaczać się przyjaciółmi, rodziną, życzliwymi nam osobami, pisać tu, na maila, WhasAppa, czy wysłać choćby smsa, to bardzo ważne żeby nie żyć w pustce.
Żadne słowa i choćbym tysiąc razy jeszcze tu dziękowała nie oddadzą tego, jak bardzo Wszystkie mi pomogłyście i pomagacie.
Kilka z Was jest już na innym etapie żałoby, tak, jak chociażby Aniczka 7 lat niedawno minęło, Welnes  5 lat, Baśka 3, już potraficie żyć bez takiego smutku, ale wciąż poświęcacie swój czas dla nas, tych krótszych "stażem", piszecie tu i jesteście z nami. To bardzo ważne.
To forum, ten wątek nie może zostać zamknięty, bo takiej pomocy, jak tu, żadna, nigdzie nie otrzyma, choćby na najlepszej terapii, u najlepszego psychologa.

Pozdrawiam Was Kochane

31,205

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witaj, Aniczka, jak zaczęłam pisać to Ciebie tu jeszcze nie było:-)
Dla mnie też to była groza, jak się dowiedziałam, że zamknęli miejsce, które pomogło, pomaga i pewnie pomoże jeszcze nie jednej babeczce.
Takie forum/wątki muszą być ogólnodostępne, łatwe do znalezienia, już, natychmiast. W rozpaczy, bólu nie ma czasu na opłacanie, potwierdzanie itp. To jest chwila, moment, muszę napisać, podzielić się z kimś kto to przeżył, bo za chwilę zwariuję. Tak było ze mną. Takie forum musi być dostępne "od ręki".
Cieszę się, że działa i mam nadzieję, że tak już zostanie.

31,206

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Też odetchnęłam,i to bardzo.Nawet konsultowałyśmy się między sobą w sprawie możliwości odblokowania naszego Forum. Ono mnie uratowało,wiedzą o tym moi bliscy,mój psycholog i ....cały świat...nawet w Nowej Zelandii o nas wiedzą.
Na całym świecie są nieszczęśliwe samotne kobiety potrzebujące wsparcia.
Tak myślę,jako socjolog,że moglibyśmy być  i nasze publikowane tu wypowiedzi dobrym materiałem.. do rozpoczęcia pracy doktorskiej nt: Przebieg żałoby wśród polskich kobiet...
Drogie moje,nadal wszystkie potrzebujemy wzajemnego wsparcia i to nie zależy od długości naszej żałoby. Zostałyśmy same i samotne i nikt tego faktu nie zmieni. Jedne dają radę - inne mniej.Jedne powolutku wychodzą z cienia,inne nadal nie odnajdują swojej drogi. Szanse na jej znalezienie są większe gdy o drogę spytamy  osoby podobnej do nas  niż zaufamy komuś niewidocznemu...zaprogramowanemu....który często mówi: jeżeli to możliwe  zawróć.... Nie zawracajcie ...nie słuchajcie kogoś kogo nie znacie ...zaufajcie nam...tym co już powalczyły z samotnym życiem..Nie jesteśmy wyrocznią ,nie posiadłyśmy mądrości świata w przeżywaniu żałoby ale jesteśmy autentyczne i szczere i co najważniejsze...jesteśmy już trochę przed wami...idziemy i zostawiamy ślady,żebyście nie pobłądziły za bardzo.Pozdrawiam

31,207

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?
gruba napisał/a:

Witam 8 miesięcy zginął mój mąż ja zostałam sama z synem bardzo za nim tęsknie każdego dnia myślę o nim i czekam kiedy mnie się przyśni a śni się często moje dziecko jest chyba mądrzejsze ode mnie  dużo z nim rozmawiałam wie że tata jest w niebie naszym aniołem i nie musi już rano wstawać do pracy . myślałam że z każdym miesiącem będzie lepiej ale jest gorzej nie chce mi się nic sprzątać,gotować malować kiedyś byłam optymistką teraz wszystko widzę na czarno nie spotykam się z nikim moje wyjście z domu to tylko do szkoły sklep i z powrotem chce znowu być tą dawną dziewczyną ale nie mam pojęcia jak z tego stanu wyjść bo najbardziej cierpi mój syn

Bez wątpienia ciężka sytuacja gdzie minął krótki czas by poukładać życie po takiej starcie. Daj sobie czas . Wiem że pewnie chcesz być teraz dla każdego tak jak to było wcześniej natomiast pamiętaj że to co czujesz jest też ważne . Póki nie dojdziesz sama do ładu nie będziesz mogła być dla innych więc według mnie powinnaś się skupić na sobie na tym by poukładać emocje w głowie . Jeszcze musisz powalczyć z traumatycznymi przeżyciami fajnie że masz dla kogo masz syna przyjaciół dla których jesteś ważna. Może warto pomyśleć nad psychologiem jest to neutralna osoba która wysłucha i wspólnie będziecie mogli wypracowac wskazówki które pomogą przetrwać . Powodzenia

31,208

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam Was,
3 tygodnie temu zostałam wdową. Mam 39 lat.
Jeszcze chyba jestem w fazie wypierania rzeczywistości, ból jest tak ogromny, że nie wiem jak mam żyć.
5 lat cudownego małżeństwa, 2 malutkich dzieci, piękny dom, wspaniałe życie i nagły wypadek, który odebrał życie najwspanialszemu facetowi jakiego w życiu poznałam, miłości mojego życia. Zawalił się cały mój świat, nie wiem jak mam żyć, nic nie ma już sensu. Tęsknota sięga zenitu...

Nie wiem nawet co mam więcej napisać, łzy lecą mi po policzkach, bezsilność ...

31,209 Ostatnio edytowany przez Aloes21 (2022-11-21 16:52:05)

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie moje Drogie samotne dziewczyny!
Długo się zbierałam, żeby tu znowu napisać. Kiedyś regularnie się odzywałam co parę dni. Obecnie jestem na takim etapie żałoby, że owładnięta jestem totalną niemocą, bezradnością, bezsilnością, że nawet napisanie paru słów tu na Forum, to dla mnie nie lada wyczyn. Uznałam jednak, że moją powinnością, obowiązkiem wręcz wobec Was jest przynajmniej zameldować się tutaj, ażeby chociaż dać Wam jakiś znak życia. Śledzę i czytam oczywiście na bieżąco wszystkie Wasze wpisy, bo to w dużej mierze z nich i dzięki Wam Kochane Dziewczyny czerpię siłę i wsparcie... Większość z Was zna już moją tragiczną historię. Z wieloma piszemy, czy pisalyśmy prywatnie. Także chciałabym serdecznie tutaj podziękować za ogromne wsparcie, cierpliwość, empatię i okazane mi serce szczególnie Jolam, Aniczce, Baśce, Kolii, Wenles - choć jeszcze nie miałyśmy okazji popisać na priv, ale poniekąd zna moją historię z Forum i od Dziewczyn. Tu wymieniłam celowo te z Was, które już są nieco, albo dużo dalej w pokonywaniu i doświadczaniu żałoby, bo to od Nich uczę się, jak powoli powracać do  ,,życia" po tak ogromnej tragedii. Dziękuję również i pozdrawiam serdecznie Ikarię (próbowałam dwukrotnie się z Tobą skontaktować mailowo, ale coś nam się nie powiodło), Zzieloną, Maadlen (która też już długo nie daje znaku życia). - te z Nas, które są mniej więcej w podobnym czasie od śmierci naszych Ukochanych. Czytam Wasze wpisy, pamiętam, myślę o Was często i łączę się z Wami duchowo w bólu, tęsknoie i niedoli naszej. Chcę również zapewnić o swojej pamięci i wsparciu dziewczyny, które dołączyły do nas już po mnie m.in. Aisę2022, MarięWB. Co u Was kochane? Jak sobie radzicie? Mimo ogromnej straty i bólu, o których pisałyście, byłyście bardzo dzielne. Doskonale radzilyście sobie z dziećmi i wszystkimi obowiązkami, jakie na Was spadły. Mam nadzieję, że nadal nie poddałyście się i jakoś dajecie radę. Witam także nowe dziewczyny, które ostatnio, niestety dołączyły do naszego grona. GaMo, BezCukrowa, niezmiernie mi przykro, że i Was spotkało to najstraszniejsze nieszczęście. GaMo, ty jeszcze dodatkowo musisz zmagać się z problemami dotyczącymi spadku. To straszne, jak okrutni i bezwzględni potrafią być ludzie, byle by tylko osiągnąć swój cel. W tym przypadku korzyści majątkowe mają większe znaczenie dla nich, niż drugi człowiek. A Twoi teściowie nawet pamięci syna uszanować nie potrafią. Brak słów... Bardzo Ci współczuję i mam nadzieję, że przy pomocy dobrych ludzi, choćby naszych dziewczyn z Forum, np. Ikarii, która Ci trochę naświetliła przepisy w prawie dziedziczenia, uda Ci się pozytywnie pozałatwiać te sprawy i osiągnąć to co Ci się słusznie należy. Rozumiem doskonale co czujesz, bo ode mnie też większość rodziny męża odwróciła się po Jego śmierci. Jestem pewna, że gdyby tylko cokolwiek im się należało z naszego wspólnego majątku, to z pewnością wyciągnęli by swoje pazerne łapy. U mnie jest jednak inaczej. Moi teściowie już od.dawna nie żyją, mój mąż miał czworo rodzeństwa ( był najmłodszy z nich). Zmarł tragicznie mając 49 lat... My jednak mamy dwójkę już dorosłych dzieci. A majątek, jaki posiadaliśmy był tylko i wyłącznie naszą wspólną własnością. Tak więc prawo dziedziczenia mam tylko ja jako żona i nasze dzieci. I całe szczęście, bo inaczej rodzinka męża bez skrupułów ,,puściła by nas z torbami." Tacy są ludzie niestety, a stare polskie przysłowie, że "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie" jest wciąż jak najbardziej aktualne... BezCukrowa serdecznie Ci współczuję i mocno przytulam do serca ❤️.
Tak bardzo mi przykro, że i Ciebie spotkała ta potworną tragedia... Dobrze, że tu trafiłaś, tu na pewno znajdziesz pociechę, wsparcie, rady jak przetrwać ten najcięższy czas... Tu są wspaniałe, cudowne, pełne empatii, dobroci i miłości dziewczyny. To One w pewnym sensie uratowały mi życie w najtrudniejszych chwilach i cały czas wspomagają i wspierają całym sercem. To niezwykle, mądre, szlachetne i również ciężko doświadczone przez los kobiety. One są autentyczne, rozumieją, nie oceniają, ale są, zawsze po prostu są i w każdej chwili gotowe nieść pomoc. Dosłownie w każdej chwili, bo nawet nocą... One nigdy nie odmówią, nie zawiodą. I ta deklaracja niech będzie dla Ciebie pociechą. Bo odpowiednich słów pociechy w tak tragicznej sytuacji po prostu nie ma...  Jedynie mogę powiedzieć Ci to, co mnie mówiły i wciąż powtarzają dziewczyny z Forum, że kiedyś będzie lepiej, lżej... Tu pomóc może jedynie czas, bardzo dużo czasu...  Ja już to wiem... Nie wiem, czy czytałaś moją tragiczną historię, ale przypomnę krótko. W nieco ponad rok straciłam trzy najbliższe mi osoby. Najpierw zmarł nagle mój tato - zator płuc,  10 m-cy po nim tragiczną śmiercią mój ukochany mąż, a 4 miesiące później odeszła moja mama - rak trzustki... Poznałam wszystkie najgorsze oblicza bólu, tęsknoty, rozpaczy i cierpienia... Moje życie z pięknej baśni stało się najgorszym koszmarem. Każdy dzień to ogromna męczarnia i walka o przetrwanie. Straciłam sens życia i w żaden sposób nie mogę go odzyskać. Śmierć rodziców, to straszna trauma, ale śmierć męża, to cios, który już na zawsze zniszczył moje życie. Umarłam wraz z Nim, mój świat runął i nic już nie jest w stanie go odbudować. Jutro minie 16 m- czy od śmierci męża. 2.- go grudnia rok od śmierci mamy, a od śmierci taty minęły dwa lata... Ja już nie żyję - ja wegetuję zaledwie... Ale dzięki moim dzieciom, moim siostrom i moim Aniołom Stróżom, które tu dane było mi poznać, jakoś pomału gramolę się do przodu. Bo tak trzeba, bo nic innego już mi nie zostało, bo czasu nie da się cofnąć, bo nic już nie wróci, nic nie ugram z tym bezlitosnym losem. Wszelki bunt, niezgoda, nieakceptacja rzeczywistości nic nie wnosi, jest wciąż tlumiona przez okrutne moje przeznaczenie. Codziennie więc wstaję, podnoszę się na kolana i potem znów upadam... Ale już zrozumiałam, że innej drogi nie ma, mam tylko tę jedną, jakże ciężką, krętą i wyboistą drogę życia i tylko nią muszę podążać. Jedyną nadzieją jest to, że kiedyś na końcu tej drogi ujrzę wreszcie światło, a w tym pięknym jasnym, ciepłym świetle staną moi najbliżsi. Mój Ukochany poda mi swą dłoń i wtedy już na zawsze będziemy razem... Tego się trzymam, a póki co jeszcze tu musimy dokończyć przeznaczoną dla nas misję... Pozdrawiam Was wszystkie bardzo, bardzo serdecznie ❤️Przepraszam, jeśli kogoś pominęłam. Jestem z Wami i tulę do serca ❤️❤️❤️

31,210

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Drogie Dziewczyny !
Strasznie mi przykro ,że dołączyła tutaj nowa koleżanka BezCukrowa .....tak świeżo doświadczona przez los ....Wiem ,że mna obecnym etapie Twojego życia żadne słowa nie ukoją Twojego bólu i niestety długa droga przed Tobą zanim będziesz względnie funkjonować ale trafiłaś w dobre miejsce , bo my tu Ciebie doskonale rozumiemy , znamy Twoje emocje i duchem jesteśmy z Tobą !!! Spotkała Ciebie straszna tragedia ale jak wspomniałaś masz 2 małych dzieci , to dla nich musisz się powoli podnosić , bo jeteś im niesamowicie potrzebna ...... Może masz przy sobie bliskie osoby , rodzinę , przyjaciół , proś ich o pomoc a jeśli jest taka potrzeba skorzystaj z pomocy psychologa czy psychiatry ( nie broń się przed tym ) Ci specjaliści są po to aby pomagać takim osobom jak Ty a TY muszisz jakoś funkcjonować ! Pisz tutaj wylewaj swoje emocje , to forum pmogło wielu samotnym kobietom , a niektóre z nich twierdzą ,że wręcz uratowało im życie ..... Tulę bardzo mocno do serducha , jestem z Tobą w Twoim Bólu i traumie smile
Droga Aloes ! Bardzo dobrze,że się tu wreszcie odezwałaś , pomomo upadków idziesz to przodu i walczysz o swoje przetrwanie i to jest najważniejsze ! Poki co jesteś tu i teraz i muszisz dokińczyć swoją misję , bądź dzielna i walcz nadal , najlepiej jak potrafisz , wlewam nadzieję w Twoje skołatane serce , ściskam mocno smile:):)
Moje Drogie forumowe siostry ściskam Was wszystkie w te szare i beznadziejne listopadowe dni , piszmy tutaj i kontaktyjmy się ze sobą , bo to forum jest dla nas ważne i zawsze bedzie !!! Bądźmy dzielne i kroczmy tylko do przodu . tulę do serca smile:):)

31,211 Ostatnio edytowany przez Maadlen (2022-11-22 20:57:22)

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Moje Drogie !
Bardzo dawno nie pisałam ale wywołana przez Aloes poczułam się wręcz w obowiązku .
Chciałabym bardzo napisać coś budującego i pełnego optymizmu . A tym czasem czuję się jak bym wpadła w ciemną odchłań i za nic nie mogę się z niej wydostać . Sama siebie nie poznaję . Żyję bo żyję , z dnia na dzień  bez planów nawet na najbliższy weekend . Nie jestem sama  , mam bliskich , którzy mnie wspierają ale mimo wszystko czuję sie ogromnie samotna. Mocno przesiałam grono znajomych  i moje życie towarzyskie prawie nie istnieje . Jak ktoś sobie o mnie przypomni to raczej czegoś potrzebuje  niż martwi się o mnie .  Czasami mam wrażenie  ,że to jakiś koszmarny sen ,  z którego nie moge się wybudzić . Nie narzekam już na to co mnie spotkało , już  nawet nie płaczę na wspomnienie o moim M  ale w głebi duszy  mam żal , nie wiem właściwie do kogo czy do czego za to , że wyrwano mi serce . Czuję się tak jakbym była pusta wewnetrznie , pozbawiona uczuć i emocji . Jak mam żyć bez serca.... no jak ?!
Wczoraj mineło 15 miesiecy a  ja czuję się jak by to było wczoraj . Nie ma dnia ani godziny,żeby mi go nie brakowało , tęsknię za nim okropnie i to się pewnie już nie zmieni . Jego spontaniczność i totalny luz sprawiało ,że wszystko z nim było łatwe . Miał wyjątkową energię , która pchała wszystko do przodu a jego śmiech był wręcz zaraźliwy . .Pisząc tu płaczę sad  Nadal są to dla mnie niewyobrażanie trudne emocje ale obiecuję ,że będę z Wami .
Ściskam Was Moje Drogie i przytulam mocno.

31,212

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Drogie Moje !
Kochana Maadlen, jak dobrze, że się odezwałaś, często myślałam o Tobie... Jesteśmy i czasowo i emocjonalnie na podobnym etapie żałoby. U Ciebie 15, a u mnie 16 miesięcy od śmierci naszych Ukochanych...
Czuję się bardzo podobnie jak Ty. Czarna otchłań rozpaczy, z której nijak wydostać się nie mogę. Ja również żyję, a raczej wegetuję tak z dnia na dzień, bez żadnego celu i sensu. Też niczego nie planuję, prócz dnia dzisiejszego, np. wyjścia na cmentarz czy do sklepu po jakieś zakupy. Ograniczam wszystko się do niezbędnego minimum... Nic już nie sprawia mi przyjemności, nic nie jest w stanie ucieszyć. Życie straciło swoje dawne blaski, radości, nadzieje... Została totalna, głucha, wszechogarniająca pustka... Samotność, której wcześniej nie znałam jest tak straszną i przerażająca, że aż ciężko oddychać. Mam wrażenie, że im dłużej to trwa tym bardziej staje się nieznośna... Bo nie ma już nadziei, nie ma takiej mocy która mogła by przywrócić nam dawne nasze życie, tak nagle i okrutnie przerwane... Piszesz Maadlen, że w swej samotności nie jesteś sama, że masz przy sobie bliskich, którzy Cię wspierają - to ogromna wartość, wierz mi. Ze mną wprawdzie mieszka jeszcze mój syn, ale i tak większość czasu nie ma go w domu. Praca, studia, a każdą wolną chwilę spędza u dziewczyny. Córka dorosła, ma już własną rodzinę - męża i dwójkę dzieci. Wyprowadzili się rok przed śmiercią męża... Wówczas zostałam z mężem, synem i moimi rodzicami. Oczywiście tęskniłam bardzo za córką i syndrom opuszczonego gniazdka też dawał mi się we znaki, ale miałam tu z kim i dla kogo żyć... Niestety ten bezwzględny, okrutny los najpierw zabrał mi tatę, później męża i zaraz po Nich mamę... Tak więc zostałam sama, syn czasem wpadnie, przenocuje nawet... Córka niezbyt często przyjeżdża, bo praca, dwójka małych dzieci, zięć pracuje w systemie zmianowym... Ciężko to wszystko zgrać i taki przyjazd wymaga niezłej logistyki. Dobrze, że chociaż nie mieszkają tak daleko - 50 km, to nieduża odległość. Jestem więc nie tylko strasznie samotna, ale przeważnie również sama. Jeśli chodzi o dalszą rodzinę, to mogę liczyć tylko na moje dwie siostry. Względny, aczkolwiek rzadki i sporadyczny kontakt mam tylko z jedną siostrą męża (a ma czworo rodzeństwa). Reszta odwróciła się ode mnie, odrzuciła, wyparła się wręcz. Sukcesywnie odsuwają się też dalsza rodzina, kuzyni, oraz znajomi i co najsmutniejsze również osoby, których uważaliśmy za swoich przyjaciół... Tak jak pisała Jola, w żałobie, prócz cierpienia i bólu rozstania z najdroższą osobą, dochodzi jeszcze ból odrzucenia... Jak byśmy to my zawiniły temu co się stało, jakbyśmy na własne życzenie zostały same. Chore i niezrozumiałe jest dla mnie rozumowanie tych ludzi. Przecież to my rozpaczamy i cierpimy katusze... To nam należy się pomoc i wsparcie, a nie odrzucenie czy wręcz potępienie... Ja tak się właśnie czuję, jak potępiona, przeklęta... !!! Jak bym miała na czole wyryte :  ,, Uwaga niebezpieczeństwo - WDOWA!!!". Dlaczego ludzie ranią nas jeszcze bardziej, jakby mało nam było naszego nieszczęścia ?! Czy naprawdę ludzie są tak na wskroś źli, czy nie istnieje już żadne DOBRO na tym świecie. Może istnieje, ale chyba nie dla mnie... Maadlen,  u mnie również tęsknota jest ogromna i z czasem staje się chyba jeszcze większa i coraz trudniej mi sobie z nią radzić. Też nie ma dnia, ani godziny, żebym nie myślała o moim Ukochanym. Płaczę też każdego dnia, każdego ranka, kiedy budzę się w pustym łóżku i uświadamiam sobie swoją tragiczną rzeczywistość.... Każdego wieczoru, kiedy samotnie kładę się spać... Czasem są to zwykłe łzy tęsknoty, a czasem wyję wręcz z rozpaczy i bezradności. Myślałam, jak pewnie większość tu z nas, że minie rok i z czasem będzie trochę lepiej, lżej... Minęło 16 miesięcy i niestety wcale nie jest lepiej... Mam wrażenie, że ten straszny koszmar, jakim stało się moje życie nigdy już się nie skończy... Chociaż Aniczka twierdzi, że widzi u mnie małe postępy. Może po prostu ją ich jeszcze nie dostrzegam... Też nie odzywałam się długo tu na Forum. Pisałam prywatnie z niektórymi dziewczynami..., bo podobnie jak Ty nie chciałam dołować. Czekałam..., Z nadzieją, że coś się wreszcie zmieni, coś drgnie i wtedy będę mogła napisać coś bardziej optymistycznego, budującego. Niestety tak się nie stało. Napisałam więc prawdziwie, po prostu tak jak się czuję. Nie lubię kłamać i lukrować, choć chciałabym mieć nadzieję, że kiedyś będę mogła szczerze tu napisać: ,,Dziewczyny, jest lepiej '... Pozdrawiam Was Kochane serdecznie... Wiem, że przynajmniej TU nie jestem sama... Trzymajmy się razem Złamane Serduszka

31,213

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane,
Piszę .... kasuję ... piszę .... kasuję ....
Natłok myśli nie pozwala mi ich tak naprawdę wyrazić.
Prawdą jest, że panuje tu niesamowicie przyjazna atmosfera, pełna akceptacji i zrozumienia. Łączy nas wszystkie niesamowita strata i trauma z nią związana.
Przeczytałam gdzieś w jakimś artykule, że " traumą jest nie tylko to co się wydarzyło, ale też to co się już nie wydarzy ..." - i mnie osobiście bardzo o to właśnie chodzi.
Że mój ukochany Mąż już nigdy mnie nie przytuli, nie porozmawia ze mną, nie pójdziemy na randkę, nie pożartujemy, nie posprzeczamy się, nie będziemy realizować naszych planów i marzeń, tych przyziemnych, ale jakże miłych i potrzebnych i tych większych.
Że ten wspaniały Ojciec dla naszych dzieci już nigdy nie przeczyta im bajki, nie zabierze na przejażdżkę rowerową, nie zabierze na wycieczkę, nie będzie świadkiem ważnych wydarzeń w ich życiu ... - to mnie tak boli, że aż nie mam siły oddychać.

Na ten moment dzieci sa jedynym sensem mojego życia i jedyną motywacją, żeby wstać, iść do pracy i mechanicznie wykonywać różne inne czynności.

Mam wrażenie jakby ktoś zabrał mi moje cudowne życie i uparcie nie chciał oddać,  lub jakbym w magiczny sposób wpadła z pełni szczęścia w dożywotni koszmar - samotności, udręki, wiecznej tęsknoty, braku, pustki.

Nie jestem w stanie uwierzyć na dzień dzisiejszy nikomu, kto mówi, że będzie dobrze, że z czasem będzie boleć mniej itd.
Przecież nigdy nie przestanę go kochać, to jak ma mniej boleć, jak mam przestać tesknić, nie przypominać sobie tych wszystkich cudownych chwil.

Całe szczęście, ze jest to forum, rozmowa z kimś kto przeszedł to samo jest o tyle pocieszająca, że daje zrozumienie, bo nikt kto nie znalazł sie na naszym miejscu nie jest w stanie tego zrozumieć.

Dziękuję za słowa wsparcia :*

31,214

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie moje kochane.
Chwilę się nie odzywałam, już się parę razy zbierałam do napisania, ale już chcę do was napisać powiedzieć co u mnie.. minęło 9 miesięcy od tego najgorszego dnia w moim życiu.. nie czuję się lepiej, nie ma żadnej poprawy, jedynie taka że tabletki mnie uspokajają na tyle że nie płaczę tak często choć czasem chcę, ale blokuje mnie od środka. Czuję się okropnie samotna, niezrozumiana, czuję że jestem problemem dla wszystkich, że najlepiej by było gdybym zniknęła ja i ból, rozpacz, samotność, tęsknota, żebym razem z moim ukochanym leżała na cmentarzu i wszystkie bolączki zniknęły razem ze mną.. mieszkam z rodziną z moją mamą i dwoma braćmi. Jeden brat ma żonę i dwójkę małych dzieci.. te małe promyczki zajmują moją głowę i na chwilę nie myślę o tym wszystkim. Bardzo żałuję, że nie było nam dane mieć takiego promyczka, ten starszy promyczek to chrześnica mojego męża. Był taki dumny jak został poproszony o bycie ojcem chrzestnym.. Są przecudowne, ale czasem chciałabym zostać sama w kącie i po prostu pobyć w ciszy, spokoju, popłakać. Gdy mnie chwilę nie ma zaraz zaglądają do pokoju, albo dzwonią gdzie jestem i za ile będę wiem, że się martwią, ale czasami czuję się jak w klatce. Nie mam swojego kąta, nie zdążyliśmy wybudować domu, byliśmy w trakcie remontu domu rodzinnego teściowej, teraz kończy go siostra męża ze swoim mężem..
Znalazłam drugą pracę w weekendy. Zdałam sobie sprawę, że uciekam w pracę żeby zrobić coś ze swoją głową, czymś zająć myśli, mieć inne obowiązki.
Ostatnio czuję się dziwnie, byłam u kilku lekarzy i miałam nadzieję, że coś u mnie wykryją, żeby nie zostało mi dużo czasu na żywot na tym świecie.. codziennie jestem u mojego męża i go proszę żeby nie zabrał do siebie, bo po prostu nie umiem żyć bez niego, nie chcę żyć bez niego. Oddałabym swoje życie, żeby on mógł żyć. Rozbiłam się na milion kawałków, nie chcę się sklejać, wszystko jest bez sensu. Jest mi tak cholernie ciężko

31,215

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Powiem tak: cieszę się i to bardzo,że odezwały się te dziewczyny,które od dawna nie dały znaku życia...żadnego. Wierzcie mi,bardzo często w naszych e-mailach czy rozmowach dopytywałyśmy się wzajemnie o jakiekolwiek wieści o Was.Witam kobiety piszące po raz pierwszy- ale żadna z nas nie powinna tu trafić ....Wszystkie nas łączy wielka miłość do naszych mężów...i ta miłość już niestety się do końca nie spełni. To wielkie nasze uczucie powinno mieć  moc sprawczą- żeby uchronić nas od najgorszego co mogła się nam w życiu przytrafić: utraty najbliższej nam osoby. Ja też bardzo młodo straciłam mamę- miała 54 lata....i tyle przed sobą,brat o dwa lata starszy...gdyby On chociaż teraz był przy mnie- to moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Mniej by bolała samotność i pustka w domu..nie było dnia żebyśmy do siebie nie dzwonili,pozbawieni rodziców mieliśmy świadomość jak wszystko jest ulotne i nietrwałe.Jednak strata ich ,choć olbrzymia nie zostawiła takiego wielkiego spustoszenia w moim sercu i rozumie.Nasze życie - to tylko miraże - jak śpiewała Cora,rzeczywistość jest zupełnie inna.Nic od nas nie jest zależne, tak naprawdę mamy bardzo mały wpływ co się dzieje poza naszą osobą. Wychodzimy z domu,ale nie mamy  do końca pewności - czy do niego wrócimy.Może nas potrącić auto,lub spaść dachówka na głowę - przy niespodziewanym podmuchu wiatru.
To nie jest czarnowidztwo- to realne życiowe sytuacje.Dlatego nie powinnyśmy niczego odkładać na później - nie mówmy że zrobimy coś potem- jeżeli to dotyczy naszych bliskich i kochanych osób. Nawet jeżeli czegoś nie zdążyłyśmy powiedzieć - to zróbmy to teraz- patrząc na zdjęcie ukochanej osoby- czy przy grobie na cmentarzu.Mówmy o swoich emocjach i doznaniach- bo podzielenie się swoimi smutkami to nie oznaka słabości - tylko odwagi i szczerości wobec innych. Nikt tak nas nie zrozumie- jak my same- bo każda z nas piszących tu kobiet podąża tą samą drogą: ciemną,mroczną,- powykręcaną na wiele stron. Jedne idą pewniej,inne mniej.Jedne potrzebują przystanąć,odpocząć,upewnić się - czy w dobrą stronę podążają,inne idą dalej - bo myślą,że nie warto się zastanawiać i opóźniać tempa marszu.Nie odrzucajmy też pomocy innych życzliwych nam osób - bo same nie damy rady.Ja to wiem i wierzcie mi - potrzebujemy wsparcia na bardzo długi czas...
Pewne jest tylko jedno: ŁATWO NIE BĘDZIE,nawet po 2 latach jest nadal ciężko i też jak pisałyście mam czasami uczucie,że jest gorzej-bo moja wiara w to,że dam radę i jakoś to będzie - nie do końca się sprawdziła. .Nadal są łzy i to niespodziewane  - wczoraj jak odkryłam sweter kupiony przeze mnie dla męża- pięknie zapakowany - ale zabrakło czasu  żeby Go dostał.Tak będzie jeszcze długo,mam tego świadomość- ale te ataki płaczu i rozpaczy straciły intensywność i natężenie.Już mogę po nich normalnie oddychać nie bojąc się że serce nie wytrzyma,albo dostanę obłędu z przeogromnej rozpaczy. Już jak ktoś spyta się o męża,to nie zaczynam gwałtownie szlochać i na siłę zmieniać  tematu rozmowy...ale spokojnie /w miarę/ją kontynuować.
Nawet mogę już oglądać wspólne zdjęcia i bez łamiącego głosu opowiadać wnukom wydarzenia z naszego wspólnego życia. Jednak jeszcze płaczę jak nikt nie widzi - nie ukrywam się z tym,ale zaczęłam częściej myśleć o emocjach innych- nie tylko swoich. Teraz już staram się unikać ludzi na których się zawiodłam i na widok których odczuwam negatywne emocje.Dzięki na nowo podjętej pracy -odnalazłam ludzi - zupełnie mi obcych,którzy okazali mi tyle wsparcia i serca,że sama jestem tym pozytywnie zaskoczona. Już mi nie żal tych wszystkich straconych na zawsze pseudo ,,przyjaciół,, już nie odwracam głowy na widok szczęśliwych par - szczególnie w moim wieku,już nie boję się wychodzić samotnie z domu i wracać do pustego domu.To wszystko mam już po części za sobą,ale potrzeba było czasu...dużo czasu. Maadlen,Aloes 21 - jeszcze musicie poczekać,jeszcze dać czas czasowi.Musi zacząć się wiosna i lato...musicie zdać sobie sprawę z przemijania i nieuchronności wszystkiego co obok nas.Nic - nikomu nie jest przypisane na zawsze,jest to niesprawiedliwe- bo my byśmy nadal chciały być przytulane przez naszych mężów,i wspólnie planować ten świąteczny czas...i ten późniejszy też. Ja się sama pocieszam tym,że miałam możliwość poznać mojego męża,że wybraliśmy siebie na wzajem- bo mogliśmy się minąć i nie zaznać wspólnego szczęścia. Spytałam się jednej z Nas: czy jak by miała do wyboru drugie życie,to wiedząc już ,że dane jej będzie przeżyć stratę męża i przejść przez ogromne cierpienie - co by wybrała? Bez  zastanowienia powiedziała:nie wybrałabym nikogo innego.Myślę,że większość z nas by tak odpowiedziała. Nasza wzajemna miłość którą przeżyliśmy - daje nam teraz siłę,żeby iść nadal - kontynuować wspólnie zaczętą drogę. Jedne z myślą o dzieciach,inne dla samych siebie. Ważne,żeby się nie poddawać- tak mówimy naszym dzieciom i przyjaciołom: walcz - dasz radę- nawet nie wiesz ile w tobie drzemie siły?! ...starajmy się być w tym konsekwentne i dać im przykład.
Bezcukrowa,Madzialena,GaMa....Wy kochane jesteście na samym początku drogi,nawet rok - to tylko data ....najgorsze jest to,że niczego nie da się przyspieszyć. Mnie się wydawało,że z racji wieku- nie będę czekać 3-4 lata jak powiedział psycholog. Jak ja mam żyć tyle czasu w skrajnej rozpaczy? i nieopisanym żalu? nie dam rady,nie chcę , nie potrafię...ale tu o moje zdanie się nikt nie pytał.Życie powiedziało: sprawdzam...i mnie sprowadziło na ziemię. Pomogło mi pisanie codziennego dziennika,wyrażanie emocji ,pisanie do mojego męża kilka słów dziennie - z reguły prośby o zabranie mnie stąd.Pomogło bardzo wielkie oddanie i rady piszących tu Kobiet,One były autentyczne i takie rzeczywiste- pisały i mówiły o tym co było w moim sercu i głowie...nadal tak jest - więc i ja dołączę do podziękowań dla Nich...Wszystkie psychoterapie polegają na podzieleniu się swoimi troskami i problemami z innymi - my mamy cały zespół psychoterapeutek ...najlepszych na całym świecie....Aniczkę,Venles,Ikarię,Baśkę,Kolię...ale i Aloes i Maadlen,zzielona -też swój wkład macie,nie umniejszajcie tego.Każda ,która choć raz napisała- zadała sobie trud,żeby nas znaleźć....i miała odwagę zaufać zupełnie obcym kobietom.
Do mnie też kiedyś jedna z nas/Misiulka- wielkie dzięki- pamiętam/ zadzwoniła blisko północy- bo martwiła się o mnie.Był to dla mnie taki przełomowy moment-świadomość,że jestem dla kogoś ważna i to bardzo ważna - dało mi poczucie przynależności do grupy wspaniałych,empatycznych niezwykle wrażliwych kobiet.Wspierajmy się wzajemnie...a będzie lepiej ,coraz mniej będzie boleć. Zawsze zostanie blizna,ale rana już nie będzie taka straszna.Pozdrawiam ....

31,216

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie drogie
Ojej nasze kochane Aloes i Madlen się odezwały jak mi się zrobiło miło a jestem w fatalnym nastroju. Weszłam przeczytałam zaległe wpisy, „zobaczyłam” was i jakoś od razu lepiej.. dawno tez się nie odzywałam a czuje ze w pewien sposób się za Wami stęskniłam.
Dokładnie tak jak Basiu mówisz, jedyna osoba która mogłaby pomoc nie ma już nic do powiedzenia. Lepiej tego ująć się nie da a opisuje idealnie ten stan.
No i w końcu pisze.. a za każdym razem gdy się odzywam na forum wiąże się to z płaczem. Trudne to ale później jest ulga.. powiem wam cały miesiąc byłam bardzo zajeta, a to jeździłam do bliskich 200 km, a to raz nawet byłam na mieście i jestem z siebie dumna bo wyszłam do ludzi ze znajomym na integracje z zajęć na które on chodzi. Pierwszy raz od ponad roku siedziałam z obcymi ludźmi w dużej grupie. Do tej pory było to dla mnie niewyobrażalne. Sporo tez pracowałam, trochę problemy rodzinne No i w kółko coś sie działo. Dzisiaj mialam tez wstępnie zaplanowany czas. Miałam nocować u koleżanki ale wypadły jej sprawy rodzinne. No to mialam zaproszenie aby wyjść do centrum pograć w planszowki. Nie poszłam, odmówiłam bo w tym tygodniu jestem tak zmęczona i niewyspana, pracowałam 6 dni od piątku do soboty. No i nadszedł ten czas ze zostałam sama. Nie liczę już krótkich wieczorów po pracy albo popołudnia, szybkie zakupy jakiś obiad i znów wieczor i znów do pracy. Myslalam ze poleze odpocznę zregeneruje sie będzie ok. Nie jest. Jest to chyba jakieś takie uciekanie z mojej strony od tego wszystkiego. Planowanie sobie czasu aby coś robić. Zostałam sama i płacz. Az nawet zaczęłam żałować ze nigdzie nie poszłam i siedzę w domu jak idiotka. Bardzo tesknie i ciagle próbuje zajmować czymś głowę. Mysle czemu moje życie nie może wygladac jakoś normalniej w wieku 28 lat.. we dwoje żyło sie zupełnie inaczej. Najgorsze są te samotne weekendy. Mysle jak by było gdybyśmy byli razem. Razem nawet gdy leżeliśmy cały dzień przez tv nie było nudno.. czasem mysle ze już była miłość mego życia i już koniec. Wyszłam z tego wszystkiego na wieczorny spacer i przypomniało mi sie jak sie pokłóciliśmy zawsze wychodziłam na spacer. Niewazne zimno czy późny wieczor. Ale nigdy nie byliśmy długo pokłóceni. Tak samo kiedyś uwielbiałam spacery razem. Nie straszne mi było zmęczenie i robienie wielu kilometrów. Przez ten rok prawie w ogóle nie chodziłam, nie zwiedzałam okolicy co kiedyś bardzo lubiłam. Spacerowanie po osiedlu po lesie po mieście. A dzisiaj mi sie śnił.. wczoraj tez sie obudziłam z jakimś dziwnym uczuciem, jakby niepokojem tylko nie wiedziałam z jakiego powodu. Często do niego mówię na głos z nadzieja ze może słyszy. Cóż chyba przyszedł ten czas dołku znowu. Po okresie intensywności teraz jest dół. Ostatnio robiłam tez takie podsumowanie jak rozmawiałam z koleżanka. Ze zrobiłam bardzo duży postęp przez ten rok tu sie może powtórzę. Zdanie egzaminów, zmiana pracy, mieszkania, którego znalezienie to był jakiś cud w obecnych czasach. Cały czas postępy jeśli chodzi o kontakty z ludźmi, odstawianie leków od psychiatry. Może dla kogoś to nic dla mnie to bardzo wiele jak porównam to w jakim stanie byłam, jak długo byłam w szoku i mialam ataki paniki. A mimo to czuje sie porzucona samotna smutna.
Dziekuje dziewczyny za to forum, pozdrawiam, mocno ściskam Was wszystkie, za nowe wdowy trzymam kciuki na początku tej drogi i ciesze sie ze licznie sie tu odzywacie

31,217

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane,

Jolu i Aniczko Wy zawsze takie mądre słowa piszecie, nie tylko tu. Dziękuję.
Witam Bezcukrową, nie będę pisała, że współczuję, to głupie słowa, których nie chcemy słyszeć, ani że miło Cię wiedzieć, mogę  tylko powiedzieć, że lepszego miejsca w każdym momencie żałoby, nie znajdziesz. Mnie wpisy dziewczyn ratowały w najgorszym chwilach i ratują nadal, a już minął rok. To jest miejsce, gdzie zawsze można pisać o swoim rozrywającym bólu. Powtórzę to co inne dziewczyny pisały. Piszcie zawsze kiedy Wam źle, ja tak robiłam i zawsze uzyskałam tu pomoc. Nie czułam się w tym bólu sama.
Ale, szybko lepiej nie będzie, jak to mówi zawsze Jola, nie ma drogi na skróty. Pomimo, że od odejścia mojego M. minął rok, to ostatnio ciągle mam doły, lepiej sobie radziłam wcześniej niż teraz, pomimo, że więcej czasu minęło to jest gorzej, ale wiem dzięki tym wszystkim Babeczkom, które tu wciąż SĄ OD LAT i pomagają, chociaż same wciąż mierzą się z bólem i tęsknotą, że kiedyś nauczymy się doceniać życie w tej wdowiej samotności. One mnie wspierają i dzięki nim wiem, że trzeba iść do przodu, że można upadać i ale trzeba się podnosić, mimo wszystko. Powtórzę słowa Martina LK, o których tu wcześniej pisałam, Jeśli nie umiesz latać, biegnij. Jeśli nie umiesz biegać, chodź. Jeśli nie umiesz chodzić, czołgaj się. Ale bez względu na wszystko – posuwaj się naprzód. Ja wiem, że latać już nie będę, ale już się nie czołgam, zaczynam uczyć się chodzić, a moim celem, w tym samotnym wdowim życiu jest nauczyć się biegać.
Maadlen cieszę się że się odezwałaś, często myślałam o Tobie, byłyśmy na podobnym etapie żałoby, jak zaczęłaś tu pisać. Mam nadzieję, że jakoś sobie radzisz, ja mam wciąż straszne doły, a teraz, po roku jestem na etapie ogromnej, przerażającej wręcz tęsknoty, teraz dopiero dociera do mnie, że już R. nie ma, że moje życie, takie smutne już zostanie. I nigdy już nie będę tą, szaloną, wesołą „dziewczyną”.
Aloes, kochana nie wiem dlaczego maile od Ciebie nie dotarły do mnie, ani na wp, ani żadne wiadomości na priv z forum, od innych osób dostawałam.
Fajnie, że się odezwałaś, o wszystkich ciągle myślę, jak sobie radzicie, miło czytać, że jest u Ciebie trochę lepiej.
Zzielona miło Cię „widzieć” podobnie, jak Ty, ciągle uciekam, praca, zakupy po drodze do domu, pranie czy coś w tym stylu, zaraz wieczór, myśl, że jutro znów do pracy, przygotowanie ciuchów, spotkanie z koleżanką/koleżankami i tak to biegnie, wszystko robię w pędzie i wtedy jest w miarę dobrze, i wydaje mi się, że jest lepiej, dopóki się nie zatrzymam. Kiedy zwolnię jest straszny dół.
Weekendy są okropne, to był taki nasz czas, polegiwanie w łóżku, czasami do popołudnia, a teraz budzę się sama, mając u boku poduszkę i koszulkę R.
Pozdrawiam Was Kochane.

31,218

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Wiem że są specjalne grupy wsparcia dla osób w żałobie, może sprawdź czy coś takiego funkcjonuje w twoim mieście?

31,219 Ostatnio edytowany przez kolia1 (2022-12-01 19:08:20)

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie dziewczyny. Wiem, że niezbyt często piszę, ale chyba od jakiegoś czasu przerabiam mnóstwo rzeczy w moim wnętrzu. Nie za bardzo mogę pomóc komukolwiek bo sama ze sobą nie potrafię się ułożyć. Minęło ponad dwa lata od nagłej i niespodziewanej śmierci mojego męża. Totalnie nagłej i niespodziewanej. Nigdy, przenigdy nie spodziewałam się takiego zwrotu w życiu. Dla tych, którzy nie wiedzą, przypomnę tylko że mój A zmarł na moich rękach. Diagnoza - nagłe zatrzymanie krążenia. Obecnie, na pozór moje życie wygląda normalnie...pracuję, spotykam się z ludźmi, uśmiecham się, rozmawiam o trywialnych sprawach, które ani mnie grzeją ani ziębią, staram się jak mogę w miarę normalnie funkcjonować. Gdzieś tam wyjeżdżam na dłuższe lub krótsze wypady. Czuję nadal, że niewiele osób jest w stanie mnie zrozumieć, chyba nawet moje dzieci. W zasadzie nawet już nie oczekuję zrozumienia, dlatego też mam wrażenie, że zamykam się w sobie. Czasami jest mi z tym ok czasami bardzo nie jest. Nie wiem czego chcę...a w zasadzie wiem...chcę, żeby czas się cofnął. To jedyne marzenie, które mi zostało.
Od dwóch tygodni jestem na L4, rozłożyło mnie zapalenie oskrzeli. Na początku czułam się fatalnie, dwa tygodnie spędziłam w domu i praktycznie przeleżałam w łóżku. Teraz już lepiej.
Bardzo wiele można by było napisać o tym co czujemy i jak się czujemy. Jednak myślę, że żadne słowa nie oddadzą w pełni stanu naszej psychiki i emocji. Bo trudno jest to wyrazić słowami i opisać, wręcz niemożliwe.
Każda z nas przechodzi żałobę inaczej, przynajmniej po pewnym czasie. Wydaje mi się, że najbardziej potrzebujemy ludzi i wsparcia na początku, kiedy szok jet tak wielki, że nas obezwładnia, rozszarpuje na strzępy, zamraża i stajemy się jedną wielką otwartą raną. Nasze życie zmienia się już na zawsze, ale wtedy jeszcze o tym nie wiemy. Im więcej upływa czasu tym bardziej zdajemy sobie z tego sprawę, zaczynamy rozumieć, już może trochę spokojniej, że nic nigdy już nie będzie takie samo. Bardzo trudno się z tym pogodzić, zaakceptować, ponieważ czujemy lęk przed zmianami. Nie lubimy ich a szczególnie tych ostatecznych, niezrozumiałych, na które już nie mamy wpływu. Każda z nas jest inna i niepowtarzalna i każda z nas tworzyła inny niepowtarzalny związek i więź z naszymi mężami czy partnerami. I każda z nas próbuje w jakiś własny sposób poukładać to wszystko. Nie mam pojęcia czy kiedykolwiek mnie się to uda, w zasadzie szczerze wątpię.
Trzymam za nas wszystkie kciuki, mam nadzieję, że chociaż niektóre z nas zdołają pogodzić się z nieodwracalnym, że znajdą sens życia, że znajdą siłę, żeby zawalczyć o siebie. Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie i mocno przytulam.

31,220

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane, witaj Kolia, bardzo cieszę się, że się odezwałaś. Mnie miesiąc temu też rozłożyło na dwa tygodnie, a nie chorowałam od  wielu lat, nawet katar mnie omijał.

Ja mam ostatnio bardzo kiepski czas, gorszy niż wcześniej, pół roku temu byłam w lepszym stanie niż teraz. Tłumaczę sobie, że to wpływ pory roku, ciemno, depresyjnie, tym się pocieszam, ale wiem, że to nie to. Dociera do mnie, coraz bardziej świadomie, że już nigdy nie będzie tego co było. Wciąż nie umiem się z tym pogodzić. Jakoś funkcjonuję, wykonuję codzienne czynności, które muszę, a muszę iść do pracy. I wstaję, ogarniam się i jadę. Wracam i znów to samo.
Staram się czymś zająć, muszę zapełnić tę pustkę, ostatnio wciągnęła mnie nauka języka hiszpańskiego, którego lekcje kiedyś przerwałam, ale zapał wystarczył na kilka wieczorów.
Jestem miła, uśmiechnięta dla sąsiadów, w pracy. Żartuję, jak kiedyś, jak ktoś mnie pyta, jak się czuję, mówię, że dobrze i zakładam natychmiast maskę z uśmiechem. Nawet już w rodzinie udaję, że jest w porządku, że się pogodziłam. I to udawanie mnie męczy, nie mam już taryfy ulgowej, poza siostrą i jedną przyjaciółką.
Chcę posuwać się naprzód, nie chcę spędzić reszty życia w ciągłym smutku, tylko czasami nie wiem jak, bo wciąż mówię do siebie, że jedyne czego chcę to żeby R był znów ze mą.
Są lepsze dni, wtedy wstępuje nadzieja, że będzie lepiej i jest, ale potem znów dół. Wehikuł czasu nie istnieje i nie da się przenieść w przeszłość i przeżyć tego wszystkiego jeszcze raz i na "zapas", ani przenieść w przyszłość o kilka lat, kiedy ból będzie mniejszy.
Każda z nas musi to przejść, bez skrótów i z nadzieją, że może kiedyś poukładamy jakoś to nasze wdowie życie.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie.

31,221

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Cześć dziewczyny
Zawsze gdy czytam Wasze wpisy zgadzam się z tym co napisalyscie 100%. I albo widzę w nich siebie, tak jakby ktoś opisał za mnie to, co czuje albo dostrzegam jakiś nowy punkt widzenia a to mi bardzo pomaga.
Ikario mam identycznie. Ja również przybieram maskę, na pozór jest ok. Oczywiście jak sobie przypomnę co było rok temu a co jest teraz.. mogę powiedzieć ze jest lepiej. Ale właśnie.. teraz coraz bardziej świadomie do mnie to dociera. Ja tez tak mam ze udaje przed ludźmi ze już jest dobrze. Jedynie przed moja tesciowa nie.. wydaje mi się ze tylko ona rozumie mnie w pełni, inni może tylko próbują. już nigdy nie będę taka sama przynajmniej teraz mi się tak wydaje. Straciłam tą iskrę życiowa. Niby się uśmiecham, zartuje, coś robię wychodzę. Ale to jest bez takiej werwy to wszystko. Bez mojej ulubionej osoby to jest takie mdłe. Wiele razy już tu pisałam na forum ze z nim nawet najgłupsze, najprostsze zajęcia były wspaniałe. Teraz jest takie „żyje bo żyje”. Brakuje mi jego obecności jak wracam do domu. Brakuje mi tego właśnie życia domowego. Nie zawsze mam ochote gdzies wychodzić weekendami, czasem chciałabym poprostu posiedzieć w domu i odpocząć ale chce być w domu w którym ktoś jest. Ktokolwiek. Wiec jeżdżę do domu rodzinnego oddalonego 200 km. Właśnie z tego powodu jeżdżę teraz częściej czasem 2 razy w miesiącu. Ostatnio mówiłam ze bilety bardzo podrożały z dnia na dzien wiec dlatego o tym mówiłam koleżance. Na co ona dlaczego się tam nie przeprowadzę żeby nie wydawać pieniędzy na bilety. Dziewczyny.. ręce opadają. Z domu wyprowadziłam się mając 19 lat czyli prawie 10 lat temu. Ja całe swoje tzw. Dorosłe życie tam nie mieszkam. Z moja mamą tez bym nie zamieszkała wiec za mieszkanie płacić i tak musze tu czy tam. Mam swoje życie gdzie indziej i musze jakoś je odbudowywać na nowo sama. Poza tym rodzine tak czy inaczej się odwiedza.. w mojej sytuacji to już tymbardziej. Wiem ze pewnie nie chciała mnie urazić ale takie gadanie. Poprostu bez komentarza i pomyslunku mówić tak do kogoś. Ostatnio mój T. znów zaczął mi się śnić. W przeciągu tygodnia chyba 3 razy. Jeden sen zapamiętałam. Był w więzieniu i po roku z niego wyszedł. Akurat niedawno w październiku minął rok.. A w zeszłym roku tez miałam taki sen gdzie był w więzieniu i wyszedł z niego tylko ze po miesiącu. Wtedy było niedługo po wypadku. W tym śnie jeszcze było tak ze był do mnie taki zdystansowany a potem urwał ze mna kontakt. Moja tesciowa mówi ze podświadomie mysle ze on wróci.. koleżanka mówiła ze to taki mętlik wewnętrzny.  Wybieram się wiec na cmentarz niedługo.
Powiem wam ze okres przedświąteczny i ta cała pora jesienno zimowa, szybko ciemno, zimno.. złe na mnie dziala tak damo jak na was. Również chorowałam tylko ze w listopadzie. Tyle chorowania co przez ten nieszczęsny rok to w życiu nie miałam. A jak  już coś mnie łapie to na maksa i trzyma mnie choróbsko 2 tygodnie..
Pozdrawiam i ściskam kochane

31,222 Ostatnio edytowany przez Aloes21 (2022-12-03 23:08:19)

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane!
Weekend! Sobotni wieczór..., kiedyś zwykle miły, przyjemny czas spędzany z moim Ukochanym. To w domu, przy lampce wina, przed telewizorem. To u znajomych, w kinie, na kolacji, czy nawet na zakupach, ważne, że zawsze razem... Często też my zapraszaliśmy rodzinę, znajomych, przyjaciół i tak beztrosko i wspaniale minęło nam 30 cudownych lat życia.   
Poza tym nasz dom tętnił życiem, zanim dzieci nie dorosły i wyfrunęły w świat, kiedy byli z nami jeszcze moi rodzice.... Jakże cudowny to był czas. Mój mąż ciągle mnie zapewniał, że zawsze będziemy razem, że On nigdy mnie nie opuści... Nie dotrzymał słowa... Odszedł, tak nagle, tak niespodziewanie i tragicznie... Odszedł, kiedy właśnie najbardziej Go potrzebowałam, kiedy byłam pogrążona w żałobie po moim Tacie, kiedy córka założyła własną rodzinę i wyprowadziła się z domu... Wkrótce po nim Bóg zabrał mi moją ukochaną Mamę, właśnie wczoraj minął rok odkąd odeszła z tego świata.... Zostałam sama z dorosłym synem, który w domu bywa już tylko gościem. Ze szczęśliwej rodziny, z domu pełnego bliskich osób zostały zgliszcza i smutne wspomnienia. Rodzina, ,,przyjaciele", znajomi jakoś w dziwny, magiczny sposób poznikali, jakby rozpłynęli się gdzieś we mgle... Nie ma nikogo... Każdy szczęśliwy, bądź mniej w swoim związku, w swojej kompletnej pełnej rodzinie, widzi już tylko czubek własnego nosa i gdzieś ma czyjąś samotność, rozpacz, ból czy cierpienie. Jakże przykre i smutne jest to odrzucenie, to jeszcze jeden kolejny, bolesny miecz w tak bardzo już zranione serce..
Tak więc kolejny sobotni, jakże strasznie samotny i smutny wieczór...
Tylko do Was Kochane Dziewczyny mogę zwrócić się w taki dzień jak dziś... Tylko Wy tak naprawdę jesteście w stanie wysłuchać mnie i zrozumieć. Tylko Wy potraficie wyobrazić sobie co czuję i przeżywam. Tylko Wy wiecie, jak ogromna jest tęsknota za Ukochanym i jak straszny żal i pustka w sercu, której nikt już nigdy nie wypełni.
Ikario, Kolio, jak czytam Wasze słowa, to mam wrażenie, jakbyście pisały o mnie. Czuję się dokładnie tak samo... Też moim jedynym marzeniem jest to, aby cofnąć czas, żeby mój najdroższy Mąż był znowu ze mną, bo tylko to mogłoby z powrotem nadać sens mojemu życiu. Niestety ja także nie mam wehikułu czasu, a moja bezradność całkowicie mnie dobija i niszczy. Ani nie cofniemy czasu, ani go nie przyśpieszymy... Musimy iść swoją drogą i w swoim tempie mierzyć się z naszą ciężką samotną rzeczywistością. Mozolnie, każdego dnia maleńkimi kroczkami brnąć do przodu, bo nie ma już dla nas powrotu... Tamtego życia już nie ma, nasza cudowna bajka już się skończyła i to niestety bez happy endu...
Zbliżają się święta, te najbardziej magiczne, radosne i rodzinne święta w roku... Teraz napawają mnie ogromnym smutkiem i trwogą... Kiedyś oglądając smutne filmy, melodramaty  o tematyce świątecznej, zawsze tak bardzo żal mi było bohaterów, których los sprawił, że w samotności przyszło im spędzać święta. Jakże im wtedy współczułam..., często splakalam się jak bóbr na takich filmach... Mój W zawsze mnie uspokajał i mówił: ,,Nie płacz kochanie, to tylko film"... Nigdy, w najgorszych koszmarach nie przypuszczałbym, że kiedyś to  dla mnie życie napisze najczarniejszy scenariusz... I niestety nie da się już wyjść z kina, czy wyłączyć telewizor... I nikt już nie przytuli i nie powie - to tylko film...
Droga Kolio, Ty już trzeci rok mierzysz się z tą samotną, wdowią rzeczywistością i nadal tak trudno Ci poukładać i ogarnąć jakoś tę wszechogarniającą pustkę... U mnie to dopiero rok i 4 miesiące minęło od tego najgorszego dnia w moim życiu... To wciąż bardzo krótki czas, rany nadal są bardzo świeże i krwawią okrutnie... Tym bardziej nie wyobrażam sobie, czy kiedykolwiek uda mi się choć odrobinę stanąć na nogi i jakoś przywyknąć do tej smutnej, marnej egzystencji. Też bym nie chciała droga Ikario przeżyć resztę życia w smutku i rozpaczy i wiem, że tego nie chciał by dla mnie mój W... Ale czy jest to możliwe bez Niego, czy tak w ogóle się da ?! Nie liczę już na cud, ani na jakieś szczęście w życiu, bo ono umarło wraz z moim Ukochanym, ale chciałabym osiągnąć chociaż spokój ducha i jako taką wewnętrzną równowagę. Ażebym choćby jeden dzień mogła przeżyć bez tego rozdzierającego bólu i potoku łez rozpaczy... Już wiem, że czas nie leczy ran, bo niektóre rany są tak głębokie, że żaden czas, ani żadna siła ich nie zagoi. Trzeba tylko nauczyć się z nimi żyć i przyzwyczaić się do bólu.
Kochane życzę sobie i Wam wszystkim spokoju, aby udało się Nam przeżyć te nadchodzące święta w pokoju ducha z naszymi bliskimi tu na ziemi i z tymi, którzy odeszli w sercach. Bo Oni już na zawsze w nich pozostaną. Przytulam Was i pozdrawiam cieplutko w ten zimowy grudniowy wieczór ❤️

31,223

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane,
witaj Zzielona, Aloes, ja też nie znoszę weekendów i wolnych dni, a kiedyś nie mogłam się ich doczekać, bo to był czas dla nas, na spotkania ze znajomymi, na radość, szaleństwa, albo polegiwanie przed telewizorem, czy zwykłe przyziemne czynności, jak zakupy czy sprzątanie, pranie, ale razem. Teraz jestem z tym sama, na zawsze.
W pracy jakoś funkcjonuję, dużo pracy i trudne zadania pozwalają zapomnieć na chwilę o bólu, o samotnym, wdowim życiu, ale przyjeżdżam do domu i wraca świadomość, że już tak pusto tu będzie zawsze. A ja nie chcę, nie umiem się z tym pogodzić, nie wiem czy kiedyś to zaakceptuję. Podobno to ostatni etap żałoby, u mnie chyba nie nastąpi nigdy.
Czuję coraz większą tęsknotę i smutek i nie godzę się z tym co się stało.
Ale podobnie, jak Ty Zzielona, jak porównam to, jak się czułam rok temu, gdzie chciałam tylko umrzeć, nie obudzić się, nie byłam w stanie wstać z łóżka, ani zrobić sobie herbaty, o jedzeniu już nawet nie wspominając, to jest chyba lepiej. Wstaję, chodzę do pracy, robię zakupy, ale to jest takie właśnie "żyję bo żyję", bez nadziei, bez sensu i w ciągłym smutku i tęsknocie.
Nie chcę ciągle tu marudzić, są momenty że jest jakoś, ale ostatnio mam straszne doły.
Mnie się mój R. śni dość często, z jednej strony bardzo chcę żeby mi się przyśnił, a z drugiej, jak się obudzę, to czuję wielkie rozczarowanie i jeszcze większy ból i potem mam cały dzień jeszcze bardziej rozbity. A jak się nie śni to żałuję, że chociaż podczas snu nie miałam złudzenia, że jesteśmy nadal razem.
Przede mną znów samotna noc, bez Ukochanego przy boku, już nigdy się do niego nie przytulę, nie poczuję ciepła Jego ciała i tego spokoju, który czułam zawsze kiedy był przy mnie. To mnie przeraża.
Pozdrawiam Was ciepło Kochane.

31,224

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam Was Wszystkie drogie moje. Byłam w ostatnim czasie w częstych rozjazdach ,w tym tydzień u syna i jego rodziny/3 urodziny wnuka/ i u córki - też na urodzinach,ale tym razem zięcia. Odległości do obojga są znaczne,widzimy się nie zbyt często /z tego względu też.../więc staram się korzystać z ich zaproszeń i choć kilka dni cieszyć się ich obecnością. I tu i tam czuję się bardzo dobrze,otoczona ich opieką i radością wnuków...ale!? no właśnie...jakie ale!!.  Rzecz w tym,że nie mogę pozbyć się uporczywych myśli wciąż mnie atakujących: ,,ty już nigdy nie będziesz tak szczęśliwa jak oni..już nigdy nie zaznasz takich wzruszeń i radości ja oni...!! nigdy,nigdy,nigdy.
Choćbym nie wiem jak bym się starała,tych myśli nie mogę się pozbyć.Są tak silne i natarczywe,że powodują podwójną traumę i smutek.W końcu podejmuje decyzję powrotu do siebie..do zupełnie pustego domu - ale tu pośród zupełnej pustki nie widzę rodzinnego szczęścia innych.To nie chodzi o moje dzieci,ale też o obecne tam osoby uczestniczące w ich uroczystościach.To pełne szczęśliwe małżeństwa,mówiące o nadchodzących świętach, o zaplanowanych daniach,prezentach.Wszędzie pozytywne emocje,uśmiechy,trzymanie się za ręce...To też wymiana pomysłów na spędzenie ostatniego dnia w roku i planach na nadchodzący Nowy Rok, i ja w tym wszystkim - jedyna samotna,osierocona czująca się jak porzucone nieszczęśliwe ,bezbronne dziecko,bez perspektyw żadnych ,bez planów ,bez najbliższej przyszłości...Ja kobieta już wcześniej pokaleczona przez los,w pełni wieku- nagle nie wiem gdzie mam iść,w która się udać stronę:w lewo? w prawo? a może wybrać drogę na wprost choć ją ledwie co widać?. Nie ma nikogo kogo mogłabym się spytać :gdzie najbliżej znajduje się życiowa przystań dla takich rozbitków życiowych jak ja,porzucona przez mojego męża w ciągu kilku minut....!!! nikt mi nie odpowie i nie wskaże drogi,już to wiem i ta wiedza boli bardzo.Śmierć męża odbieram jako porzucenie,wciąż nie mogę Mu wybaczyć ,że nie poczekał na mnie,mieliśmy jeszcze tyle planów,tyle marzeń...Temat śmierci nigdy nie był tematem tabu,tym bardziej ,że stopniowo umierali tez niespodziewanie nasi najbliżsi,ale zawsze myśleliśmy,że odejdziemy razem.Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę,że jedno nie przeżyje drugiego, nie da rady,odpadnie...przeżyłam,ale nie nazwałabym tego normalnym życiem.Budzę się ,wypuszczam psa ogarniam siebie i zaczynam bardziej lub mniej intensywny dzień z pracą fizyczną i z płaczem.Bo płacz nadal u mnie gości,właściwie stał się moim towarzyszem niedoli.Już się nie bronię przed nim,bo to nierówna walka jest.Jak staram się go ignorować,to później jest o wiele gorzej. Więc sobie popłaczę,powspominam,i ...albo padnę ze zmęczenia,albo wstaję i na siłę i za wszelką cenę idę dalej. Staram się jak mogę,ale różnie z tym bywa.Uczciwie rzecz biorąc,nigdy nie pomyślałam,że będę mieć tyle siły,aby podnieść się po upadku spowodowanym utratą najważniejszej osoby mojego życia i iść dalej. Najważniejsze jest według mnie znaleźć choć jeden punkt zaczepienia- jeden powód dla którego nadal warto żyć i do niego dążyć,za wszelką cenę - idąc często na oślep,kierować się swoją intuicją- nie zważając na inne osoby- w tym nawet na dzieci.One nas kochają i będą kochać,ale na swoich zasadach.Mają swoje rodziny i prawo do kroczenia własnymi drogami,my mamy im w tym pomagać o ile możemy,a nie wciąż trzymać aby z nami rozpaczali i zalewali się łzami.
Takie zasady kierują teraz moim życiem, jestem sama i  wiem,że co bym nie uczyniła- to niczego nie zmienię - muszę się do tego przyzwyczaić.Nikt się nie pyta czy to akceptuję i czy się z tym zgadzam,tak jest i nie ma dyskusji- bo i z kim!?!?....czy jest to możliwe,że kiedyś będzie lepiej!?,choć odrobinę łatwiej? nie wiem i jestem pewna,że nikt tego nie wie.Nigdy nie będzie już tak jak za życia mojego męża,będzie inaczej...ale jak ....pewne jest tylko to,że moje dalsze samotne życie - to ruletka życiowa.Kiedyś mówiło się często : rosyjska ruletka: albo padniesz i się nie podniesiesz,albo wstaniesz i pójdziesz dalej...i tej drugiej wersji się trzymam,i tego tez Wam życzę. Serdecznie pozdrawiam Was Wszystkie.Myślcie o wspólnym spotkaniu wiosennym,jest czas wybrać jakieś fajne miejsce i ustalić wspólny termin.Wiadomo,że nie wszystkie będą chętne ,albo z innych przyczyn nie będą uczestniczyć,ale jeżeli uda się ,,podratować,, psychicznie i emocjonalnie choć kilka z nas - to warto zadać sobie ten trud.Kilka z nas już o tym wie- i pisało o tym,więc nadal trzeba się wspierać i wzajemnie wyciągać z czarnego tunelu rozpaczy.

31,225

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam moje drogie,widzę że mniej wpisów ostatnio.Pewnie to zbliżające się święta robią swoje. Ja też dziś korzystając z wolnego czasu zaczęłam ogarniać mieszkanie, powoli pakuję prezenty- głównie dla wnuków, na razie....Ciężko mi to wszystko idzie,piękny krajobraz za oknami,śnieg wciąż padający tworzy bajkowy krajobraz - wszystko tuż obok mnie - na wyciągnięcie ręki,tym bardziej,że nie mam firanek ani zasłon, za to duże okna: ściana okien...
Czuję się jak na jakimś planie zdjęciowym, zaprogramowana na wykonanie konkretnych prac a przy tym,mało radości,mało entuzjazmu we mnie. Dodatkowo: popłakuję od czasu do czasu,tak mimowolnie,bezwiednie łzy płyną mi po policzkach,wbrew rozumowi- który mówi do ucha: i tak nic to ci nie da....
Wiem,i jeszcze bardziej robi mi się smutno.Od czasu do czasu spoglądam na kupioną kilka dni temu olbrzymią jodłę,która niestety jest jeszcze na zewnątrz,bo nie ma kto jej oprawić i przynieść do domu. Może zawezmę się i sama podejmę to wyzwanie,albo poczekam na któreś z dzieci.
Dzień przed wigilią przyjedzie córka z wnuczką- to takie SOS dla mnie.
Syn będzie się dzielił tym dniem z teściami,skończył się dla mnie ,,okres ochronny,, .To mi się kojarzy z pozwoleniem dla myśliwych na odstrzał niepotrzebnej zwierzyny. Teściowa syna bardzo delikatnie dała mi do zrozumienia,że nikt nie czuje się dobrze w zaistniałej sytuacji,każdemu jest przykro z powodu śmierci mojego męża...Jednak Ona by tez chciała spędzić tak jak kiedyś Święta z obiema córkami i wnukami/w tym z moją synową/a nie tylko się ciągle dzielić/ciągle: ale to dopiero drugie święta..chcę głośno się bronić,ale głos mi odmówił posłuszeństwa,jeszcze chwila a zacznę płakać.Szybko kończę rozmowę,nie chcę żeby była świadkiem jak się ,,rozklejam,,po raz kolejny w krótkim przedziale czasowym.
Syn jednak zadecydował,że będzie jak było: trochę tam,trochę tu....Czuję się jak rodzina patchworkowa...trzeba się jakoś dogadać dla dobra wszystkich. 
Chce mi się głośno krzyczeć: ludzie,oddajcie mi mojego męża,a obiecuję,że już do końca życia będę tylko z Nim spędzać wszystkie święta.Nikomu nie zabiorę córki,zięcia,synowej,syna...nawet wnuki wam oddam na te dni,byle by być tylko z NIM.Nie krzyczę jednak,bo i tak nikt nie usłyszy,a nawet jak cudem głos poniesie w dal: to pomyślą....jakaś pomylona kobieta coś tam rozpaczliwie - bez sensu i składu żadnego mamrocze głośno do siebie.
To chyba tyle i aż tyle co chciałam Wam powiedzieć, serce boli bardzo,krwawi nadal- nie widać końca mojej rozpaczy.Idę dalej- bo cóż mi więcej pozostało,jak mówią mądrzy ludzie: NADZIEJA UMIERA OSTATNIA....nadzieja,że choć odrobinę o ociupinkę będzie mniej bolała przeogromna samotność i tęsknota.
Tęsknota za zwykłą codziennością i normalnością - którą utraciłam tak nagle i na zawsze. Spokojnych grudniowych dni moje drogie życzę Wam wszystkim i sobie też.

31,226

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam Wszystkie na tym forum w ten przedświąteczny czas.
Ten czas to dla nas chyba zawsze będzie czasem refleksji i przemyśleń. To moje 6 Boże Narodzenie bez męża. Jestem weteranką w kwestii żałoby i rzadko tu piszę, ale czytam posty. Czasem jest mi smutno, widząc te na początku swojej żałoby. Płaczcie,, krzyczcie, dajcie sobie czas na tęsknotę. Niczego nie przyspieszajcie. Każda emocja, nawet negatywna jest na miejscu. nikomu się nie tłumaczcie... każdy musi Was zrozumieć i to Wasze czasem nie racjonalne zachowanie. Ale przyjdzie czas i w końcu będzie nieco lepiej. Boli i będzie bolało, ale wszystkie oswajamy się z tą jakże inną sytuacją. Z czasem przychodzi akceptacja tego , czym nas los obdarzył. To trzeba przeżyć, aby odkryć taką prawdę o sobie. Czas pozwala oswoić się z cierpieniem, ból jest coraz mniejszy, ale wystarczy mały impuls i powracają wspomnienia. Trzeba nauczyć się żyć samej. Nauka życia w pojedynkę to wielkie wyzwanie. Ci którzy tego nie przeżyli nie zrozumieją. Przychodzą fale żalu, smutku i tęsknoty. Każdy dzień przynosi coś nowego, zło i dobro - dlatego trzeba żyć dzisiaj, bo wczoraj nie wróci, a jutra nie znamy. Pozytywne nastawienie do życia to bardzo dużo " nawet gdy deszcz pada - potem zaświeci słońce". Często nie mamy wpływu na to co niesie los, ale zawsze mamy wybór jak na to zareagujemy.
Ja zaakceptowałam już swoją samotność ale ONA mnie bardzo zmieniła. Teraz pozostała tylko tęsknota. To już nie to samo życie....i nie ta sama ja jak 5,5  roku temu. Sama planuję swój czas, chociaż czasem trzeba zmienić plany. Nie użalam się nad sobą, tylko staram się rozwiązywać swoje problemy. Zawsze ktoś pomoże, a ja też pomagam innym - i tak to funkcjonuje. Największy dar to drugi człowiek, który daje swoją obecność, który jest wsparciem, który dotrzymuje słowa, na którego możesz liczyć. Gdy dopada mnie przysłowiowa " chandra" zawsze ktoś się znajdzie  i w jakiś sposób poprawi mój nastrój.
Nie dano mi zestarzeć się razem z moim mężem - tak jak i każdej z Was, ale dano mi być w wielkim szczęściu i wielkiej miłości przez wiele lat..
Dla tych co będą mieć pierwsze święta po stracie kogoś bliskiego - to będzie trudny czas. Wrócą wspomnienia poprzednich Świąt. Być może podczas morza łez pojawi się mały uśmiech. To dobrze. Dziękujcie za wspólnie spędzone święta, rozpocznijcie nową tradycję ku ich pamięci i zawsze pamiętajcie miłość , która Wam towarzyszyła. Moje pierwsze święta - to morze łez, gdzie wszyscy patrzyli zaniepokojeni na mnie, drugie święta to też morze łez - bo odszedł mój młody zięć i patrzyłam na ból córki i wnuczki, a później ........ Wspomnienia pozostają, ale cóż- jak kiedyś już napisałam " upadamy i podnosimy się" nieustannie bo takie jest życie - niewiadome i nieprzewidywalne.
Pozdrawiam świątecznie każdą z Was i życzę  dobrych ludzi wkoło , takich, którzy pomogą , coraz więcej słonecznych dni i Szczęśliwego Nowego Roku 2023.

31,227

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Drogie Moje..witaj Wenles..Przepiękne słowa Twoje,niesamowicie szczere i prawdziwe- zresztą jak zawsze. Ty masz dar - dostrzegania nawet najmniejszych dobrych rzeczy w naszym codziennym samotnym życiu.
Masz rację ,musimy szukać dobrych ludzi obok siebie - to taka deska ratunkowa rzucona dla tych z nas,które nie radzą sobie z tym samotnym,niespodziewanym często  życiu.
Drugi człowiek jest niezbędny do podniesienia się z przeogromnej tragedii ,tylko czasami mamy trudność ze znalezieniem takiej osoby. Jeżeli mieszkamy w dużym mieście i pozostało nam grono empatycznych ludzi,którzy jeszcze dodatkowo - sami z siebie oferują nam pomoc - to już jesteśmy uratowani.
Często jednak zmagamy się ze z niezrozumieniem, zniecierpliwieniem i ostracyzmem. Czujemy się zagubione i dodatkowo nieszczęśliwe z tego powodu. Mieszkanie z bliskimi lub w pobliżu Ich- to olbrzymia-  przeogromna wartość dodana- której nic nie zastąpi. Nadal czujesz się ważna i potrzebna,ba mądrzy- obdarzeni empatią bliscy- stwarzają taką atmosferę,że czujesz się niezbędna - wręcz niezastąpiona. To jest połowa sukcesu w drodze do pogodzenia się z zaistniałą sytuacją naszą.Druga polowa- to my same...
Jedne zamykają się ,izolują od wszelkich kontaktów z ludźmi- szczególnie od tych szczęśliwych - wiodących normalne rodzinne życie.Inne ,starają się ,robią co mogą- ale nie wychodzi im to tak ,jak by chciały- i czego oczekuje od Nich świat....Nie ma gotowych rozwiązań,każda z nas - to inny byt,inny charakter,inna osobowość. Ja nie potrafiłam uwierzyć w słowa psychologa,że wcześniej jak po 3-4 latach nie przepracuję swojej żałoby. Tyle czasu rozpaczy,płaczu i smutku?? - przecież to niemożliwe jest...!!!!
Jednak jest możliwe i tak się dzieje,choć robię co mogę i staram się ze wszystkich sił!!! to co by się działo za mną,gdybym nie wyszła do ludzi i nie poprosiła o pomoc? w jakim momencie życia bym była teraz? w jakim stanie psychicznym? kiedyś usłyszałam: ty straciłaś męża,ale twoje dzieci Tatę. Ojca ma się jednego...a mężów można mieć wielu..Teraz myślę,że jakaś racja w tym jest.To dowód na to,że nie tylko ja przechodzę tragedię, że moje dzieci też. Oczywiście mój ból i ból moich dzieci jest olbrzymi,ale przed Nimi jeszcze dużo,dużo do przeżycia- przede mną coraz mniej.
Nauczmy się prosić,nie wstydźmy się ...Weneda ma całkowitą rację,tylko inny człowiek nam pomoże w przeciwnym razie pogrążymy się coraz bardziej w naszej rozpaczy i ból nigdy nie osłabnie. Nawet Ci szczęśliwi też mają wielkie serca,dzielą się nim z innymi,musimy w końcu komuś zaufać,Same - możemy książki pisać- ale nie scenariusze naszych kolejnych samotnych dni...Ja już to wiem,i proszę żebyście nie odrzucały pomocy innych - bo może się tak zdarzyć,że wszyscy od was odejdą i nie będzie obok was nikogo...
Sił wewnętrznych i determinacji w walce z codziennymi troskami i smutkami Wam i sobie też życzę.Obyśmy mogły po latach kilku-tak jak Weneda napisać- że można poukładać sobie samotne życie,na tyle aby oswoić nasze lęki i naszą przeogromną tęsknotę:za naszymi mężami,za tamtym pięknym wspólnym życiem,za tym co już na zawsze nie będzie naszym udziałem....ale my nadal jesteśmy ,a to zobowiązuje nas do walki...o każdy dzień.Wytrzymajmy ....

31,228

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane, witaj Wenles, witaj Jolu,
u mnie w zasadzie bez zmian, smutek, żal, płacz mnie nie opuszcza i nie wiem czy kiedyś opuści. Chociaż chcę wierzyć i wierzę Wenles, Aniczce, Baśce i innym Babeczkom, które są już na trochę innym etapie, i powtarzają, że będzie lepiej. Kiedyś pewnie będzie, na razie dla mnie jest to jakaś odległa przyszłość.
Te święta będą drugie, ale tak naprawdę pierwsze bez mojego M., w ubiegłym roku nie byłam niczego świadoma, wszystko, życie, cały świat, toczyło się poza mną.
Same święta mnie nie jakoś specjalnie nie dołują, to tylko trzy dni, tęsknota i ból przez te dni nie będzie większa niż w pozostałe.
Mam coraz większą świadomość, że zostałam sama, że R. nie ma i nie będzie, że do końca życia będę tęsknić i już nigdy nie przeżyję tego co przeżywaliśmy razem i nie poczuję tego co czułam, kiedy był blisko i kiedy czasami był bardzo daleko, prawie na drugim końcu świata, tylko kilka dni. I w środku nocy mnie budził dzwoniąc, żeby powiedzieć, że kocha, tęskni i jest ze mną. Zostałam już do końca życia tych emocji pozbawiona. Jak mam bez tych emocji, bez tego obezwładniającego szczęścia przeżyć resztę życia? W ciągłym smutku i tęsknocie. A nawet jak kiedyś ten smutek będzie mniejszy, tęsknota nie tak bolesna, to wciąż sobie zadaję pytanie, jak żyć w takiej stagnacji, bez poczucia szczęścia, bez bliskości mojego M.
Wiem, że muszę iść dalej i idę, często się cofam, ale posuwam się naprzód mimo wszystko, jakoś funkcjonuję, spotykam się z koleżankami, wychodzę do knajpy, ale wiem, że radości życia już nie odzyskam. Jak pisałam wcześniej odnosząc się do słów Martina LK, latać już nie będę, chcę tylko nauczyć się biegać, już się nie czołgam, już chodzę i wciąż chodzę, do biegania bardzo długa droga, mam nadzieję, że ją kiedyś odnajdę.
Wenles, tak, jak napisałaś upadamy i podnosimy się, kiedyś po upadku leżałam bardzo długo i nie miałam siły się podnieść, teraz potrafię się już podnieść, za chwilę znów upadam i znów podnoszę się i nie leżę już bez sił. Wiem, że moje szczęśliwe życie nie wróci, ale to jest moja nadzieja, że idę do przodu.
Kochane życzę Wam spokoju w najbliższych dniach i odzyskania radości życia w przyszłym 2023 roku.

31,229

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Już po świętach....u mnie już od dawna.Tylko Wigilia i dzień przed - to taki magiczny czas ,który zostanie w mojej pamięci. Nagła choroba małej wnuczki spowodowała szybki wyjazd córki,a już dzień później syna z rodziną.
Tyle czasu szykowania i planowania spoczęło na przysłowiowej panewce...
Nie tylko ja miałam zły czas,bo w tym okresie nawał chorób zaatakował masę rodzin,ale ja odebrałam to bardzo dotkliwie,bo samotność w tym czasie jest bardzo przykra i bolesna.
Cóż można począć?! ....nic,kompletnie nic- bo moja czy nasza moc w kontakcie z chorobami nijak się ma do naszych chęci. Oglądałam piękny program świąteczny z Anną Dymną i Maciejem Musiałem nagrany z myślą o Fundacji ,,Mimo Wszystko,,. Były piękne muzyczne aranżacje mniej lub więcej znanych utworów świątecznych. Wśród nich, przepiękna ,,Kolęda dla nieobecnych,, i ,,Chwila Pojednania,, z tekstem Anny Kamieńskiej.
To bardzo mądre słowa,które postanowiłam się nauczyć na pamięć,aby w takich złych i smutnych chwilach jakie przyszło mi ,,oswajać,,w samotności w miniony świąteczny czas przyniosło mi choć odrobinę ulgi w moim cierpieniu.
      .....Weź w rękę siwy opłatek dnia...bo oto nadeszła chwila pojednania:
      Niech się pojedna : jabłko z nożem
                                  drzewo z ogniem
                                  dzień z nocą
                                  śmiech z płaczem
                                  nicoś z ciałem
       Niech się pojedna .....SAMOTNOŚĆ z SAMOTNOŚCIĄ........
Tylko tego i aż tego życzę sama sobie w tym nadchodzącym roku,a Wam kochane tego, co same dla siebie chcecie i pragniecie...

31,230

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Jolu, Aniczko, Baśka, Ikaria!!!!
Życie nauczyło mnie jednego - zawsze trzeba szukać pozytywnych stron tego co nas spotyka, pamiętając przy tym, że nic nie dzieje się bez przyczyny. ( Widzę, że szukacie...)-
W życiu nie spotykamy ludzi przez przypadek. To przeznaczenie sprawia, że nasze ścieżki krzyżują się z jakiegoś powodu  - ten powód znamy .
Dziękuję, za miłe słowa skierowane do mnie i za to że jesteście razem, że wspieracie się nawzajem. To miłe i na pewno budujące!!!!!!
A teraz dla WSZYSTKICH na tym forum przesyłam życzenia noworoczne  :
Niech w 2023 r. świat będzie dla Was pełen ciepła, radości i przyjaciół, a w Waszym domu niech nigdy nie zabraknie miłości i zrozumienia.

31,231

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Moje Drogie .
Zaglądam tu do Was ale jak tylko zabieram się do pisania to jakoś mi nie idzie. 
Ten świąteczny czas niewątpliwie nie należy do łatwych . To już drugie święta bez mojego M jednak dopiero do mnie dociera jak bardzo mi go brakuje . Jacy byliśmy szczęśliwi razem  i jakie miałam cudowe życie u boku mojego M .  Z nim nawet ta zwykła codzienność było wyjątkowa.  Cały czas próbuję zagłuszyć  myśli i emocje. Tłumaczę sobie , że miałam wielkie szczęście , spędziliśmy razem 30 lat  i tyle razem przeszliśmy  Wspominam nasz wspólny czas, przywołuję w myślach śmieszne sytuacje aby choć odrobinę poczuć się lepiej . Czasami rano budzi mnie jego głos albo śmiech . Słyszę jak mnie woła na kawę , jestem szczęśliwa przez te kilka sekund a później przez cały dzień nie mogę się uspokoić . 
Jolu piękne  i mądre słowa ale mimo wszystko ja nie znajduję jeszcze sposobu aby " pojednać  się z Samotnością "
Wenles podobnie jak Ty myślę ,że nic nie dzieje się bez powodu . Wszystko jest dla nas gdzieś tam w gwiazdach zapisane .
Ikaria jesteśmy na tym samym etapie . Twój wpis to wszystkie moje aktualne uczucia i przemyślenia  . Przytulam Cię mocno .
Życzę Wam i sobie  aby ten Nowy Rok dał nam choć odrobinę spokoju i wytchnienia .

31,232

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Drogie Dziewczyny! Nastał nowy rok, ale wraz z nim nie zniknęły stare wyzwania: przetrwać, oswoić rzeczywistość i … krok po kroku zacząć żyć. Za kilka dni miną trzy długie, pełne bólu i rozpaczy lata od śmierci mojego męża. Poczułam, że muszę napisać Wam, w jakim miejscu znalazłam się po tym wyczerpującym  okresie zmagań z samą sobą i walki o każdy kolejny dzień. Muszę, bo wiele z Was wciąż jeszcze nie dotarło do tego miejsca i czytając wpisy na forum, wypatruje nadziei. Zanim zdecydowałam się odezwać po raz pierwszy, podobnie jak Wy, przeczytałam prawie wszystko, co tu napisano. Najpierw szukałam potwierdzenia, że nie oszalałam, potem pocieszenia, wsparcia i wreszcie nadziei, że ból złagodnieje , a dotychczasową rozpacz zastąpi chociaż słabe światełko w tunelu. Teraz, po tych trzech wyczerpujących latach, muszę przyznać rację psychologom – to rzeczywiście czas, kiedy zaczyna się coś w nas zmieniać. To zupełnie inna rocznica niż rok temu, kiedy rozpadłam się na kawałki i nie potrafiłam pozbierać przez długie miesiące. Dziś zaczynam przyjmować do wiadomości fakt, że rozpoczął się kolejny etap mojego życia i to, jak będzie wyglądał, zależy przede wszystkim ode mnie. Zawsze przecież wiedziałam, że nie ma powrotu do przeszłości, ale gdzieś w głębi serca nie mogłam się z tym pogodzić, zupełnie jakbym wciąż miała nadzieję, że to jednak tylko koszmarny sen. Dziś, po prawie trzech latach, chcę dać Wam nadzieję – jest lepiej, lżej, łatwiej, musicie tylko wytrwać. Tak jak pisałam kiedyś Ikarii i Maadlen – spróbujcie przepychać mozolnie czas, po każdym dniu stawiać kropkę i odwracać kartkę, nie patrzeć wstecz… Mnie pomogło, Ikarii również... prawda Ikario? Ogromnie pomogło mi też Wasze wsparcie - i tu na forum, i prywatnie: rozmowy, MMS-y, maile, spotkania. Dziękuję Wam za tę nieocenioną obecność w moim życiu, to wszystko doprowadziło mnie do miejsca, w którym teraz jestem, do nadziei... i przekonania, że jeśli coś ma się zmienić w moim życiu, muszę po prostu to zmienić. Tak staram się zacząć ten nowy rok.
Dziewczyny! Trzymam kciuki za Was! Życzę siły, wytrwałości i wreszcie odnalezienia prawdziwej radości życia, przecież ją znacie, musicie sobie tylko o niej przypomnieć...

31,233

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam Wszystkie tu piszące ,czy tylko czytające/są takie, i wielka szkoda,że nie chcą do nas dołączyć!/.Maadlen masz rację, nie każda z Nas jest gotowa na pogodzenie się z samotnością w tym też ja. Te słowa Anny Kamieńskiej mówią o pojednaniu, a nie pogodzeniu.U mnie jest jeszcze inaczej:ja powinnam ją zaakceptować- takie przesłanie otrzymałam od psychologa, ale też nie potrafię tego uczynić. Myślę, że ani nie zaakceptuję,ani nie pogodzę się z NIĄ nigdy- co najwyżej spróbuję JĄ oswoić lub,, dogadać,, się z NIĄ na zasadzie  UGODY. Ja teraz nauczam już zupełnie dorosłe osoby,jakie dobre strony ma przejście przez stress, konflikt czy sytuacje trudne- w tym głębokie osobiste traumy.Powinnyśmy z nich wychodzić  silniejsze i bardziej odporne na nowe ciosy jakie zadaje nam każdego niemal dnia życie..Nie podejmując  osobistej walki- godzimy się  poniekąd na życiowy nokaut. Gdybym wtedy prawie trzy lata temu przypomniała sobie to wszystko co teraz wiem- być może oszczędziłabym sobie i moim najbliższym wielu łez i przeogromnej rozpaczy....może?....a może i nie! Nie dowiem się już tego - i tak to w chwili obecnej niczego nie zmieni, nie odwróci ,,biegu rzeki,,mojego i Ich życia. Teraz z perspektywy tego czasu myślę sobie,że za dużo i to stanowczo za dużo myślałam Tylko o sobie ...Skupiałam się na swoim cierpieniu i tragedii - jakby z góry zakładając, że moje cierpienie musi być większe i bardziej przejmujące od Ich....Teraz już wiem,że nie miałam racji - przynajmniej całkowitej - jak wtedy mi się wydawało.
Nadal moi bliscy korzystają z pomocy innych i cierpią z powodu braku ukochanego Taty,a nawet moja wtedy 4 letnia wnuczka musiała skorzystać z pomocy psychologicznej- bo nie potrafiła sobie poradzić z nagłą  śmiercią ukochanego Dziadka. Była Jego pierwszą długo oczekiwaną wnuczką,którą zabierał często ze sobą do pracy i bardzo się Nią chwalił.Każde wakacje wspólnie spędzaliśmy...nie wspominając,o tym,że w czasie pandemii - pomieszkiwali u nas ponad 3 miesiące. Nikt nie ma do mnie żadnych pretensji o to - o czym wcześniej pisałam,ale ja mam do siebie i to tkwi we mnie bardzo głęboko i muszę w tym roku sama ze sobą ten problem przepracować. Miałaś rację Venles jak pisałaś do mnie,że sama nie dam rady i muszę wyjść do ludzi.Muszę nauczyć się prosić i ubiegać o ich obecność- i jak poszłam tą właśnie drogą- poczułam ulgę i zaczęłam odnosić takie malutkie codzienne radości.To był w moi przypadku ogromny przełom...nauczyłam się prosić - a nie tylko oczekiwać i wymagać.Mnie się wydawało,że mi się należy pomoc i skupienie uwagi innych na mojej osobie,ale teraz wiem-że to tak nie działa. Trzeba wysłać jakikolwiek sygnał,że tej pomocy potrzebujemy....Nikt bowiem jak mówi stare przysłowie :  nie jest Duchem Świętych i nie zna naszych myśli/przepraszam ,jeżeli w jakiś sposób uraziłam uczucia religijne którejś z Was/ale jeżeli chodzi o wiarę i pomoc księdza- tylko raz w roku są tzw: kolędy,jak potrzebujemy wsparcia częściej- to musimy się udać osobiście do Kościoła ,lub modlimy się w samotności....Ksiądz nie wie,że ktoś całymi dniami i nocami płacze i krzyczy z rozpaczy- trzeba Mu tą wiedzę przekazać. Tak jest z innymi ludźmi- trzeba im powiedzieć o naszym cierpieniu, bo choć myślimy,że to oni pierwsi powinni do nas pomocną dłoń wyciągnąć- to w większości przypadków/przynajmniej u mnie/ tak nie było.
Poza tym już teraz wiem ,że wystarczy mieć koło siebie tylko kilka osób o ogromnym sercu - niż cały krąg ludzi wydawałoby się życzliwych i empatycznych,a w rzeczywistości - przybierających maski życzliwości i zainteresowania. W tym Nowym Roku sobie i Wam Wszystkim życzę oprócz zdrowia /bo to same wiecie- jest najważniejsze/ dobrych ludzi obok Was,bez względu na porę dnia czy nocy...Prawdziwy Przyjaciel powinien być z nami choć wirtualnie NON- STOP,a nie tylko wtedy - kiedy ma na to czas czy chęć... bo wtedy staje się tylko znajomym.Pozdrawiam najserdeczniej jak potrafię...myślmy też o Innych kobietach i ludziach ,którzy tak jak my cierpią i potrzebują pomocy- a mniej skupiajmy się tylko na sobie....bo nasza planeta- nasz kraj - nasza okolica pełna jest nieszczęśliwych ludzi...Wspólnie możemy wiele w pojedynkę o wiele mniej.Kiedyś ktoś powiedział: w pojedynkę może dojdziesz szybciej do celu- bo nikt Cię nie będzie spowalniać,ale w grupie jest o wiele bezpieczniej - i osiągnięty cel - o wiele bardziej cieszy.

31,234

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Drogie Dziewczęta! Minęła ta straszna rocznica. Długo sobie tłumaczyłam, że to tylko data i… myślałam, że będzie łatwiej. Nie było. Chyba już zawsze, jak pisała kiedyś Roma, będą przychodziły fale, które wciąż będą nas zalewały. A kiedy przemoknięte do szpiku kości i całkowicie wyczerpane wydostaniemy się na brzeg, to będzie nasze kolejne zwycięstwo. Fale będą przychodziły do końca naszych dni, ale już rzadziej, będą mniej intensywne, a nam za każdym razem będzie łatwiej wyjść na suchy ląd… Ja pomalutku wychodzę, mozolnie, ze złamanym sercem, ale wychodzę. To takie moje małe zwycięstwo! Wciąż jednak tkwią mi pamięci słowa, które kiedyś przeczytałam: „ Czasem coś w nas umiera i niekoniecznie chce zmartwychwstać”.
Kochane! Ikario, Jolam, Aniczko! Dziękuję za wsparcie, jakiego mi udzieliłyście w tych najtrudniejszych dniach. Cudowna jest świadomość, że jest gdzieś ktoś bliski sercu, kto rozumie…
Dziewczyny! Pozdrawiam Was wszystkie bardzo, bardzo gorąco!

31,235

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam,ja nie mam w sobie takiego optymizmu i nawet najmniejszego cienia nadziei,że będzie mniej bolała samotność. Czasami wydaje mi się,że jest ze mną coś nie tak,bo wszystkie piszecie o chociaż odrobinę mniejszym bólu i rozpaczy,ale ja tego u siebie nie dostrzegam niestety. Znam takie wdowy,które są w podobnym do mojego okresie żałoby- i już sobie poradziły z tym najgorszym czasem,a u mnie wciąż constans. Dobrze,że przynajmniej się nie cofam i tylko z tego mogę się cieszyć. Nie ponaglam niczego,nie przyspieszam....czekam,czekam,czekam....ale jak długo dam radę? nie wiem.Czasami mam chęć zresetować swoje życie,uciec od tego co może mi przypominać poprzedni szczęśliwy czas- i uciec na koniec świata,gdzie nikt mnie nie zna i ja nikogo nie znam....
Sama widzę,że jestem naiwna i wciąż mam jakąś nadzieję...choć nie mam ku temu żadnych ale to żadnych podstaw. Czasami żałuję,że nie rozpaczam odpowiednio głośno i przejmująco- może wtedy ktoś w końcu by mi pomógł!?!?...To co robię to takie markowanie normalności,to udawanie przed sobą i innymi,że jakoś jest...ale nadal jest źle i ciężko.
Uważam siebie za wyjątkowo  niezaradną życiowo kobietę .Veneda super daje radę ,Baśka też - nie mówiąc już o Innych... o Tych,którym po prostu szkoda czasu na narzekanie- bo już ten najgorszy czas za nimi.Jeżdżą po świecie, chodzą do kina i teatru,organizują spotkania rodzinne i uczestniczą w towarzyskich....Chodzą na zakupy,planują wakacje,mogą spokojnie obejrzeć film rodzinny,czy przeczytać fajną książkę. Po co więc mają wracać do czasu o którym chcą najszybciej zapomnieć. Ja nadal czuję się tak,jak by ktoś nagle odciął mi dopływ powietrza.Nadal nie włączam radia w aucie,choć podróż mi zajmuje wiele godzin,rośnie stos nieprzeczytanych książek...a z filmów mogę oglądać przede wszystkim te o śmierci i nieszczęściu. Nikt nie dzwoni z zaproszeniem na spotkanie,nikt nie uważa ,że należy mi się jakieś szczególne traktowanie z tego względu,że w ciągu godziny zawalił mi się świat- i tak naprawdę - nadal wali... Czuję się w miarę dobrze,jak jestem wśród ludzi- ale powrót do samotności przepłacam za każdym razem podwójnym zwątpieniem czy kiedykolwiek się to zmieni i czy w ogóle cokolwiek co robię - ma jakiś sens?!
Też przestanę się odzywać,bo po co? - skoro niczego nowego nie wnoszę - nie widzę w tym żadnego celu. Już nie gram w ,,Zielone,, bo przegrywam na każdym etapie gry - wycofuję się i chyba mi się już nie chce o nic walczyć - Pozdrawiam,życzę dobrego  życia dla  Was Wszystkich.

31,236

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane Dziewczyny,
nowy rok, nowa nadzieja, dla wielu, dla mnie tak naprawdę pierwszy Sylwester bez mojego M., rok temu umarłam razem z Nim.
Nowy rok spędziłam najlepiej, jak mogłam w tym czasie. Śmiałam się, nawet tańczyłam i to zasługa, osób, Wielkich i Kochanych, z którymi spędziłam kilka dni przed nowym rokiem i po, do tego w pięknych okolicznościach przyrody. Nie wiem, jakbym przetrwała, nie tylko ten czas, ale okres świąteczny, który był pełen bólu i tęsknoty, bo już bardziej świadomy niż rok temu. Świadomość, że spędzę nowy rok wśród osób, które mnie rozumieją, jak nikt inny pozwoliła mi przetrwać ten niezwykle trudny czas.
Ale wróciłam do domu, wrócił smutek, żal, pustka i tęsknota, ogromna, ale wspomnienia dały nadzieję .
Jolu u mnie z pozoru też wygląda dobrze, w pracy zachowuję się, jak "przed" (tak mi ktoś powiedział!), uśmiecham się, żartuję, podobno ładnie wyglądam (czyli doszłam do siebie), z sąsiadami normalnie rozmawiam, macham jak się spotykamy na parkingu, zachowuję się, jak kiedyś.
Chodzę na zakupy, planuję wakacje, oglądam filmy, spotykam się z koleżankami, książek jeszcze nie czytam, ale wróciłam do nauki hiszpańskiego, planuję włoski.., ale tak jak napisałaś, mogę się tylko podpisać pod Twoimi słowami, że udaję przed sobą i innymi, że jakoś jest, że radzę sobie, ale nadal jest źle i bardzo ciężko.
I też dobrze czuję się, jak jestem wśród ludzi, w domu muszę ciągle coś robić i zmuszać się, bo po co? dla kogo?, ale robię, sprzątam , piorę, prasuję,  układam w szafach, bez sensu, wcale tego nie potrzebuję, ale jak tylko przystanę, złapię oddech, wraca świadomość, że R nie ma.
Dla mnie wciąż są najgorsze noce i poranki. Nigdy nie spaliśmy osobno, kiedy byliśmy razem w domu, nie umiem już się oszukiwać, że R. wyjechał na kilka dni.
Chcę wciąż się tulić, zasypiać i budzić się u Jego boku. Tego szczęścia już nie będzie, bardzo trudno mi to zaakceptować.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę nam wszystkim, żebyśmy odnalazły kiedyś spokój.

31,237

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?
Ikaria napisał/a:

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę nam wszystkim, żebyśmy odnalazły kiedyś spokój.

Ikario, od mojej rejestracji na tym portalu ten wątek jest mi szczególnie bliski. Czytam kolejne posty, współczując i doceniając tradycję mojej rodziny, która zupełnie inaczej traktuje śmierć bliskich. Ktoś może napisać, że to dlatego, że nikogo nie pochowałem.

Tak, to prawda. Nikogo z moich bliskich nie pochowałem i nie schowałem. Rok temu zmarł mój Ojciec. Byłem wypełniony wdzięcznością za to, czego mnie nauczył. O tym powiedziałem podczas uroczystości przejścia na cmentarzu. Pomogłem mojej Mamie przejść przez wątpliwości, czy zrobiła wszystko, aby wrócił ze szpitala. Od tamtego czasu byłem na kilku uroczystościach przejścia (przeprasza, ale słowo "pogrzeb" jest dla mnie straszne i bliskoznaczne do pogrzebacza). Kilka lat temu rozmawiałem z moją Ciocią, która bardzo przeżywała śmierć Wujka.  Nieodmiennie w mojej rodzinie śmierć jest ostatnim egzaminem, jaki mamy do zdania w życiu. W tym egzaminie uczestniczą także bliscy i mogą nam pomagać lub utrudniać przygotowanie do tego egzaminu.

W pokoju mojej Mamy ustawiliśmy fotografię Ojca w formacie A 3, wyszukaliśmy najbardziej uśmiechniętą (a potrafił się uśmiechać promiennie). Często mówimy o Ojcu, wspominając jego niezwykłe umiejętności, jego mądrość życiową, jego zachowania i jego moc. A On uśmiecha się do nas jak zwykle. Żyje w nas: w genach moich i moich sióstr, w naszej pamięci, w pamięci kolegów, znajomych, braci i sióstr.

Życie jest jak maraton: ci szybsi docierają szybciej na metę, ale wszyscy tam kiedyś się znajdziemy. To tylko kwestia czasu.

A Śmierć? Mój Dziadek mówił, że jak się jej nie boisz, to będziesz wiedział kiedy. On wiedział, trzy dni przed śmiercią powiedział do Babci:

"- Anulka, już ją widzę ...
- Kogo Józuś?
- Śmierć.
- Co Ty opowiadasz.
- Za trzy dni umrę. Idę pozbierać jabłka i odwieźć do skupu, żebyś miała na trumnę."

Za trzy dni położył się przed obiadem na drzemkę i przeniósł się we śnie.

Babcia też wiedziała, nieco wcześniej, bo chciała jeszcze modlić się za dusze w czyśćcu, więc wyznaczyła sobie dłuższy czas oczekiwania.

Tak wiele zależy od tego, jak postrzegamy rzeczywistość.

31,238

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Kochane  .
Nasze forum ucichło ,można uznać to za dobry znak . Nie wiem jak u Was ale u mnie jest tak jak pisze Baśka rozpacz zalewa mnie falami . Niespodziewanie , w najmniej oczekiwanym momencie  , impulsem może być piosenka płynąca z radia , zapach naszego ulubionego ciasta a nawet zapach perfum podobnych do tych , kórych używał mój M. Drobiazg , który wyzwala lawinę smutku i rozpaczy . Czasami nie mam siły , nie wiem ile jestem jeszcze w stanie dzwigać ten ciężar ? Podobnie jak Tobie Jolu mnie również bardzo dokucza samotność . Dużo czasu spędzaliśmy razem , bardzo często wyjeżdżaliśmy  i nigdy się nie nudziliśmy w swoim towarzystwie . Najgorsze są wieczory , czas ciągnie się niemiłosiernie i nawet nie ma z kim przegadać troski  codziennego dnia . Towarzysko mało się udzielam , owszem pójdę do kina z koleżanką , czy na kawkę ale to wszystko na co mam energię . Grono znajomych ograniczyłam do minimum trochę na własne życzenie  , nie chce mi się udawać ,że jest super . Jeszcze nie nauczyłam się mówić o moim M w czasie przeszłym . Ostatnio ktoś zwrócił uwagę , że mówię tak jakby nadal żył  tylko  wyjechał gdzieś na jakiś czas .  Trudne to cholernie bo tak na prawdę każdy ma swoje życie , sprawy małe i duże  , skupia się na tym co jest dla niego najważniejsze. Zgrać się z kimś na wspólny wyjazd jest niemożliwe . Tkwię w tej smutnej , szarej rzeczywistości  tylko  praca  , dom , cmentarz . W domu też nic nie ruszone  ,  rzeczy mojego M dalej na swoim miejscu . Nic nie mogę przestawić  a co dopiero oddać komuś czy wyrzucić . Dzieciaki zajeły piętro i chyba zostaną na dłużej.  Dom duży , każdy ma swoją przestrzeń i w razie co są obok . A ja podobnie jak Ikaria  ubieram maskę normalności a tak naprawdę  dalej nie wiem sama czego chcę  , nic nie planuję , żyję z dnia na dzień . ściskam Was serdecznie.

31,239

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Tak Maadlen- to Forum ucichło i to bardzo,ale nie koniecznie dlatego,że już wychodzimy z cienia...Ja miałam takie myśli jeszcze nie tak dawno,że już powinnam się wycofać - bo o czym tu pisać- w kółko o tym samym...
O nieustającym cierpieniu, przeogromnej tęsknocie i przeszywającym bólu- ilekroć spojrzę na zdjęcie mojego męża- lub jestem u Niego na cmentarzu.
Wczoraj spędziłam kilka godzin z bliskimi i ...trochę dalszymi ludźmi.Przy pożegnaniu - usłyszałam po raz pierwszy po tak długim czasie: Jolu - cieszymy się ,bo powoli wracasz do siebie...stajesz się Jolą jaką znaliśmy...
Wnuczka powiedziała: babciu Ty naprawdę potrafisz się śmiać?... Jak zawsze do tej pory szybciutko zabierałam się do ,,wyjścia,,tak po raz pierwszy żal mi było Ich wszystkich opuszczać.Czekała mnie jednak bardzo długa i ciężka podróż ze względu na śnieżyce,ale tuż obok mnie usadowiła się moja mała suczka - i przez cały czas jakby chciała powiedzieć: nie jesteś sama- ja tuż obok,damy radę.Wtedy przypomniały mi się bardzo mądre słowa Misiulki,zachęcające- do wzięcia pod opiekę zwierzaka,tym bardziej-że w ten sposób możemy uratować jego od wegetacji w schronisku.To najprawdziwsza przyjaźń- taka namacalna,dająca cały czas psychiczne wsparcie.
Tak,po raz pierwszy tak spontanicznie- sama z siebie śmiałam się z Jej i innych dzieci występów z okazji Dnia Babci i Dziadka. Wydawało mi się,że w tym tłumie ludzi - tylko ja jestem samotna - bez Dziadka.Zatrzymała się obok mnie para w wieku takim nieokreślonym,zaproponowałam ,że się odsunę dalej,żeby mieli gdzie usiąść...Dostałam odpowiedź,że chyba są najmłodsi w tym gronie,więc mogą postać. Odpowiedziałam,że faktycznie jak na Dziadków - młodo wyglądają. Pani powiedziała z uśmiechem: nie,my nie jesteśmy Dziadkami - tylko rodzicami,ale przyszliśmy- bo nauczyciele tak poprosili,żeby córce nie było przykro bez Dziadków.
Po chwili dodała sama z siebie: moi rodzice zginęli oboje w wypadku samochodowym,a mąż jest z Domu Dziecka. Byłam zaskoczona Jej otwartością w stosunku do mnie- zupełnie obcej osoby- ale jednocześnie DOTARŁO do mnie,że innych też dotyka nieszczęście - i to wielkie.Jak przeżyć nagłą śmierć mamy i taty i wiedzieć,że już nigdy ich córka nie doświadczy miłości ze strony Dziadków. Zdałam sobie sprawę,że dla mnie moja tragedia jest jakby najważniejsza - ale inni też mają prawo tak sądzić o swoich stratach. Wczoraj na porannych lekcjach jedna ze słuchaczek w tzw: przedstawieniu się pozostałym /tak nietypowo od drugiego semestru zaczynają się niektóre przedmioty/powiedziała o sobie: mam 25 lat z czego 7 lat w ciągłej żałobie po śmierci synka.Miał 2 lata jak zmarł w trakcie operacji wady serca. Więcej dzieci nie mam,opuścił mnie mąż,rodzice zdystansowali się do mnie.Skupili swoją miłość i codzienną uwagę młodszemu bratu i jego rodzinie.Nawet w Wigilię nie zadzwonił nikt z nich- byłam całkowicie sama. ...Cisza nastąpiła po tej wypowiedzi,ale zaraz odezwały się oklaski za odwagę i szczerość,a za chwilę głośno ktoś powiedział: już nigdy nie będziesz sama - masz nas....
Ta kobieta zaczęła płakać...i kilka osób od razu ją zaczęło przytulać i pocieszać..Nikt nie wyszedł na przerwę,ja też siedziałam jeszcze i siedziałam...i wiecie co? poczułam że to najprawdziwsza lekcja o EMPATII- i taki właśnie temat wpisałam do Dziennika Szkolnego/i tak był w programie zajęć,choć w dalszej kolejności/. Cierpię nadal bez mojego największego przyjaciela - męża, ale wiem,że cierpienie to nie tylko moją towarzyszką życiową jest. Nie jestem w tym temacie odosobniona jak widać z czasem dostrzegamy też nieszczęścia innych,nie tylko siebie w tym temacie gloryfikujemy. To się zmieniło w moim życiu,nie skupiam się tylko na sobie i swoim nieszczęściu,ale też coraz wyraźniej widzę,że inni też pomocy oczekują i wsparcia w ciężkich dla nich chwilach.Jeżeli komukolwiek pomogłam swoimi wpisami,to się cieszę i nadal czynić to będę. Pozdrawiam,rozejrzyjcie się w koło...mimo swojego nieszczęścia możecie też w kimś zasiać promyk nadziei.

31,240

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Take care of yourself. Grief can be hard on your health. ...
Try to eat right. Some widowed people lose interest in cooking and eating. ...
Talk with caring friends. ...
Visit with members of your religious community. ...
See your doctor.

31,241

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?
gruba napisał/a:

Witam 8 miesięcy zginął mój mąż ja zostałam sama z synem bardzo za nim tęsknie każdego dnia myślę o nim i czekam kiedy mnie się przyśni a śni się często moje dziecko jest chyba mądrzejsze ode mnie  dużo z nim rozmawiałam wie że tata jest w niebie naszym aniołem i nie musi już rano wstawać do pracy . myślałam że z każdym miesiącem będzie lepiej ale jest gorzej nie chce mi się nic sprzątać,gotować malować kiedyś byłam optymistką teraz wszystko widzę na czarno nie spotykam się z nikim moje wyjście z domu to tylko do szkoły sklep i z powrotem chce znowu być tą dawną dziewczyną ale nie mam pojęcia jak z tego stanu wyjść bo najbardziej cierpi mój syn

31,242

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie moje drogie,za parę dni Walentynki...Wiem,że ten Dzień wzbudza emocje i to wielkie u wielu z nas.U mnie też..ale jak uczniowie robili dekoracje i przygotowali olbrzymie ilości serduszek papierowych  z fajnymi cytatami...i myślami - to pomyślałam,że wiele jest osób które powinny być w tym dniu obdarowane chociaż pamięcią i uwagą od innych.Od tych,którym pomogli i nadal pomagają - codziennymi SMS-ami,fajnymi filmikami i dobrym słowem.Życie mamy jedno,jedni lepsze - inni gorsze,niczego niestety cofnąć nie możemy, ,,ale ważne jest to , żeby ktoś przy nas był...chociaż pod ,,telefonem.,,Żebyśmy miały świadomość,że w ciężkich chwilach nie jesteśmy same,że jest ktoś komu nie jesteśmy obojętne,i komu na nas zależy. Ja miałam szczęście - poznałam takie osoby,dzięki temu Forum....Chylę czoła za Waszą- kochane codzienną pamięć - i  ślę Walentynkę - świadectwo przyjaźni,bezinteresowności i Waszej empatii.Pozdrawiam bardzo,bardzo serdecznie.

31,243

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie dziewczyny. Czytam to forum już od kilku miesięcy i czerpię z niego pociechę i ratunek. Mój mąż zmarł prawie 2 lata temu na Covid. Czytając Wasze wpisy miałam wrażenie, że czytam o sobie. Cierpienie, tęsknota, ból samotności. I nic się nie zmienia mimo upływu czasu. Ja po prostu nie umiem żyć bez niego. Zawsze mi się wydawało, że jestem silna, że ze wszystkim sobie poradzę, ale tę siłę dawał mi On, mój ukochany. Przez 30 lat razem, dawał mi wsparcie , akceptację , zrozumienie i siłę . Teraz nie mam nic. Córka niedawno wyszła za mąż , układa sobie własne życie i nie dała mi żadnego wsparcia. Przyjaciółka podobnie. Nagle okazało się, że wokół mnie nie ma nikogo. Chodzę do psychologa, ale chyba źle trafiłam , bo nie widzę żadnych efektów. Ja po prostu nie widzę już żadnego powodu do dalszego życia. Nie wiem dlaczego , ale dzisiaj jestem w strasznym dołku. Może dlatego odważyłam się napisać. Chyba tylko Wy zrozumiecie, że po takim czasie mogę wciąż za nim tęsknić . Jestem już zmęczona udawaniem, że wszystko jest ok. Nie miałam nikogo, żeby się wygadać, nie mogłam się nawet porządnie wypłakać, bo mieszka ze mną 87 letnia mama, która tego nie rozumie i ciągle mi powtarza, że nie powinnam tyle płakać. Żałuję, że wcześniej się tu nie odezwałam, ale nawet na to nie mogłam się zdobyć. Pozdrawiam Was wszystkie, dobrze, że jesteście.

31,244

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie moje drogie dziewczyny .
Ewa60 przytulam Cię z całego serca. Wiem jak bardzo jest Ci ciężko . Każda z nas przechodziła lub przechodzi i przeżywa to co Ty . Mój świat runął 1,5 roku temu  i podobnie jak Ty ze swoim M spędzilam ponad 30 lat . Dobrze  ,że znalazłaś w sobie siłę i odezwalaś się do nas . Może wydawać sie ,że jest to nic nie znaczący epizod ale uwież  mi to właśnie dziewczyny z tego forum dają mi siłę by trwać . To dzięki nim staram się odnajdywać w tej  trudnej , codziennej samotności . Jeśli będziesz chciała pogadać to zapraszam na priv . Możemy sobie razem  wspólnie pomóc. 
Jolu ,  masz rację wokół nas jest mnóstwo bólu i cierpienia . Nie do wiary ile  codziennie nieszczęść się dzieje . Na naszych oczach rozgrywają sie codziennie małe i duże tragedie . Nie jestem i nigdy nie byłam obojętna na cudze cierpienie . Zawsze pomagaliśmy z moim M , nie tylko znajomym ale również zupełnie obcym ludziom jeśl tego potrzebowali . Zawsze wychodzę z założenia ,że nawet mały gest ma znaczenie  i dobro , które dajemy zawsze wraca . Tragedia po niedawnym trzęsieniu ziemi w Turcji jest tego przykładem. Wspieramy , wysyłamy pieniądze , przyłączamy się do zbiórek rzeczowych . Myślę ,że każdy z nas w jakimś stopniu pomaga. Robimy to codziennie , anonimowo , bez potrzeby rozgłosu i oklasków . Tacy już jesteśmy . Ze swoją stratą nie porównuję się do nikogo i nikomu nie ujmuję. Mimo tej całej świadomości i wewnętrznego przekonania  nie mogę sobie poradzić bez mojego M. Tęsknota za nim jest tak wielka ,że rozrywa mnie od środka . Nie potrafię znaleźć iskierki nadziei i dostrzec chodź promyk słońca zwiasującego chociaż względną normalność. 
Wiem, że muszę sama z tym się uporać . Czasami mam wrażenie , że moje obecne życie to sen  z którego nie mogę się  wybudzić . Chcę być tą szczęśliwą kobietą , cieszyć się z małych rzeczy  , planować i marzyć . Ah i łzy same płyną  po policzkach. Ostatnio znów często  płaczę ....... 
Walentynki to niegdyś zwykły dzień , który na potrzeby komercji został wyniesiony do rangi święta. Nigdy nic szczególnego tego dnia nie robiliśmy ale zawsze  choć w minimalnym stopniu ulegaliśmy temu szaleństwu. Zawsze były wygłupy  , śmieszne prezezenty  ,które sobie robiliśmy. Jednego roku dostałam od mojego M świecącą opaskę z czerwonymi serduszkami . Tak sie złożyło ,że tego dnia mieliśmy gości . Nie chciałam jej  przy nich nosić to on przez cały wieczór miał ją na głowie . Uwielbiał spontaniczne zabawy i luzackie szaleństwo . Zawsze miał zwariowane  pomysły , uwielbiał się śmiać tak szczerze z głebi serca .To już drugie walentymnki bez niego........... tak bardzo mi go brakuje  ❤️
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę dużo siły na ten walentynkowy czas .

31,245

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Ewa poszukaj wpisów janinki. Mieszkasz z mamą,kurde nie jesteś sama a córka ma prawo układać swoje życie trzymaj się.

31,246

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Ewo 60! Ja też na początku tylko czytałam. Nie miałam siły się odezwać, nic napisać. Ten oszałamiający ból mnie obezwładniał. Dopiero po 1,5 roku zdecydowałam się podjąć próbę i wyjść ze swojej skorupy. To forum jest jak kojący opatrunek na rozjątrzoną ranę. Nawet, kiedy boli, czujesz, że jest ktoś bliski, kto rozumie, kto przeżywał podobną rozpacz, podobne szaleństwo i staczał dzień po dniu podobną walkę. Pisz, wylewaj swoje łzy, swój ból, swoją tęsknotę. Każda z nas zna te stany, choć każda jest już na innym etapie żałoby. Będziemy Cię wspierały, pisały, jak udaje nam się przeżyć, chociaż musisz pamiętać, że nie zawsze to , co pomogło nam, pomoże też Tobie. Każda z nas musi próbować wszystkiego, co choć przez chwilę przynosi ukojenie… W moim przypadku niedawno minęły 3 lata, od kiedy runął mój świat. Przez ten czas spróbowałam chyba wszystkiego, co tylko przyszło mi do głowy, aby zagłuszyć w sobie ten nieustający ból i rozdzierającą tęsknotę. Skoro czytałaś, wiesz… Znalazłam wsparcie u najbliższych, ale ich wciągnął wir życia, a mój świat stanął w miejscu. Dopiero po długim czasie zdałam sobie sprawę, że nie mam prawa nikogo obarczać moją traumą: ani bliskich, ani przyjaciół, ani znajomych… Oni żyją w zupełnie innym świecie, jakby równoległym… Dotarło do mnie, że jeśli mam ruszyć z miejsca, muszę wiele zmienić w swoim życiu. I paradoksalnie właśnie to dało mi siłę: rzuciłam pracę, która mnie niszczyła, odseparowałam znajomych, którzy nawet nie starali się mnie zrozumieć, wypełniłam swoje dni różnymi aktywnościami, które kiedyś sprawiały mi przyjemność (wycieczki rowerowe, basen, żagle, kajaki, teatr, koncerty, nauka języka obcego, nawet fitness!). Poznałam nowych ludzi, z niektórymi się nawet zaprzyjaźniłam. Tak zagłuszam ból, udaje się to w pewnym stopniu. Mój świat stał się zupełnie inny, nie wiem, czy gorszy, ale z pewnością inny… W sercu nadal czuję ból i tęsknotę, oba te uczucia przychodzą znienacka, falami… Ale staram się żyć, bo nie mam wyboru. Dwa lata to bardzo trudny czas, ból powraca i jest równie silny, jak na początku, ale bardziej świadomy. Musisz go przetrwać. Jak pisałam już kiedyś, czas to nasz wielki sprzymierzeniec  - może nie goi ran, ale przyzwyczaja do bólu i pomału pozwala wracać do życia, innego, ale zawsze życia…
Pozdrawiam Cię gorąco i wszystkie Dziewczyny

31,247

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie moje drogie kobiety,witaj Maadlen i Ewa 60. Szkoda Maadlen,że nie mogłyśmy się spotkać latem w naszym- forumowym składzie...to było historyczne wydarzenie z dalszym ciągiem i to bardzo pozytywnym- budującym i przynoszącym każdego dnia odczuwalne dla każdej z nas- uczestniczek wiele nadziei.Przynajmniej ja to tak odczuwam.Zawsze w grupie tkwi więcej sił niż w pojedynczej osobie. Ja już mniej płaczę i to jest ewidentnie postęp w mojej żałobie.Mniej płaczu- mniej bezsilności fizycznej.Ja miałam rok do 40 rocznicy ślubu, kiedy musiałam pogodzić się z odejściem na zawsze najważniejszej dla mnie osoby na świecie. Źle napisałam,nigdy się z tym nie pogodzę,ale już jestem na etapie przymusowego zaakceptowania tego faktu,bo po prostu inaczej się nie da...inaczej wpadnę w niewidzialną sieć obłędu..a chyba bym tego nie chciała!?  Dobrze Ewa ,ze zdecydowałaś się do nas napisać..ja byłam tak nie dawno na Twoim miejscu i pomogły mi moje Anioły Stróże: Aniczka i Venles...może i tym razem okażą się olbrzymią empatią/gwarantuję,że wciąż mają olbrzymią/i napiszą kilka słów..bo Ich słowa będą najbardziej autentyczne wśród naszych ....bo to właśnie One wskażą Ci drogę,która po części mnie /i nie tylko mnie/ uratowały. Ja nic mądrego nie powiem,oprócz tego,że trzeba czasu...czasu ...i czasu....i dobrych osób obok Ciebie....Wśród nas - tu piszących jest wiele wspaniałych kobiet...jedna z Nich już napisała: Baśka,ale jeszcze może odezwie się Ikaria..Kolia...Misiulka...Janinka...Aloes....Część z Nich jeszcze walczy ,ale część powoli ,,dochodzi,,do siebie i powinna a wręcz ma prawo do podania pomocnej dłoni...Pisz do nas na forum lub na nasze prywatne e-maile.jedno jest pewne,nie zostawimy Cię bez pomocy...Przytulam i pozdrawiam...

31,248

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie dziewczyny. Cieszę się , że wreszcie odważyłam się napisać. Czytając wasze posty czuję koło siebie żywe, przyjazne osoby. Zawsze czułam się częścią dużej rodziny ( moja mama miała 2 siostry a ojciec 2 braci ), wokół mnie było zawsze pełno ludzi, a teraz nagle pustka. Najpierw odszedł mój brat w 2019, dwa lata później mój Mąż a miesiąc po nim mój Ojciec. I nagle zostałyśmy same z mamą. Minęły już prawie dwa lata , jak go nie ma. Czuję ,że czasami jest odrobinę lepiej . Przez około rok zaraz po obudzeniu pierwsza myśl to było " o Boże , nie ma go" i momentalnie czułam jak coś mi się zaciska w środku , cała się trzęsłam. Tak to teraz pamiętam. Teraz nawet się mogę się śmiać, cieszyć na jakieś zaplanowane wydarzenie. Jednak wystarczy jakieś wspomnienie, widok należącej do Niego rzeczy, uprzytomnienie sobie, że On już czegoś nie zobaczy i kompletnie się rozsypuję. Dziewczyny, ja nawet nie ogarnęłam jeszcze rzeczy męża, bo jak się chciałam za to zabierać , to ciągle miałam wrażenie, jakbym usuwała go z mojego życia. To jest silniejsze ode mnie. Wiem , że powinnam to zrobić , dla mojego własnego dobra, ale na razie nie mogę. Mam wrażenie , że w tej chwili moje życie to taka sinusoida, raz na górce raz w dołku.
Pozdrawiam Was serdecznie, dobrze, że jesteście.

31,249

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Dziewczyny, Witaj Ewo. Mój Mąż odszedł rok i 4 miesiące temu. Byliśmy razem ponad 30-lat. Na tym forum zaczęłam pisać prawie od razu, szukałam osób, które przechodzą lub przeszły to samo co ja, musiałam się z kimś podzielić moją rozpaczą, myślałam, że zwariuję, że nie dotrwam do kolejnego dnia. Byłam otoczona rodziną, przyjaciółkami, ale to dzięki Dziewczynom z tego forum nie oszalałam i trwałam, jeden dzień, potem drugi i kolejny, aż do dzisiejszego. Niektóre z Nich poznałam osobiście i ta znajomość pozwala mi trwać w tej wdowiej, okrutnej samotności i wielkiej tęsknocie za moim ukochanym, tęsknocie, która z upływem czasu wcale nie maleje. Codziennie towarzyszy mi płacz i smutek. Bardzo mi brakuje mojego M., bez przerwy.
Czasami już nie wierzę, że kiedyś wrócę do w miarę normalnego życia, że będę czerpać z niego radość, a z drugiej strony nie chcę żyć w ciągłym smutku, ale nie wiem, jak mam nauczyć się żyć bez mojego M., jak cieszyć się życiem bez Niego. Tak bardzo wciąż chcę, żeby był przy mnie.
W pracy, w rodzinie, przed bliskimi koleżankami, a i także już przed przyjaciółką udaję, że jest w miarę ok. Grono znajomych ograniczyłam do minimum, spotykam się, ale coraz rzadziej, nie chcę ich już zanudzać moim cierpieniem, bo nikt już tego nie jest w stanie zrozumieć, każdemu się wydaje, że już tyle czasu minęło, że powinnam tryskać energią i radością, jak kiedyś. Kiedy ktoś widzi mój smutek, zaraz pyta czy coś się stało, a ja mam ochotę wrzasnąć, tak stało się!, przecież odszedł mój M!., nadal cierpię!, tęsknię!, brakuje mi go, chce mi się płakać!, tymczasem muszę udawać, że nie jestem smutna, tylko się zamyśliłam. Nie mam już taryfy ulgowej, nie mogę być smutna, nie powinnam już tęsknić, mam dość tego udawania. Zaczynam się powoli izolować od znajomych, męczą mnie te gadki o niczym, problemy typu jaka sukienka czy buty ładniejsze.
Wiem, że muszę sobie z tym poradzić, łudzę się że z wiosną może będzie lepiej.
Ewo, ja od Dziewczyn z tego forum otrzymałam wiele wsparcia i nadal je otrzymuję, chyba nie będzie to nadużycie, jeżeli napiszę, że wzajemnie się wspieramy, chociaż niektóre z Nich są już na innym etapie żałoby. I wiem jedno, tak, jak napisała Jola, tu nikt nie zostanie bez pomocy.
Przytulam i pozdrawiam Was serdecznie.

31,250

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Ewa do mnie jeszcze do końca nie dotarło, że M. już nie ma. Jak sobie to uświadomię, to jest płacz, ból, cierpienie.
W przedpokoju wciąż wisi Jego kurtka i bluza, którą nosił ostatnio, a w łazience stoją Jego kosmetyki. Po ponad roku dopiero zmieniłam pościel, w której spaliśmy. Na nią kładłam tylko świeże prześcieradło i kołdrę, przy mojej poduszce wciąż leży Jego koszulka. Może to chore ale trudno.
Niby funkcjonuję jakoś, chodzę do pracy, na spacery, robię zakupy, ale jak zobaczę jakiś produkt, który M lubił, zaraz ryczę.
Czuję się podobnie, jak Ty jednego dnia jest lepiej, wtedy przychodzi nadzieja, a potem znów wpadam w dół i tak w kółko.
Pozdrawiam serdecznie

31,251

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Ikario, Ewo, Jolam! To zupełnie normalne, że wciąż tęsknicie, płaczecie, przytulacie się do rzeczy, wspominacie… Nie dajcie sobie wmówić, że czas już przestać, że trzeba się uśmiechać i żyć! Pewnie, że wciąż musimy próbować, ale mimo to zawsze będziemy miały prawo do smutku, łez, tęsknoty i rozpaczy. Bo też nigdy już świat nie będzie  dla nas taki sam. Ewo! Ja po 3 latach wciąż nie mogę uprzątnąć pracowni męża (był architektem). Ilekroć wchodzę i biorę do ręki jakieś rzeczy, serce mi staje. Zdaję sobie sprawę z tego, że tylko ja mogę to zrobić, muszę przejrzeć dokumenty, projekty, rysunki, grafiki, ale nie wiem, kiedy i czy w ogóle będę w stanie znaleźć w sobie tyle siły. Mimo że czas stopniowo łagodzi ból, wciąż jeszcze pewnych spraw nie potrafię zamknąć do końca. Dlatego nie staraj się przyspieszać niczego, przyjdzie właściwy moment, kiedy będziesz mogła uporządkować rzeczy i spojrzeć na nie, nie płacząc. Głęboko w to wierzę, i podobnie jak Ty, wciąż czekam na ten moment…
Pozdrawiam serdecznie Was wszystkie,  kochane

31,252

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Drogie Dziewczyny ! Tulę do serducha Ewę60 nową forumową koleżankę .....i dziękuję serdecznie Dziewczynom z krótszym "wdowim stażem " o odezwanie się i opisanie swoich odczuć ..... Ja jestem z tych weteranek ( minęło 7 lat ) także te uczucia o których piszą moje poprzedniczki w tej chwili są mi już obce ( ale wcześniej też tak miałam !!! Każda z nas ma inny czas dochodzenia do siebie po śmierci męża ale wszystkie przeżywamy to podobnie ! Ważna jest chęć do dalszej walki o siebie , niezasklepianie się w sobie i swoim bólu , szukanie sposobów na siebie ( pisze o tym Baśka - nowe pasje ,nowe wyzwania , odważenie się na pójście samej gdziekolwiek i mimo wszystko ) Ważne ,żeby mieć zaufane osoby , którym można się wygadać , czasami skorzystać z pomocy psychologa ...... Jak wspomniałam każda ma swój czas na względne opanowanie swojej żałoby i względne wyjście na prostą ......Droga Ewo wszystkie doskonale Ciebie rozumiemy i prosimy pisz wyrzucaj swoje emocje , jeśli czujesz taką potrzebę kontaktuj się na priv . Dużo sił dla Ciebie na dalszą walkę , nie jesteś w nie sama smile:)
Ściskam mocno Was wszystkie smile:)

31,253

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam,no widzisz ewa? odezwały się nasze Dziewczyny,tak jak było do przewidzenia. Tu nikt nikogo nie zostawi w rozpaczy i żalu.Jednak wszystkie rozmowy kiedyś się kończą,po wyjazdach trzeba wracać...ja do pustego domu,Ty niekoniecznie.Nawet jak nie masz nikogo tuż obok siebie,to masz w pobliżu- na tzw: wyciągniecie reki. Masz też świadomość,że zawsze możesz do kogoś zadzwonić- porozmawiać- poprosić o pomoc.Wierz mi,nie każda ma taka możliwość - niestety. Wczoraj przeczytałam fajne słowa pocieszenia : ,,Potrzebne mi są nowe skrzydła i nowe drogi do podążania...w samotności mojej..gdzieś po boku jakiś jeden wskaziciel błękitnej dali...żebym za bardzo nie pobłądziła w tej mojej podróży- w tym moim nowym etapie życia..,,Już za Tobą 2 lata,to dużo- nawet bardzo - patrząc tak z boku.U mnie zaczął się trzeci rok- jest odrobinę lżej,mniej łez,mniej rozpaczy i chyba ten mój olbrzymi żal już nie jest kierowany do wszystkich ...do całego świata. Pozostała przeogromna tęsknota i wewnętrzny ból - gdy myślę co utraciłam już na zawsze, czego już nigdy w życiu wspólnie nie zrobimy,nie obejrzymy,nie usłyszymy....
Ikaria,ja tez nadal mam koszulkę męża w osłonce foliowej- żeby dłużej został Jego zapach.Też mam Jego wodę kolońską-oszczędnie otwieram łapiąc jak ryba znajomy zapach..Też mam wyprasowane koszule i dobrane przez Niego do nich krawaty.Część rzeczy wydałam naszej rodzinie,i wiem,ze poszły w dobre ręce,ale te ulubione przez Niego zostaną ze mną ... nie wstydzę się tego i nie ukrywam przed nikim,zresztą widać w domu wiele Jego ukochanych rzeczy...to przynosi codzienną ulgę i jest namiastką Jego obecności- gdzieś tam...we wszechświecie. Pozdrawiam Wszystkie....

31,254

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie dziewczyny. Jesteście jak zawsze niezawodne. Aniczka , dajesz nam nadzieję, że kiedyś może być lepiej. To dobrze, że ktoś o tym mówi, bo na razie trudno mi w to uwierzyć. Dzięki Wam wiem , że nie jestem jakimś dziwadłem, które nie potrafi po prawie dwóch latach poradzić sobie z tęsknotą. nareszcie mogę to komuś powiedzieć bez obawy, że zaczynam przynudzać. Wspominając w rozmowach męża staram się udawać , że już jest prawie dobrze, że już się pozbierałam, bo ludzie chyba tego oczekują i nie wiedzieliby , jak zareagować, gdybym zaczęła płakać. Zastanawiam się, czy ja też taka byłam, czy też nie rozumiałam tych strasznych emocji, dopóki ich sama nie doświadczyłam. Może tak było. Może tak bardzo boimy się tematu śmierci, że nie potrafimy się z nim zmierzyć. Mój brat zmarł  3 lata temu i teraz się zastanawiam, czy moja bratowa otrzymała ode mnie tyle , ile oczekiwała, czy byłam dla niej oparciem.
Piszecie dziewczyny o przechowywanych niektórych rzeczach Waszych mężów. Ja wszystkie rzeczy męża uprałam, kiedy poszedł do szpitala, żeby miał świeżutkie p powrocie. Nie wrócił . Ale mam jedną jego czapkę , nie upraną, włożyłam do środka jego rękawiczki, ciasno zwinęłam. Czasami wyjmuję z szafy , zamykam oczy i wącham i przez małą chwilę cofam się w czasie i znów jestem sobą , pełnym człowiekiem, szczęśliwym, bez rany w sercu. Chwila mija, do następnego razu, dopóki zapach się nie ulotni. Chore? Może tak, ale skoro dzięki temu przez momencik czuję go obok siebie to niech tak będzie. I tak to teraz wygląda. Łapanie się wszystkiego , co daje jakieś ukojenie. Nawet zaproszenie na sobotę do kuzynki daje mi siłę, bo mam coś w perspektywie, na co mogę czekać, wiem , że nie spędzę tego dnia sama. Wczoraj do mnie zadzwoniła i tak mi się nastrój polepszył, że zrobiłam porządek w rachunkach, których urósł mi mały stosik. A wcześniej nie mogłam się do tego zmusić. Przed śmiercią męża nigdy bym nie uwierzyła, że moja chęć do życia, do zrobienia czegokolwiek, będzie uzależniona od takiej rzeczy, że stanę się taka bezwolna, słaba. A jeśli przede mną jest jeszcze wiele lat życia? Przecież plan był inny, nie miałam być sama. Jak mam to wszystko znieść bez Niego? Dla mnie to są na razie pytania bez odpowiedzi. Cały czas ich szukam. Pozdrawiam Was serdecznie.

31,255

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam drogie Dziewczyny.
Kilka dni temu znalazłam w skrzynce informacje o zbiórce odzieży dla potrzebujących . Pomyślałam może to jest dobry pretekst aby przejrzeć ubrania mojego M , szkoda żeby się zmarnowały lepiej będzie jeśli jeszcze komuś posłużą . Zabrałam się za to w sobotę . Przygotowałam worki , zaczęłam wyciągać ubrania z szafy , rozkładam,  składałam  , przekładałam i nic nie mogłam odłożyć do  worków . Siedziałam kilka godzin , oglądałam każdą rzecz , szukałam w pamięci kiedy ostatnio miał ją na sobie . Wspominałam różne wspólne chwile a te spodnie to na spływie kajakowym , ta koszula to ma biwaku , te spodenki to na basenie.
Wszystko przejrzałam, równiutko poukładałam i z powrotem zapakowałam do szafy. Nie mogłam nic dodać , chyba nie jestem jeszcze na to gotowa . Ten dzień był dla mnie tak wyczerpujący , że w niedzielę miałam straszny kryzys,  poszłam na długi spacer z moją psiną abym mogła w spokoju się wypłakać.
Dopiero przy Was wiem , że mam tak jak Wy niezrozumiałą dla innych potrzebę obcowania z jego rzeczami . Podobnie jak wy Ikario i Jolu mam jego  koszulkę, najbardziej ulubioną , którą nosił . Schowana w torebce na dnie mojej  szuflady aby zawsze była pod ręką. 
W sypialni natomiast zrobiłam totalną rewolucje , nie mogłam spać w naszym łóżku bez niego .
Czasami zastanawiam się czy to jest jeszcze tęsknota czy już użalanie się nad sobą ?
Uciekam spać , nie miałam poczucia , że już tak późno . Dobranoc , pozdrawiam Was serdecznie .

31,256

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie drogie moje,Aloes coś długo nie dajesz znać ? Napisz choć kilka słów, wyrzucenie z siebie smutnych myśli i związanych z tym złych emocji dużo znaczy...martwimy się o Ciebie,jesteś jedną z Nas...W koło nadal szaro,buro - w okół masę niepotrzebnej,bezsensownej śmierci:wojna trwająca już prawie od roku i około 50 tys.ofiar ostatniego trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii.Piszę o tym: bo oglądałam wywiady z Turkami,którzy stracili całe rodziny- dosłownie wszystkich bliskich. Jeden z nich stracił żonę,rodziców,dzieci,wnuki i dodatkowo brata z żoną i trojgiem malutkich dzieci.On został sam, i tylko się modli,żeby zamarznąć w czasie snu pod goły niebem i już nie obudzić się.
W Ukrainie - na oczach Babci 82 letniej - rozstrzelali 5 dorosłych osób/jej dzieci,zięć i synowa/ i 4 małych dzieci - w tym dwu latka...jej ostatniego prawnuka.Prosiła,żeby ją zastrzelili,kazali patrzeć....Wiem,że to nie odnosi się bezpośrednio do naszej rozpaczy i żalu,ale oddaje ogrom rzeczy i bólu który człowiek jest w stanie znieść fizycznie i psychicznie.My mamy domy,jedzenie,bliskich lub dalszych... coś nam jeszcze na pocieszenie zostało - wielu nie ma nic....zostało z niczym.
Znam ból nagłej śmierci,znam ból prognozowanej śmierci,znam ból opuszczenia i zapomnienia.Wiem co to rozpacz nie pozwalająca normalnie oddychać,wiem co to przeogromna pustka w okół mnie,a samotność już od dawna się u mnie zagościła na dobre i nie zapowiada się,żeby się znudziła moją osobą. Wiem co się dzieje w naszych sercach jak po kolei odchodzą po ciężkiej chorobie najbliżsi: mama,tata,brat...W ciągu kilku godzin straciłam męża..i runął mój cały tak misternie zaplanowany na stare lata scenariusz wspólnego-fajnego życia we dwoje.Wiem jeszcze o wiele więcej i więcej...ba,mam wrażenie,że jest ze mnie niezły fachowiec od rozpaczy,płaczu i żalu...no i cóż z tego?
Jednak z tą wiedzą nic nie mogę zrobić,nie cofnę czasu,nie mam z kim negocjować tematu mojego dalszego życia- samotnego przesiąkniętego przeogromną tęsknotą. Nikt nie jest zainteresowany mną na tyle ,żeby wskazać mi drogę którą powinnam podążać.Dlatego też zacisnęłam zęby i walnęłam pięścią w stół z okrzykiem: musisz coś w końcu postanowić i zacząć żyć...bo inaczej oszalejesz kobieto. i dostaniesz obłędu...Postanowiłam,że udowodnię mojemu mężowi,że te wszystkie wspólne- wspaniałe lata nie pójdą na marne- nie pozwolę na to - a wiem,że i On by tego nie chciał. Jak jest mi ciężko/bo jest/to sobie wyobrażam ,co On by mi poradził czy podpowiedział....w danej sytuacji. Żałoba nadal jest we mnie,nadal nie włączam radia w aucie/a jeżdżę praktycznie non-stop/,ale słucham na CD, zwłaszcza na dalszych trasach nasze wspólne ulubione utwory Grechuty,Chrisa de Burgha,Santany,Piaf czy Smokie - to był nasz niestety ostatni wspólny koncert...Ostatnio odkryłam na nowo Niemena,a jego ,,Bema pamięci żałobny rapsod,, słucham bez przerwy.
Już przy wyjeździe od najbliższych mi osób nie płaczę nawet za zakrętem,ukradkiem,żeby nikt nie widział. Już nie przedłużam w nieskończoność rozmów telefonicznych,już mówiąc o mężu nie drży mi głos i kleszcze z gardła powoli zniknęły ....Mało?? no może i dla niektórych to mało,ale dla mnie to kolosalna zmiana...pierwsze milowe kroki ku dalszemu życiu.Teraz wiem,że moje dzieci były w stałym kontakcie z moim psychologiem,że mój syn dzwonił do moich koleżanek z prośbą o częstszy kontakt ze mną..Moja córka raz na kilka dni wymieniała się informacjami o mnie z moją siostrą cioteczną - która jako jedyna codziennie do mnie dzwoniła.To wszystko świadczy o tym,że nawet jak kogoś nie ma przy nas- tak fizycznie,tuż,tuż..to nie świadczy,że o nas zapomnieli,że przestali się interesować.Pamiętajcie moje drogie,że żałoba to też bardzo prywatny - osobisty czas.Jedne nie chcą epatować swoim cierpieniem i żalem,inne na odwrót...oczekują wciąż zainteresowania innych i ich współczucia.
Myślę,że te już bardzo słynne słowa:,,TRZEBA DAĆ CZAS CZASOWI..,,to chyba nasza myśl przewodnia będzie,motto - Naszego Forum.Nic nie będzie takie samo,ale będzie mniej boleć,będzie inaczej,dziwnie czasami - takie nowe i dotąd nie nazwane odczucia przyjdzie nam poznać.Na pewno jeszcze nie raz poczujemy się bezradne i zagubione,rzeczywistość nam da znać o sobie - ale trzeba iść na przód.Z wiatrem lub pod wiatr jak trzeba będzie,trzeba iść mimo wszystko,bo nikt za nas tego nie zrobi.Trzeba w samotności kontynuować to ,co zaczęłyśmy wspólnie z mężami- bo Oni by tego na pewno oczekiwali od nas moje drogie ....Ja idę...jak któraś potrzebuje podania ręki- podaję swoją własną- podtrzymam,pociągnę jak będzie trzeba...zadbam,żebyście nie upadły boleśnie. Pozdrawiam Wszystkie,dacie radę - damy radę, ja już to powoli odczuwam,Wy wkrótce też.

31,257

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Cześć, ostatni raz pisałam tutaj na forum czyba z 5 lat temu, może 4... Byłam wtedy świeżo po stracie.
Nie wiedziałam, po co wchodzę na to forum dzisiaj... Już wiem... żeby dać nadzieję. Nadzieję na łagodniejszy czas. Kiedy ból trochę zelżeje, kiedy żal po stracie zamieni się we wdzięczność za to, co otrzymałaś.

Dzisiaj pozwól sobie cierpieć,  dopuść do siebie wszystko,  co czujesz. Żałobę trzeba dobrze przeżyć, nie znieczulać.
U mnie niedługo minie 6 lat.  Dopiero po 5 czułam,  że jestem znów sobą, a nie rozdartą połówką. Czas i cierpliwość dla siebie.
Przytulam. Magda

31,258

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie moje drogie .
Masz rację Jolu , na wszystko potrzeba czasu i myślę , że wszystkie to wiemy , rozumiemy i jesteśmy tego świadome . Każda z nas potrzebuje tego czas , jedna mniej druga więcej . Nie ma dla nas lekarstwa , które uleczy nas natychmiast . Łatwo się mówi , trudno to wykonać . Wiem sama jakie to trudne , rozum mówi , jego już nie ma i nie będzie im szybciej to do mnie dotrze tym będzie mi łatwiej a serce , cóż  moje serce krzyczy i woła nie to nie możliwe jest gdzieś , tylko nie mogę go dostrzec , stał się  nie widzialny . Może jest gdzieś pomiędzy i dlatego go nie widzę i nie czuję .Czasami mam wrażenie , że jest przy mnie , wręcz czuje jego wzrok na sobie , słyszę jego głos , jakby mnie wołał . Zrywam się , biegnę do sąsiedniego pokoju .... przecież wiem , że to  nie możliwe i na pewno tam go nie ma . Mieliśmy tyle wspólnych planów , marzyliśmy o wnukach no i przecież mieliśmy się razem zestarzeć . Wiem doskonale , że przenigdy by nie chciał abym cierpiała dlatego codziennie staram się małymi kroczkami iść samotnie  do przodu .
Myślę tak jak Ty Jolu i realizuję powoli  nasze wspólne plany  .Niektóre rzeczy wspólnie rozpoczęte już dokończyłam , inne jeszcze czekają na swoją kolej . Jest zdecydowanie lepiej niż było , może nie ma twórczej determinacji ale jest chęć a to już sukces .
W jednym z ostatnich  wpisów wspomniałaś Jolu o forumowym spotkaniu . Żałuje bardzo , że nie mogłam spotkać się z Wami . Nawet jeśli wiedziałabym wcześniej to i tak termin był już zarezerwowany przez mojego syna dużo dużo wcześniej . Na ten czas przypada rocznica mojego M uznał , że dla mnie najlepiej będzie ten czas spędzić z dala od domu.
Myślę , że wspólne spotkanie pomogło by nam emocjonalnie i pozwoliłoby wzmocnić tą  wyjątkową więź , która nie wątpliwie jest między nami .
Aloes odezwij się . Napisz choć kilka słów proszę. Nie jesteś sama jesteśmy również my takie jak Ty bidulinki .
Ewa60 cieszę się , że jesteśmy w kontakcie . To dla mnie bardzo ważne , dziękuję.
Mag dziękuję za ciepły i niosący nadzieję wpis.

Pozdrawiam Was z całego serca .

31,259

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie moje drogie ! masz rację całkowitą Tajemnicza Lady...tylko i wyłącznie czas nas uleczy i ocali.U mnie czas ma się wydłużyć z ,,zakładanych,,przez psychologa :3 - 4 do 5 - 6 lat. Czyli tyle ,ile mniej więcej u Ciebie.Każda ma inne ,,warunki,,do przeżywania swojego samotnego czasu, czasu dojścia do siebie.Obok mnie nie ma nikogo,komu bym mogła rano czy w ciągu dnia powiedzieć: dzień dobry...co dzisiaj mamy za plany? potrzebujecie mojej pomocy przy wnukach,a może wspólnie wypijemy kawę? ..Jak tam minęła noc?, obejrzymy jakiś film razem?...milion takich słów i pytań mogłabym stawiać,ale nikt mi nie odpowie.Moja 10 - miesięczna suczka,zlizuje moje łzy jak płaczę,tarmosi mnie najpierw delikatnie,ale później coraz mocniej dłoń- jakby chciała powiedzieć: daj spokój..i tak nikt Ci nie pomoże,nie ma na to szans. Dlatego moje drogie ,jeżeli macie tak wielkie szczęście,że obok są rodzice,dzieci lub inni bliscy to nie mówcie ,że Wam jest ciężko. Nawet jak macie swoich bliskich,nie tuż obok- ale w odległości bliskiej- godzinnej drogi do nich- to i tak jesteście szczęściarami. Warunek jest jeden- musicie powiedzieć im,że ich potrzebujecie,musicie POPROSIĆ o ich czas i uwagę....Jestem pewna,że nikt wam tej pomocy nie odmówi.Jeżeli nawet w danej chwili będą zajęci czymś innym,to nieco później się do was odezwą.Ciężko i to bardzo jest Janince,Krystynie czy nawet takim jak ja...Tu nie chodzi o udawadnianie - która z nas bardziej cierpi,a która mniej - bo cierpienie różną miarą się mierzy.Tu chodzi o uświadomienie Wam,że macie dodatkowy bonus od losu - w postaci swoich bliskich,i nie zmarnujcie tej szansy.  Maadlen ,masz rację,ja też pewnie wybrałabym wyjazd z synem - czy nawet sam pobyt z nim- byłby ważniejszy od obcych kobiet.Tylko ja i nie tylko ja - po tych już dwóch spotkaniach - czuję się jakby przez nich zaadaptowana,jakbyśmy były patchworkową rodziną. Czuję się co,najważniejsze:ZROZUMIANA. Kiedyś funkcjonowało takie powiedzenie: zdrowy- chorego nie zrozumie..coś w tym jest.Możemy mówić i mówić,ale jeżeli ktoś nie był czy nie jest na naszym miejscu, to nie wie tak do końca- co to rozpacz do utraty tchu,czy beznadziejność życia jaka nas ogarnia po utracie tego najważniejszego na świecie człowieka...
Ja dziś piszę,bo 24 lutego minęło dokładnie 2 i pół roku mojej żałoby. Nie jest tak jak sobie wyobrażałam,że ból minie i wciągnę się w codzienność, zapomnę o najgorszych samotnych chwilach i przerażającym płaczu przechodzącym w skowyt zranionego do krwi zwierzęcia...Nic z tego...
Płaczu mniej ,skowyt ustał - ale łzy jeszcze płyną i to często. Nie walczę z tym,bo to walka nie równa jest -z góry skazana na przegraną,ale oswoiłam w miarę dobrze,słowo - które pomogło mi i nadal pomaga z codzienną samotnością. Słowo to brzmi: NIEUCHRONNOŚĆ - i to wszystko co w sobie zawiera - bezradność,bezbronność, bezsilność ale przede wszystkim PRZEMIJANIE. Wszystko ma swój kres,nic nie trwa wiecznie,nic nam nie jest dane na zawsze.
Nawet najpiękniejsza bajka ma swoje zakończenie,super film się kończy,po wymarzonej - egzotycznej wycieczce - trzeba wrócić do domu. Ludzie - odchodzą,rodzą się nowi -dla nich początek podróży zwanej życiem,dla nas już ta podróż taka długą może nie być. Nie ma sposobu,aby nieuchronność nas nie dotknęła...ona jest zawsze tuż obok,albo mały kroczek z tyłu. Pozdrawiam - zawalczcie o siebie dziewczyny,bo nikt tego nie zrobi za was,za mnie też...uwierzcie tylko od was zależy - od nas jakie będzie nasze dalsze życie.Już niektóre z nas, są w nowych szczęśliwych związkach...inne wybrały samotność - ale są pogodzone ze swoim losem.Jeszcze innym wystarczy świadomość bycia kochaną matką i babcią - potrzebną i służącą pomocą rodzinie.Są też takie,co realizują plany ,które miały z mężem - ale śmierć wszystko przerwała.Teraz zwiedzają świat,planują kolejne podróże...inne zmieniły mieszkania,kupiły domy,działki - nowe samochody- żeby jeszcze coś od tego życia UGRAĆ - żeby zrobić cokolwiek dla siebie - bo są- bo jesteśmy tego warte i po części się nam to należy.Dbajcie o siebie i chwytajcie każdy dzień - bo nie wiadomo ile jeszcze jest ich przed nami.

31,260

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie Dziewczyny, Witaj Mag, dziękuję za te słowa - "Nie wiedziałam, po co wchodzę na to forum dzisiaj... Już wiem... żeby dać nadzieję. Nadzieję na łagodniejszy czas. Kiedy ból trochę zelżeje, kiedy żal po stracie zamieni się we wdzięczność za to, co otrzymałaś."
Ja krótsza "stażem" tego potrzebuję. Nadziei, że moje życie bez ukochanego Męża, nabierze kiedyś sensu i pozwoli się jeszcze cieszyć, takim życiem, jakie mi zostało.
Kiedyś myślałam, że będzie lepiej po pół roku, potem roku,  teraz wiem że to znacznie dłuższy proces, ale mam już nadzieję, że będzie, jak to ładnie określiłaś, łagodniej, lżej. Szczęścia już takiego nie będzie, ale wierzę, że nie będę już tak bardzo nieszczęśliwa. A może i poczuję nawet szczęście, nie takie już, jak kiedyś, ale szczęście z małych drobnych rzeczy.  I odzyskam spokój,
Nie czuję się "nienormalna", że wciąż płaczę, rano, wieczorem, w ciągu dnia, że tęsknię okropnie, przytulam się do koszulki, że kurtka musi wisieć w przedpokoju, że kosmetyki muszą być w łazience, ubrania w szafie, skarpetki w szufladzie, w sypialni. Dzięki Wam wiem, że to nie jest dziwne.
Mam coraz więcej lepszych dni, w porównaniu sprzed kilku miesięcy, ale i gorszych niż wcześniej, są dni, że znów się cofam, robię więcej kroków do tyłu niż do przodu, wiem, że te fale, wciąż duże, zalewające rozpaczą, będą jeszcze długo, ale kiedyś będą mniejsze, złagodnieją, a kroków w przód będzie więcej niż w tył.
Chcę iść do przodu, tego by chciał mój M. i bardzo się staram, żeby był ze mnie dumny, jak zawsze. Jak nie daję rady, biorę zdjęcie M. (muszę mieć wszędzie, tam gdzie jestem, to mi pomaga), całuję i mówię, R daj mi siłę., pomóż mi, bo zwariuję. To mnie uspokaja. W nocy, jak nie mogę spać i tłuką się myśli, i nie mogę się już przytulić do M., tulę się do Jego koszulki. Przynosi ulgę.
Niektóre z nas nie mogą oglądać wspólnych zdjęć, oddają ubrania natychmiast, niektóre z nas całują kubki, zdjęcia, używają kosmetyków M.
Tak, jak pisała kiedyś Basia, każdy musi znaleźć swój sposób na to co mu pomaga. Trzeba się chwytać wszystkiego.
Mnie bardzo te słowa pomogły.
Dzięki Wam mam w sercu nadzieję, że będzie lepiej, już jest lepiej, potrafię się już dzisiaj śmiać, żartować, a nadchodząca wiosna nie przeraża mnie tak, jak rok temu. Nawet jej oczekuję.
Z okazji Dnia Kobiet, czy ktoś lubi, czy nie:-) życzę Wam wszystkiego dobrego, siły i spokoju.
Pozdrawiam Wszystkie bardzo serdecznie.

31,261

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witajcie ,Ikario to wszystko co piszesz jest chwytające za serce.Wrażliwość i autentyczność przebija w Twoich słowach.Ja miałam takie same myśli i odczucia będąc na takim etapie żłoby co Wy teraz moje drogie.Tak musi być- żeby z czasem było lżej- a będzie- wkrótce- już niedługo ból się zmniejszy.
Pisałam często  długie,nawet bardzo długie teksty, nie tylko na Naszym Forum,ale i na adresy prywatne - do Tych osób do których miałam zaufanie i pewność,że potrafią zrozumieć  co się dzieje w moim sercu i głowie.
Raz znajdowałam pocieszenie ,innym razem wyczuwałam zdziwienie,czy wręcz dobrze maskowaną irytację,że ja nadal rozpaczam i tkwię głęboko w mojej żałobie.Ludzie nie potrafią zrozumieć,że każda z Nas - to zupełnie inny byt i charakter,i niczego nie należy przyspieszać.Wiem,że są kobiety mające mniejszy ,,wdowi,,staż niż ja, mają już nowych życiowych partnerów,na nowo poukładane życie i emanują szczęściem. Znam też takie w tym jednak przypadku nie za słyszenia,a osobiście/i to dużo/,które są wdowami od 10-20 lat- i wciąż są same. Mówią,że są szczęśliwe na swój sposób i ja Im wierzę. Jedna nawet wybudowała w ,,szczerym,,polu, sporo za miastem malutki - 80 metrowy dom, bo to było -Jej i Jej męża marzenie. Ostatnio podczas rozmowy z Nią - dowiedziałam się o problemach  jakie musiała pokonać,o chwilach załamania jakie przychodziły...Nigdy nie jeździła autem- na budowę dostawała się na rowerze,czasami kilka razy dziennie musiała pokonywać duże odległości,niektórzy znajomi ,,pukali,,się wymownie w głowę.. Nie sądziła- zresztą jak żadna z Nas :że wybuchnie pandemia,wojna i tak wysoka będzie inflacja..że ceny, dosłownie wszystkiego pójdą  w górę.Oprócz wspomnianej działki,którą zostawili Jej rodzice,nie miała niczego.Dom postanowiła wybudować tzw:inteligentny, z pompą ciepła i solarami. Dzieci samotne bez rodzin - daleko poza Europą,siostra chora na białaczkę. Żeby wykończyć ten już wybudowany jakimś cudem dom- musiała sprzedać mieszkanie i ...przez kilka miesięcy koczować w jednym z dwóch małych pokoików w nowym domu.Miała grzałkę i znaną tym starszym z nas -Farelkę do ogrzewania- ale tylko przed snem,bo bała się o swoje bezpieczeństwo. Kąpała się i prała swoje rzeczy,podczas wizyt u siostry,tam też od czasu do czasu jadła prawdziwy obiad.Nikomu o tym nie mówiła, nikomu nie skarżyła..bo bała się że usłyszy - tak jak od rodziny siostry- po co Ci to? na co? na stare lata porywasz się z motyką na słońce...nie mogłaś mieszkać u siebie?źle ci było? oszalałaś? a Ona wciąż powtarzała,że robi to tez dla swojego męża - i ta właśnie myśl utrzymywała Ją w przekonaniu,że musi iść do przodu,każdego dnia..że da radę - i dała.
Teraz mówi,że miała kilka osób- które cały czas Ją wspierały i mobilizowały....w tym mnie. Powiem szczerze,że bardzo mnie tymi słowami wzruszyła,bo ja sama w tej swojej żałobie nie za bardzo wszystko pamiętam.
W kwietniu zaprosiła mnie do siebie na kilka dni- żebyśmy mogły  sobie pogadać.Ja znałam dobrze Jej męża,Ona mojego..dzieci..też. Poza tym kocha zwierzęta- od razu jak tylko zamieszkała w nowym domku,udała się do schroniska po psiaka. Zaznaczyła ,że ma być wiekowy,schorowany- taki,którego nikt nie chciał-zapewni mu dobrą psią starość.
Teraz mówi,że weźmie jeszcze jednego - w parze lepiej...i weselej.Poza tym jak odejdzie któryś z nich- to musi koniecznie mieć obok siebie - drugiego psiego przyjaciela. Coś w tym jest,ja też jestem ,,uzależniona,,od psiej miłości:całkowicie bezinteresownej,autentycznej i na wskroś bezgranicznej.
Jak płaczę z tęsknoty i żalu za moim mężem,a wierzcie mi moje drogie,jeszcze często się to zdarza - to tylko dotyk psiej łapy i strach  w jej oczach - ratuje mnie z beznadziejności i doprowadza do względnego spokoju.Jej mogę powiedzieć wszystko,powierzyć największe sekrety,i mieć pewność, że mnie nigdy nie zdradzi,nie zrani ,nie wyśmieje moich lat i związanych z tym ułomności.Nie jest okrutna i nie zadaje bólu słowami,wzrokiem ,zachowaniem. Wydawało mi się,że już z racji wieku nic mnie nie zdziwi, myliłam się niestety i to bardzo ....Nie odkrywajcie się tak ze swoich myśli i problemów do końca...bądźcie czujne Moje Drogie...Dobrych i życzliwych ludzi  obok Was  życzę, bo same nie dacie rady- ja nie dałam,ale kierujcie się wciąż zasadą jaką uczą przyszłych kierowców: ZASADA OGRANICZONEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI...Uważajcie kto znajduje się przed Wami,za Wami i obok Was.Musicie przewidzieć,jakie ma wobec Was zamiary...to ważne ,nawet bardzo,żeby nie doszło do kolizji...nawet życiowej.Bo wtedy o wiele trudniej będzie Wam ponownie zaufać innym użytkownikom tej samej drogi. Jak najmniej rozczarowań i bólu,bo to przez co musiałyśmy przejść i nadal przechodzimy po stracie Tego Najważniejszego-powinno nam zapewnić taryfę ulgową już do końca życia naszego.Ja w tym swoim nieszczęściu otrzymałam wielki dar: DOBRYCH i WRAŻLIWYCH LUDZI,którzy mimo wszystkich przeciwności losu nadal są ze mną- tak zupełnie bezinteresownie.Mimo codziennych swoich problemów,znajdują każdego dnia chwilę,żeby dać znać,że o mnie myślą.DZIĘKUJĘ MOJE DROGIE,wierzcie mi - to dla mnie wiele znaczy,na tym i w tym- moim życiowym odludziu.   Ktoś mi ostatnio napisał piękne - budujące słowa:
  ,,Żyj pięknie- tak po swojemu...i nie staraj się odwracać za często za siebie...
Za Tobą ,już tylko minione lata - czas,którego nie ma i już nigdy nie będzie Twoim udziałem.Czas,który już się wydarzył,ale odszedł...nie wróci ....
Ty - też kiedyś będziesz musiała odejść,ale wiedz,że przed Tobą wszystko jeszcze jest...Masz tyle rzeczy do zrobienia,zacznij- bo możesz nie zdążyć
Przed Tobą cały świat- idź - nie wahaj się- zrób to dla siebie i dla NIEGO - bo On by tego chciał...,,
Pozdrawiam i zostaję z Wami myślami

31,262

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam moje drogie,postanowiłam,że napiszę mimo braku wpisów innych kobiet.
Mam nadzieję,że to wynika z tego ,iż większość z Was- a właściwie z Nas,jest już sporo z ,,przodu,, i daje sobie radę bez żadnego wsparcia. W sumie - to dobrze,bo to oznacza początek nowego rozdziału w naszym życiu,samotnego - ale jednocześnie samodzielnego: bez Naszych mężów.
Można tylko cieszyć się z tego,sekundować i trzymać mocno kciuki,żeby się udało. Dałyście radę - i to jest najważniejsze.Z pewnością pomogli też dobrzy ludzie, którzy byli i mam nadzieję -dalej są obok Was. Ja też chcę podziękować sporej grupce z Was,za codzienną pamięć i troskę.Za wszystkie SMS-y ,MMS-y filmiki,żarciki ,wiersze...Za kartki z życzeniami za Walentynki też..To znaczy,że wciąż jestem w czyjeś pamięci,że wciąż dla kogoś jestem na tyle ważna,że poświęca choć kilka minut tylko dla mnie każdego,dosłownie każdego dnia. To jest bardzo,bardzo ważne.Te przesyłane zdjęcia bliskich krajobrazów, wiosennych kwiatów w ogródku czy na balkonie,mówią dobitnie,że świat nie przestał dla nas istnieć,że postrzegamy go nadal w barwach i różnych kolorach. Mnie pomogli ludzie,dobre Anioły bez skrzydeł,i pamięć o mnie. Pamiętam bardzo dobrze,jak zrozpaczona i zbolała od bólu - czekałam każdego dnia na jakikolwiek sygnał ,że jeszcze komuś na mnie zależy...Tak bardzo się cieszyłam ,,zwykłym,,powielonym SMS-em czy pulsującym serduszkiem.Uśmiechnięta Buźka- wywoływała uśmiech i dawała radość choć na chwilę.Taką radość małego dziecka - gdy dostaje cukierka:autentyczną,naturalną,spontaniczną. Dbajcie o siebie ,życzę takich codziennych małych radości. U mnie jeszcze z tym różnie bywa,choć minęło już ponad 2,5 roku. Śmierć mojego męża - bardzo powoli staje się czasem dokonanym,ale nie przeszłym...i jeszcze długo tak będzie. Trzymam się ze wszystkich sił dzieci,pracy,przyjaciół i znajomych...bo tylko z NIMI dam radę pójść dalej o własnych siłach,samej nie zrobiłabym nawet małego kroku. Życie jest warte zawalczenia o siebie ,wierzcie mi - w każdej sytuacji i w każdym wieku.Teraz już to wiem i dzielę się z Wami tą myślą. Dacie radę- damy radę ....kiedyś- wkrótce-niebawem.

31,263

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Drogie Dziewczęta! Coraz rzadziej zaglądamy na to forum, które ocaliło tak wiele z nas. Życie po prostu wciąga każdego dnia coraz bardziej w swój wir, angażując nasz czas i nasze myśli. Pomimo to, proszę, piszcie,  jak sobie radzicie z codziennością, uczuciami, wspomnieniami. To nieoceniona pomoc  dla wszystkich , które są jeszcze na początku tej trudnej drogi, to nadzieja, dająca siłę na przetrwanie, aż nadejdzie ten „lepszy” czas. U mnie minęły niedawno 3 lata od śmierci ukochanego Męża. Wydawało mi się, że napisałam już wszystko, co grało mi w sercu i zawładnęło moją duszą, że krok po kroku opisałam trudy drogi, jaką przebyłam. Czułam, że wreszcie dotarłam do momentu, kiedy zaczęłam się godzić z dalszą samotną wędrówką. Psycholodzy ten etap żałoby nazywają  akceptacją. Dopiero Jolam, w prywatnej rozmowie, uświadomiła mi, że tego etapu nie zamknę nigdy. Ktoś jej przytoczył tak często powtarzane nam –wdowom zdanie: „nigdy nie mów nigdy”. Zbuntowała się, podobnie jak ja. Cóż… dla mnie to zwykły truizm, banał, wygłaszany przez ludzi, którzy kompletnie nie zdają sobie sprawy, o czym mówią… Zupełnie czymś innym jest uświadomienie sobie nieodwracalności tych jakże bolesnych dla nas faktów i rozpoczęcie samotnej wędrówki przez życie, a  zupełnie czymś innym  ich akceptacja. Dla mnie nigdy oznacza po prostu NIGDY… bo nigdy nie wróci już dawne poczucie bezpieczeństwa, ciepło tej kochanej dłoni w mojej dłoni, radość zwykłego bycia razem i to obezwładniające poczucie, że jesteś dla kogoś najważniejsza na świecie. Po prostu… NIGDY już nie powróci TA MIŁOŚĆ, ta misterna konstrukcja wznoszona latami, a nawet przez dziesięciolecia, w trudach i radości codziennego życia. To właśnie ona nas stworzyła i ukształtowała, jej zawdzięczamy to, jakie jesteśmy. Dlatego dla mnie nigdy oznacza NIGDY. Od bardzo niedawna podjęłam trud stworzenia nowego życia, zapełniania mojej nowej rzeczywistości, zaczęłam dostrzegać mniejsze i większe radości, powróciłam do dawnych pasji i zainteresowań, poznałam wielu nowych, wartościowych ludzi, w dużym stopniu zmieniłam krąg znajomych i… zaczęłam żyć. Ale to nie oznacza w najmniejszym stopniu akceptacji!!! Nigdy nie zrozumiem, co się wydarzyło i nie przestanę zadawać pytania: „Dlaczego właśnie On?”
Pozdrawiam Was Kochane najserdeczniej, jak potrafię

31,264

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Witam! bardzo piękne słowa Baśka,można je czytać w nieskończoność.
Ja zbliżam się powoli do tej trzeciej rocznicy- najbardziej bolesnej i tragicznej w moim życiu.Nadziwić się nie mogę,że nadal żyję,jestem tu i teraz,że nie zostałam gdzieś po drodze - w tym samotnym do szpiku kości życiu.
Już wcześniej los mnie  nie oszczędzał - cały czas -jak sinusoida towarzyszyły mi choroby najbliższych, Ich walka o życie,a w końcu porażki- i rozstania ostateczne - często nagłe - bez żadnego niepokojącego sygnału.
Teraz dopiero zdaję sobie sprawę - jakie smutne jest to życie moje,samotne nie niosące  żadnej nadziei. Los nigdy nie zwracał uwagi na mój ból,rozpacz i nie dającą się opisać żadnymi słowami tęsknotę...
Jednak zawalczyłam o siebie,zrobiłam to dla dzieci,wnuków,ale przede wszystkim - dla tej najważniejszej dla mnie osoby- mojego zmarłego męża.
On by chciał,żebym podniosła się z kolan i na nowo zaczęła żyć...żebym powoli wróciła do żywych.Trochę to trwało i nadal trwa - ale już jestem ocalona.
Udało się mi nie wpaść do głębokiej,ciemnej przepaści,skąd nie ma już powrotnej drogi.
Z pewnością bardzo dużo pomogli mi ludzie- Dobre Anioły bez skrzydeł,kobiety z tego Naszego Forum...pisałam o Nich wielokrotnie...
Napiszę raz jeszcze : Aniczka,Misiulka,Weneda,Kolia,Janinka i  wiele innych.Mam to szczęście,że mimo codziennego życia i różnego rodzaju problemów życiowych- niektóre są obok mnie nadal...prawie każdego dnia.Poznałam też inne - empatyczne,charyzmatyczne kobiety- które walczyły tak jak ja o przetrwanie - Baska,Ikaria- to o Nich mowa.Dzielimy się doświadczeniem,podsuwamy pomysły na oswojenie samotności... rozmawiamy,piszemy,dzwonimy.
To chyba jedyna dobra strona tej naszej wspólnej sytuacji,naszego wspólnego ,,wdowiego,,losu.
Zbliżają się Święta- kolejne samotne,choć całkowicie sama nie będę.Znam takie co jednak będą - i to dosłownie. Szkoda,że po takich tragicznych przejściach,muszą nadal się borykać z dotkliwą samotnością. Przytulam Je bardzo mocno,będę myślami z Nimi i nie tylko myślami....postaram się powiedzieć lub posłać kilka słów,żeby wiedziały,że jednak ktoś - gdzieś ma Je w myśli i w pamięci swojej. Spokoju obok nas i wiary w siebie moje drogie  życzę. Mimo wszystko warto zawalczyć ....do odważnych świat należy - to było popularne hasło mojej młodości- nigdy bym nie przypuszczała,że na stare lata - też mi będzie towarzyszyć i nadal będzie aktualne. Pozdrawiam

31,265

Odp: Śmierć męża - jak sobie poradzić?

I ja dołączam. Połowa mojego serca i duszy jutro będzie mieć pogrzeb. Jeśli czytałyście o wolontariuszu, który był ranny na Ukrainie i zmarł..to On...moja druga połówka, mój uśmiech, przyszłość i wspólne razem. Poczytam te kilkaset stron by znaleźć choć trochę ukojenia. Byliśmy tak blisko i nie mogliśmy bez siebie wytrzymać, ciągle blisko, za rękę, obok, przytuleni, rozmawiający, licytujący się kto drugiemu da więcej. A teraz pustka. Mój Miś obiecywał, że zestarzejemy się razem. Dosięgnęły go kule podczas niesienia pomocy humanitarnej...dobry człowiek, znajdujący wszędzie przyjaciół, pokazujący na każdym kroku że jestem jego Gwiazdką z nieba...czasie, płyń bo ból, który odczuwam jest nie do opisania...

Posty [ 31,201 do 31,265 z 31,389 ]

Strony Poprzednia 1 479 480 481 482 483 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Śmierć męża - jak sobie poradzić?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024